LUCY
Lucy wystawiła przed siebie dłoń i złapała kilka płatków śniegu w skórzaną rękawiczkę. Zgniotła je, po czym spojrzała na niebo, na którym od rana unosiły się ciężkie, burzowe chmury. Otuliła się mocniej szalem, drżąc na samą myśl o trudnej zimie i sytuacji w mieście, która zmusiła ją do zawieszenia planów dotyczących odbudowy spalonej części fabrycznej miasta i wykorzystania nieużytków.
Otworzyła notes i przejrzała ostatnie zapiski — listę zadań do wykonania w najbliższych dniach. Dzisiaj najważniejsze dotyczyło spotkania z Ichiyą, dawnym pracodawcą Lokiego i wpływowym człowiekiem w Magnolii. Miało to nastąpić wieczorem, kiedy zapowiedziano burzę śnieżną.
Przygotowała się już wcześniej, informując zarząd i pozostałych członków o wyjeździe do centrum miasta. Wzięła ze sobą teczkę pełną druków dotyczących jej planów na przyszłość oraz drobny prezent w postaci koniaku, który podobno mężczyzna uwielbiał. No i jako dodatek spakowała również płytę podpisaną osobiście przez Elvisa Presleya z prywatnej kolekcji Koziorożca.
— Nie zimno ci? — usłyszała za sobą.
Loki podskoczył do niej. Przytulił mocno i cmoknął słodko w policzek, czoło, wargi tylko zahaczył, ale Lucy złapała go i ucałowała mocno. Zaśmiali się równocześnie.
Usiadł obok na werandzie i przykrył ich oboje ciepłym, ręcznie wyszywanym szalem z logiem Metalicany.
— Levy? — spytała Lucy, przewracając oczami na widok robótki.
— Kobieta w ciąży się nudzi, a szczególnie nudzi, gdy jej mąż jest tak opiekuńczy.
— Gajeel będzie wspaniałym ojcem — zauważyła, a potem nieśmiało dodała: — Ty też byś był.
Zamrugał ze zdziwieniem i nie odpowiedział. Chwycił Lucy w talii i znów pocałował w czubek głowy, tym razem jednak mniej czule. Było to wymuszone, nienaturalne i Lucy zaczęła się martwić, że tematu dzieci nie powinna przy nim poruszać.
— Nie chcę mieć dzieci — wyznał nagle, nim zmieniła temat.
Lucy odruchowo odsunęła się od niego.
— Ssłucham? — Jej głos zadrżał. — Ale Loki, to prawda? Dlaczego?
— No bo nie chcę. Lucy, patrz, co się ze mną dzieje. — Rozłożył ręce, a potem uderzył się w klatkę piersiową. — Jestem taki jak ojciec. Tak, tak, myślałem, że nigdy się nim nie stanę, ale... To nie takie proste, Lucy — wysapał. — A wiesz dlaczego? Ponieważ popełniam te same błędy co on. Próbuję ratować tych, na których mi zależy. Wierzę, że to, co robię, jest słuszne. Przeraża mnie myśl, że mógłbym własnemu dziecku zrobić coś podobnego.
— Ale... — Zacisnęła usta. — Lo... Loki?
— Tak? — wymruczał.
— Ale ja chcę być w przyszłości matką...
Zamarł na moment.
Potem wstał i odszedł z milczeniu, pozostawiając Lucy z odpowiedzią, której nigdy się po nim nie spodziewała.
"Założymy rodzinę" — pragnęła usłyszeć z jego ust, lecz padły gorsze słowa niż mogła sobie wyobrażać. Nie dał jej żadnej nadziei, a to zabolało.
— Tak, marz sobie Lucy o cholernym świecie — narzekała do siebie. — Jasne, pewnie skończyłabyś jako tragiczna matka. Gdzie tam... Uprawiajmy ze sobą seks, ale przecież to nic nie znaczy.... Nic...
