[BAEL] #32


BARRY
Zasłonił go cień.
Słońce jeszcze nie zaszło, nie słyszał ogłoszenia podawanego z nadajników — choć i te milczały przez jakiś czas, pomimo mordu, który miał miejsce na placu targowym. Cień był również kształtny, przypominał bestię, którą niegdyś widział na starym, bardzo starym czarno—białym filmie puszczonym przez Albę w jej studiu. Taśma zacinała się, migały obrazy na ścianie, pojawiały się i znikały, aż nastał koniec. Tym razem było tak samo. Cień migał mu przez zaspanymi oczami.

Zamknął na moment oczy, zastanawiając się, czy jest sens jeszcze walczyć. Pozostał mu niecały rok życia. W tym czasie nie pozostawi po sobie niczego, za co warto by było walczyć, za co warto by było żyć. Ale tkwiła w nim nieodparta chęć o walki, nawet o te kilkaset dni.
Barry podparł się o nawierzchnię i z przegryzioną wargą aż do krwi podniósł się. Szybko złapał za uliczny słup, aby nie upaść. Ból przeszył jego zranioną nogę. Zniżył się, ale upadł z powrotem na plac. Zdołał się podtrzymać.
— Eliot — wyszeptał imię przyjaciela i rozejrzał się. Nigdzie go nie dostrzegł.
Zniknął również cień. Na ulicy zapanowała podejrzana cisza. Tłumy zdążyły uciec w przeciwnym kierunku, w stronę wyjścia, prowadząc siebie nawzajem na posterunek policji. Jakby liczyli że broń soniczna ich uratuje?
Brarry prychnął. Głupota cieszyła, była niewinna i nieświadoma, i dlatego tak go cieszyła. Wolał pozostać w świadomości prawdy, nawet jeśli nie zawsze była taka, jak chciał.
Wykonał krok na przód, opierając się o jeden ze straganów. Jego nogą szarpnął niewyobrażalny ból. Splunął na podłodze posoką. chwyciła go gorączka, a ekran aż zaczął wrzeszczeć od ostrzeżeń. W ciągu chwili zakręciło się mu w głowie.
Toksyna, pomyślał, spoglądając na porozrzucane wokoło owoce, a potem na własną nogę, z której wisiał wyszarpany kawałek skóry i mięsna. Krew ściekała po jego kostce i stopie, zbierając się w kałuży. W platformach otworzyły się specjalne odpływy do kanalizacji, oczyszczając ulicę z krwi, którą uznały za wodę. Zaśmiał się żałośnie.
Zdjął z siebie tunikę i zanim jeszcze stracił przytomność, przywiązał ubiór do rannej nogi, przytwierdzając płat martwego mięsa do reszty ciała. Piekło go, cholernie piekło. Zacisnął szczękę i ruszył dalej, rozglądając się za Eliotem.
Było coraz ciemniej. Komunikaty na ekranie wyły, zagłuszając nawet ogłoszenia, które w końcu padły w całej strefie OMEGA. Nie zdołał ich zrozumieć, więc przestał słuchać. wciąż piszczały Barry'emu w uszach Rzygać mu się od tego chciało, ale nie miał już czym. Dlatego szedł bez wytchnienia przed siebie. A im dalej zmierzał w głąb placu targowego, tym więcej ciał mijał. Jeden leżały obok drugich. Nie wszystkie nosiły rany zadane przez te przeklęte potwory, niektórzy zostali po prostu zadeptani na śmierć. Jedna z kobiet leżała w boku, miała wyszarpane ubranie. Jej oczy pokryła krew, usta czerwona piana. Brakowało jej połowy ciała. Znalazł ją, ale dopiero niedaleko miejsca, w którym dostrzegł Eliota.
Ktoś tam był. Dwie postaci. Stały naprzeciw siebie. Rozmawiały. Kobieta i mężczyzna. Gdyby tylko zdołał dostrzec tą głupią muszkę, może wtedy rozpoznałby Eliota. teraz widział tylko ciemność. Czasem zamazane kształty. Pojawiały się i znikały w głuchych przytupach, które wykonywał. Pociągał za sobą nogę, przestawał ją czuć. Nawet już nie bolało, więc skakał przed siebie na jednej, drugą powłóczając za sobą jak zbędnym balastem.
