LOKI
Loki
zebrał leżące pod oknem kawałki szkła. Uśmiechnął się smutno i westchnął cicho,
aby nie zwracać uwagi Lucy, ale dziewczyna i tak się odwróciła. Oczy miała
zaczerwienione od płaczu, zbladła i dopiero teraz zauważył, jak bardzo ma
zapadnięte policzki. Kiedy jadła coś porządnego? Na ich ostatniej randce? Oby
później, bo inaczej nie potrafił sobie wybaczyć zaniedbania.
Na samą
myśl o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu. Lucy zaśmiała się krótko. Położyła
podbródek na dłoni, a ranną nogę ułożyła wygodniej na pufie. Loki sprawdził,
czy leży właściwie. Wyglądało, że tak. Mimo to nie stracił czujności. Jeden
niewłaściwy ruch mógł otworzyć na nowo radę, a wtedy szalona doktor zabiłaby go
szybkiej niż zajęłoby jej opatrzenie rany po postrzale. Z tą kobietą nie było
żartów... Tak samo zresztą w Lucy. Kręciła wzrokiem po pokoju — nieobecnym i
obcym w obliczu tego, co znał.
Lucy
odruchowo sięgnęła w stronę głowy, jakby zamierzając poprawić włosy. Natknęła
sie jedynie na cienką chustę. Z zawodu zacisnęła usta w wąską linijkę i znów
oparła się o dłoń. Palec włożyła do ust i zaczęła obgryzać paznokcie.
— Będą
brzydkie — ostrzegł ją Loki.
—
Domyślam się. — Przyjrzała się obgryzionym skórkom. — Mam dosyć, Loki. Nie
tego... się spodziewałam — wyjaśniła ostrożnie. — To Zeref nadaje się na
przywódcę. Ma wszystko, co mu potrzeba. Może wygląda trochę młodo, jak dziecko,
ale nie jest mną. Co ja niby sobą reprezentuję?
—
Jesteś wnuczką Acnologii?
Zadrżała.
Chyba nie oczekiwała, że ktoś jej odpowie, a szczególnie w ten sposób. Na samą
myśl o dziadku odwróciła znów głowę. Loki obszedł sofę i usiadł obok
dziewczyny. Luknął na szybko, czy przypadkiem noga nie zsunęła się pufy. Był
gotowy poprawić ją w każdej chwili.
— Nie
chcę tego. — Bezwładnie odpuściła ręce. — Nie "tego". Wiem, że się
nie nadaję. Zeref to wie. Mard Geer. Dziadek. Ty. — Wskazała na Lokiego. Nie
zaprzeczył, ale i nie potwierdził. — Tylko nie jestem pewna, czy dawne życie
byłoby dla mnie w porządku.
Loki
położył dłoń na ramieniu Lucy.
— Nie,
nie byłoby w porządku — odpowiedział za nią. — Zmieniłaś sie i musisz to
zaakceptować.
Zacisnęła
jego dłoń.
—
Dobrze — zgodziła się cicho. — Postaram się przetrwać. Musimy przetrwać —
dodała. — Gdybym tylko mogła normalne chodzić. A z tą nogą? — Pacnęła sie w
bandaże. — Nic. Jestem uziemiona. Skazana na waszą łaskę.
— Bez
przesady. Przecież wiesz, że pomogę ci, kiedy tylko... — Przyklęknął przed Lucy
i ujął jej dłoń. — Dla tak pięknej i cudownej kobiety jestem w stanie poświęcić
wszystko — powiedział nonszalancko, choć z drugiej strony wyzwanie brzmiało
tandetnie i sztucznie. Mimo to Lucy parsknęła śmiechem.
— O
tak, mój wielki rycerzu z bajki. Poza tym, ukochany, jestem łysa.
Zdjęła
chustę. Jej głowa wyglądała obrzydliwie. Loki próbował patrzeć, ale w pewnym
momencie nie zdołał — odwrócił wzrok. Lucy jedynie westchnęła w odpowiedzi.
Założyła ręce na głowę, ostrożnie przywiązując chustę, lecz ręce opadły jej
bezwładnie, bez sił. Jęknęła pod nosem i jeszcze raz spróbowała. Skończyło się
tak samo. Na niedokończonym supełku i leżącej na jej kolanach chuście.