Zacisnęła dłoń na lasce i syknęła ze złości. Zrzuciła z siebie szal, którym nakrył ją Loki i zostawiła go za sobą. Weszła do centralnej części budynku.
Panowała w niej niepokojąca cisza. Było pusto. Acnologia nienawidził dywanów, więc posadzki zdobił lśniący połysk. Zdjęto ze ścian wszystkie portrety. Malowidła trzymał w podziemnym schowku i gdyby nie dwa posągi lwów, Lucy odniosłaby wrażenie, że tu nikt nie mieszka.
Pochyliła się smutnie przy schodach i przysiadła na jednym ze schodków, wyciągając przed siebie obolałą nogę. Westchnęła ciężko.
— Czy czegoś panienka potrzebuje? — Z przejścia dla służby wyszedł Koziorożec. Jego uśmiech był lekarstwem na smutek Lucy. Pomimo choroby starszy mężczyzna uśmiechał się szczerze, jakby krzyż go nie bolał, jakby odzyskał młodość i znowu się z niej cieszył.
— Tak, normalności — wyszeptała niewzruszonym tonem.
— Me, me, me... — Pokręcił palcem. Odstawił srebrną misę i przyklęknął przed dziewczyną. — Panienka potrzebuje miłości. Może i moja nic nie znaczy, ale dam panience, ile tylko panience trzeba.
Lucy chwyciły wyrzuty sumienia. Pochyliła ze wstydem głowę i wymruczała niewyraźnie:
— Twoja miłość wiele dla mnie znaczy.
— W takim razie cieszę się, panienko, ale chyba nie o taką miłość panience chodzi. — Pogładził ją po krótkich włosach.
Wyprostowała się. Przegryzła wargę i już otworzyła usta, by wyznać mężczyźnie, co ją trapi, gdy zabrakło jej słów. Odwróciła głowę i tylko raz luknęła na Koziorożca, który czekał na nią cierpliwie.
— Pokłóciłam się z Lokim — burknęła.
Koziorożec pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Panienka chce dzieci, a on nie?
— Dokładnie! — wykrzyczała nieświadomie. — On... On... On, ja nie rozumiem — powiedziała tym razem ciszej. — Myślałam, że mnie kocha, że chce rodziny, gdy to się skończy. Nawet wtedy... Oświadczył mi się... Powiedział, że założymy rodzinę!
— A skąd to przypuszczenie, panienko?
— No bo... No bo... — Lucy nie wiedziała. Zasłoniła twarz, która zaczerwieniała jej ze wstydu. — Ja chcę.
— Ale dlaczego?
— Ja chcę dziecko, chcę rodziny...
Koziorożec ujął jej dłoń, najdelikatniej jak potrafił, jakby trzymał w swoich szorstkich rękach piórko.
— Ja jestem szczęśliwy, bo panienka zawsze była moją rodziną. Nie zawsze pragniemy tego, czego chcemy. Nie zawsze musimy decydować się na coś, na co decydują się inni. Na tym właśnie polega życie. Każdy jest inny, a panienka musi tworzyć czegoś, co zniszczyli panienki rodzice.
— To co mam zrobić? Co mam... — Jej głos załamał się. — Ja... Chcę żyć, chcę być silna, ale mdleję, bo zginął gwałciciel, pedofil, porywacz, oszust i nie wiem, kto jeszcze?
— Chwile słabości każdemu się należą.
— Ale nie mnie — odpowiedziała przez łzy. — Jeśli sobie na nie pozwolę, zginę i nie wiem, z czyjej ręki. Teraz nawet i Zerefa się boję, choć to mój brat — wyjęczała. Brat. I z tym bratem od tego czasu ani razu nie porozmawiała. — Zeref to moja rodzina.
— I nawet o nią nie potrafisz zadbać? — dokończył za nią myśl.
— I nawet o nią nie potrafię zadbać — powtórzyła, opierając głowę o barierkę. — A Loki...
