[Pozory czasem mylą] Rozdział 64 Jeśli znajdujesz siły, coś zawsze ci je odbierze


LOKI
Loki zebrał leżące pod oknem kawałki szkła. Uśmiechnął się smutno i westchnął cicho, aby nie zwracać uwagi Lucy, ale dziewczyna i tak się odwróciła. Oczy miała zaczerwienione od płaczu, zbladła i dopiero teraz zauważył, jak bardzo ma zapadnięte policzki. Kiedy jadła coś porządnego? Na ich ostatniej randce? Oby później, bo inaczej nie potrafił sobie wybaczyć zaniedbania.

Na samą myśl o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu. Lucy zaśmiała się krótko. Położyła podbródek na dłoni, a ranną nogę ułożyła wygodniej na pufie. Loki sprawdził, czy leży właściwie. Wyglądało, że tak. Mimo to nie stracił czujności. Jeden niewłaściwy ruch mógł otworzyć na nowo radę, a wtedy szalona doktor zabiłaby go szybkiej niż zajęłoby jej opatrzenie rany po postrzale. Z tą kobietą nie było żartów... Tak samo zresztą w Lucy. Kręciła wzrokiem po pokoju — nieobecnym i obcym w obliczu tego, co znał.
Lucy odruchowo sięgnęła w stronę głowy, jakby zamierzając poprawić włosy. Natknęła sie jedynie na cienką chustę. Z zawodu zacisnęła usta w wąską linijkę i znów oparła się o dłoń. Palec włożyła do ust i zaczęła obgryzać paznokcie.
— Będą brzydkie — ostrzegł ją Loki.
— Domyślam się. — Przyjrzała się obgryzionym skórkom. — Mam dosyć, Loki. Nie tego... się spodziewałam — wyjaśniła ostrożnie. — To Zeref nadaje się na przywódcę. Ma wszystko, co mu potrzeba. Może wygląda trochę młodo, jak dziecko, ale nie jest mną. Co ja niby sobą reprezentuję?
— Jesteś wnuczką Acnologii?
Zadrżała. Chyba nie oczekiwała, że ktoś jej odpowie, a szczególnie w ten sposób. Na samą myśl o dziadku odwróciła znów głowę. Loki obszedł sofę i usiadł obok dziewczyny. Luknął na szybko, czy przypadkiem noga nie zsunęła się pufy. Był gotowy poprawić ją w każdej chwili.
— Nie chcę tego. — Bezwładnie odpuściła ręce. — Nie "tego". Wiem, że się nie nadaję. Zeref to wie. Mard Geer. Dziadek. Ty. — Wskazała na Lokiego. Nie zaprzeczył, ale i nie potwierdził. — Tylko nie jestem pewna, czy dawne życie byłoby dla mnie w porządku.
Loki położył dłoń na ramieniu Lucy.
— Nie, nie byłoby w porządku — odpowiedział za nią. — Zmieniłaś sie i musisz to zaakceptować.
Zacisnęła jego dłoń.
— Dobrze — zgodziła się cicho. — Postaram się przetrwać. Musimy przetrwać — dodała. — Gdybym tylko mogła normalne chodzić. A z tą nogą? — Pacnęła sie w bandaże. — Nic. Jestem uziemiona. Skazana na waszą łaskę.
— Bez przesady. Przecież wiesz, że pomogę ci, kiedy tylko... — Przyklęknął przed Lucy i ujął jej dłoń. — Dla tak pięknej i cudownej kobiety jestem w stanie poświęcić wszystko — powiedział nonszalancko, choć z drugiej strony wyzwanie brzmiało tandetnie i sztucznie. Mimo to Lucy parsknęła śmiechem.
— O tak, mój wielki rycerzu z bajki. Poza tym, ukochany, jestem łysa.
Zdjęła chustę. Jej głowa wyglądała obrzydliwie. Loki próbował patrzeć, ale w pewnym momencie nie zdołał — odwrócił wzrok. Lucy jedynie westchnęła w odpowiedzi. Założyła ręce na głowę, ostrożnie przywiązując chustę, lecz ręce opadły jej bezwładnie, bez sił. Jęknęła pod nosem i jeszcze raz spróbowała. Skończyło się tak samo. Na niedokończonym supełku i leżącej na jej kolanach chuście.