— Ile
czasu zajmie mi wyzdrowienie? — zapytała Lokiego wprost.
— Ee...
— zawahał się. — Porlyusica mówiła o miesiącach.
— Nie mam
tyle czasu — wyburczała szybko.
— Wiem,
ale to wcale nie znaczy, że nagle staniesz na nogi. Lucy! — wrzasnął, gdy
otworzyła usta. Nie dał jej niczego powiedzieć. — Pomyśl o sobie.
—
Myślę! — wrzasnęła. — Myślę cały czas. O sobie. O tobie. O Zerefie. O Natsu. O
WSZYSTKICH! Głowa mnie od tego boli, a jeszcze boli od tych ran. Piecze mnie.
Nie mam włosów. Jestem łysa. Chora od tego. A do tego w każdej chwili ktoś może
mnie zabić. Gdzie tu mam myśleć o sobie, jak cały czas MYŚLĘ! Ja... — Zamilkła.
Odwróciła
się w stronę włączonego telewizora i wgapiła się ekran. Loki wątpił, że słucha.
Stała się nieobecna, odsunęła się na ile mogła od Lokiego, dając mu do
zrozumienia, że potrzebuje chwili dla siebie. Nie mógł jednak jej dać. Chwycił
Lucy w pasie i przesunął w swoją stronę. Objął ją.
— Nie
obrażaj się — wyszeptał na jej ucho. — Dla wszystkich jest teraz ciężko.
Chyba... Sam nie wiem, co mamy zrobić. Przecież jesteśmy dzieciakami. Opuściłaś
szkołę...
— I o
mało co nie zginęłam. Chyba z trzy czy cztery razy. Przestałam liczyć... Loki,
to jest...
Usłyszeli
trzask. Poderwali sie jednocześnie z miejsca. Loki pognał w kierunku drzwi,
lecz w tym samym momencie doszło do niego głuche uderzenie. Zamarł na moment.
Musiała minął chwila, by dotarło do niego, skąd pochodził ten dźwięk. Obrócił
niepewnie głowę. Na podłodze leżała Lucy. Zwijała sie z bólu, ściskając
zranioną nogę, która na nowo zaczęła jej krwawić.
— Boże,
Lucy.
Pognał
do dziewczyny. Chwycił ją pod ramię i na trzy wstali. Podparła się drugą ręką o
sofę. W tym samym momencie zachwiała się i poleciała przed siebie, twarzą
prosto w telewizor. Loki zacisnął zęby, z trudem przytrzymując ją przed
upadkiem.
—
Zeref! — zawołał chłopaka.
Odpowiedziała
mu milczenie.
—
Cholera!
Cofnął
prawą nogę. Wziął jeden oddech, potem drugi i popchnął Lucy ku sofie. Udało się
jej usiąść. Oboje odetchnęli z ulgą, ale tylko na moment. Lucy chwyciły
konwulsję. Rzuciła się po starej skórze, zaciskając szczękę z bólu tak mocno,
że aż zęby jej zgrzytały. Krew sączyła się przez bandaże.
—
Porlyusica. — Od razu przypomniał sobie o lekarce. — Ona... — nim zdołał
dokończyć, zachodnia ściana pękła. Ogień wbił sie do pomieszczenia, zajmując
całą jego powierzchnię.
Hałas.
Potem piszczenie w uszach. Nie rozumiał. Co się stało? Widział świat jak za
mgłą, a może to był dym? Zdecydowanie za ciemno. Gorąco. Paliło go całe ciało,
ale dał radę poruszyć palcami. Chwycił się podłogi i przesunął kawałek w prawo.
Lucy? Nie widział jej. Pragnął zawołać, ale z jego gardła wyrwał się jedynie
nieznośny, żałosny charkot, który przyprawił go o dreszcze. Zamknął usta.
Zbieraj
siły, zbieraj siły, powtarzał sobie bez ustanku, jak modlitwę, jak
przekleństwo. A przeklinał wielu. I Natsu, i Laylę, Juda, Lisannę, Zerefa,
Gajeela... Wszystkich po kolei, aż w końcu doszedł i do Lucy. Skóra z jego
palców rozwarstwiła sie. Czerwona posoka zmieszała się z czarną smołą okalającą
jego ciało. Piekła jakby ktoś wrzucił na niego żarzące się węgle. Jak tu się
znalazł? Dlaczego pozwolił, by jego dłonie splamiła krew?
