Wołanie
zanikło wśród hałasującego wokoło ognia. Dym zdawał się
docierać coraz szybciej do Lokiego i Lucy.
Loki
opadł na prawy bok. Przeciągnął się i dopiero wtedy zdał sobie
sprawę, że już nie wstanie. Obejrzał się w stronę Lucy, która
leżała niewinnie przy ścianie. Jej twarz nie zdradzała żadnych
obaw przed nadchodzącą śmiercią. Była spokojna, niewzruszona.
Oczy miała przymknięte, jakby już zasnęła, aby płomienie
pochłonęły ją bez bólu i cierpienia.
— Lucy!
— znów coś usłyszał.
Dlaczego
nie walczył, skoro ktoś próbował za wszelką cenę ich uratować?
Otworzył
szeroko usta i krzyknął, lecz żaden dźwięk nie wydobył się
przez jego zeschnięte gardło. Zadławił sie dymem. Nie dał rady
odkaszlnąć go, więc splunął na podłogę ostatnią śliną,
którą zdołał zebrać. Wyciągnął dłoń, sięgając do drzwi,
do klamki. Zacisnął szczękę tak mocno, że aż zęby zazgrzytały
mu. Podparł się wolną ręką o framugę. Słup dymu uderzył w
jego twarz. Na moment wstrzymał oddech. Blisko, już prawie...
Powtarzał sobie, że nie zginie w tym miejscu, a tym bardziej nie
pozwoli Lucy na taki koniec, kiedy obiecał jej szczęście. Obiecał.
Nie złamie obietnicy. Nie podda się. Nie zginie.
Każde
słowo otuchy dodawało mu sił, by podnieść się o jeszcze
kawałek, aby sięgnąć do tej cholernej klamki. Palcami zahaczył o
metalowy, jeszcze chłodny przedmiot. Pociągnął się i zacisnął
mocno klamkę. Zamachnął się, zamykając drzwi z trzaskiem. Potem
trzasnął nimi jeszcze raz i jeszcze, głośniej i głośniej.
— Tutaj!
— ktoś powiedział.
Uśmiechnął
się słabo i opadł, nie znajdując już na kolejne uderzenie.
Usiadł przy ścianie, bliżej Lucy i kątem oka patrzył na
zbliżające się ku niemu sylwetki — większą i mniejszą, ale
obie należały do mężczyzn. Pierwszy z nich podał Lokiemu tlen,
drugi zajął się Lucy. Oblali go wodą. Lucy nie ruszała się.
Drugi z mężczyzn poklepał ją po twarzy. Przyłożył ucho do
piersi. Loki zamarł na moment w obawie przed najgorszym. Jednak
wybawiciel odsunął się i podał jej tlen — wzięła głęboki
wdech.
Odetchnął
z ulgą.
— Ghehe,
lepiej uważaj, mały. W ostatniej chwili cię znaleźliśmy. — Był
to znajomy głos. — To co? Wychodzimy?
— Trochę
taktu, Gajeel. Oni ją ranni. Mógłbyś troszkę uważać. Chwila i
sami skończymy przygnieceni przez dach. Lepiej uciekać.
— Tak,
tak, rozkaz panie Jellalu. A co z Zerefem i Mard Geerem? Uciekli? —
zwrócił się do Lokiego.
Kiwnął
trzy razy dla pewności, że go zrozumieją.
— Czyli
uciekli... — wyszeptał Jelllal. — Mard Geer zawsze dbał o
Zerefa. Nie możemy go o nic winić.
Wziął
Lucy na ręce. Gajeel podniósł Lokiego i zaczął go prowadzić za
Jellalem, który kierował sie przeciwną do źródła ognia stronę.