— Ile czasu zajmie mi wyzdrowienie? — zapytała Lokiego wprost.
— Ee... — zawahał się. — Porlyusica mówiła o miesiącach.
— Nie mam tyle czasu — wyburczała szybko.
— Wiem, ale to wcale nie znaczy, że nagle staniesz na nogi. Lucy! — wrzasnął, gdy otworzyła usta. Nie dał jej niczego powiedzieć. — Pomyśl o sobie.
— Myślę! — wrzasnęła. — Myślę cały czas. O sobie. O tobie. O Zerefie. O Natsu. O WSZYSTKICH! Głowa mnie od tego boli, a jeszcze boli od tych ran. Piecze mnie. Nie mam włosów. Jestem łysa. Chora od tego. A do tego w każdej chwili ktoś może mnie zabić. Gdzie tu mam myśleć o sobie, jak cały czas MYŚLĘ! Ja... — Zamilkła.
Odwróciła się w stronę włączonego telewizora i wgapiła się ekran. Loki wątpił, że słucha. Stała się nieobecna, odsunęła się na ile mogła od Lokiego, dając mu do zrozumienia, że potrzebuje chwili dla siebie. Nie mógł jednak jej dać. Chwycił Lucy w pasie i przesunął w swoją stronę. Objął ją.
— Nie obrażaj się — wyszeptał na jej ucho. — Dla wszystkich jest teraz ciężko. Chyba... Sam nie wiem, co mamy zrobić. Przecież jesteśmy dzieciakami. Opuściłaś szkołę...
— I o mało co nie zginęłam. Chyba z trzy czy cztery razy. Przestałam liczyć... Loki, to jest...
Usłyszeli trzask. Poderwali sie jednocześnie z miejsca. Loki pognał w kierunku drzwi, lecz w tym samym momencie doszło do niego głuche uderzenie. Zamarł na moment. Musiała minął chwila, by dotarło do niego, skąd pochodził ten dźwięk. Obrócił niepewnie głowę. Na podłodze leżała Lucy. Zwijała sie z bólu, ściskając zranioną nogę, która na nowo zaczęła jej krwawić.
— Boże, Lucy.
Pognał do dziewczyny. Chwycił ją pod ramię i na trzy wstali. Podparła się drugą ręką o sofę. W tym samym momencie zachwiała się i poleciała przed siebie, twarzą prosto w telewizor. Loki zacisnął zęby, z trudem przytrzymując ją przed upadkiem.
— Zeref! — zawołał chłopaka.
Odpowiedziała mu milczenie.
— Cholera!
Cofnął prawą nogę. Wziął jeden oddech, potem drugi i popchnął Lucy ku sofie. Udało się jej usiąść. Oboje odetchnęli z ulgą, ale tylko na moment. Lucy chwyciły konwulsję. Rzuciła się po starej skórze, zaciskając szczękę z bólu tak mocno, że aż zęby jej zgrzytały. Krew sączyła się przez bandaże.
— Porlyusica. — Od razu przypomniał sobie o lekarce. — Ona... — nim zdołał dokończyć, zachodnia ściana pękła. Ogień wbił sie do pomieszczenia, zajmując całą jego powierzchnię.
Hałas. Potem piszczenie w uszach. Nie rozumiał. Co się stało? Widział świat jak za mgłą, a może to był dym? Zdecydowanie za ciemno. Gorąco. Paliło go całe ciało, ale dał radę poruszyć palcami. Chwycił się podłogi i przesunął kawałek w prawo. Lucy? Nie widział jej. Pragnął zawołać, ale z jego gardła wyrwał się jedynie nieznośny, żałosny charkot, który przyprawił go o dreszcze. Zamknął usta.