—
Loki... — usłyszał jej głos. Słaby, niewyraźny, pozbawiony oddechu.
Przesunął
sie jeszcze bliżej, obmacując podłogę, szukając miejsca, gdzie leżała Lucy.
Dotknął ją. Miękkiej, lekko zaczerwienionej skóry, która wystawała spod sofy.
Uśmiechnął się z ulgą. Ręka zacisnęła się na nim i znów usłyszał ten sam głos:
— Loki.
Wybacz
mi, próbował powiedzieć, ale zachował te słowa we własnych myślach. Przez tyle
lat chował w sobie wyrzuty sumienia. Narastały na nim jak pleść, brocząc się
nieustannie, a kiedy tylko chciał się ich pozbyć, wracały z jeszcze większą
siłą. Szeptały mu w nocy dobranockę, opowieść o tym, jak popełnił błąd i z jego
winy nie tylko stracił ukochaną osobę, ale odebrano mu dom i rodzinę.
Jedna
torba z rzeczami wyleciała przez bramę. Druga rozerwała się przy fontannie,
zbierał przez godzinę przemoknięte zeszyty i książeczki. Ostatnią wypchnęli
przez otwór dla psów. Śmiali się, bo resztę zostawili w środki. Lucy stała w
altance. Oczy miała puste, wbite w trawę. Machała tymi patykowatymi nogami,
ściskając ukochaną lalkę, której z jakiegoś powodu brakowało oka.
Krzyczał
do niej, błagał, by go nie wyrzucała, a na samym końcu przeprosił. Podniosła
głowę. Pamiętał dokładnie. W tej samej chwili ojciec chwycił go w nadgarstku i
zaczął prowadzić do samochodu. Lucy wyciągnęła ku niemu rękę. Usta jej sie
otwierały i zamykały, nic nie zdołała powiedzieć. Wtedy nie rozumiał. Wtedy
obawiał się, że go nienawidzi, ale teraz pojmował co chciała wtedy
wykrzyczeć...
— Pomóż
mi — usłyszał ciche błaganie spod sofy.
Stanął
na chwiejnych nogach. Wstrząsnęło nim. Żółć podeszła do gardła, a po chwili,
całkowicie poza kontrolą, poza jakimkolwiek myśleniem, wymiotował przed siebie,
wprost na dłoń Lucy. Brzydził się sobą, ale szybko pojął, że nie tym powinien
się teraz zajmować. Otarł brudną twarz, zdzierając sobie kawałek spalonej
skóry. Została na jego dłoni. Zaśmiał się żałośnie i zrobił pierwszy krok,
bardzo chwiejny. Drugą nogę włóczył za sobą, jak zbędnym balastem. Stanął nad
nogą i w jednym, silnym pchnięciu odsunął ją na bok. Słabe, pełne bólu oczy
Lucy mrugnęły w jego stronę.
Zachwiał
się i upadł na kolana.
— Nie.
Mam. Sił — mruknęła Lucy. — Dlaczego? — wyszeptała.
Loki
tym bardziej nie miał sił, by odpowiedzieć.
Ogień
tańczył wokół w nich w szalejącym, niedającym się ogarnąć tańcu, który
pochłaniał kolejne części pokoju. Przez uchylone drzwi przedostawał się dym.
Jak Loki nie patrzył, nie widział, czy po drugiej stronie jest bezpiecznie.
Panowała tam... cisza, a przynajmniej coś w rodzaju ciszy, gdy w środku
pomieszczenia skwierczało i gotowało się, zanosząc wokół odór spalonych
przedmiotów.
—
Idź...my... — wyszeptała Lucy przed spierzchnięte, wysuszone usta.
Nie
poszła, zaczęła się czołgać do przodu. Jedna ręka przed siebie, ciągnęła całym
ciałem, potem druga i tak zachowała rytm, w którym sunęła się w stronę wyjścia —
przez popioły, dym i ogień. Zraniona noga podążała za nią, zostawiając ślady z
krwi, które szybko wysychały i wżynały się w posadzę.
