— Mnie?
— Eliot wskazał na siebie palcem. Zamrugał parę razy ze
zdziwienia, ale nie zakwestionował wyznania Barry'ego. Zamiast tego
usiadł z otwartymi ustami, jakby wciąż chciał coś dodać,
powiedzieć więcej, może zapytać. Ostatecznie sapnął ciężko i
opuścił z bezsilności głowę.
Barry
spojrzał w kierunku drzwi. Lekarz wciąż nie przychodził czy
choćby pielęgniarka, która sprawdzi stan pacjenta po przebudzeniu.
Ziewnął szeroko ze zmęczenia. Położyłby się i przespał
jeszcze kilka godzin, lecz w tym momencie coś rąbnęło o ziemię.
Podniósł się gwałtownie, aż ból przeszedł mu po nerwach.
Aparatura zapiszczała w ostrzeżeniu. Eliot podbiegł do niego,
chwycił za ramiona i z powrotem położył do tuby.
— Leż
— kazał. — I tak... — zawahał się. Westchnął ciężko, aż
zdecydował sie dokończyć zdanie: — Miałeś szczęście. Nie
odbudowali jeszcze części szpitala. Z czterdzieści osób zmarło
na targu, bo nie otrzymało pomocy, Barry. Udało nam się, bo Alba
kazała nas zabrać.
— Alba?
— upewnił się, ale po co były te wątpliwości? Przecież tylko
ona mogła ich... uratować.
Barry
zasłonił twarz. Pięść zacisnął ze złości na myśl, że znów
musiał polegać na tej kobiecie. Nigdy się od niej nie uwolni,
chyba tylko nieuchronna śmierć stanowiła jedyną szansę na
wybawienie. Nie własne starania, własna siła. Jedynie Alba...
— Barry...
— Eliot odezwał sie czułym, troskliwym głosem. Przysiadł się
obok tuby i chwycił za zaciśniętą pięść Barry'ego.
Odsłonił
twarz i spojrzał wprost w zatroskane oczy Eliota, w których
zbierały się łzy.
— Jeśli
coś ukrywasz, czegoś się boisz, porozmawiaj ze mną... —
powiedział, a potem przymknął powieki. Łzy popłynęły po jego
policzkach. — Widziałem cię wtedy, jak stałeś. Rozumiem już,
że chciałeś mnie uratować, ale... wciąż... Chyba nie znałem
cię wcześniej z tej strony. Przeraziła mnie. Uciekłem.
Barry
zabrał rękę. Odruchowo sięgnął do uszu. Nie, tylko nie to. Od
wielu rzeczy stronił, uciekał przed kłamstwem i prawdą, ale to
dotyczyło świata, nie Eliota. Ścisnęło go w piersi. Zaczęło
dusić. Tuba zareagowała natychmiastowo, dostarczając większej
ilości tlenu. Soniczny promień zamigotał nad jego czołem, po czym
wskazał na temperaturę — prawie trzydzieści osiem stopni.
— Nie...
— wyszeptał w końcu.
Eliot
urwał.
— Nie
słuchałeś — odparł, a następnie zaśmiał się smutno. — Tak
myślałem... Chyba kochasz mnie denerwować. Wystarczy wysłuchać,
ale nie... Wielce szanowny, ukochany i cudowny Barry, który wszystko
ino wie i ino rozumie, nie może wysłuchać drogiego przyjaciela,
który boryka się w tej właśnie, dokładnie w tej chwili z wieloma
problemami. Szanuję. Ok., nie chcesz mnie tutaj. Za dużo wymagam?
Za szybko? Wystarczy rozmowa, bo chyba zawsze rozmawialiśmy. —
Przewrócił oczami. — No dobra, ja w większości gadałem, ale ty
słuchałeś. Właśnie SŁUCHAŁEŚ, chyba że... — urwał
niespodziewanie. — Barry... — znowu chwycił go za dłoń — czy
chcesz mi coś powiedzieć?
Nastała
cisza.
Przez
zasłonięte okna nie wpadało słońce. Nie było wiadome również,
czy pada czy jest słonecznie, czy wiatr wieje, czy dzień zastał
ani jednego podmuchu. A może właśnie w tym samym momencie wznieśli
Księżyc na kopułę MURu i przegapili go, dusząc się w małym
pomieszczeniu.
Barry
ujął dłoń Eliota i przysunął go bliżej siebie, tak że ich
oczy znalazły się na ten samej wysokości. Twarz naprzeciw twarzy.
Barry czuł na siebie ciepło bijące z zaczerwienionej twarzy
Eliota. Dotknął jego policzka — gorącego, gdy jego skóra była
zimna. Eliot wyszarpał rękę. Barry chwycił go szybko za twarz,
nie pozwalając nigdzie uciec. Oboje znaleźli się jeszcze bliżej.
