Natsu i Lucy jako para nie działają - jest to chyba najprostsze i najbardziej logiczne stwierdzenie, do jakiego mogę dojść po ponad sześciu latach analizowania tych postaci, ich historii, pisania fanfiction z ich udziałem i czekania, aż Hiro Mashima w końcu ich połączy.
Zachwyt tą parą był przerażający, nie tylko w moim przypadku. Ogrom osób z fandomu oszalało na ich punkcie, o czym zresztą świadczą liczne fanfiction, one-shoty, arty, analizy i jeszcze inne cudaki, o których pewnie nie mam pojęcia. Trwałam w tym złudzeniu przez wiele lat, ale... obecnie naprawdę nie potrafię powiedzieć, dlaczego oni mieli by być razem?
Co to znaczy?
Nalu, czyli paring Natsu i Lucy był słodkim marzeniem wielu dziewczyn, bo bądźmy szczerzy. Natsu był przystojnym facetem, który ratował Lucy z każdej opresji i troszczył się o nią. Mashima dał nam wiele momentów, które mogły podchodzić pod podpowiedzi odnośnie ich przyszłych romantycznych relacji. I faktycznie na początku mangi COŚ się działo.
Początkowe rozdziały budowały dopiero relację między Natsu i Lucy. Byli przyjaciółmi, mieli swoje sekrety, więc powoli poznawali się, zaczynali sobie ufać i w zasadzie na tym etapie nic wielkiego się działo. Ważnym dla nich momentem był cały story arc z gildią Phantom Lord. Nie tylko poznaliśmy wtedy historię Lucy, jej pochodzenie, smutną przeszłość, ale również po raz pierwszy jako fanka Nalu poczułam, że między Natsu i Lucy faktycznie coś może być w przyszłości. Nie chodziło tu tylko o to, że gildia Fairy Tail wraz z Natsu walczyła o jej wolność, ale przede wszystkim o to, że nikt nie robił jej wyrzutów z tego powodu, że jej ojciec jest odpowiedzialny za atak. Natsu wykazał się troską wobec dziewczyny, współczuciem, zrozumieniem i naprawdę zachowywał się jak na siebie dojrzale. Jednak coś później nie zagrało.
Paring stanął w jednym i tym samym miejscu na bardzo, bardzo długi okres czasu. Sceny stawały się powtarzalne. Były komediowo-słodkimi scenami wypełnionymi momentami, gdzie nawzajem się ratują, denerwują, troszczą o siebie i chwilę później... molestują. Tak, niestety, ale Hiro Mashima poszedł troszkę w złym kierunku. Sceny ecchi, czyli najprościej mówiąc "zboczone" albo "sprośne" są chyba już nieodłącznym elementem mang skierowanych do widowni shounen. Autorzy wykorzystują je w większym lub mniejszym stopniu, a Hiro Mashima wybrał ten większy stopień. Stał się zresztą z tego powodu sławny. Łapanie za cycki, półnagie sceny, sprośne komentarze, krwawienie z nosa, a nawet i doszliśmy do nagich tortur, rozbierania całej armii czy "wspólnych kąpieli". Przez to sceny stały się niesmaczne. Może i śmieszne, ale nie romantyczne, nie budujące charakteru, a zwyczajnie niesmaczne i coraz częściej wykorzystywane przez autora.
Czytelnicy z jednej strony dostawali cudowną scenę ze śmiercią "przyszłej Lucy", by kilka rozdziałów później zostać walniętym idiotyczną sytuacją, gdzie naga Lucy zostaje wrzucona do dzwonu razem z Natsu. W jednej mamy wzruszające spotkanie po de facto prawie dwóch latach rozłąki, by zaraz dostać panel, gdzie rozbierają Lucy. I mogę tak wymieniać i wymieniać...
Rozumiem autora, rozumiem kierunek, który obrał (a może taką decyzję podjęło wydawnictwo/edytorzy, kto wie?). Nie mniej, jeden, bardzo ważny moment, który stał się zresztą powodem, dla którego chcę zacząć w tym miejscu historię "Pogromcy smoków", mógł zmienić wiele w tym paringu, ale... nic nie zrobił.
Opuszczenie Lucy przez Natsu i Happy'ego po story arcu z Tartaros na CAŁY, CHOLERNY rok, jak nie więcej... Był to przełomowy, niesamowity moment, który nie tylko pokazał, jak niewiele dla Natsu znaczy Lucy, skoro zostawił jej tylko cholerny list pożegnalny. Pal licho list, nie wziął jej ze sobą. Lucy naprawdę nie była na tym etapie słaba, bezbronna (kilka rozdziałów wcześniej URATOWAŁA całą GILDIĘ), a mimo to zabrał ze sobą tylko Happy'ego. Dlatego pojawiła się u mnie nadzieja, ale została zniszczona.