— Jeśli ludzie się kochają, to się kłócą — przypomniał jej Koziorożec. — To twój pierwszy chłopak, z którym wiele przeżyłaś, ale i nie ostatni. Ludzie przychodzą i odchodzą. Też miałem kiedyś dziewczynę.
— Naprawdę? — Lucy w moment rozpromieniała. Podniosła głową i spojrzała na Koziorożca pełna nadziei, że usłyszy więcej szczegółów.
— Tak, tak... To było jeszcze za czasów, gdy służyłem u panienki pradziadka. Była ostra i zacięta, pan ją lubił, bo w tamtych czasach nie było wiele silnych kobiet, a moja Maria potrafiła przyłożyć. Sam oberwałem, choć byłem całkiem niezły w bójkach. Oberwałem i zakochałem się na zabój.
— I zrezygnowałeś z niej?
Skinął w odpowiedzi. Podniósł okulary i przetarł palcami łzy. Kilka z nich i tak przemknęło się i popłynęło po pomarszczonych policzkach starca. Lucy otarła je kciukiem i uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny.
— Wiem, że wyjechała. Podobno urodziła, wyszła za mąż i umarła młodo, zanim dziecko osiągnęło pełnoletność. Chłopiec uciekł, a potem sam odnalazł miłość. Ale i oni.... Co za nieszczęście... Co za nieszczęście — biadolił. — Oboje popełnili samobójstwo. Mały trafił do sierocińca. Biedaczek.
— Dlaczego popełnili samobójstwo? Czyżby...
— Że niby długi u Acnologii? Nie... — Pokręcił głową. — Wtedy jeszcze im pomogłem. Nikt nie wie, dlaczego powiesili się w lesie. Zostawili dziecko w domu, wyszli i powiesili się, nie zostawiając żadnego wyjaśnienia. Podobno leczyli się na depresję. Podobno, podobno... Ludzie zabijają się, nic nowego. Nie wytrzymali, panienko, i tyle...
Acnologia... Imię dziadka przemknęło przez myśli dziewczyny. Gdyby nie film z rodziną Strauss, obrazem, gdzie powiesili się, by ratować własne dzieci, może uwierzyłaby w niewinność Acnologii. Ale widziała dokładnie, do czego byli zdolni ludzie.
— Panienko kochana moja, tak więc nie przejmuj się tak tym. Porozmawiajcie. Może się okaże, że sama nie chcesz dziecka, może znajdziesz inne powołanie. Porozmawiaj z Porlyusicą. Ona na pewno ci pomoże.
Lucy parsknęła śmiechem.
— Tak, niewątpliwie będzie "ty głupia dziewczyno, czemu mi zawracasz głowę? Jak tak się nudzisz, to może zrobiłabyś coś pożytecznego, a nie wygadywała głupoty" — przedrzeźniała kobietę, ale nawet dzięki temu odetchnęła z ulgą. — Porozmawiam z nią i porozmawiam z Lokim, a na razie mam parę służbowych spraw do załatwienia.
— Służbowych... — powtórzył po niej. — Panienko, jesteś tylko nastolatką, która rzuciła szkołę — przypomniał jej.
Podparła się laską, złapała poręczy i podniosła przy kilku stęknięciach z bólu.
— Tak, Koziorożcu, ale i jestem wnuczką Acnologii, która musi przeżyć.
Lucy odwróciła się i ruszyła w górę schodów, by przeczekać najbliższą godzinę i się chwilę przespać. Nie dała rady. Myśli krążyły po głowie, zastanawiała się nad wieloma sprawami, aż budzik zadzwonił w najmniej oczekiwanym momencie. Ubrała się i wyszła na zewnątrz, gdzie czekał na nią samochód i szalejąca burza śnieżna. Nikt takiej zimy się nie spodziewał... Raz prognoza się nie pomyliła.