Stuknęli się nosami. Serce w piersi Barry'ego zaczęło bić w
szaleństwie, które pochłonęło całkowicie jego ciałem.
Aparatura pipczała z ostrzeżenia, włączył się alarm, a na samym
końcu podano mu płyny, których nie chciał. Gorąco rozpłynęło
się po nim. Kolejne, niechciane myśli pojawiły się w jego głowie.
Próbował je odrzucić, ale kiedy usta Eliota były tak blisko...
nie potrafił się powstrzymać. Przysunął się bliżej i potem
znowu bliżej... Zatrzymał się nagle. Odsunął się ostrożnie,
puszczając głowę Eliota. Nie uciekł, nadal trzymał tę samą
pozycję, jakby z zamroczenia po tym, co się wydarzyło.
— Chciałabym
ci wiele powiedzieć. Bardzo dużo rzeczy... i więcej — wyszeptał.
— Nie mogę. Ty masz swoje tajemnice, ja mam swoje. Chcę po
prostu, żebyś był bezpieczny. Zostało mi niewiele czasu i nie
zamierzam cię pozostawić z moimi problemami. Masz swoje. Wystarczy
ci ich...
— Nie!
— przerwał Barry'emu. — Nawet jeśli mamy swoje własne
problemy, to nie znaczy że nie możemy się nimi dzielić. Wyjawię
ci swoje tajemnice, a ty zdradzisz mi swoje. Obustronna wymiana.
Wystarczy kłamstw. Wystarczy podchodów. Inaczej skończy się tak
samo jak z Uną. Zachowała problemy tylko dla siebie i skończyło
się jej... śmiercią. Nie mogłem jej pomóc. Zostało mi tylko
uratować ciebie. Wiem, że w tobie jest coś... niepokojącego.
Zaakceptuję to. Jestem gotowy — powiedział, jednocześnie kręcąc
głową na boki. — Siądźmy i porozmawiajmy.
Barry
przełknął ślinę. Z powrotem położył się do tuby i mruknął
cicho, że chce się wyspać. Eliot bezgłośnie zgodził się,
posyłając mu smutny uśmiech. Poprawił tę obrzydliwą muszkę i
ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał sie jeszcze na chwilę. Obrócił
w stronę Barry'ego, otworzył usta i już coś miał powiedzieć,
ale machnął ręką i wyszedł.
Chwilę
później do środka wkroczył lekarz. Otworzył swój ekran i
przesłał dane z tuby do swojej bazy danych. Przeanalizował kilka
wskaźników, kręcąc cały czas głową. Nic jednak w tym czasie
nie powiedział. Poprawił tylko zwisający z kieszeni długopis,
nucąc przy okazji jakąś skoczną melodyjkę. Nagle przerwał.
Zaakceptował wyniki przekazane przez tubę i przełączył ją na
drugi tryb. Zielone światło pojawiło sie po prawej stronie od
Barry'ego, prześwietlając amputowaną nogę.
— Dziękuję,
doktorze — wyszeptał niewyraźnie przez zaschnięte gardło.
— Nie
poznajesz mnie? — zdziwił się doktor. — Pierre. — Wskazał na
siebie palcem.
Barry
westchnął ciężko. Pamiętał bardzo dobrze lekarza, którego
poznał ponad miesiąc temu. Jednak człowieka, który leczył go tym
i poprzednim razem, nie znał. Był obcym bytem ubranym w ten sam
strój, mówiącym tym samym głosem. Twarz miał podobną do Pierre,
ale nie oczy — one nigdy nie kłamały.
— Przepraszam,
zapomniałem. — Odwrócił głowę. — Sporo się wydarzyło.
— Nie
wątpię w to. Kilka dni, a kostnicę mamy zapchaną. Ludzie
oczekują, że wyleczymy każdego. Ci, którzy potrzebują
natychmiastowej pomocy, czekają na korytarzu. Z kolei ci, którzy
mają znajomości, siedzą sobie dniami w tubie i cieszą się z
życia, śmiejąc z niedoli tych, którym się nie poszczęściło. —
Pierre parsknął śmiechem. — Ludzie są przezabawni, a
szczególnie ty Barry. Zawsze wpychasz się tam, gdzie nie twoje
miejsce.
Pierre
poklepał Barry'ego po piersi. Zatwierdził resztę badań, po czym
wydawał komendę tubie, żeby przygotowała go do regeneracji nogi.
Barry zamarł na moment. Regeneracja... Na samą myśl o zabiegu,
który trwał kilka dni, a potem zabierał kilka miesięcy, by stanąć
o własnych siłach, oblewał go zimny pot. Nie zamierzał stracić
cennego czasu, który mu pozostał.
