[Pozory czasem mylą] Rozdział 65 Jeśli dzisiaj, to nie jutro



Wołanie zanikło wśród hałasującego wokoło ognia. Dym zdawał się docierać coraz szybciej do Lokiego i Lucy.
Loki opadł na prawy bok. Przeciągnął się i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że już nie wstanie. Obejrzał się w stronę Lucy, która leżała niewinnie przy ścianie. Jej twarz nie zdradzała żadnych obaw przed nadchodzącą śmiercią. Była spokojna, niewzruszona. Oczy miała przymknięte, jakby już zasnęła, aby płomienie pochłonęły ją bez bólu i cierpienia.
Lucy! — znów coś usłyszał.

Dlaczego nie walczył, skoro ktoś próbował za wszelką cenę ich uratować?
Otworzył szeroko usta i krzyknął, lecz żaden dźwięk nie wydobył się przez jego zeschnięte gardło. Zadławił sie dymem. Nie dał rady odkaszlnąć go, więc splunął na podłogę ostatnią śliną, którą zdołał zebrać. Wyciągnął dłoń, sięgając do drzwi, do klamki. Zacisnął szczękę tak mocno, że aż zęby zazgrzytały mu. Podparł się wolną ręką o framugę. Słup dymu uderzył w jego twarz. Na moment wstrzymał oddech. Blisko, już prawie... Powtarzał sobie, że nie zginie w tym miejscu, a tym bardziej nie pozwoli Lucy na taki koniec, kiedy obiecał jej szczęście. Obiecał. Nie złamie obietnicy. Nie podda się. Nie zginie.
Każde słowo otuchy dodawało mu sił, by podnieść się o jeszcze kawałek, aby sięgnąć do tej cholernej klamki. Palcami zahaczył o metalowy, jeszcze chłodny przedmiot. Pociągnął się i zacisnął mocno klamkę. Zamachnął się, zamykając drzwi z trzaskiem. Potem trzasnął nimi jeszcze raz i jeszcze, głośniej i głośniej.
Tutaj! — ktoś powiedział.
Uśmiechnął się słabo i opadł, nie znajdując już na kolejne uderzenie. Usiadł przy ścianie, bliżej Lucy i kątem oka patrzył na zbliżające się ku niemu sylwetki — większą i mniejszą, ale obie należały do mężczyzn. Pierwszy z nich podał Lokiemu tlen, drugi zajął się Lucy. Oblali go wodą. Lucy nie ruszała się. Drugi z mężczyzn poklepał ją po twarzy. Przyłożył ucho do piersi. Loki zamarł na moment w obawie przed najgorszym. Jednak wybawiciel odsunął się i podał jej tlen — wzięła głęboki wdech.
Odetchnął z ulgą.
Ghehe, lepiej uważaj, mały. W ostatniej chwili cię znaleźliśmy. — Był to znajomy głos. — To co? Wychodzimy?
Trochę taktu, Gajeel. Oni ją ranni. Mógłbyś troszkę uważać. Chwila i sami skończymy przygnieceni przez dach. Lepiej uciekać.
Tak, tak, rozkaz panie Jellalu. A co z Zerefem i Mard Geerem? Uciekli? — zwrócił się do Lokiego.
Kiwnął trzy razy dla pewności, że go zrozumieją.
Czyli uciekli... — wyszeptał Jelllal. — Mard Geer zawsze dbał o Zerefa. Nie możemy go o nic winić.
Wziął Lucy na ręce. Gajeel podniósł Lokiego i zaczął go prowadzić za Jellalem, który kierował sie przeciwną do źródła ognia stronę. Nie szedł jednak ku piwnicom, zmierzał w stronę górnych partii, skąd nie było wyjścia. Loki wzdrygnął się, ale był za słaby by oponować. Przymknął oczy, przysnął na moment, obudził się w miejscu, którego nie rozpoznawał. Szli dalej, przez głąb skąpanego w mrokach korytarza. Nigdy Loki tędy nie szedł. Nawet nie wiedział, że znajduje się w tym miejscu jakieś przejście, ale co prawda, nie sprawdzał każdego zakamarka fabryki. Zajrzał tylko do podziemi i części produkcyjnej, nie więcej.
Nastąpił kolejny wybuch. Huk zagłuszył czyjś krzyk, Loki usłyszał tylko nieznaczne wołanie. Ani Gajeel, ani Jellal nie zatrzymali się.
Tutaj — powiedzieli równocześnie.