Eliot, to ty?, pomyślałam i w tej samej chwili mężczyzna upadł. Obrzydliwa muszka w kropki mignęła przed oczyma Barry'ego. Krew zagotowała się w jego żyłach, serce przyspieszyło z niedającej się ogarnąć złości, nienawiści, bezradności. Nie zdołał się ruszyć. Patrzył na uderzającego o platformę Eliota, nie mogąc wykrzesać z siebie choćby jednego okrzyku.
Zamiast tego cień zebrał się wokół niego. Czarne kolce wygięły się, gdy natrafiły na dłoń Barry'ego i wystrzeliły w stronę nieba, zatrzymując się dopiero na MURze. Przysłał je do siebie z powrotem. Otoczyły go, pochłonęły. Jeden z nich okrążył zraniona nogę. Podparł ją, pozwalając ruszyć na przód. Pierwszy krok wydawał się istną torturą, krew sączyła się z ugryzienia, przesiąkała już nawet przez przywiązaną tunikę. Jednak zdołał podejść bliżej. Kobieta jeszcze go nie zauważyła. Zbyt bardzo skupiła się na konającym Eliocie, na którego Barry starał się nie patrzeć.
Stanął naprzeciw kobiety i uwolnił w jednej chwili moc. Kolec wbił się w łydkę kobiety. Ryknęła z bólu, więc drugim przebił jej język. Jęknęła. Posoka trysnęła na twarz Barry'ego, więc wytarł ją dłonią.
— Ty suko! — wysyczał zajadle.
Machnął ręką. Kolejne dwa cienie chwyciły ją z dwój stron w łokciach. Powoli zaczął przyciągać je do siebie — stopniowo, by z rozkoszą patrzeć na przerażenie wyłaniające się z oczu kobiety. By wiedziała, co się szykuje. By wiedziała, co ją za moment czeka. Barry'emu nie brakowało cierpliwości. Kawałek po kawałek ciągnął ją coraz mocniej i mocniej, aż zdał sobie sprawę, że Eliot umiera...
Kobieta zaczęła machać nogami. Wsuwka wysunęła się z jej włosów i opadła na Eliota wraz z cienkim kapeluszem. Szarpnęła ręką, próbując wyrwać sie z uścisku, lecz Barry ścisnął ją jeszcze mocniej. Jednym rozkazem wyrwał jej rękę ze stawów. Ryknęła, machając głową jak opętana. Barry zaśmiał się. Miał jej serdecznie dość — tego głowy, zachowania, ubioru... Wszystkiego. Nienawidził jej z całego serca, ale teraz zaczęła go również i irytować.
Ostatni raz podniósł dłoń i po jednym pstryknięciu palcami, cienie przebiły szyję kobiety. Ciało szarpnęło się kilka razy, aż bezwładnie opadło tuż obok Eliota.
Barry upadł. Cieniami odsunął raną nogę za siebie. Rękoma podciągnął się bliżej Eliota. Złapał za jego głowę i położył na swoim udzie, aby przyjrzeć się bliżej twarzy. Była blada. Nie oddychał. Ostrożnie odsunął cienkie włosy z czoła Eliota, po czym pochylił się nad nim. Łzy same zaczęły płynąć. Jedna kropla upadła na policzek Eliota, druga na jego oko, kolejne popłynęły po całej jego twarzy, kiedy Barry dotknął jego czoła swoim. Chwycił przyjaciela w uścisku.
Miał odejść pierwszy.
Zostało mu tylko trzysta dni życia.
Dlaczego?
Dlaczego?
DLACZEGO?!
Nie rozumiał, dlaczego miał zostać sam ana ten czas. Eliot poradziłby sobie bez niego, ale on? Wolał umrzeć tu i czekać niż czekać w samotności na to, co nieuchronne.
Giń, no już, pomyślał, uderzając się pięścią w ranną nogę. Nic nie czuł. Stała się otępiała, trochę sina, trochę blada, tak samo bez życia jak leżący na nim Eliot. Nie ruszał się. Ostatni łagodny uśmiech zamarł na jego twarzy wraz z tchnieniem, które zakończyło jego słodkie życie. Marzenia zabrał do grobu i kiedy tak się uśmiechał, Barry zaczął sądzić, że nie żałował życia.
Ale on już tak.
