To nie ją chciałby pocałować. Wiedział to od momentu, w którym zobaczył roześmianą twarz Marinette, biegającą po balkonie z telefonem. Pewnie szukała zasięgu.
Stanęła przy barierce i wyciągnęła daleko rękę, stając na palcach. Wykrzyczała dumne "JEST!" i upadła wprost na stos poduszek.
Adrien nie zdołał się powstrzymać. Wybuchnął gromkim śmiechem, chowając się za ścianę przeciwległego budynku. Czuł się wspaniale. Oglądanie Marinette było wspaniałe. Więc dlaczego miał wrażenie, że coś jest nie tak? Nie te usta pragnął pocałować. Nie ten uśmiech zobaczyć.
W jego myślach, w jego sercu zarezerwował miejsce dla Biedronki, nie Marinette.
Na pewno?
Westchnął cicho i osunął się po ścianie budynku, siadając przy drobnej pajęczynie utkanej przez pająka z długimi, patykowatymi odnóżami. Złapał owada. Rzucił w przeciwną stronę, prosząc, by więcej się do niego nie zbliżał, a potem znów wyjrzał. Uśmiechnął się ciepło.
Marinette właśnie wyniosła na zewnątrz manekina z nowym projektem sukni. Zdecydowanie nie nadawała się na wybieg, ale może jeszcze czymś go zaskoczy? Ozdobami? Kolorystyką?
Marinette pewnie nie zdawała sobie sprawy z talentu, jaki posiadała. Świat mody czekał przed nią otworem. Wystarczyło, że zabłyśnie kilka razy w konkursach jego ojca, a potem stanie się sławą przed ukończeniem dorosłości. A wszystko dzięki ciężkiej pracy...
Podziwiał ją. Jej zaparcie, nieprzejmowanie się uwagami innych i głupkowaty uśmiech, dzięki któremu każdego wieczoru mógł odejść ze spokojem do domu. Dzięki niemu miał piękne sny. Raz o Biedronce z czasów starożytnego Egiptu, innym razem widział ją jako rycerza, u którego boku walczył na wojnie.
Czasem zdarzały się dziwne sny. Za każdym razem jednak patrzył na ukochaną, kiedy jej twarz skrywała się za maską. Nigdy nie poznawał jej prawdziwej tożsamości.
A Marinette była prawdziwa.
Adrien zeskoczył w stroju Czarnego Kota na dach niżej, potem odbił się od blachy i wylądował wprost na balkonie dziewczyny.
Igła wypadła jej ze zdziwienia.
— Przeszkadzam? — spytał, podnosząc za nią igłę.
— Nie... To znaczy nie, nie wszystko jest dobrze. Po prostu myślałam, że zajmę się tym projektem. Wiem, wiem, trochę słaby, ale trenuję nowe kroje. Myślałam o paryskim pokazie mody z 1985 roku. Podobał mi się wtedy krój... Oj, przepraszam, pewnie cię to nie interesuje.
— Mnie? — zdziwił się. — Nawet bardzo! Możesz być zdziwiona, moja pani, ale należę do świata mody. — Puścił jej oczko.
— Naprawdę? A czym się zajmujesz? Ostrzysz sobie pazurki na manekinach?
— Nie, jestem modelem.
— Ty? Nie, to niemożliwe. Nie znam ani jednego modela podobnego do ciebie.
Adrien przewrócił potajemnie oczami. A Adrien Agreste? Zapomniała o nim po szkole czy co?
— Oj, na pewno znasz! Jestem sławny, piękny i bogaty! — pochwalił się.
— A ja to Channel Coco w nowym wcieleniu! — zażartowała. — A tak poza żartami, to co cię tu sprowadza, Kocie?
— Mnie? Zwyczajnie piękne kobiety mnie przyciągają!
— W takim razie pomyliłeś balkony. — Wskazała palcem na hotel przynależący do ojca Chloe. — Tam śpi prawdziwa piękność.
