Oboje zamrugali.
Adrien wstał i podszedł do okna, z którego miał widok na ulicę. Było spokojnie. Ani jednego samochodu, ani jednej przechodzącej osoby. Światła w domach zgaszono, więc sąsiedzi poszli już spać. Nic nie wskazywało na atak Władcy Ciem.
— Może to... ćma? — zaproponował Adrien, wyciągając się. Przydałoby mu się trochę snu. Może i dostawał supermoce w prezencie, ale noc nie rozciągała się w czasie, a sen był tak samo potrzebny.
— Ćma raczej nie zamieniłaby wszystkich ludzi w powietrze. — Plagg zamlaskał, przeszukując skrytki, w których Adrien chował dla niego sen na czarną godzinę. — Gdzie podziałeś moją miłość?
— Przecież jest w pudełku pod ścianą.
— Nie, tam nie ma.
— Oj, nie wygłupiaj się, Plagg. Jest... — Podwinął rękaw od bluzki i spojrzał na zegarek. Zatrzymał się na godzinie dziewiątej. Wyszedł wtedy na spotkanie z Marinette. — Może to jednak atak Władcy Ciem.
— Na pewno! Nikt inny nie byłby tak okrutny, żeby pozbyć się camemberta — płakał Plagg.
— Daj mi już z tym spokój. Akurat ten śmierdzący ser mogła wyrzucić sprzątaczka.
— Świętokradztwo! — oburzył się. — Camembert nie śmierdzi, to zapach prawdziwej miłości i doskonałości, ale ty tego nie zrozumiesz, bo ciągle wahasz się między jedną a drugą dziewczyną.
Adrien przewrócił oczami. O tym nie musiał mu przypominać.
— Dobrze, odłóżmy te sprawy na bok. — Sprawdził jeszcze kilka skrytek, w których ukrył przed sprzątaczkami okropny ser, ale i tam ich nie było. Zrezygnowany wrócił do kwami. Plagg lat w te i na zad, rozglądając się za camembertem. Burczało już mu w brzuchu, a bez najedzonego Plagga nie przemieni się w Czarnego Kota.
Przeszukał jeszcze kieszenie. Wystarczył okruszek, by zaspokoić tego małego, wrednego kota. Pamiętał, że po szkole wrzucił gdzieś owinięty ser, nim wyruszył do Marinette.
— Jest! — Wypiął dumnie pierś, rozpakowując z pozłótka ćwiartkę oryginalnego kawałka sera. — Tyle wystarczy?
Plagg pokiwał niechętnie głową.
— Myślałem, że bardziej mnie kochasz...
— Jak wyrwiemy się z tego koszmaru, to dam ci cały talerz camemberta, tylko błagam nie narzekaj mi tu teraz.
— Pamiętaj, obiecałeś!
Plagg puścił ku niemu oczko i pochwycił ostatni kawałek serca.
Adrien przemienił się w Czarnego Kota. Nie czuł się inaczej niż zawsze. Przyjrzał się w lustrze, nie wyglądał inaczej, a przynajmniej tak pamiętał siebie w kostiumie. Nawet ten ogon z paska wciąż dziwnie zwisał mu z pośladków.
— Gdyby to był sen, byłbym wyższy... — ponarzekał, a potem wybiegł z pokoju. — Natalie! Ojcze! — zawołał.
Nikt mu nie odpowiedział.
— No tak, wołaj w stroju Czarnego Kota, to na pewno jest bezpieczne. Na pewno nikt cię nie rozpozna...
Zamlaskał i już sam nie wiedział, czy się cieszyć z tego powodu czy smucić. Ostatecznie machnął na wszystko ręką. Przejrzał pomieszczenia, w których mogli przebywać pozostali domownicy, a potem wyszedł na ulice Paryża.
Uderzyła w Adriena cisza. Ciągnęła się przez alejki, przez skwery, przez podwórka, nawet place, które wieczorami tętniły życiem. Z śmietnika wystawał stos gazet. Adrien wyjął jedną z nich, pozostałe wyleciały ze środka. Opadły w kałużę.
— Padał... deszcz? — zdziwił się. W innych miejscach było sucho, tylko pod tym śmietnikiem zebrała się kałuża.
Przykucnął i podjął z wody gazety, które co najdziwniejsze, nie nasiąknęły. Były suche.