Zbieraj siły, zbieraj siły, powtarzał sobie bez ustanku, jak modlitwę, jak przekleństwo. A przeklinał wielu. I Natsu, i Laylę, Juda, Lisannę, Zerefa, Gajeela... Wszystkich po kolei, aż w końcu doszedł i do Lucy. Skóra z jego palców rozwarstwiła sie. Czerwona posoka zmieszała się z czarną smołą okalającą jego ciało. Piekła jakby ktoś wrzucił na niego żarzące się węgle. Jak tu się znalazł? Dlaczego pozwolił, by jego dłonie splamiła krew?
— Loki... — usłyszał jej głos. Słaby, niewyraźny, pozbawiony oddechu.
Przesunął sie jeszcze bliżej, obmacując podłogę, szukając miejsca, gdzie leżała Lucy. Dotknął ją. Miękkiej, lekko zaczerwienionej skóry, która wystawała spod sofy. Uśmiechnął się z ulgą. Ręka zacisnęła się na nim i znów usłyszał ten sam głos:
— Loki.
Wybacz mi, próbował powiedzieć, ale zachował te słowa we własnych myślach. Przez tyle lat chował w sobie wyrzuty sumienia. Narastały na nim jak pleść, brocząc się nieustannie, a kiedy tylko chciał się ich pozbyć, wracały z jeszcze większą siłą. Szeptały mu w nocy dobranockę, opowieść o tym, jak popełnił błąd i z jego winy nie tylko stracił ukochaną osobę, ale odebrano mu dom i rodzinę.
Jedna torba z rzeczami wyleciała przez bramę. Druga rozerwała się przy fontannie, zbierał przez godzinę przemoknięte zeszyty i książeczki. Ostatnią wypchnęli przez otwór dla psów. Śmiali się, bo resztę zostawili w środki. Lucy stała w altance. Oczy miała puste, wbite w trawę. Machała tymi patykowatymi nogami, ściskając ukochaną lalkę, której z jakiegoś powodu brakowało oka.
Krzyczał do niej, błagał, by go nie wyrzucała, a na samym końcu przeprosił. Podniosła głowę. Pamiętał dokładnie. W tej samej chwili ojciec chwycił go w nadgarstku i zaczął prowadzić do samochodu. Lucy wyciągnęła ku niemu rękę. Usta jej sie otwierały i zamykały, nic nie zdołała powiedzieć. Wtedy nie rozumiał. Wtedy obawiał się, że go nienawidzi, ale teraz pojmował co chciała wtedy wykrzyczeć...
— Pomóż mi — usłyszał ciche błaganie spod sofy.
Stanął na chwiejnych nogach. Wstrząsnęło nim. Żółć podeszła do gardła, a po chwili, całkowicie poza kontrolą, poza jakimkolwiek myśleniem, wymiotował przed siebie, wprost na dłoń Lucy. Brzydził się sobą, ale szybko pojął, że nie tym powinien się teraz zajmować. Otarł brudną twarz, zdzierając sobie kawałek spalonej skóry. Została na jego dłoni. Zaśmiał się żałośnie i zrobił pierwszy krok, bardzo chwiejny. Drugą nogę włóczył za sobą, jak zbędnym balastem. Stanął nad nogą i w jednym, silnym pchnięciu odsunął ją na bok. Słabe, pełne bólu oczy Lucy mrugnęły w jego stronę.
Zachwiał się i upadł na kolana.
— Nie. Mam. Sił — mruknęła Lucy. — Dlaczego? — wyszeptała.
Loki tym bardziej nie miał sił, by odpowiedzieć.
Ogień tańczył wokół w nich w szalejącym, niedającym się ogarnąć tańcu, który pochłaniał kolejne części pokoju. Przez uchylone drzwi przedostawał się dym. Jak Loki nie patrzył, nie widział, czy po drugiej stronie jest bezpiecznie. Panowała tam... cisza, a przynajmniej coś w rodzaju ciszy, gdy w środku pomieszczenia skwierczało i gotowało się, zanosząc wokół odór spalonych przedmiotów.
— Idź...my... — wyszeptała Lucy przed spierzchnięte, wysuszone usta.
Nie poszła, zaczęła się czołgać do przodu. Jedna ręka przed siebie, ciągnęła całym ciałem, potem druga i tak zachowała rytm, w którym sunęła się w stronę wyjścia — przez popioły, dym i ogień. Zraniona noga podążała za nią, zostawiając ślady z krwi, które szybko wysychały i wżynały się w posadzę.