Zadrżał na myśl o Chloe, która każdego wieczoru kładła się spać w tej obrzydliwej maseczce na twarzy. Jaka prawdziwa piękność? Raczej jakiś ogr!
— Ech... — Machnął ręką. — Wolę tam nie wchodzić. Jeszcze policje wezwie i co wtedy?
— Czyżby nie każda dziewczyna w mieście marzyła o tym, by porwał ją superbohater?
— Gdyby to była Biedronka, to w to nie wątpię, ale taki Czarny Kot? — Wskazał na siebie. — No, no, no, nie ma mowy, my lady!
— Widziałeś ją w maseczce?
— Widziałem ją w maseczce — przyznał. — Poza tym wolę spędzać czas w towarzystwie tak cudownych pań.
Ujął dłoń Marinette i ucałował jej wierzch. Dziewczyna zabrała rękę. Wróciła do manekina, udając, że wbija kolejne szpilki w suknię.
Adrien uderzył się w czoło. Dlaczego? Przecież nie tak powinien się zachowywać wobec osoby, którą zna. Dlaczego Mariette?
Odetchnął ciężko.
— Biedronka mnie nie kocha — wyznał ponownie. Usiadł na ten sam stos poduszek, na który wcześniej upadła Marinette. Złapał za jednego z misiów i mocno przytulił do siebie.
— Wiem — odpowiedziała po chwili. — Więc dlaczego nie spróbujesz z kimś innym? Przecież Biedronka nie jest jedyną kobietą na świecie!
— Tak... — Uśmiechnął się delikatnie, masując policzki misia. — Może i nie jest, ale mam wrażenie, że to ją miałem spotkać na swojej drodze. Dzięki niej w końcu mogłem być sobą. Nie udawać kogoś innego. Nie dostosowywać się do wymagań ojca, tylko skoczyć z najwyższej wieży i polecieć przez cały Paryż, nie lękając się, że zaraz ktoś wejdzie do mojego pokoju i usadzi przy fortepianie albo załatwi kolejne lekcje z języka...
Sięgnął dłonią w stronę księżyca. Chował się za chmurami, poprzedniego dnia wyglądał lepiej, ale i tak kochał na niego patrzeć. W snach zawsze widział go, kiedy kładł się z Biedronką na szczerym polu. Kłosy zbóż tańczyły wokół nich, świerszcze gwizdały wśród traw, a oni nie przejmowali się niczym. Leżeli wtuleni w siebie do momentu, w którym nastał dzień. Wracali do swoich domów i czekali na kolejny wieczór.
— Trochę cię rozumiem.
Marinette położyła się obok. Założyła ręce za głowę i spojrzała w stronę księżyca. Choć teraz Adrien nie patrzył na niego, a na nią, na drobną, szczerą twarzyczkę, podobną do tej, którą widział w snach. Przysunął się do niej bliżej. Z początku zawahał się, obawiał się odrzucenia.
— Przepraszam — wyszeptał, kładąc głowę na jej ramieniu.
Otuliła go, zamiast odsunąć od siebie. Ciepło rozpłynęło się po ciele Adriena, dawno nikt go tak nie przytulił.
Włożył rękę pod plecy Marinette i objął ją w talii. Nie powinien. Nie byli parą, nic ich nie łączyło, ale w tym momencie Adrien poczuł się jak w domu — kochany i potrzebny.
— Dziękuję.
— Nie musisz nikogo udawać. — Marinette pogładziła po włosach Adriena. — Jesteś sobą i to powinno wystarczyć ludziom, na których ci zależy. Nigdy nie dostosujemy się do wymagań innych. Zawsze ktoś będzie miał jakieś "ale". Trudno dogodzić sobie, a tym bardziej innym. Kocie, jesteś cudowny. Odważny, nawet zdarza ci się być zabawny, szarmancki, kochasz dowcipy, jesteś wiernym towarzyszem Biedronki i nigdy się nie poddajesz!
— Naprawdę?
Potwierdziła zdecydowanym kiwnięciem.