Gdyby miał tylko taką możliwość, oddałby ostatnie dni swojego życia, aby go tylko uratować. Przecież obiecał sobie, że zobaczy prawdziwy księżyc. Zwiedzi świat zza MURu. Naprawdę był tak słaby, że pozwolił sobie na śmierć?
Barry nie wierzył w tę słabość, tylko w takim razie, co robiło to zimne ciało na jego udzie. Dlaczego leżał nieruchomo, kiedy powinien żwawo gadać, opowiadać, denerwować go?
Sięgnął do jego szyi. Muszę miał tak nieudolnie zapiętą. Wciąż uważał ją za obrzydliwą, ale gdy tak przyglądał się jej i twarzy Eliota, po raz pierwszy nawiedziła go myśl, że pasuje mu do włosów. Była jego, tylko jego, Barry tyle razy proponował mu, żeby wyrzucił wszystkie z tym wzorem...
— Ej... — powiedział niewyraźnie, gładząc kciukiem chłodny policzek Eliota. — Powiedz coś? Bo wiesz... — Pociągnął nosem. — Jeszcze ci tak wiele sam nie powiedziałem. Chyba cię okłamałem. Przepraszam... Obudź się, a... — nie dokończył. Naprawdę zamierzał obiecać, że mu wyzna prawdę — uczucia, które skrywał od dnia, kiedy to po raz pierwszy wspólnie oglądali księżyc?
Nie... Nie zamierzał, ale jeśli to sprawi, że się obudzi, że pojawi się chociaż odrobina nadziei, że się obudzi, to czy nie warto?
Barry wziął głęboki wdech powietrza. Cały drżał, brakowało mu sił na kolejny wdech, więc wykorzystał ten jeden i wyszeptał:
— Kocham cię...
Zamknął oczy i już więcej ich nie otworzył.

***

Jasne światła zamigotały przed Barrym. Pierwsze były intensywne, czerwone, ale im dłużej się im przyglądał, tym barwa stała się coraz łagodniejsza. Patrzył na te światła jak oczarowany, wyobrażając sobie przepiękne pejzaże, które jednego dnia pokazała mu Alba. Były piękne, ale i obce, oddalone od niego i niedostępne. Zamarły na obrazie w krótkiej, nietrwałej chwili, a potem umarły. Jednak Barry nie czuł na sobie śmierci.
Poruszył prawą dłonią, a następnie zacisnął i rozluźnił pięść. Coś piknęło mu do lewego ucha i chwilę później światła zgasły. Ujrzał własne odbicie w szklanej powierzchni tuby leczniczej, która powoli przekręcała się w stronę sufitu. Otworzyła się i powitał go uśmiech... Uśmiech Eliota.
— Żyjesz... — wyszeptał przyjaciel. Łzy spłynęły po jego policzkach. — Niech wszystko będzie przeklęte! Barry, ty żyjesz! — krzyknął, a potem rzucił się, łapiąc Barry'ego w mocnym uścisku.
Barry zamarł. Nie zdołał nawet zaczerpnął powietrza, kiedy Eliot zatrzymał go w silnych, żywych ramionach. Był taki ciepły... Pachniał świeżymi owocami i łagodnymi perfumami. Ubrał się lekko, wiosennie. W cienkie spodnie i luźną koszulę, którą oczywiście musiał przywiązać tą obrzydliwą muszką. Jednak w takiej chwili Barry akceptował wszystko. Muszka czy nie, Eliot żył. Przyłożył ucho do jego piersi i zaczął nasłuchiwać. Oczywiście serce biło intensywnie, mocno, jakby i ono pragnęło utwierdzić Barry'ego w przekonaniu, że Eliot nie umarł.
— Jak? — spytał lekko ochrypłym głosem. Zakaszlał. W gardle zaschło mu na wiór, potrzebował wody, ale w pomieszczeniu szpitalnym znajdował się sam na sam z Eliotem.
— Oj, umarłem i to chyba dwa razy, a przynajmniej tak wnioskują z bardzo dziwnego snu, który miałem. Nieważne! — Machnął ręką. — Cudownie, że się obudziłeś. Jejku, szpital jest tak oblegany jak nigdy. Nie było dla nas miejsca, ale Alba wszystko załatwiła, i oto... — rozłożył szeroko ramiona — jesteśmy. Oczywiście miałeś pierwszeństwo, więc wsadzili cię szybko do tuby. Ja podobno grałem zmarłego, aż nagle obudziłem oczy. Ten lekarza, Pierre czy jakoś coś tam, powiedział mi, że to cud, że w ogólnie się obudziłem. Już mieli mnie brać do kostnicy, uwierzysz?