Wsiadła do auta, w środku czekał już na nią Loki. Powitał dziewczynę kwaśnym uśmiechem, a potem wrócił do lektury przewodnika kariery zawodowej. Lucy nie przerwała mu, zajęła się zamiast tego swoimi sprawami.
Ułożyła w kolejności dokumenty, które zamierzała pokazać Ichiyi. Płytę z podpisem zapakowała do ozdobnej torebki. Chyba o niczym nie zapomniała. Jeszcze na zaś się rozejrzała.
— Ma panienka wszystko? — odezwał się z miejsca kierowcy Jellal.
— Tak — odpowiedziała stanowczym tonem. — I nie nazywaj mnie "panienką". To już jest wystarczająco dziwne, Jellal.
— Może i tak, ale panienka to panienka. Mogę ewentualnie nazwać cię "szefową" — zaproponował, na co Lucy odpowiedziała śmiechem.
— To też źle, ale dziękuję za rozluźnienie atmosfery.
— Proszę bardzo, a przy okazji, co z Lokim?
— Nic — wyburczał Loki, przerzucając kolejną stronę książki. — Jest zimno, brzydko, pada jak cholera i na dodatek muszę wrócić do... TEGO miejsca.
— Nie ma się czego wstydzić. Być żigolakiem...
— Nawet nie zaczynaj — przerwał Jellalowi, a potem spojrzał na Lucy. Gdy ich spojrzenia się spotkały, odwrócił się, udając, że patrzy za okno. Chuchnął na nie i przetarł dłonią. Nic przez nie nie widział.
Lucy wyprostowała się i nie kontynuowała rozmowy, szanując decyzję Lokiego. Zostawi go ze wszystkim, da czas i w odpowiednim momencie wrócą do tematu. Na razie na pierwszy plan wchodziły sprawy służbowe i udana rozmowa z Ichiyą. Reszta poczeka...
Jellal zaparkował przy jedynym wolnym miejscu parkingowym przy barze otulonym białym puchem, który wydawał się rosnąć w oczach, gdy Lucy czekała wewnątrz samochodu. Wejście do budynku zablokował śnieg. Nerwowo zaczęła tupać o podłogę auta. Nawet przed spotkaniem z zarządem się tak nie stresowała. Wypełniły ją obawy, zresztą niepotrzebne, bo z tego co opowiadał Loki, Ichiya był miłym człowiek i chętnym do współpracy.
— Zaraz odblokują — poinformował Jellal, łażąc wokół samochodu i drepcząc w tym wysokim śniegu.
Jak przez niego przejdzie?, zastanawiała się, biorąc pod uwagę ostatnie problemy z nogą.
W tej burzy było jednak coś niesamowitego — wszyscy przed nią ostrzegali, nikt w nią nie uwierzył. Ani jedna osoba nie wzięła do serca ostrzeżeń o nadchodzących mrozach i zimie stulecia, która przyniesie nieoczekiwane spadki gospodarcze. Z dnia na dzień gospodarka przyhamowała, sklepy zamknięto, szkoły również, komunikacja miejsca jeździła coraz rzadziej, a ulice pokryła gruba warstwa śniegu, po którym nie dało się jeździć.
Wejście do budynku otworzyło się z impetem. Góra śniegu przesunęła się na bok, a Jellal skinął, aby wysiadła. Wziął ją na ręce i przeprowadził przez śnieg, Loki zabrał laskę. Postawił ją dopiero na korytarzu.
— Dziękuję bardzo — zwróciła się w stronę Jellala. Loki podał jej laskę.
Przeszedł obok, z opuszczoną głową i zarumienionymi policzkami, jakby ze wstydu. Ostre światła padały na niego twarz, rozświetlając smutek, który się na niej malował. Lucy odruchowo wyciągnęła ku niemu dłoń, ale cofnęła ją, gdy przypomniała sobie własne słowa.
Najpierw praca, potem prywatne sprawy.
0 Comments:
Prześlij komentarz