Nie szedł jednak ku piwnicom, zmierzał w stronę górnych partii,
skąd nie było wyjścia. Loki wzdrygnął się, ale był za słaby
by oponować. Przymknął oczy, przysnął na moment, obudził się w
miejscu, którego nie rozpoznawał. Szli dalej, przez głąb
skąpanego w mrokach korytarza. Nigdy Loki tędy nie szedł. Nawet
nie wiedział, że znajduje się w tym miejscu jakieś przejście,
ale co prawda, nie sprawdzał każdego zakamarka fabryki. Zajrzał
tylko do podziemi i części produkcyjnej, nie więcej.
Nastąpił
kolejny wybuch. Huk zagłuszył czyjś krzyk, Loki usłyszał tylko
nieznaczne wołanie. Ani Gajeel, ani Jellal nie zatrzymali się.
— Tutaj
— powiedzieli równocześnie.
Jellal
odłożył na chwilę Lucy. Wyciągnął z kieszeni cienki klucz i
wsadził do dużej dziury w drzwiach. Przekręcił go. Coś
załączyło, bo rozbrzmiało kołatanie, a chwilę później drzwi
rozwarły się. Jellal otworzył je do końca siłą, po czym znowu
wziął Lucy na ręce.
Przyspieszyli.
Prawie biegli przez wąski korytarz, przejście między dwoma
budynkami, które dopiero teraz skojarzył. Widziało się je tylko
spod odpowiedniego konta. Architekci stworzyli je jeszcze za czasów
wojny, aby umożliwić szansę na ucieczkę tym, którzy pracowali w
najwyższych partiach budynku. Teraz i im się przydało.
Zeszli
ze schodów i wyszli od strony lasu. Jellal położył Lucy przy
drzewie i kilka razy uderzył ją w policzki, aby sie obudziła.
Zmarszczyła czoło i zakaszlała, rozchylając jedno z oczu.
Gajeel
w końcu puścił Lokiego.
— To
Happy — obwieścił Jellal, rozglądając się dookoła i
sprawdzając teren. — Możecie mi nie wierzyć, ale ona żyje. To
Kyoka umarła, to ją zabiliście. Zamieniła się z Happy, bo za
wszelką cenę chciała zemścić na Acnologii.
— Chore
— skomentował Gajeel. — Co jak co, ludzie, ale ta baba mnie
wkurzyła do końca. Jak można narażać tak wiele osób? —
Pokręcił głową z dezaprobatą.
— Nie
tylko to, na początku współpracowała z Zerefem, ale... — w tym
momencie zawahał się.
— Co
"ale"? — wymruczała pod nosem Lucy.
Gajeel
przykucnął przed Lucy. Podał jej wodę. Wypiła ostrożnie ze dwa
łyki, nawilżając gardło, i kontynuowała:
— Powiedz...
Mi...
— Zeref
to drań. Cholerny drań — podkreślił Jellal. — Wykorzystuje
ludzi lepiej niż Acnologia. Kyoka miała tylko cie przestraszyć,
żebyś zaczęła mu ufać, ale już wtedy zaszło to za daleko. To
Kyoka strzelała na Starówce.
Loki
upadł. Złapał się za głowę i dopiero wtedy dotarło do niego,
jak od początku byli głupi. Każdy z nich po kolei... Lucy załamała
ręce. Pochyliła głowę nad ziemią i niewyraźnie zaśmiała się,
łapiąc za brzuch.
— Zabiję
ich — wyjawiła. — Zabiję i zostawię tylko zgliszcza ich ciał.
Kyoka już jest martwa, ale złapcie mi Happy — wciąż mówiła
zachrypłym, niewyraźnym głosem, ale tym razem Loki drżał, gdy
jej słuchał.
— Jesteś
słaba, nie licz teraz na kontratak. Nie bądź głupia...
— Wiec
mam czekać? — przerwała mu. — Mam posłusznie czekać, aż
przeprowadzą ci egzekucję, aż moja głowa zadynda na sznurze,
zostanie odstrzelona? Nie, nie tak zrobię. Mogę zginąć, ale tylko
w walce. Mam dosyć. Dosyć. Dosyć. Dosyć. Dosyć — zaczęła
powtarzać w szaleńczym rytmie jedno i to samo słowo, cały czas,
bez chwili na zaczerpnięcie powietrza. Nagle przerwała. Obejrzała
się w stronę Gajeela i wyszeptała: — Zrobię, co tylko chcecie.