Adrien przewertował po kolei nagłówki każdej z nich. Na pierwszych stronach oczywiście pojawiały się zdjęcia przedstawiające jego i Biedronkę w akcji — tu ratowali kota z drzewa, innych razem złapali spadające z balkonu dziecko, tutaj udało im się pokonać kolejny raz Władcę Ciem. Daty były przypadkowe, zdjęcia wykonywały różne osoby, nikt nie powtórzył się na fotografiach.
Nie potrafił znaleźć niczego, co łączyłoby te gazety. Dlaczego ktoś wyrzucił je do tego kosza? Wszystkie na raz? Wyglądały na kolekcjonerskie, zadbane, jakby przynależały do bibliotecznych archiwów. Mimo to znalazł je na ulicy.
— Biedronko? — zawołał za bohaterką.
Odpowiedziała mu cisza.
— Marinette — nagle zdał sobie sprawę, że przecież jeszcze chwilę temu rozmawiał z Marinette.
Rzucił gazety i pobiegł w kierunku piekarni. Skoczył na dach budynku, zsunął się po nim i spadł na cztery łapy na czyimś balkonie. Potem odbił się od barierki na przeciwległy parapet.
Zobaczył z oddali palące się światło w pokoju dziewczyny.
Przyspieszył.
Zeskoczył na jej balkon i otworzył okienko do jej pokoju.
— Czarny Kot?! — wrzasnęła, rzucając w niego poduszką. Miała na twarzy zieloną, glutowatą maseczkę, a na włosach ręcznik z limitowanej serii "Czarny Kot pod prysznicem". Sam nie zdołał takiego kupić. W ciągu godziny wykupili wszystkie.
— Jak ty to zdobyłaś?
— Ale że co?
Wskazał na ręcznik.
— Alya — odpowiedziała zdecydowanie za szybko. — Wiesz, jaka ona jest. Pięć sekund z limitowanej wersji koszulek czy czegoś i zaraz wykupuje wszystko. Ha... Ha...
Adrien uśmiechnął się krzywo. Kłamała jak z nut, ale cudownie słodko. Pierwszy raz spotkał swojego fana, nie Biedronki.
— Wyglądasz w tym ślicznie — dał jej komplement.
— Tak, szczególnie w tej maseczce. — Skrzywiła się. — Nie umiesz podrywać kobiet.
— A ja wiem. — Wzruszył ramionami. — Możliwe, ale i możliwe, że umiem. — Puścił do niej oczko.
Marinette jakby zarumieniła się pod maseczką. Wyszła na chwilę do łazienki, zmywając z siebie wieczorne kosmetyki.
Akuma...
Adrien palnął się w czoło. Zapomniał, że przybył tu z konkretną misją. I nie chodziło o podrywanie Marinette, a o atak Władcy Ciem.
— Coś się stało? — spytała niepewnie dziewczyna.
— Tak, akuma.
Przez jej twarz przeszedł cień niepokoju.
— Wszyscy zniknęli. Tylko my pozostaliśmy. Tylko MY — powtórzył, pokazując to na siebie, to na Marinette. — Sprawdziłem miasto. Cisza. W mieszkaniach nikogo nie ma, samochody nie jeżdżą. Jakby nagle wszyscy zniknęli.
— A co z...
— Nie tylko to — przerwał dziewczynie. — Znalazłem w śmietniku gazety. Wyglądają na kolekcjonerskie. Nie ważne zresztą, chodzi o to, że wpadły mi do wody i nasiąkły nią. Nic się nie stało.
— Może to sen? — zaproponowała. — Jak wtedy, gdy zostaliśmy zaatakowani koszmarami?
— Nie, nie wydaje mi się. Dlaczego sen miałby być taki... pusty?
— I dlaczego tylko ja i ty... Masz te gazety ze sobą?
Nadął usta i wydukał niewyraźne:
— Nie...
— Ech. — Westchnęła ciężko, kręcąc głową z zawodu. — A pamiętasz, co w nich się znajdowało?
— Biedronka i ja. Typowe okładki. Różne daty, miejsca, czas.
— Może to jakiś kolekcjoner, który chce dla siebie tylko Biedronkę i Czarnego Kota?
— No tak, ale dlaczego w takim razie ty tu jesteś?
Marinette czknęła. Odwróciła się i przeszła po całym pokoju, przyglądając się podejrzanie czystym ścianom, na których odcisnęły się linie. Jakby coś tam wcześniej wisiało. No tak, jeszcze jakiś czas temu Marinette miała tu jego zdjęcia. Nawet pod łóżkiem.