Natsu i Lucy przez ponad 500 rozdziałów nic się nie zmienili. O ile jeszcze Lucy naprawdę stała się dużo silniejsza, doprowadzając do ewolucji Gwiezdnych Duchów, to poza tym... niekoniecznie coś się wydarzyło. Dlatego mam teraz problem. Próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego ta dwójka miałaby być razem, ale nie umiem znaleźć odpowiedzi. Wiem dlaczego lubiłam Rukię i Ichigo. Kurde, twa dwójka stanowiła cudowne duo, które przeszło ogromną przemianę dzięki drugiej osobie. Pamiętam budujące ich relacje momenty. Natsu i Lucy też mieli początkowo takie sceny, tak jak już wspomniałam, ale później gdzieś to zanikło. Moment, w którym rozeszli się, był wspaniałym punktem, gdzie oboje mogli nie tylko zbudować siebie, ale również znaleźć powód, dla którego chcieliby być razem. Natsu to przecież E.N.D. (kolejny, totalnie zmarnowany wątek), matka Lucy ZGINĘŁA, sprowadzając pogromców smoków do teraźniejszości (co zostało wspomniane, Lucy o tym wie, ale nie kojarzę, by miała jakiekolwiek wyrzuty wobec kogokolwiek za to...). Jasne, Fairy Tail to lekka manga, to nie jest One Piece, który potrafi zdzierżyć ciężką historię i poruszyć mało wygodne wątki. To nie jest również Naruto, w którym bohaterowie dążą do konkretnego celu przez całą mangę. To nie Dragon Ball i Goku pragnący stoczyć kolejny bój z trudnym przeciwnikiem. Możliwe, że źle wymieniam tytuły ze względu na to, w jak różnych magazynach były publikowane tytuły, ale wystarczy spojrzeć na inną mangę Hiro Mashimy.
Rave Master był cudowny. Oczywiście, nie mogę tego uznać za najlepszą mangę na świecie, bo z pewnością na ten tytuł nie zasługuje, ale ja i wiele osób mocno porównuje do siebie Fairy Tail i Rave Mastera, wskazując na elementy, które RM zdzierżył, a FT nie. Wystarczy zacząć od trudnych, niewygodnych wątków, które dążą do samodoskonalenia postaci, pogodzenia się z przeszłością i pójścia dalej, a można skończyć na cudownych, niespodziewanych śmierciach znaczących bohaterów i NIE przywracania ich do życia. Rave Master zrobił wiele rzeczy dobrze od początku do końca, Fairy Tail zaczęło bardzo dobrze, ale sława przytłoczyła Mashimę. Ile razy czytałam o tym, jak ludzie miło wspominają początki Fairy Tail i z niesmakiem patrzą na ostatnie story arc (choć podkreślam jeszcze raz, Tartaros był dobry i naprawdę dawał nadzieję).
Rave Master zrobił jeszcze jedną rzecz dobrze - rozbudował i zakończył paringi. Tak, na pewno Haru był dojrzalszą postacią na początku od Natsu, ale Fairy Tail miało 550 rozdziałów, by coś z tym zrobić, Rave Master liczył niecałe 300. Zabawne jest również to, że Mashima nawet w Fairy Tail umiał sobie poradzić z niektórymi paringami. Choć większość uważam za totalnie nieudane, to szczerze go podziwiam za historię Levy i Gajeela, którą poprowadził bardzo konsekwentnie względem innych par bohaterów. Tylko nadal, to nie główne postaci. Ellie i Haru są/byli bardzo podobni do Natsu i Lucy. Obie pary łączyła przygoda, ratowanie dam przez mężczyzn i silna przyjaźń. Jednak skończyli inaczej - Natsu i Lucy w niewiadomej relacji, raczej w przyjaźni, a Ellie i Haru jako małżeństwo. Ellie i Haru stopniowo budowali więzi. Zaczęło się przypadkowego spotkania (Nalu), nieporozumienia (Nalu), pokonania pierwszego wroga (Nalu) i wyruszenia w pierwszą przygodę (Nalu). Potem przeżywali kolejne przygody (Nalu), ale w przeciwieństwie do bohaterów z Fairy Tail, postaci z Rave Mastera miały jakiś cel. Jeszcze tylko tu wspomnę, tak, Natsu chciał znaleźć Igneela, ale bądźmy szczerzy, ile razy o tym wspomniał na łamach historii? Raz? Dwa? I się w zasadzie sam odnalazł. Cel Rave Mastera był konkretny. Ellie chciała odzyskać wspomnienia, Haru zniszczyć kamienie, by przywrócić pokój na świecie. Ich cele uzupełniały się, podróżowali razem i powoli, stopniowo ich uczucia względem siebie rosły wraz z biegiem czasu i fabułą. W Fairy Tail zabrakło tego elementu. Progres nie był widoczny, doświadczaliśmy drastycznego spadku.