Spłacę długi. I tak spłacili, tak... Spłacili. Zero. Całkowite
zero.
— Erza
i Gray są uwięzieni — przypomniał jej Jellal.
— Dobrze.
Niech tam będą. Potem ich uwolnisz. Zadzwoń po ludzi, niech
namierzą Kyokę. Mogą być też zodiaki, Loki. To szacunek. Niech
wszyscy przybędą, niech...
Pierwsze
krople deszczu opadły tego dnia z nieba. Lucy spojrzał w stronę
chmur i wzdrygnęła się. Złapała za ramiona i przyciągnęła do
siebie nogę. Padało coraz mocniej i mocniej, jakby nawet sam deszcz
chciał ugasić szalejące płomienie.
Włosy
przykleiły się do twarzy Lokiego. Zrobiło się chłodno, ale ten
chłód koił go. Roznosił po całym ciele przyjemny masaż, który
zabierał ból po poparzeniach.
Gajeel
wykonał pierwszy z telefonów, po czym podam komórkę Lokiemu,
który zamarł z telefonem w ręce. Przyglądał się mu, patrzył
wnikliwie w starte przyciski, myśląc na tym, co się stanie, kiedy
w końcu Lucy stanie się Acnologią. Jednak na to było już chyba
za późno.
Uśmiechnął
się chłodno i zadzwonił...
***
Deszcz
stłumił ogień, a przybycie straży pożarnej rozwiązało
wszystkie problemy z pożarem. Niewiele pytań zadano, więcej dano
odpowiedzi, a kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, straż
odjechała, wcześniej spisując właściwy protokół.
Loki
wrócił do Lucy. Podziękowała mu nieśmiało, po czym machnięciem
ręki przywołała Koziorożca. Pomógł jej wstać. Poprawił jej
koszulkę, nawet dał elegancki żakiet. Twarz przemył z brudu.
Wyglądała upiornie. Chusta usunęła się z łysej, poranionej
głowy. Pod powiekami pojawiły się bruzdy. Paznokcie miała
połamane, zakrwawione. Usta spierzchnięte, okrywała je czerwona
powłoka po poparzeniach.
— Wyglądam
strasznie, prawda? — Pod powiekami zebrały się łzy. —
Obrzydliwa... — dodała.
— Ja
też — przyznał Loki.
— Ostatni
raz. Ostatni — obiecała sobie.
Sprawdziła
jeszcze raz bandaże na nodze. Trzymały się mocno. Pani doktor
oplotła je dodatkową warstwą, zszyła otwarte rany i odkaziła
wszystko, co dało się odkazić.
— Następnym
razem na ciebie nakrzyczę — obiecała Porlyusica. — Teraz dbaj o
siebie, gówniaro. I walcz o życie. Nie pozwól, by ktokolwiek ci je
odebrał.
Podała
dziewczynie laskę — prostą, drewnianą.
— Będziesz
ją nosiła przed całe życie — ostrzegła ją pani doktor. —
Całe. Na razie lekarska, ale ta noga nigdy nie będzie taka jak
dawniej.
— Nie
poddam się — zadeklarowała Lucy.
— Nie
spodziewałam się po tobie innej odpowiedzi, bo inaczej na miejscu
bym cię przykuła do drzewa. A ty... — zwróciła się
niespodziewanie do Lokiego — trzymaj się blisko niej i nie pozwól,
by cokolwiek się jej stało.
— Dobrze...
— burknął nieśmiało.
Porlyusica
puściła mu ostre spojrzenie.
— Tak...
Tak zrobię! — odpowiedział prędko, pewniej.
Koziorożec
pochylił się przed Lucy.