— Gdzie zdjęcia Adriena? — spytał z ciekawości.
— Co? — Zatrzymała się. — Przecież tu są...
Zamarła z palcem przy ścianie. Podeszła do stołu i zabrała kurz, na który wcześniej stało zdjęcie, potem rozejrzała się niepewnym, lekko zdezorientowanym wzrokiem po ścianach.
— Zdjęcia... — szepnęła, lustrując puste przestrzenie. Docierało do niej powoli, że w jej własnym pokoju brakuje kilku rzeczy. — Przed chwilą tu były! — wrzasnęła. — Przecież jak wyszłam na balkon, one tutaj były. One... Mówiłeś coś o gazetach — przypomniała sobie nagle.
Adrien otworzył szeroko oczy i cofnął się, kiedy twarz Marinette znalazła się zbyt blisko jego. Odskoczył na jej łóżko, kładąc się i udając się, że to było jego zamierzeniem. Nie ucieczka. Co to, to nie!
— Ano mówiłem. Coś z nimi nie tak?
— Może to czyjś sen albo czyjaś podświadomość. Skoro nie ma tutaj zdjęć Adriena, to może ta rzeczywistość należy do kogoś, kto je wypiera. Może nawet do samego... — westchnęła — Adriena.
Adrien czknął. Wiele by się zgadzało, wiele wypadało potwierdzić, ale nie pasowała mu w tym wszystkim Marinette. Była również tworem jego podświadomości? Pierwszym i drogim... przyjacielem, którego zdobył po tylu latach samotności?
Uciekł z łóżka Marinette. Chwycił dziewczynę w talii, podniósł i wyskoczył na balkon.
Paryż snuł się w spokoju nocy, blasku ostro świecącego księżyca i ciszy ulic. Nie zmienił się od momentu, w którym upuścił dom. Teraz jednak musiał do niego wrócić. Jeśli faktycznie to była jego podświadomość, tylko on mógł to udowodnić.
— Gdzie mnie zabierasz? — spytała Marinette.
— Do domu...
— He? Do jakiego domu, przecież mnie z niego zabierasz!
— Eee, to znaczy, do domu Adriena. Skoro to jego podświadomość, to może znajdziemy tam jakieś wskazówki?
— Że co?
Nie czekając na dalsze pytania Marinette, skoczył.
Przed bramą znalazł się chwilę później. Zdecydowanie za szybko, jak na trasę, którą pokonał.
Odstawił Marinette na chodniku przed bramą, a sam rozejrzał się dookoła. Brakowało wejścia. Nawet dzwonek, który zazwyczaj informował Natalie o przybyłym gościu, zniknął.
Adrien skoczył. Chwycił się za kolce wystające z bramy. Wygięły się pod jego ciężarem. Spadł przed stopami Marinette, która przyglądała mu się z zainteresowaniem.
— Myślałam, że koty spadają na cztery łapy — zażartowała.
— Ja też, ale wyjątek potwierdza regułę.
Podała mu dłoń i pomogła wstać. Adrien popchnął bramę, nawet nie drgnęła.
— Chyba zbyt wiele osób nie da rady przez nią przejść — zauważyła Marinette.
— Co masz na myśli?
— Bo... — Podrapała się po głowie. — Wiele razy próbowałam odwiedzić Adriena.
— Że co? — Chwycił Marinette za ramię i potrząsnął nią. — Kiedy? Jak?
— Czekaj, czekaj, nie...
Puścił dziewczynę, mamrocząc niewyraźnie "przepraszam".
— Byłam i to nie raz. Tylko czasami udawało mi się tam wejść, a i tak sporadycznie. Zazwyczaj... — Podeszła do otaczającego posesję muru i dotknęła miejsca, nad którym powinien znajdować się dzwonek. — Zazwyczaj tutaj Natalie kazała mi wkładać listy, notatki, prezenty... Wszystko...
Adrien cofnął się. Opadł na chodnik i mruknął jak mały, biedny kotek. Nie mógł się zdradzić przed Marinette, ale kusiło go, by przeprosić dziewczynę za wszystkie razy, kiedy starała się go odwiedzić. Może wcale nie nienawidziła, może zwyczajnie było jej niezręcznie po tym, jak Natalie ją oddaliła.
— Jesteście... Jesteście ze sobą blisko? — spytał niewyraźnie.
— Kto?