Rave Master był cudowny. Oczywiście, nie mogę tego uznać za najlepszą mangę na świecie, bo z pewnością na ten tytuł nie zasługuje, ale ja i wiele osób mocno porównuje do siebie Fairy Tail i Rave Mastera, wskazując na elementy, które RM zdzierżył, a FT nie. Wystarczy zacząć od trudnych, niewygodnych wątków, które dążą do samodoskonalenia postaci, pogodzenia się z przeszłością i pójścia dalej, a można skończyć na cudownych, niespodziewanych śmierciach znaczących bohaterów i NIE przywracania ich do życia. Rave Master zrobił wiele rzeczy dobrze od początku do końca, Fairy Tail zaczęło bardzo dobrze, ale sława przytłoczyła Mashimę. Ile razy czytałam o tym, jak ludzie miło wspominają początki Fairy Tail i z niesmakiem patrzą na ostatnie story arc (choć podkreślam jeszcze raz, Tartaros był dobry i naprawdę dawał nadzieję).
Rave Master zrobił jeszcze jedną rzecz dobrze - rozbudował i zakończył paringi. Tak, na pewno Haru był dojrzalszą postacią na początku od Natsu, ale Fairy Tail miało 550 rozdziałów, by coś z tym zrobić, Rave Master liczył niecałe 300. Zabawne jest również to, że Mashima nawet w Fairy Tail umiał sobie poradzić z niektórymi paringami. Choć większość uważam za totalnie nieudane, to szczerze go podziwiam za historię Levy i Gajeela, którą poprowadził bardzo konsekwentnie względem innych par bohaterów. Tylko nadal, to nie główne postaci. Ellie i Haru są/byli bardzo podobni do Natsu i Lucy. Obie pary łączyła przygoda, ratowanie dam przez mężczyzn i silna przyjaźń. Jednak skończyli inaczej - Natsu i Lucy w niewiadomej relacji, raczej w przyjaźni, a Ellie i Haru jako małżeństwo. Ellie i Haru stopniowo budowali więzi. Zaczęło się przypadkowego spotkania (Nalu), nieporozumienia (Nalu), pokonania pierwszego wroga (Nalu) i wyruszenia w pierwszą przygodę (Nalu). Potem przeżywali kolejne przygody (Nalu), ale w przeciwieństwie do bohaterów z Fairy Tail, postaci z Rave Mastera miały jakiś cel. Jeszcze tylko tu wspomnę, tak, Natsu chciał znaleźć Igneela, ale bądźmy szczerzy, ile razy o tym wspomniał na łamach historii? Raz? Dwa? I się w zasadzie sam odnalazł. Cel Rave Mastera był konkretny. Ellie chciała odzyskać wspomnienia, Haru zniszczyć kamienie, by przywrócić pokój na świecie. Ich cele uzupełniały się, podróżowali razem i powoli, stopniowo ich uczucia względem siebie rosły wraz z biegiem czasu i fabułą. W Fairy Tail zabrakło tego elementu. Progres nie był widoczny, doświadczaliśmy drastycznego spadku.
Co mogłoby naprawić relacje Nalu?
1. Dojrzalszy Natsu - bez dwóch zdań to byłby kluczowy czynnik do sukcesu
2. Konflikt - tak jak wspomniałam, po opuszczeniu Lucy, ona powinna być wściekła, wyrzucić ich za drzwi, spoliczkować, a nie praktycznie od razu wybaczyć
3. Cel, do którego mogliby razem dążyć i się uzupełniać - zemsta? Wątpię, że by to podziałało w Fairy Tail, ale sam fakt pokonania wspólnego wroga, dążenie do odnalezienia sposobu, by go zniszczyć... Mogłoby to zadziałać. Kogo? Zerefa i Acnologię!
4. Mówiłam o dojrzalszym Natsu? Chyba tak.
Co o tym sądzicie? Nadal kochacie Nalu czy gdzieś tam zapaliło się światełko ostrzegawcze? Jakie macie spostrzeżenia na temat tego paringu?
Kocham kochać nie przestanę nalu powinno być
OdpowiedzUsuń