— Czy
mogę coś jeszcze zrobić? — spytał starczym, zmęczonym głosem,
ale w pełni swojej świadomości.
Łezka
zakręciła sie w oku Lokiego. Ile lat minęło od momentu, w którym
ostatnio widział tak zdrowego Koziorożca? Nie pamiętał. W jego
pamięci wyryły się złe dni, przepełnione zgubionymi
wspomnieniami, niepewnością, zatraconą nadzieją. Wystarczyła
Lucy, by Koziorożec odzyskał wszystko, co stracił.
Lucy
przyjęła od Porlyusici laskę. Położyła ją obok i podniosła
się o własnych siłach, utrzymując równowagę na dwóch kulach.
Sapnęła z wycieńczenia.
— Dam
radę — powiedziała. — Dam radę.
— Tak,
tak. — Porlyusica pacnęła ją w tył głowy. — Tylko nie
przesadź, gówniaro. Może i masz pod sobą masę przydupasów, ale
to nie zmienia faktów, że możesz zginąć w każdej chwili.
— To
najwyżej zginę. — Lucy zaakceptowała ostrzeżenie Porlyusici. W
jej oczach nie dało się dostrzec choćby cienia zwątpienia. Była
pewna, że zginie, w tym czy innym momencie, i nie zamierzała
uciekać przed swoim przeznaczeniem. Pragnęła je jedynie
ukształtować własnymi rękoma i doprowadzić do nieuniknionego po
swojemu.
Loki
zadrżał na widok pewnej i dumnej z siebie Lucy. Nie wierzył, że
doczeka dnia, w którym stanie obok niej, w tej samej roli co dawniej
jego ojciec, towarzysząc Acnologii. Minęło dziesięć lat. Świat
się zmienił i był w końcu gotowy przyjąć nowego siebie.
Położył
dłoń na ramieniu Lucy.
— Damy
radę — dodał jej otuchy.
— Wiem
— odpowiedziała i ostrożnie ruszyła. — Mam nadzieję, że
złapali już Happy — zwróciła się do Koziorożca.
— Tak,
panienko. Złapali ją i jak kazałaś, zaczekali z osądem.
— Dobrze.
— Skinęła głową. — Sama muszę coś zrobić. Nikt inny, tylko
ja... — dodała szeptem, jakby zamierzała przekonać i siebie w
słuszność tych słów.
Razem
weszli do hali trzeciego z budynków — jednego z niewielu, których
nie zając ogień. Przed wejściem do głównej sali czekał na nią
Jellal. Blizna na jego twarzy wyglądała jeszcze wyraźniej w
świetle zachodzącego słońca. Dodawała mu powagi, skracała
młodość. Podszedł do Lucy i pochylił się przed nią.
— Pójdź
do Erzy i Graya. Puść ich wolno, niech idą sobie. Natsu i Lisanną
później się zajmiemy — wyjaśniła szybko. — Zeref i Mard Geer
są w środku? — dopytała się.
— Zaraz
obok Gajeela.
— Reszta
też czeka? — upewniła się jeszcze na zaś.
— Czeka...
Lucy
odetchnęła z ulgą. Oparła kule o podłogę i ruszyła dalej, tym
razem bez asekuracji Lokiego. Na zaś stanął blisko niej, gdyby w
jakiejkolwiek chwili potrzebowała jego pomocy. Dostrzegła to.
Luknęła na niego ostro. Nie chciała, by jej przeszkadzał.
Odsunął
się posłusznie, choć nadal w pełni nie akceptował jej decyzji.
Drzwi
do sali otworzyły się. Lucy wkroczyła do środka o kulach.
Trzynastu mężczyzn w średnim wieku i dwóch wybierających się
juz do grobu, stało po prawej stronie. Po z kolei ustawili się
Zeref z Mard Geerów i kilka osób, których Loki nie kojarzył.
Gajeel pilnował Happy.