— No... Ty i ten Adrien. — Wskazał palcem za bramę.
— A ja wiem. — Wzruszyła ramionami. — W sensie... — Założyła za ucho kosmyk włosów. — Jest przystojny, bardzo miły, uprzejmy i do tego jest modelem. Jest niesamowity, ale czy jesteśmy blisko? Chyba mnie uważa za swoją przyjaciółkę...
— Chyba?
— No bo... Ech, chyba powinieneś... Powinieneś zrozumieć. Nie zawsze... Może najpierw spróbujemy się stąd wydostać, później porozmawiamy — zmieniła szybko temat.
— Ale to właśnie jest ważne teraz! — próbował dalej uzyskać odpowiedź. — Jeśli to faktycznie świat... Adriena, to może warto zastanowić się nad nim. Nad tym, kim jest.
— Przecież ci powiedziałam — uparła się.
— A jeśli... — zawahał się. — A jeśli on wcale nie jest tylko miły, uprzejmy i przystojny. Co jeśli...
Rozległ się rumor. Adrien zabrał Marinette dalej. Dziewczyna podniosła z ziemi jakiś kij i skierowała go w kierunku, z którego dobiegł hałas.
— Naprawdę zamierzasz tym walczyć? — spytał z lekka zdziwiony.
— A mam stać z boku?
— No... nie.
— W takim razie przynajmniej ci nie będę przeszkadzać!
Mur wygiął się. Kolejne kształty wyłaniały się spod grubego kamienia, nie niszcząc przy tym pierwotnego wyglądu srebrnej bramy.
— Nieproszeni goście — usłyszeli kobiecy głos wydobywający się zza muru.
Czerwona poświata spłynęła na Adriena i Marinette, na moment oślepiając ich. Cofnęli się do tyłu, Marinette opuściła nawet kij, starając się, przysłonić oczy.
Adrien podbiegł do niej i stanął przodem, osłaniając przed światłem. Zgięła trochę kolana i spojrzała Czarnemu Kotowi w jego zielone oczy.
— Dziękuję — szepnęła.
— Proszę, a na razie musimy wejść do środka. Tam na pewno coś się dzieje!
Wysunął zza pasa koci kij. Rozłożył go, odwrócił się i wyciągnął go jeszcze dalej, uderzając spodem o bramę. Zaskrzypiała, ale nie otworzyła się. Zawrócił kij. Okręcił go w dłoni i wtedy czerwona poświata zniknęła.
Mur zmienił swój kształt wewnątrz. Zaokrąglił się w wielu miejscach, coś na kształt zamkniętych oczu. Każde wyglądało podobnie do drugiego, choć było mniejsze bądź większe.
Marinette chwyciła Adriena za dłoń.
— Mam złe przeczucia.
— Ja też — przyznał.
W tej samej chwili wszystkie pary oczu otworzyły się i zwróciły wprost na stojącą przed bramą dwójkę.
— Adrien jest zajęty, nie przyjmuje gości! — Znów ten kobiecy głos.
Metalowe pręty w bramie poruszyły się jak usta. Przeleciało przez nią kilkanaście czerwonych motyli, każdy w innym odcieniu, wszystkie tej samej wielkości, drobne i w jakimś sensie słodkie.
Marinette podniosła kij, który wcześniej jej upadł, i rzuciła w kierunku motyli. Trąciła jednego z nich. Wybuchnął. Motyl zamienił się kupkę popiołu, który wysypał się na ulicę. Potem zdmuchnął go wiatr. Reszta owadów pozostała nietknięta.
Adrien z Marinette równocześnie przełknęli ślinę, cofając się w głąb miasta.
— Pomysły? — spytał dziewczynę.
— Biedronka?
— A gdzieś ją widzisz?!
— No przecież jest... — Ugryzła się w język. Jęknęła z bólu. — Ona jest chyba w tym świecie, co nie? Nie przyszedłeś tu razem z nią?
— Nie wiem, nic nie pamiętaj!
— To może znajdziemy Adriena?
— No przecież jest... — Ugryzł się szybko w język. Przecież on był Adrienem, ale w tej chwili raczej nie powinien o tym mówić Marinette. — Tak, tak, pewnie tu jest — dodał szybko. — Może za tą bramą?
— Adrien nie przyjmuje gości! — ryknęła brama.
Adriena zamarł. Dopiero teraz rozpoznał głos.
— Natalie?
0 Comments:
Prześlij komentarz