— Wydaje mi się, że Biedronka też w tobie to dostrzegła, tylko do miłości nie można zmusić.
— Nie chcę jej zmuszać. Chcę, żeby pokochała mnie takiego, jakim jestem. Nie chcę nawet, żeby pokochała tego chłopaka, który jest pod maską, tylko mnie. Chłopaka, który zakłada maskę, żeby być sobą.
— Kocie... — Zmrużyła oczy. Głowę zwróciła w stronę wieży Eiffla. — Wydaje mi się, że Biedronka myśli podobnie. Chce, żeby ktoś pokochał tę, która jest pod maską, nie Biedronkę.
— Ale niezależnie od tego, kto jest pod maską, ja ją pokocham! — zadeklarował szczerze. Słowa płynęły z głębi jego serca, gotowe, by się spełnić, kiedy Biedronka zdejmie maskę.
— A jeśli... — zastanowiła się przez moment — pod maską jest Chloe.
Adrien parsknął śmiechem.
— Wtedy chyba uznałbym, że to jakaś sztuczka Władcy Ciem. Niemożliwe, żeby Chloe była Biedronką.
— A jeśli... to będzie jakaś stara, pomarszczona babcia z dwudziestką wnucząt? — proponowała dalej.
— Żartujesz? Babcia by tak skakała przez Paryż? Oj, chyba musiałaby być baletnicą za czasów młodości!
— Prawda? — Zaśmiała się razem z nim. — A jeśli... — znów zawahała się — to ja jestem Biedronką?
— Wtedy chyba bym padł z radości — wypalił bez zastanowienia.
Dłoń Marinette zatrzymała się w jego włosach. Jej uśmiech zbladł, zastąpił go niespodziewany smutek. Nie spodziewał się go ujrzeć po wyznaniu, którego i on nie oczekiwał.
— Chcesz, żeby pokochała cię takim, jakim jesteś, ale sam nigdy nie zaakceptowałbyś dziewczyny ukrywającej się pod maską.
Jej słowa zabolały, jakby strzała przeszyła jego serce. Wstrzymał oddech, wlepiając zielone ślepia w oczy Marinette. Zbierały się w nich łzy.
— Coś się stało? — spytał.
— Nie, nic, po prostu... Jestem samolubna.
— Ty? — zdziwił się. — Raczej ja! Chcę być z Biedronką, to największy akt samolubizmu w historii.
— "Samolubizmu"? — Uniosła brew z niedowierzania. — Nowe słowo?
— Tak, od dzisiaj w słownikach.
— A jutro w szkołach się uczymy?
— Dokładnie, moja pani. Widzę, że otaczam się tylko inteligentnymi kobietami?
— Oj, kotku, kotku. — Pogłaskała go po głowie. — Masz takie śliczne włosy.
— Wiem. Miękkie. Puszyste. Jak u kotka.
— Dokładnie, jak u kiciuchy. Nigdy nie miałam kotka. Wiesz, piekarnia, słodycze... Zwierzęta niekoniecznie są mile widziane.
— A ja?
— Ty masz specjalne pozwolenie i chyba nie będziesz nadgryzał crossaintów po zmroku?
Adrien przewrócił oczami. Przemilczał odpowiedź. Z jakiegoś powodu uznał to za ciekawy pomysł. Pojawić się w nocy i pochwycić kilka słodkich bułeczek, wraz z resztami crossaintów i...
— Ty chyba nie myślisz faktycznie się włamywać? — Marinette założyła ręce na piersi i groźnie spojrzała na Czarnego Kota.
Machnął od niechcenia ręką.
— Ej, no co ty? Nie ma mowy. Phi.
— Kocie!
— Nie, nie, nie, coś ci się pomyliło. Przecież mogę kupić świeże i sobie zje... — nim dokończył, przypomniał sobie słowa ojca. "Model musi dbać o swój wygląd. Natalie będzie doglądać twojej diety" — powtarzał mu za każdym razem, kiedy Adrien miał ochotę na coś słodkiego. Nawet o tym nie wspominał. Ojciec domyślał się za każdym razem.