Chwycił
Pierre w nadgarstku. Przysiadł i odepchnął lekarza jak najdalej od
siebie, po czym wykorzystał chwilę i odwołał komendę
przygotowawczą.
— Nie
potrzebuję tego... — powiedział i w tym samym momencie kilka
kropel potu spłynęło po jego twarzy.
Pierre
wybuchnął śmiechem. Oparł się o stojący przy ścianie stołek i
podniósł się niezdarnie. Barry zmarszczył czoło ze złości.
Mógł to wyśmiać jeszcze raz, ale nie zgodzi się na ten zabieg.
— Chcę
nogę natychmiast — wyjaśnił ostrym, nieznoszącym sprzeciwu
tonem.
— Tak,
tak, już przynoszę. — Pierre machnął ręką od niechcenia. —
Jesteś śmieszny Barry i... niezwykły — dodał niższym głosem.
Podszedł do biurka i wyciągnął ekran z danymi pacjentów.
Przejrzał kilka folderów, aż natrafił na plik Barry'ego. Otworzył
go i pokazał chłopakowi.
Raport
był zdawkowy. Wszystkie fakty o nim spisano, wydarzenia z jego życia
odnotowano, wizytę u lekarzy i wyniki badań zachowano, ale po
jednym zdaniu, po jednym słowie. W ani jednym fragmencie tekstu nie
znalazł szczegółu, jakiegoś większego konkretu o tym, co
faktycznie się zdarzyło. Barry wyciągnął rękę, ale Pierre
cofnął się, kręcąc palcem, że nie pozwoli wziąć raportu.
Schował go z powrotem, wcześniej wprowadzając hasło dostępu.
— Trzydzieści
dwie osoby — powiedział nagle Pierre, przechadzając się wokół
pokoju.
— Co
"trzydzieści dwie osoby"? — powtórzył Barry.
Przymrużył oczy. Znowu zakręciło mu się w głowie. Może
aparatura zdążyła już podać mu część płynów. Nie wiedział,
w tym momencie zostało mu tylko zgadywać. Faktycznie zrobiło mu
się dobrze, w oczach pojawiły się jakieś plamki. Potrząsnął
nawet głową, ale to nic nie dało.
— Tak
i nie, to reakcja na przerwaną procedurę. Promienie soniczne to
ciekawa i niebezpieczna sprawa, z którą... — zawahał się —
lepiej nie igrać — dokończył niepewnie. — Nie warto, wiem, co
mówię. — Uśmiechnął się słabo, trochę sztucznie zdaniem
Barry'ego. — Człowiek przekuje się do swojego błędu dopiero w
momencie, w którym jest już za późno. Wchodzisz sobie jednego
dnia do gabinetu, ale nie wychodzisz z niego taki sam. Drugi dzień
jest gorszy, a kolejne? Nie potrafisz żyć z wyborami, których
dokonałeś. Trzydzieści dwie osoby... — rozpoczął temat, na
który Barry czekał — tyle dokładnie pacjentów ta tuba —
poklepał sprzęt — byłaby w stanie wyleczyć, gdyby nie
znajomości pewnego nic nie znaczącego człowieka. Człowieka,
który, jak się zresztą okazuje, ma podejrzanie dobre znajomości.
Siedzi w tej cholernej, zakurzonej tubie i jest... zadowolony... z
życia? Nie godzi się na zabieg rekonstruujący jego nogę z powodów
pewnie równie samolubnych co cała jego osoba. I co dalej? —
Walnął w tubę. — No jasne, umiera... Intrygujące...
Pierre
zawisnął nad nim. Łypnął groźnie oczami. Dłoń skierował ku
panelowi. Zaczął od skasowania dotychczasowego przebiegu leczenia
od momentu wejścia do tuby. Zmienił dwie dane, wskazując, że
pacjent ma zaburzenia, których sprzęt nie był w stanie wykryć.
Barry zdziwił się. Wcześniej nie istniała taka możliwość.
Dodali ją po ostatnich wydarzeniach, kiedy w końcu uznali, że
technologia nie jest rozwiązaniem na wszystkie problemy. Parsknął
krótkim śmiechem.
— Zabijesz
mnie? — spytał na spokojnie, pozwalając Pierre na dokonywanie
kolejnych zmian.
— Zabić?
— Zamlaskał. — Gdybym cię nie potrzebował, nie zdradziłbym
swojej umiejętności... Bael... — wyszeptał imię, które
wywołało w Barrym jakieś drgawki. — Muszę poznać prawdę o tym
człowieku za wszelką cenę, a ty mi w tym pomożesz.
— Nie
— odpowiedział mu od razu. Odepchnął Pierre, mimo tego jak słabo
sie czuł, jak z trudem poruszał ciałem.