Jellal odłożył na chwilę Lucy. Wyciągnął z kieszeni cienki klucz i wsadził do dużej dziury w drzwiach. Przekręcił go. Coś załączyło, bo rozbrzmiało kołatanie, a chwilę później drzwi rozwarły się. Jellal otworzył je do końca siłą, po czym znowu wziął Lucy na ręce.
Przyspieszyli. Prawie biegli przez wąski korytarz, przejście między dwoma budynkami, które dopiero teraz skojarzył. Widziało się je tylko spod odpowiedniego konta. Architekci stworzyli je jeszcze za czasów wojny, aby umożliwić szansę na ucieczkę tym, którzy pracowali w najwyższych partiach budynku. Teraz i im się przydało.
Zeszli ze schodów i wyszli od strony lasu. Jellal położył Lucy przy drzewie i kilka razy uderzył ją w policzki, aby sie obudziła. Zmarszczyła czoło i zakaszlała, rozchylając jedno z oczu.
Gajeel w końcu puścił Lokiego.
To Happy — obwieścił Jellal, rozglądając się dookoła i sprawdzając teren. — Możecie mi nie wierzyć, ale ona żyje. To Kyoka umarła, to ją zabiliście. Zamieniła się z Happy, bo za wszelką cenę chciała zemścić na Acnologii.
Chore — skomentował Gajeel. — Co jak co, ludzie, ale ta baba mnie wkurzyła do końca. Jak można narażać tak wiele osób? — Pokręcił głową z dezaprobatą.
Nie tylko to, na początku współpracowała z Zerefem, ale... — w tym momencie zawahał się.
Co "ale"? — wymruczała pod nosem Lucy.
Gajeel przykucnął przed Lucy. Podał jej wodę. Wypiła ostrożnie ze dwa łyki, nawilżając gardło, i kontynuowała:
Powiedz... Mi...
Zeref to drań. Cholerny drań — podkreślił Jellal. — Wykorzystuje ludzi lepiej niż Acnologia. Kyoka miała tylko cie przestraszyć, żebyś zaczęła mu ufać, ale już wtedy zaszło to za daleko. To Kyoka strzelała na Starówce.
Loki upadł. Złapał się za głowę i dopiero wtedy dotarło do niego, jak od początku byli głupi. Każdy z nich po kolei... Lucy załamała ręce. Pochyliła głowę nad ziemią i niewyraźnie zaśmiała się, łapiąc za brzuch.
Zabiję ich — wyjawiła. — Zabiję i zostawię tylko zgliszcza ich ciał. Kyoka już jest martwa, ale złapcie mi Happy — wciąż mówiła zachrypłym, niewyraźnym głosem, ale tym razem Loki drżał, gdy jej słuchał.
Jesteś słaba, nie licz teraz na kontratak. Nie bądź głupia...
Wiec mam czekać? — przerwała mu. — Mam posłusznie czekać, aż przeprowadzą ci egzekucję, aż moja głowa zadynda na sznurze, zostanie odstrzelona? Nie, nie tak zrobię. Mogę zginąć, ale tylko w walce. Mam dosyć. Dosyć. Dosyć. Dosyć. Dosyć — zaczęła powtarzać w szaleńczym rytmie jedno i to samo słowo, cały czas, bez chwili na zaczerpnięcie powietrza. Nagle przerwała. Obejrzała się w stronę Gajeela i wyszeptała: — Zrobię, co tylko chcecie. Spłacę długi. I tak spłacili, tak... Spłacili. Zero. Całkowite zero.
Erza i Gray są uwięzieni — przypomniał jej Jellal.
Dobrze. Niech tam będą. Potem ich uwolnisz. Zadzwoń po ludzi, niech namierzą Kyokę. Mogą być też zodiaki, Loki. To szacunek. Niech wszyscy przybędą, niech...
Pierwsze krople deszczu opadły tego dnia z nieba. Lucy spojrzał w stronę chmur i wzdrygnęła się. Złapała za ramiona i przyciągnęła do siebie nogę. Padało coraz mocniej i mocniej, jakby nawet sam deszcz chciał ugasić szalejące płomienie.
Włosy przykleiły się do twarzy Lokiego. Zrobiło się chłodno, ale ten chłód koił go. Roznosił po całym ciele przyjemny masaż, który zabierał ból po poparzeniach.
Gajeel wykonał pierwszy z telefonów, po czym podam komórkę Lokiemu, który zamarł z telefonem w ręce. Przyglądał się mu, patrzył wnikliwie w starte przyciski, myśląc na tym, co się stanie, kiedy w końcu Lucy stanie się Acnologią. Jednak na to było już chyba za późno.