Odsunął się od Marinette i usiadł. Księżyc nie wyglądał już tak pięknie. Schował się za chmurami, zbierało się za deszcz, zrobiło się chłodniej, a Marinette i tak przy nim została.
Zabrał z krzesła koc i przykrył nim dziewczynę.
— Dziękuję. Faktycznie zrobiło się chłodniej.
— Ale noc spokojna, żadnego ataku akumy, Władca Ciem chyba pojechał ostatnio na wakacje, a i dzień jakoś minął.
— Ta... Był ciężki.
— Bardzo.
— Też problemy w szkole?
— Oj, zdecydowanie. W zasadzie, może nie problemy, ale... — zaplątał się trochę. — Nie umiem żyć jak normalny dzieciak. Nie jestem nim! Nawet dzisiaj, znajomi poszli wspólnie na lody, a ja? Nie mogłem. Kazał mi wracać do domu...
Boże, jaki był głupi! Nie dość, że rozmawiał o tym z ostatnią osobą, która może go zrozumieć, to jeszcze z osobą, która była świadkiem całego zajścia. Odwrócił wzrok z zażenowania.
— Rozumiem cię — powiedziała niespodziewanie. — Może nie bezpośrednio, ale mam... przyjaciela, który również boryka się z podobnym problemem. Ma przyjaciół, wielu przyjaciół. Chcemy go zapraszać na kawę, ciastka, lody... Tylko ojciec ciągle zamyka go w domu. Nie pozwala mu nawet zjeść ode mnie crossainta.
— Przykro mi...
— Oj, to nie tak, że mi przykro. Zwyczajnie... Chciałabym mu pomóc, ale nie potrafię. Starałam się nie raz, nie dwa jakoś wyrwać go z tego domu. — Załamała ręce. — Ostatecznie nic nie mogłam zrobić. Zwyczajnie patrzyłam, jak bliska mi osoba odjeżdża z parkingu szkoły i zobaczę ją dopiero następnego dnia, tuż przed pierwszym dzwonkiem.
— Trochę smutne — przyznał, choć wiedział, kogo dotyczy wspomniana historia.
— Nie tylko trochę, Czarny Kocie. — Zdjęła gumki, rozpuszczając dwa grube kuce. Włosy opadły jej na ramiona. — To nie jest w porządku...
Nie słuchał jej. Patrzył na okrągłą, piękną twarz, na której pragnął dostrzec szczery uśmiech. Tak jak wtedy gdy uciekli z Kagami i bawili się w basenie plastikowych kulek. Wtedy po raz pierwszy Marinette rozpuściła włosy, dziś doświadczył pierwszego razu jako Czarny Kot.
Marinette podeszła do barierki i oparła się o nią, doglądając Paryża jak strażnik. Widoki miała nieziemskie z balkonu. Miasto malowało się pod jej stopami, z oddali rysował się niewyraźny kształt szkoły, dalej hotel ojca Chloe piął się w swojej majestatyczności, a na końcu stała wieża Eiffla.
— Lubisz tu stać? — spytał, wskazując na barierkę.
— Tak — wymruczała. — Dobrze się tu myśli.
— No, trochę...
Zaśmiała się.
— No co?
— Nic. — Wzruszyła ramionami. — Po prostu, wydaje mi się, że jesteś trochę inny niż gdy... No wiesz, jesteś z Biedronką.
— Oczywiście, że jestem inny! Biedronka to... — zawahał się i dokończył słabym, niepewnym tonem: — moja ukochana. Ja... Już sam czasem nie rozumiem. Kocham ją, ale z tobą. — Spojrzał na Marinette i uśmiechnął się do niej. — Naprawdę cudownie mi się z tobą rozmawia.
— Jak z przyjacielem?