Był żałosny, klęczał w miejscu, pochłonięty strachem i innymi lękami, których nie umiał nawet zdefiniować. Oparł się o posadzkę i podniósł. Dogonił Lucy, tym razem towarzysząc jej w bólu i skołowaniu.
— Lucy! Loki! — usłyszał wrzask Mard Geera. Wydawał się dobiegać z daleka, ale gdy tylko tak pomyślał, drzwi otworzyły się na szerz, wytłaczając ze środka dym.
Oczy Mard Geera rozszerzyły się kiedy ich zobaczył. Podbiegł prędko do Lokiego i chwycił go za ramię, pomagając dojść na korytarz. Zostawił chłopaka przy ścianie i pobiegł do Lucy. Przytaszczył ją chwilę później. Zakasłała trzy razy, a sam koniec zwymiotowała przed stopami Lokiego.
— Natsu i Lisanna uciekli — oświadczył nagle Mard Geer, nie cackając sie w głębsze wyjaśnienia.
Przyklęknął przed Lucy i wyszarpał przesiąknięte krwią bandaże. Zdjął z niej szal, po czym przywiązał otwartą ranę mocno. Tam bardzo, że aż Lucy jęknęła z bólu. Przyjrzał się Lokiego. Skinął, jakby zgodził się, że on nie potrzebuje większej pomocy.
— Nie wychodźmy przodem — zaproponował. — Zeref... — wskazał na leżącego obok nich chłopaka — żyje, ale stracił przytomność. Musimy uciec. Jedną osobę poniosę, nikogo więcej. Po pomoc nie zadzwonię, zdrajcą był nasz człowiek. Poza tym...
— Daj mi telefon — przerwała mu Lucy.
— Nie mogę. Mówiłem ci, że jest...
— Zdrajca? — Zaśmiała się. — To cudownie. Niech ktokolwiek tu przyjedzie. Niech nas uratuje, a potem wyprujemy wszystkim flaki. — Przełknęła ślinę i mówiła dalej: — Rzygam nimi. Dosyć. Mam dosyć wszystkiego. Zadzwonię. Niech... Zabiją... Kogokolwiek...
— Przykro mi, ale muszę odmówić. Twoje, swoje czy Lokiego życie mogę ryzykować, ale nigdy Zerefa. Nie pozwolę na to. Rozumiesz mnie, prawda?
Pokręciła nieznacznie głową.
— My stąd... nie... wyjdziemy — powiedziała niewyraźnie.
— Wy może i tak, ale Zeref...
— Jeśli... wyjdziecie i tak was... zabiją. Wszystkich nas... zabiją i tak, i tak... Musimy... Pierwsi... — nim zdołała dokończyć, chwycił ją ostry kaszel. Kaszlała, kaszlała, kaszlała, aż w końcu na podłogę wylądowały plamy krwi.
Loki wzdrygnął się. Zabrakło mu już sił, by się podnieść i ruszyć Lucy na ratunek. Nie... Powieki były ciężkie, brakowało mu świeżego powietrza. Dusił się? Jeszcze nie, ale brakowało niewiele. Czekanie ich zabijało. Powoli, niepozornie. Plan Lucy był najgorszy, ale lepszego nie mieli.
— Zadzwońmy — zgodził się niepewnie, cichym, słabym głosem, który z trudem wydobył się z jego suchego gardła.
Mard Geer wyjął telefon z kieszeni. Rzucił go na podłogę i przydeptał kilka razy, po czym zrzucił go w głąb starej hali produkcyjnej.
— Nikt nas nie namierzy, nikt nie zdradzi — odparł, biorąc Zerefa na ręce.
— Nie wezwiesz pomocy, nie uratujesz go... — odpowiedziała mu Lucy.
Odwrócił się, nie żegnając jej ani jednym słowem. Loki opadł obok Lucy, nie znajdując dłużej sił, by walczyć. Nie uciekną stąd. Nikt ich nie znajdzie... A przynajmniej tak myślał do chwili, w której usłyszał czyjeś wołanie dobiegające z części produkcyjnej.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!