Uśmiechnął się chłodno i zadzwonił...
***

Deszcz stłumił ogień, a przybycie straży pożarnej rozwiązało wszystkie problemy z pożarem. Niewiele pytań zadano, więcej dano odpowiedzi, a kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, straż odjechała, wcześniej spisując właściwy protokół.
Loki wrócił do Lucy. Podziękowała mu nieśmiało, po czym machnięciem ręki przywołała Koziorożca. Pomógł jej wstać. Poprawił jej koszulkę, nawet dał elegancki żakiet. Twarz przemył z brudu. Wyglądała upiornie. Chusta usunęła się z łysej, poranionej głowy. Pod powiekami pojawiły się bruzdy. Paznokcie miała połamane, zakrwawione. Usta spierzchnięte, okrywała je czerwona powłoka po poparzeniach.
Wyglądam strasznie, prawda? — Pod powiekami zebrały się łzy. — Obrzydliwa... — dodała.
Ja też — przyznał Loki.
Ostatni raz. Ostatni — obiecała sobie.
Sprawdziła jeszcze raz bandaże na nodze. Trzymały się mocno. Pani doktor oplotła je dodatkową warstwą, zszyła otwarte rany i odkaziła wszystko, co dało się odkazić.
Następnym razem na ciebie nakrzyczę — obiecała Porlyusica. — Teraz dbaj o siebie, gówniaro. I walcz o życie. Nie pozwól, by ktokolwiek ci je odebrał.
Podała dziewczynie laskę — prostą, drewnianą.
Będziesz ją nosiła przed całe życie — ostrzegła ją pani doktor. — Całe. Na razie lekarska, ale ta noga nigdy nie będzie taka jak dawniej.
Nie poddam się — zadeklarowała Lucy.
Nie spodziewałam się po tobie innej odpowiedzi, bo inaczej na miejscu bym cię przykuła do drzewa. A ty... — zwróciła się niespodziewanie do Lokiego — trzymaj się blisko niej i nie pozwól, by cokolwiek się jej stało.
Dobrze... — burknął nieśmiało.
Porlyusica puściła mu ostre spojrzenie.
Tak... Tak zrobię! — odpowiedział prędko, pewniej.
Koziorożec pochylił się przed Lucy.
Czy mogę coś jeszcze zrobić? — spytał starczym, zmęczonym głosem, ale w pełni swojej świadomości.
Łezka zakręciła sie w oku Lokiego. Ile lat minęło od momentu, w którym ostatnio widział tak zdrowego Koziorożca? Nie pamiętał. W jego pamięci wyryły się złe dni, przepełnione zgubionymi wspomnieniami, niepewnością, zatraconą nadzieją. Wystarczyła Lucy, by Koziorożec odzyskał wszystko, co stracił.
Lucy przyjęła od Porlyusici laskę. Położyła ją obok i podniosła się o własnych siłach, utrzymując równowagę na dwóch kulach. Sapnęła z wycieńczenia.
Dam radę — powiedziała. — Dam radę.
Tak, tak. — Porlyusica pacnęła ją w tył głowy. — Tylko nie przesadź, gówniaro. Może i masz pod sobą masę przydupasów, ale to nie zmienia faktów, że możesz zginąć w każdej chwili.
To najwyżej zginę. — Lucy zaakceptowała ostrzeżenie Porlyusici. W jej oczach nie dało się dostrzec choćby cienia zwątpienia. Była pewna, że zginie, w tym czy innym momencie, i nie zamierzała uciekać przed swoim przeznaczeniem. Pragnęła je jedynie ukształtować własnymi rękoma i doprowadzić do nieuniknionego po swojemu.
Loki zadrżał na widok pewnej i dumnej z siebie Lucy. Nie wierzył, że doczeka dnia, w którym stanie obok niej, w tej samej roli co dawniej jego ojciec, towarzysząc Acnologii. Minęło dziesięć lat. Świat się zmienił i był w końcu gotowy przyjąć nowego siebie.
Położył dłoń na ramieniu Lucy.
Damy radę — dodał jej otuchy.
Wiem — odpowiedziała i ostrożnie ruszyła. — Mam nadzieję, że złapali już Happy — zwróciła się do Koziorożca.
Tak, panienko. Złapali ją i jak kazałaś, zaczekali z osądem.
Dobrze. — Skinęła głową. — Sama muszę coś zrobić. Nikt inny, tylko ja... — dodała szeptem, jakby zamierzała przekonać i siebie w słuszność tych słów.