— Tak! — zgodził się. — Takim wymarzonym, cudownym przyjacielem. Ja... Czasem naprawdę nie wiem, czy z Biedronką tak samo dobrze bym się bawił. Czy w ogóle pozwoliła by mi, żeby spędzić ze sobą trochę czasu. No wiesz, porozmawiać i... fajny byłby film, popcorn, crossaint i... i Cola!
— Crossaint i popcorn? Lepszego połączenia nie masz?
— Tak, wiem, to dziwne. Bardzo, bardzo dziwne. I cudowne!
— Ja bym dała jeszcze do tego kocimiętkę. — Parsknęła wymuszonym śmiechem.
— Bardzo, bardzo zabawne. — Sam do niej dołączył w śmiechu. — Jesteś cudowna, Marinette. Na pewno gdybyś okazała się Biedronką, nie odrzuciłbym tej dziewczyny pod maską. Byłbym szczęśliwy. Bardzo, ale to bardzo szczęśliwy.
Marinette odsunęła się w pierwszej chwili przyciągając zaciśniętą pięść do piersi. Zarumienił się. Założyła luźny kosmyk włosów za ucho.
— Dobranoc! — krzyknęła nagle. — To znaczy, późno już, chyba wypadałoby pójść spać! No tak, sen jest dobry, bardzo, bardzo dobry...
Odwróciła się i stanęła na leżącej na podłoże piłce do tenisa. Marinette poleciała plecami wprost na barierkę.
Adrien skoczył za nią. Chwycił za ramionami, nim zbiła się w ostre kolce. Podparł w okolicy pasa, odchylił trochę na bok i podniósł, łapiąc ją ostatecznie w swoje ramiona. Nogi dziewczyny położył na swoich udach, gdy przykucnął.
Ich spojrzenia się spotkały. Marinette odruchowo objęła Adriena i nie puściła go, choć już dawno nie musiała się go trzymać.
— Masz talent do sprawiania kłopotów — skomentował jej akrobatyczny pokaz.
— Przepraszam... Muszę chyba posprzątać pokój.
— Hm... — Rozejrzał się. — Wydaje mi się, że nawet pusta podłoga stanowi dla ciebie zagrożenie. Zawsze możesz się potknąć o własne nogi, moja pani.
— Tylko nie wyskakuj mi tu z czarnym humorem, koteczku. Czarne koty podobno przynoszą pecha, tak więc...
Wyglądała pięknie.
Adrien pochylił się nad Marinette i musnął jej wargi. Odsunął się równie szybko, stawiając ją na posadzce.
— Eee, ja... — zająknął się. Skoczył, nim zdołał cokolwiek dodać. Uciekł w kierunku domu.
Wskoczył na parapet od swojego okna, rozchylił jedno z nich od zewnątrz i zeskoczył na podłogę, przemieniając się z powrotem w Adriena. Plagg zawisł nad nim z rozdziawionym pyszczkiem.
— Pocałowałeś ją — wyszeptał.
— Pocałowałem...
— Ty...
— Ja...
— Zwariowałeś.
— Chyba tak... — przyznał Adrien. — Dlaczego?! Nie, nie, nie... Ja... To niemożliwe, nie mogłem, chyba... Nie, nie, nie, nie, nie... Ja...
— Pocałowałeś Marinette, nie Biedronkę. Co w tym złego? — Wzruszył łapkami. — Umów się z nią. Romantyczna kolacja na szczycie wieży Eiffla i camembert... Tylko się podziel!
— Daj mi już spokój. — Padł twarzą na łóżko. — Ja lubię Marinette? — wyburczał pod nosem.
— Dzieciaku, nie myśl tak, bo ci się mózg przegrzeje.
— Mam wrażenie, że to już się stało. — Złapał się za czoło. Faktycznie go grzało. — Może się położę i trochę prześpię?
— Lepiej nie.
Adrien podniósł się i spojrzał na latającego po pokoju Plagga.
— A to dlaczego?
— Może dlatego że akuma zaatakowała?
0 Comments:
Prześlij komentarz