Kobieta
była przywiązana do jednego ze słupów ciężkimi, metalowymi
łańcuchami, które wżynały się w jej ciało. Lucy podeszła do
niej. Happy rozwarła oczy. Zebrała ślinę i splunęła na Lucy.
Nie zdążyła się odsunąć.
Loki
podbiegł do dziewczyny i wytarł jej twarz. Happy zaśmiała się, a
potem ponownie przygotowała się do splunięcia. Gajeel wstał i
zdzielił ją w twarz porządnym uderzeniem. Coś chrupnęło.
Strużka krwi spłynęła z nosa kobiety. Nawet nie jęknęła.
Uniosła głowę i spytała:
— Na
tyle cię stać?
— Nie.
— Pokręcił głową. — Ale musisz być żywa.
— Żywa...
— powtórzyła. — Do kiedy? Zabijecie mnie, prawda? Co z tego?! —
krzyknęła. — Igneel wychodzi. Zabije was wszystkich. Ludzie
stanął po jego stronie. Ja już zrobiłam, co mogłam... I chyba
więcej niż się dało. Acnologia w więzieniu, kochana Lucy cała w
ranach, zdradził was jeden z ludzi, straciliście...
— Igneel?
— Lucy powtórzyła imię ojca Natsu. — A co takiego planuje
Igneel? Wielki i potężny, ale siedzi od dziesięciu lat w więzieniu
i do tego czasu nic nie zrobił, choć A... dziadek — poprawiła
się — nie raz przechodził kryzys. Gdzie był w trakcie krachu na
giełdzie? — mówiła powoli, bez specjalnego podkreślania słów.
Ostrożnie je dobierała, dokładnie do konkretnej sytuacji. —
Igneel to legenda. Istnieje, ale to opowieść, która w sobie
niewielkie ziarnko prawdy.
— Wiem,
bo jestem... — zaczęła Happy, ale wtedy Lucy jej przerwała:
— Nie
jesteś Amelią Dragneel, bo ta nie żyje. Popełniła samobójstwo.
Loki
obejrzał się przez ramię. Zeref drgnął na wspomnienie o matce,
ale nie odezwał się — nie wstał, nie zaoponował, nie zaprzeczył
faktom. Przyjął prawdę, że jego matka była samobójczynią i
pozwolił Lucy mówić dalej.
Happy
westchnęła.
— Niezależnie
od tego, kim jestem, Igneel wygra z wami. Zabije was za to, co nam
zrobiliście dziesięć lat temu.
— A
co takiego zrobiłam? — upewniła się Lucy.
Happy
otworzyła szeroko usta, ale nic nie powiedziała. Zawiesiła głowę
nad podłogą i zastanowiła się przez moment. Nie było w tym
zachowaniu choćby odrobiny pogardy wobec Lucy. Naprawdę
zastanawiała się nad jej winą, grzechem, który popełniła
dziesięć lat temu i który po dziś dzień ciągnął za sobą
szalę nieszczęść.
— Urodziłaś
się jako wnuczka Acnologii. — Dała jej w końcu odpowiedź.
— Rozumiem,
więcej mi nie potrzeba... — Odwróciła się w stronę zebranych.
— Mój dziadek trafił do więzienia, więc na ten czas przejmuję
jego rolę. Proszę was o dobrą radę i pomoc w trudnych sytuacjach.
Nie omieszkam się wspomnieć dziadkowi o wszystkim, co tu się
wydarzy. O wszystkim — powtórzyła bardziej stanowczo.
Kilku
mężczyzn przełknęło głośno ślinę. Niektóry z panującego w
sali gorąca zdjęli marynarki. Lucy zmarszczyła czoło,
sygnalizując, że na tym nie poprzestała.
— Nie
dam się zabić! — krzyknęła. — Odebrano mi włosy, dziesięć
lat życia, nawet nogę, odwagę... Wszystko. Jednak zamierzam
odpłacić się. Potrzebujecie pieniędzy, bierzcie je, ale dajcie mi
w zamian siłę. Broń, Zerefie.