Razem weszli do hali trzeciego z budynków — jednego z niewielu, których nie zając ogień. Przed wejściem do głównej sali czekał na nią Jellal. Blizna na jego twarzy wyglądała jeszcze wyraźniej w świetle zachodzącego słońca. Dodawała mu powagi, skracała młodość. Podszedł do Lucy i pochylił się przed nią.
Pójdź do Erzy i Graya. Puść ich wolno, niech idą sobie. Natsu i Lisanną później się zajmiemy — wyjaśniła szybko. — Zeref i Mard Geer są w środku? — dopytała się.
Zaraz obok Gajeela.
Reszta też czeka? — upewniła się jeszcze na zaś.
Czeka...
Lucy odetchnęła z ulgą. Oparła kule o podłogę i ruszyła dalej, tym razem bez asekuracji Lokiego. Na zaś stanął blisko niej, gdyby w jakiejkolwiek chwili potrzebowała jego pomocy. Dostrzegła to. Luknęła na niego ostro. Nie chciała, by jej przeszkadzał.
Odsunął się posłusznie, choć nadal w pełni nie akceptował jej decyzji.
Drzwi do sali otworzyły się. Lucy wkroczyła do środka o kulach. Trzynastu mężczyzn w średnim wieku i dwóch wybierających się juz do grobu, stało po prawej stronie. Po z kolei ustawili się Zeref z Mard Geerów i kilka osób, których Loki nie kojarzył. Gajeel pilnował Happy.
Kobieta była przywiązana do jednego ze słupów ciężkimi, metalowymi łańcuchami, które wżynały się w jej ciało. Lucy podeszła do niej. Happy rozwarła oczy. Zebrała ślinę i splunęła na Lucy. Nie zdążyła się odsunąć.
Loki podbiegł do dziewczyny i wytarł jej twarz. Happy zaśmiała się, a potem ponownie przygotowała się do splunięcia. Gajeel wstał i zdzielił ją w twarz porządnym uderzeniem. Coś chrupnęło. Strużka krwi spłynęła z nosa kobiety. Nawet nie jęknęła. Uniosła głowę i spytała:
Na tyle cię stać?
Nie. — Pokręcił głową. — Ale musisz być żywa.
Żywa... — powtórzyła. — Do kiedy? Zabijecie mnie, prawda? Co z tego?! — krzyknęła. — Igneel wychodzi. Zabije was wszystkich. Ludzie stanął po jego stronie. Ja już zrobiłam, co mogłam... I chyba więcej niż się dało. Acnologia w więzieniu, kochana Lucy cała w ranach, zdradził was jeden z ludzi, straciliście...
Igneel? — Lucy powtórzyła imię ojca Natsu. — A co takiego planuje Igneel? Wielki i potężny, ale siedzi od dziesięciu lat w więzieniu i do tego czasu nic nie zrobił, choć A... dziadek — poprawiła się — nie raz przechodził kryzys. Gdzie był w trakcie krachu na giełdzie? — mówiła powoli, bez specjalnego podkreślania słów. Ostrożnie je dobierała, dokładnie do konkretnej sytuacji. — Igneel to legenda. Istnieje, ale to opowieść, która w sobie niewielkie ziarnko prawdy.
Wiem, bo jestem... — zaczęła Happy, ale wtedy Lucy jej przerwała:
Nie jesteś Amelią Dragneel, bo ta nie żyje. Popełniła samobójstwo.
Loki obejrzał się przez ramię. Zeref drgnął na wspomnienie o matce, ale nie odezwał się — nie wstał, nie zaoponował, nie zaprzeczył faktom. Przyjął prawdę, że jego matka była samobójczynią i pozwolił Lucy mówić dalej.
Happy westchnęła.
Niezależnie od tego, kim jestem, Igneel wygra z wami. Zabije was za to, co nam zrobiliście dziesięć lat temu.
A co takiego zrobiłam? — upewniła się Lucy.
Happy otworzyła szeroko usta, ale nic nie powiedziała. Zawiesiła głowę nad podłogą i zastanowiła się przez moment. Nie było w tym zachowaniu choćby odrobiny pogardy wobec Lucy. Naprawdę zastanawiała się nad jej winą, grzechem, który popełniła dziesięć lat temu i który po dziś dzień ciągnął za sobą szalę nieszczęść.
Urodziłaś się jako wnuczka Acnologii. — Dała jej w końcu odpowiedź.