Eliot zaśmiał się smutno, a potem usiadł na wolnym stołku, który przysunął aż pod tubę Barry'ego. Chwycił przyjaciela za dłoń — mocno, jakby sugerował, że już nigdy go nie wypuści. Na końcu pogładził policzek Barry'ego kciukiem.
— Przepraszam, że się zmartwiłeś.
— Nie...
— Podobno... Ech... — Westchnął. — Wiem, jak wyglądasz. Martwiłem się i... przemyślałem parę spraw. Chciałem cię... Chciałem przeprosić. Chyba jestem za miły. Gdybym tylko nie zaufał Unie, nie dał jej szansy, może wtedy udałoby mi się szybko ją pokonać i uratować ciebie.
Barry położył wygodniej głowę na twardej powierzchni. Nie miał sił by się podnieść. Ciao stało się zwiotczałe od przebywania w tubie, poza noga — dokładnie ta sama, z której oderwał się płat mięsa — wydawała sie nieobecna, pusta. Nie bolało go, ale nie czuł niczego.
—Eliot — zaczął niewyraźnie i nie zdołał dokończyć, bo Eliot pochylił się i odgarnął mu długie włosy z czoła.
— Przepraszam.
— Ty....
— Więcej nikomu nie... — urwał. Przełknął głośno ślinę i nadal milczał. Barry czekał cierpliwie, aż w końcu Eliot zebrał w sobie siły, by dokończyć: — Chciałem jej pomóc. Byłem głupi, prawda?
— Nie. — Ujął dłoń przyjaciela. — Nie... — powtórzył mniej pewnym głosem.
— Heh. — Westchnął, a potem ścisnął dłoń Barry'ego. — Nie kłam. Hm... Pewnie w tym momencie zastanawiasz się, dlaczego byłem tak naiwny? Jak mi pomóc? Co zrobić, żeby naprawić moje błędy? Żeby... — Wstrzymał na moment oddech. Usta zacisnął w wąską linijkę, a wzrok odwrócił. Dopiero po chwili dodał: — Przepraszam.
"Przepraszam: wypowiedział z największym, najbardziej żałosnym żalem w głosie, jak gdyby ból do końca przytłoczył go i na innego nie był gotowy się zdobyć. Barry zabrał dłoń z uścisku. Nie rozumiał, co się działo, ale im dalej patrzył, w stronę przykrytych nóg, tym mocniej ściskał jego serce strach. Nie dudniło w piersi, zdawało się zatrzymywać z każdą sekundą, która go dzieliła od cienkiego materiału. Sięgnął ku niemu, bez zgody Eliota, bo ten wbił wzrok w podłogę, po czym zabrał narzutę...
— Eliot... — wyszeptał ciężko, sapiąc. Przed jego oczami pojawiły się mroczki. Zaraz zakręciło mu się w głosie. Wziął kilka głębokich wdechów, lecz nie ustało, dlatego zamachnął się i z całej siły walnął w głowę. Zamroczyło go na moment.
Eliot wyprostował się jak w wojsku. Stanął przed Barrym i dopiero wtedy dotarło do niego, że płachta została odkryta.
— Przepraszam — powtórzył kolejny raz, kiedy oboje zwrócili swoje spojrzenia w stronę zabezpieczonego bandażem kikuta.
Barry dotknął amputowanej nogi. Nic nie czuł. Zastanawiało go, czy to zasługa środków przeciwbólowych, czy może już nigdy więcej nie zazna czucia w lewej nodze. Ścisnął ją nawet mocniej, pociągnął za skórę. Ciało nie zareagowało. Spróbował z drugą. Od razu skulił sie z bólu, gdy pociągnął za fragment skóry z uda.
— Boli. — Uśmiechnął się ze szczęścia. — Naprawdę boli.
— Co cię tak cieszy?! — oburzył się Eliot. Walnął pięścią o tubę. Odwrócił i odszedł w stronę okna. Odsunął zasłonki i spojrzał za szybę. — To wszystko moja wina. Pokonałbym ją, znalazł ciebie, uratował i noga...
— Noga?