Był
żałosny, klęczał w miejscu, pochłonięty strachem i innymi lękami, których nie
umiał nawet zdefiniować. Oparł się o posadzkę i podniósł. Dogonił Lucy, tym
razem towarzysząc jej w bólu i skołowaniu.
— Lucy!
Loki! — usłyszał wrzask Mard Geera. Wydawał się dobiegać z daleka, ale gdy tylko
tak pomyślał, drzwi otworzyły się na szerz, wytłaczając ze środka dym.
Oczy
Mard Geera rozszerzyły się kiedy ich zobaczył. Podbiegł prędko do Lokiego i
chwycił go za ramię, pomagając dojść na korytarz. Zostawił chłopaka przy
ścianie i pobiegł do Lucy. Przytaszczył ją chwilę później. Zakasłała trzy razy,
a sam koniec zwymiotowała przed stopami Lokiego.
— Natsu
i Lisanna uciekli — oświadczył nagle Mard Geer, nie cackając sie w głębsze
wyjaśnienia.
Przyklęknął
przed Lucy i wyszarpał przesiąknięte krwią bandaże. Zdjął z niej szal, po czym
przywiązał otwartą ranę mocno. Tam bardzo, że aż Lucy jęknęła z bólu. Przyjrzał
się Lokiego. Skinął, jakby zgodził się, że on nie potrzebuje większej pomocy.
— Nie
wychodźmy przodem — zaproponował. — Zeref... — wskazał na leżącego obok nich
chłopaka — żyje, ale stracił przytomność. Musimy uciec. Jedną osobę poniosę,
nikogo więcej. Po pomoc nie zadzwonię, zdrajcą był nasz człowiek. Poza tym...
— Daj
mi telefon — przerwała mu Lucy.
— Nie
mogę. Mówiłem ci, że jest...
—
Zdrajca? — Zaśmiała się. — To cudownie. Niech ktokolwiek tu przyjedzie. Niech
nas uratuje, a potem wyprujemy wszystkim flaki. — Przełknęła ślinę i mówiła
dalej: — Rzygam nimi. Dosyć. Mam dosyć wszystkiego. Zadzwonię. Niech...
Zabiją... Kogokolwiek...
—
Przykro mi, ale muszę odmówić. Twoje, swoje czy Lokiego życie mogę ryzykować,
ale nigdy Zerefa. Nie pozwolę na to. Rozumiesz mnie, prawda?
Pokręciła
nieznacznie głową.
— My
stąd... nie... wyjdziemy — powiedziała niewyraźnie.
— Wy
może i tak, ale Zeref...
—
Jeśli... wyjdziecie i tak was... zabiją. Wszystkich nas... zabiją i tak, i
tak... Musimy... Pierwsi... — nim zdołała dokończyć, chwycił ją ostry kaszel.
Kaszlała, kaszlała, kaszlała, aż w końcu na podłogę wylądowały plamy krwi.
Loki
wzdrygnął się. Zabrakło mu już sił, by się podnieść i ruszyć Lucy na ratunek.
Nie... Powieki były ciężkie, brakowało mu świeżego powietrza. Dusił się?
Jeszcze nie, ale brakowało niewiele. Czekanie ich zabijało. Powoli,
niepozornie. Plan Lucy był najgorszy, ale lepszego nie mieli.
— Zadzwońmy
— zgodził się niepewnie, cichym, słabym głosem, który z trudem wydobył się z
jego suchego gardła.
Mard
Geer wyjął telefon z kieszeni. Rzucił go na podłogę i przydeptał kilka razy, po
czym zrzucił go w głąb starej hali produkcyjnej.
— Nikt
nas nie namierzy, nikt nie zdradzi — odparł, biorąc Zerefa na ręce.
— Nie
wezwiesz pomocy, nie uratujesz go... — odpowiedziała mu Lucy.
Odwrócił
się, nie żegnając jej ani jednym słowem. Loki opadł obok Lucy, nie znajdując
dłużej sił, by walczyć. Nie uciekną stąd. Nikt ich nie znajdzie... A
przynajmniej tak myślał do chwili, w której usłyszał czyjeś wołanie dobiegające
z części produkcyjnej.
0 Comments:
Prześlij komentarz