Rozumiem, więcej mi nie potrzeba... — Odwróciła się w stronę zebranych. — Mój dziadek trafił do więzienia, więc na ten czas przejmuję jego rolę. Proszę was o dobrą radę i pomoc w trudnych sytuacjach. Nie omieszkam się wspomnieć dziadkowi o wszystkim, co tu się wydarzy. O wszystkim — powtórzyła bardziej stanowczo.
Kilku mężczyzn przełknęło głośno ślinę. Niektóry z panującego w sali gorąca zdjęli marynarki. Lucy zmarszczyła czoło, sygnalizując, że na tym nie poprzestała.
Nie dam się zabić! — krzyknęła. — Odebrano mi włosy, dziesięć lat życia, nawet nogę, odwagę... Wszystko. Jednak zamierzam odpłacić się. Potrzebujecie pieniędzy, bierzcie je, ale dajcie mi w zamian siłę. Broń, Zerefie.
Skinęła do Lokiego. Lucy wypuściła jedną z kul. Upadła z hukiem na pustą podłogę, a dźwięk rozszedł się wokoło echem. Loki przytrzymał Lucy, w tym czasie Zeref wstał. Wyjął zza pasa pistolet i podał go dziewczynie. Przytrzymała go słabo. Ręka się zatrzęsła, więc Lucy zacisnęła palce na broni mocno, aby tylko jej nie opuścić. Wspólnie odwrócili się w stronę Happy.
A gdzie tortury? — spytała niewinnym głosikiem.
Tortury? Happy, ty nie rozumiesz. — Uniosła pistolet. Loki podtrzymał rękę od tyłu. — To nie jest rosyjska ruletka. To nie jest gra. To zemsta. Tyle razy zawahałaś się mnie zabić... Ja nie będę taka głupia.
Strzeliła. Pierwszy strzał przemknął obok żołądka kobiety i trafił ją w bok. Krzyknęła z bólu. Lucy syknęła ze złości, a potem jeszcze raz wymierzyła. Tym razem celniej. Zmierzała do końca. Loki'emu pozostało tylko ją wspierać — podtrzymywać rękę, kiedy wymierzała kiedy strzelała. On sam nie stanie się bronią, od tego jest Lucy. Nie popełni tego samego błędu, co ojciec.
TO KONIEC! — wykrzyczała Lucy i po raz drugi strzeliła.
Kula wbiła się prosto w wiercącą się głowę Happy, w sam środek czoła. Jej ostatni oddech zamarł wraz nią. Ciało zatrzymało się jakby w czasie. Zamarło na moment, gdy docierało do niego, że umiera. Oczy Happy przymknęły się nieznacznie. Minęło dokładnie dziesięć sekund i wtedy głowa opadła bezwładnie.
Broń wysunęła się spod palców Lucy. Zacisnęła usta w wąską linijkę i zadrżała na widok martwej Happy. Zabiła. Po raz pierwszy w swoim życiu.
Loki bardziej niż ktokolwiek inny rozumiał puste spojrzenie, które pojawiło się w oczach Lucy. To nie bezradność, również nie tak mylnie kojarzona obojętność. To był strach, głęboki lęk, który tkwił w Lucy od wielu lat. Gdybym nie była wnuczką Acnologii, powtarzała najpewniej sobie te słowa jak modlitwę. Paciorek zmawiała przed snem, gdy się budziła, prosiła o to, by odrzucić od siebie przekleństwo...
W tej jednej, niepozornej chwili, kiedy padł strzał, Loki pragnął przytulić ją do siebie. Zamiast tego odsunął się. Przykucnął, wziął jedną z kul i podał ją Lucy. Stanęła o własnych siłach.
A więc jestem wnuczką Acnologii — wyszeptała, ale wszyscy ją usłyszeli.
Gajeel zdjął łańcuchy z nieruchomego ciała. Wysunęło się spod metalowych okuć i upadło bezwładnie przed stopami Lucy. Krew spłynęła do butów Lucy. Kilka kropel zmieniło się w gęstą kałużę krwi.
Zeref wyszedł przed popleczników Acnologii. Schylił się i stanowczym, pełnym wiary i niezwianej wątpliwości, spytał:
Co dalej, pani?
Lucy przegryzła wargę, a następnie odpowiedziała:
Kontynuujemy plany Acnologii. Dwanaście zodiaków powraca na swoje dawne miejsca. Musimy przejąć Magnolię, pokazać odwagę i budzić respekt. Wystarczy słabości... — Jeszcze raz, ostatni, spojrzała na Happy i odwróciła się, odchodząc w stronę wyjścia.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!