Skinęła
do Lokiego. Lucy wypuściła jedną z kul. Upadła z hukiem na pustą
podłogę, a dźwięk rozszedł się wokoło echem. Loki przytrzymał
Lucy, w tym czasie Zeref wstał. Wyjął zza pasa pistolet i podał
go dziewczynie. Przytrzymała go słabo. Ręka się zatrzęsła, więc
Lucy zacisnęła palce na broni mocno, aby tylko jej nie opuścić.
Wspólnie odwrócili się w stronę Happy.
— A
gdzie tortury? — spytała niewinnym głosikiem.
— Tortury?
Happy, ty nie rozumiesz. — Uniosła pistolet. Loki podtrzymał rękę
od tyłu. — To nie jest rosyjska ruletka. To nie jest gra. To
zemsta. Tyle razy zawahałaś się mnie zabić... Ja nie będę taka
głupia.
Strzeliła.
Pierwszy strzał przemknął obok żołądka kobiety i trafił ją w
bok. Krzyknęła z bólu. Lucy syknęła ze złości, a potem jeszcze
raz wymierzyła. Tym razem celniej. Zmierzała do końca. Loki'emu
pozostało tylko ją wspierać — podtrzymywać rękę, kiedy
wymierzała kiedy strzelała. On sam nie stanie się bronią, od tego
jest Lucy. Nie popełni tego samego błędu, co ojciec.
— TO
KONIEC! — wykrzyczała Lucy i po raz drugi strzeliła.
Kula
wbiła się prosto w wiercącą się głowę Happy, w sam środek
czoła. Jej ostatni oddech zamarł wraz nią. Ciało zatrzymało się
jakby w czasie. Zamarło na moment, gdy docierało do niego, że
umiera. Oczy Happy przymknęły się nieznacznie. Minęło dokładnie
dziesięć sekund i wtedy głowa opadła bezwładnie.
Broń
wysunęła się spod palców Lucy. Zacisnęła usta w wąską linijkę
i zadrżała na widok martwej Happy. Zabiła. Po raz pierwszy w swoim
życiu.
Loki
bardziej niż ktokolwiek inny rozumiał puste spojrzenie, które
pojawiło się w oczach Lucy. To nie bezradność, również nie tak
mylnie kojarzona obojętność. To był strach, głęboki lęk, który
tkwił w Lucy od wielu lat. Gdybym nie była wnuczką Acnologii,
powtarzała najpewniej sobie te słowa jak modlitwę. Paciorek
zmawiała przed snem, gdy się budziła, prosiła o to, by odrzucić
od siebie przekleństwo...
W
tej jednej, niepozornej chwili, kiedy padł strzał, Loki pragnął
przytulić ją do siebie. Zamiast tego odsunął się. Przykucnął,
wziął jedną z kul i podał ją Lucy. Stanęła o własnych siłach.
— A
więc jestem wnuczką Acnologii — wyszeptała, ale wszyscy ją
usłyszeli.
Gajeel
zdjął łańcuchy z nieruchomego ciała. Wysunęło się spod
metalowych okuć i upadło bezwładnie przed stopami Lucy. Krew
spłynęła do butów Lucy. Kilka kropel zmieniło się w gęstą
kałużę krwi.
Zeref
wyszedł przed popleczników Acnologii. Schylił się i stanowczym,
pełnym wiary i niezwianej wątpliwości, spytał:
— Co
dalej, pani?
Lucy
przegryzła wargę, a następnie odpowiedziała:
— Kontynuujemy
plany Acnologii. Dwanaście zodiaków powraca na swoje dawne miejsca.
Musimy przejąć Magnolię, pokazać odwagę i budzić respekt.
Wystarczy słabości... — Jeszcze raz, ostatni, spojrzała na Happy
i odwróciła się, odchodząc w stronę wyjścia.
0 Comments:
Prześlij komentarz