Barry zaśmiał się na samą myśl, że Eliot mógł w ten sposób myśleć. Nic nigdy nie było pewne. Nie straciłby nogi, bo wcześniej otrzymałby pomoc? Złudne marzenia. Nieszczęścia chodzą za ludźmi i czasami nie można odmienić losu, a szczególnie wtedy kiedy już zdecydujesz się o coś walczyć.
— Mam płakać? — spytał Eliota.
— Ssłucham?
— Mam żalić się? Narzekać? Być ofiarą losu? — Prychnął. — Daj mi spokój. Żyję. Ty żyjesz. Nogę straciłbym i tak, i tak. A teraz? Dostanę protezę. Stanę na nogi. Wrócę do życia, nawet na te kilkaset dni, które mi zostały.
Eliot otworzył szeroko oczy, ale po chwili przymknął je. Czoło zmarszczył, a usta przykrył. Nie odpowiedział Barry'emu. Zamiast odwrócił się, by przyjaciel nie dostrzegł jego godnej pożałowania twarzy, ale Barry widział. I nie zamierzał Eliotowi odpuszczać. W żadnym wypadku.
— Nie zachowuj się tak, jakbyś to ty stracił nogę — zarzucił przyjacielowi.
Eliot tym bardziej nie znalazł odpowiednich słów, by odeprzeć oskarżenia. Skinął tylko głową.
— Nie bądź tchórzem — ciągnął dalej, łagodnym, uspokajającym tonem. Czy robił się senny? Raczej nie. Czuł się... spokojnie, jakby pozbył się niepotrzebnego ciężaru, który obarczał go od dawna — od momentu, w którym Alba pokazała mu kobietę w podziemiach. Zmieniło się teraz wszystko. Był nieudacznikiem. Posiadał defekt, którym Alba zacznie się brzydzić. Przed śmiercią pokaże jej jeszcze, że niecelowo doprowadził do zniszczenia osoby, o którą tak mocno kobieta dbała.
— Barry... — Eliot ścisnął kikut. Nie zabolało. — Nic nie czujesz. Ja... Naprawdę mam wyrzuty sumienia, ale też...
Wziął głęboki wdech. Ścisnął ramię i odsunął się od Barry'ego, kiedy rozbrzmiał komunikat z tuby. Tętno chłopaka podskoczyło. Zaakceptował powiadomienie o niewtłaczaniu dodatkowych leków, a później znów spojrzał na Eliota — zdezorientowanego, kulącego się jak małe zwierzę, jak pies Alby, kiedy go skarci. Przestąpił z nogi na nogę, poprawił ukochaną muszkę, a na końcu zdjął marynarkę. Powiesił ją na fotelu lekarza. Usiadł na nich. Oparł sie łokciami o wytarty blat i zaczął myśleć. Wyglądał na skołowanego, nie wiedział jaką decyzję podjąć, więc Barry cierpliwie czekał, sprawdzając funkcje życiowe, które kontrolowała tuba i ekran. Wyniki nie różniły się od siebie, a przede wszystkim pozostała ta sama długość życia. Pod tym względem nic sie nie zmieniło. Czasu nie potrafił zatrzymać, mógł tylko dziękować losowi, że go nie ukrócił.
— Balem się — zaczął niespodziewanie Eliot, wychylając oczy znad poziomu biurka. Schował się pod nim jak tchórz. — Ciebie, nie tej kobiety. Dlaczego... Ech... — Barry podejrzewał, że w tym momencie Eliot cały czas drapał się po głowie. — Dlaczego nikomu nie pomogłeś? Mogłeś, bo przecież się nie bałeś. A jednak nie podjąłeś żadnej decyzji, dlaczego?
Barry wezwał lekarza, wciskając wyświetlający się po jego prawej stronie przycisk. Rozbrzmiał cichy komunikat, który był dostępny tylko dla jego uszu: "Doktor zjawi się w ciągu dziesięciu minut. Prosimy w tym czasie cierpliwie czekać". Głos był kobiecy, delikatny, ale jednocześnie irytujący, a kiedy został powtórzony, zacisnął szczękę ze złości.
— Odpowiedz! — krzyknął niespodziewanie Eliot.
Westchnął.
— Ponieważ nic dla mnie nie znaczyli, chciałem ratować ciebie — wyznał bez zastanowienia.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!