Pierre
odszedł jeszcze kawałek, podśmiewając się pod nosem.
— Nie?
Nawet tak nie mów, ranisz moje uczucia, moja serce, moje ciało.
Pomożesz mi, nawet nieświadomie. Jesteś tak silnie powiązany ze
strefą OMEGA. Twoja historia jest dziwna, twoja matka jest dziwna.
Znasz tę opowieść? Znasz prawdę, że profesor Liliania, pewnie
najlepsza przyjaciółka twojej matki, znalazła ją na schodach. Jak
dziwne jest to, że zaraz po twoich narodzinach okazało się, że
więcej dzieci nie może mieć? I dziwne jest to, że przez całe
twoje życie przemyka się jedna i ta sama, wciąż ta sama osoba.
Wciąż ten sam człowiek... Bael — powtórzył znów. Barry nie
był pewien, czy to on mu towarzyszy, czy wciąż Pierre miał na
myśli Albę, ale mimo wszystko powiązanie między nimi wzbudzało
podejrzenia.
Barry
wziął spokojny, równy wdech i położył się na boku, odczytując
dane, które wprowadził Pierre. Uszkodzenie nogi uniemożliwiające
regenerację. Podwyższone ciśnienie krwi. Palpitacje serca.
Drgawki. Nierówny oddech. Czytał po kolei i myślał, do czego mogą
prowadzić wyniki. Pierre wyprowadził go ze wszystkich wątpliwości,
kiedy znów się pochylił. Wybrał jedną z czterech opcji, które
mu pozostały, jeśli chodziło o nogę.
— Całkowita
amputacja — przeczytał pierwszą z nich. — Ryzyko podjęcia sie
regeneracji. Całkowite pozostawienie. — Nim wymienił ostatnią z
opcji, urwał na moment. Chwycił za kikut i wbił w niego krótkie
paznokcie. — Sztuczna noga podłączona do nerwów — wyszeptał.
— Wiele stracisz. Podłączenie będzie cholernie bolesne i przez
pierwsze dni będziesz musiał zażywać wiele leków. Raczej się
przyjmie, ale miej na uwagę, że do końca swych dni nie będziesz
juz tak samo sprawny. W gorszy dzień, będzie bolało. W lepszy
trochę mniej. Czasem upadniesz. Czasem już nie wstaniesz. To twój
wybór, ale to pozwoli ci zaoszczędzić czas, więc proszę cię o
jedno. Wiem. Wiem. I jeszcze raz wiem, mam nadzieję, że po tym, co
widziałeś, czego doświadczyłeś... Rozumiesz. Rozumiesz mnie.
Odkryj tajemnicę Baela. Odkryj ją. To mi będzie wystarczyć.
Pierre
palcami zakreślił dwa kółka. Barry przyjrzał się im w
skupieniu, ale nie rozumiał. Dlaczego Bael? Dlaczego nie osoba,
która miała największy wpływ w tej strefie, z którą każdego
dnia rozmawiał i wspólnie dokonywał egzekucji na Jane,
samoleczącej się kobiecie?
Drzwi
otworzyły się z hukiem. W progu stanął zasapany Eliot. Zamknął
za sobą drzwi, tym razem ostrożniej i podbiegł do Barry'ego. Ujął
jego dłoń, objął wzrokiem, sprawdzając najpierw kikut, potem
resztę ciała, aż w końcu odetchnął z ulgą.
— Nie
strasz mnie tak... — wyszeptał. — Myślałem, że zemrę, jak
tam siedziałem. Niech będzie wszystko przeklęte, ale to jakaś
tragedia Barry. Pytałem ludzi, oczywiście wiesz, w jakiej sprawie.
Chodziłem, rozglądałem się, sprawdzałem i wtedy natrafiłem na
zamkniętą część — tę, która wybuchła, kiedy tam byłeś.
Jak? Nie wiem, nie wiem, nie wiem, ale... — obejrzał się przez
ramię w stronę Pierre — tam stała kobieta. Pokryta czarną
skorupą, jakby została spalona żywcem, ale szła, szła, ona.... —
urwał i wtedy jeszcze raz spojrzał na Pierre. — Ona wyglądała
jak Talia, córka tego listonosza. To znaczy, nie wiem, jak
wyglądała, ale miałem takie wrażenie. Tak mną chwyciło, że to
ona, że to ona. A potem zobaczyłem męża Uny. Wracał z tym
przeklętym synkiem. Żyją i... i... — Zacisnął usta w wąską
linijkę. Pomyślał przez chwilę nad tym, co miał powiedzieć, aż
w końcu dokończył: — Chyba w końcu cię zrozumiałem. Muszę
coś
zrobić.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz