BARRY
Zasłonił go cień.
Słońce jeszcze nie zaszło, nie słyszał
ogłoszenia podawanego z nadajników — choć i te milczały przez jakiś czas,
pomimo mordu, który miał miejsce na placu targowym. Cień był również kształtny,
przypominał bestię, którą niegdyś widział na starym, bardzo starym czarno—białym
filmie puszczonym przez Albę w jej studiu. Taśma zacinała się, migały obrazy na
ścianie, pojawiały się i znikały, aż nastał koniec. Tym razem było tak samo.
Cień migał mu przez zaspanymi oczami.
Zamknął na moment oczy, zastanawiając się, czy
jest sens jeszcze walczyć. Pozostał mu niecały rok życia. W tym czasie nie
pozostawi po sobie niczego, za co warto by było walczyć, za co warto by było
żyć. Ale tkwiła w nim nieodparta chęć o walki, nawet o te kilkaset dni.
Barry podparł się o nawierzchnię i z
przegryzioną wargą aż do krwi podniósł się. Szybko złapał za uliczny słup, aby
nie upaść. Ból przeszył jego zranioną nogę. Zniżył się, ale upadł z powrotem na
plac. Zdołał się podtrzymać.
— Eliot — wyszeptał imię przyjaciela i
rozejrzał się. Nigdzie go nie dostrzegł.
Zniknął również cień. Na ulicy zapanowała
podejrzana cisza. Tłumy zdążyły uciec w przeciwnym kierunku, w stronę wyjścia,
prowadząc siebie nawzajem na posterunek policji. Jakby liczyli że broń soniczna
ich uratuje?
Brarry prychnął. Głupota cieszyła, była
niewinna i nieświadoma, i dlatego tak go cieszyła. Wolał pozostać w świadomości
prawdy, nawet jeśli nie zawsze była taka, jak chciał.
Wykonał krok na przód, opierając się o
jeden ze straganów. Jego nogą szarpnął niewyobrażalny ból. Splunął na podłodze
posoką. chwyciła go gorączka, a ekran aż zaczął wrzeszczeć od ostrzeżeń. W
ciągu chwili zakręciło się mu w głowie.
Toksyna, pomyślał, spoglądając na
porozrzucane wokoło owoce, a potem na własną nogę, z której wisiał wyszarpany
kawałek skóry i mięsna. Krew ściekała po jego kostce i stopie, zbierając się w
kałuży. W platformach otworzyły się specjalne odpływy do kanalizacji,
oczyszczając ulicę z krwi, którą uznały za wodę. Zaśmiał się żałośnie.
Zdjął z siebie tunikę i zanim jeszcze
stracił przytomność, przywiązał ubiór do rannej nogi, przytwierdzając płat
martwego mięsa do reszty ciała. Piekło go, cholernie piekło. Zacisnął szczękę i
ruszył dalej, rozglądając się za Eliotem.
Było coraz ciemniej. Komunikaty na ekranie
wyły, zagłuszając nawet ogłoszenia, które w końcu padły w całej strefie OMEGA.
Nie zdołał ich zrozumieć, więc przestał słuchać. wciąż piszczały Barry'emu w
uszach Rzygać mu się od tego chciało, ale nie miał już czym. Dlatego szedł bez
wytchnienia przed siebie. A im dalej zmierzał w głąb placu targowego, tym
więcej ciał mijał. Jeden leżały obok drugich. Nie wszystkie nosiły rany zadane
przez te przeklęte potwory, niektórzy zostali po prostu zadeptani na śmierć.
Jedna z kobiet leżała w boku, miała wyszarpane ubranie. Jej oczy pokryła krew,
usta czerwona piana. Brakowało jej połowy ciała. Znalazł ją, ale dopiero
niedaleko miejsca, w którym dostrzegł Eliota.
Ktoś tam był. Dwie postaci. Stały naprzeciw
siebie. Rozmawiały. Kobieta i mężczyzna. Gdyby tylko zdołał dostrzec tą głupią
muszkę, może wtedy rozpoznałby Eliota. teraz widział tylko ciemność. Czasem
zamazane kształty. Pojawiały się i znikały w głuchych przytupach, które
wykonywał. Pociągał za sobą nogę, przestawał ją czuć. Nawet już nie bolało,
więc skakał przed siebie na jednej, drugą powłóczając za sobą jak zbędnym
balastem.
Eliot, to ty?, pomyślałam i w tej samej
chwili mężczyzna upadł. Obrzydliwa muszka w kropki mignęła przed oczyma
Barry'ego. Krew zagotowała się w jego żyłach, serce przyspieszyło z niedającej
się ogarnąć złości, nienawiści, bezradności. Nie zdołał się ruszyć. Patrzył na
uderzającego o platformę Eliota, nie mogąc wykrzesać z siebie choćby jednego
okrzyku.
Zamiast tego cień zebrał się wokół niego.
Czarne kolce wygięły się, gdy natrafiły na dłoń Barry'ego i wystrzeliły w
stronę nieba, zatrzymując się dopiero na MURze. Przysłał je do siebie z
powrotem. Otoczyły go, pochłonęły. Jeden z nich okrążył zraniona nogę. Podparł
ją, pozwalając ruszyć na przód. Pierwszy krok wydawał się istną torturą, krew
sączyła się z ugryzienia, przesiąkała już nawet przez przywiązaną tunikę.
Jednak zdołał podejść bliżej. Kobieta jeszcze go nie zauważyła. Zbyt bardzo
skupiła się na konającym Eliocie, na którego Barry starał się nie patrzeć.
Stanął naprzeciw kobiety i uwolnił w jednej
chwili moc. Kolec wbił się w łydkę kobiety. Ryknęła z bólu, więc drugim przebił
jej język. Jęknęła. Posoka trysnęła na twarz Barry'ego, więc wytarł ją dłonią.
— Ty suko! — wysyczał zajadle.
Machnął ręką. Kolejne dwa cienie chwyciły
ją z dwój stron w łokciach. Powoli zaczął przyciągać je do siebie — stopniowo,
by z rozkoszą patrzeć na przerażenie wyłaniające się z oczu kobiety. By
wiedziała, co się szykuje. By wiedziała, co ją za moment czeka. Barry'emu nie
brakowało cierpliwości. Kawałek po kawałek ciągnął ją coraz mocniej i mocniej,
aż zdał sobie sprawę, że Eliot umiera...
Kobieta zaczęła machać nogami. Wsuwka
wysunęła się z jej włosów i opadła na Eliota wraz z cienkim kapeluszem.
Szarpnęła ręką, próbując wyrwać sie z uścisku, lecz Barry ścisnął ją jeszcze
mocniej. Jednym rozkazem wyrwał jej rękę ze stawów. Ryknęła, machając głową jak
opętana. Barry zaśmiał się. Miał jej serdecznie dość — tego głowy, zachowania,
ubioru... Wszystkiego. Nienawidził jej z całego serca, ale teraz zaczęła go
również i irytować.
Ostatni raz podniósł dłoń i po jednym
pstryknięciu palcami, cienie przebiły szyję kobiety. Ciało szarpnęło się kilka
razy, aż bezwładnie opadło tuż obok Eliota.
Barry upadł. Cieniami odsunął raną nogę za
siebie. Rękoma podciągnął się bliżej Eliota. Złapał za jego głowę i położył na
swoim udzie, aby przyjrzeć się bliżej twarzy. Była blada. Nie oddychał.
Ostrożnie odsunął cienkie włosy z czoła Eliota, po czym pochylił się nad nim.
Łzy same zaczęły płynąć. Jedna kropla upadła na policzek Eliota, druga na jego
oko, kolejne popłynęły po całej jego twarzy, kiedy Barry dotknął jego czoła
swoim. Chwycił przyjaciela w uścisku.
Miał odejść pierwszy.
Zostało mu tylko trzysta dni życia.
Dlaczego?
Dlaczego?
DLACZEGO?!
Nie rozumiał, dlaczego miał zostać sam ana
ten czas. Eliot poradziłby sobie bez niego, ale on? Wolał umrzeć tu i czekać
niż czekać w samotności na to, co nieuchronne.
Giń, no już, pomyślał, uderzając się
pięścią w ranną nogę. Nic nie czuł. Stała się otępiała, trochę sina, trochę
blada, tak samo bez życia jak leżący na nim Eliot. Nie ruszał się. Ostatni
łagodny uśmiech zamarł na jego twarzy wraz z tchnieniem, które zakończyło jego
słodkie życie. Marzenia zabrał do grobu i kiedy tak się uśmiechał, Barry zaczął
sądzić, że nie żałował życia.
Ale on już tak.
Gdyby miał tylko taką możliwość, oddałby
ostatnie dni swojego życia, aby go tylko uratować. Przecież obiecał sobie, że
zobaczy prawdziwy księżyc. Zwiedzi świat zza MURu. Naprawdę był tak słaby, że
pozwolił sobie na śmierć?
Barry nie wierzył w tę słabość, tylko w
takim razie, co robiło to zimne ciało na jego udzie. Dlaczego leżał nieruchomo,
kiedy powinien żwawo gadać, opowiadać, denerwować go?
Sięgnął do jego szyi. Muszę miał tak
nieudolnie zapiętą. Wciąż uważał ją za obrzydliwą, ale gdy tak przyglądał się
jej i twarzy Eliota, po raz pierwszy nawiedziła go myśl, że pasuje mu do
włosów. Była jego, tylko jego, Barry tyle razy proponował mu, żeby wyrzucił
wszystkie z tym wzorem...
— Ej... — powiedział niewyraźnie, gładząc
kciukiem chłodny policzek Eliota. — Powiedz coś? Bo wiesz... — Pociągnął nosem.
— Jeszcze ci tak wiele sam nie powiedziałem. Chyba cię okłamałem.
Przepraszam... Obudź się, a... — nie dokończył. Naprawdę zamierzał obiecać, że
mu wyzna prawdę — uczucia, które skrywał od dnia, kiedy to po raz pierwszy
wspólnie oglądali księżyc?
Nie... Nie zamierzał, ale jeśli to sprawi,
że się obudzi, że pojawi się chociaż odrobina nadziei, że się obudzi, to czy
nie warto?
Barry wziął głęboki wdech powietrza. Cały
drżał, brakowało mu sił na kolejny wdech, więc wykorzystał ten jeden i
wyszeptał:
— Kocham cię...
Zamknął oczy i już więcej ich nie otworzył.
***
Jasne światła zamigotały przed Barrym.
Pierwsze były intensywne, czerwone, ale im dłużej się im przyglądał, tym barwa
stała się coraz łagodniejsza. Patrzył na te światła jak oczarowany, wyobrażając
sobie przepiękne pejzaże, które jednego dnia pokazała mu Alba. Były piękne, ale
i obce, oddalone od niego i niedostępne. Zamarły na obrazie w krótkiej,
nietrwałej chwili, a potem umarły. Jednak Barry nie czuł na sobie śmierci.
Poruszył prawą dłonią, a następnie zacisnął
i rozluźnił pięść. Coś piknęło mu do lewego ucha i chwilę później światła
zgasły. Ujrzał własne odbicie w szklanej powierzchni tuby leczniczej, która
powoli przekręcała się w stronę sufitu. Otworzyła się i powitał go uśmiech...
Uśmiech Eliota.
— Żyjesz... — wyszeptał przyjaciel. Łzy
spłynęły po jego policzkach. — Niech wszystko będzie przeklęte! Barry, ty
żyjesz! — krzyknął, a potem rzucił się, łapiąc Barry'ego w mocnym uścisku.
Barry zamarł. Nie zdołał nawet zaczerpnął
powietrza, kiedy Eliot zatrzymał go w silnych, żywych ramionach. Był taki
ciepły... Pachniał świeżymi owocami i łagodnymi perfumami. Ubrał się lekko,
wiosennie. W cienkie spodnie i luźną koszulę, którą oczywiście musiał
przywiązać tą obrzydliwą muszką. Jednak w takiej chwili Barry akceptował
wszystko. Muszka czy nie, Eliot żył. Przyłożył ucho do jego piersi i zaczął
nasłuchiwać. Oczywiście serce biło intensywnie, mocno, jakby i ono pragnęło
utwierdzić Barry'ego w przekonaniu, że Eliot nie umarł.
— Jak? — spytał lekko ochrypłym głosem.
Zakaszlał. W gardle zaschło mu na wiór, potrzebował wody, ale w pomieszczeniu
szpitalnym znajdował się sam na sam z Eliotem.
— Oj, umarłem i to chyba dwa razy, a
przynajmniej tak wnioskują z bardzo dziwnego snu, który miałem. Nieważne! —
Machnął ręką. — Cudownie, że się obudziłeś. Jejku, szpital jest tak oblegany
jak nigdy. Nie było dla nas miejsca, ale Alba wszystko załatwiła, i oto... —
rozłożył szeroko ramiona — jesteśmy. Oczywiście miałeś pierwszeństwo, więc
wsadzili cię szybko do tuby. Ja podobno grałem zmarłego, aż nagle obudziłem
oczy. Ten lekarza, Pierre czy jakoś coś tam, powiedział mi, że to cud, że w
ogólnie się obudziłem. Już mieli mnie brać do kostnicy, uwierzysz?
Eliot zaśmiał się smutno, a potem usiadł na
wolnym stołku, który przysunął aż pod tubę Barry'ego. Chwycił przyjaciela za
dłoń — mocno, jakby sugerował, że już nigdy go nie wypuści. Na końcu pogładził
policzek Barry'ego kciukiem.
— Przepraszam, że się zmartwiłeś.
— Nie...
— Podobno... Ech... — Westchnął. — Wiem,
jak wyglądasz. Martwiłem się i... przemyślałem parę spraw. Chciałem cię...
Chciałem przeprosić. Chyba jestem za miły. Gdybym tylko nie zaufał Unie, nie
dał jej szansy, może wtedy udałoby mi się szybko ją pokonać i uratować ciebie.
Barry położył wygodniej głowę na twardej
powierzchni. Nie miał sił by się podnieść. Ciao stało się zwiotczałe od
przebywania w tubie, poza noga — dokładnie ta sama, z której oderwał się płat
mięsa — wydawała sie nieobecna, pusta. Nie bolało go, ale nie czuł niczego.
—Eliot — zaczął niewyraźnie i nie zdołał
dokończyć, bo Eliot pochylił się i odgarnął mu długie włosy z czoła.
— Przepraszam.
— Ty....
— Więcej nikomu nie... — urwał. Przełknął
głośno ślinę i nadal milczał. Barry czekał cierpliwie, aż w końcu Eliot zebrał
w sobie siły, by dokończyć: — Chciałem jej pomóc. Byłem głupi, prawda?
— Nie. — Ujął dłoń przyjaciela. — Nie... —
powtórzył mniej pewnym głosem.
— Heh. — Westchnął, a potem ścisnął dłoń
Barry'ego. — Nie kłam. Hm... Pewnie w tym momencie zastanawiasz się, dlaczego
byłem tak naiwny? Jak mi pomóc? Co zrobić, żeby naprawić moje błędy? Żeby... —
Wstrzymał na moment oddech. Usta zacisnął w wąską linijkę, a wzrok odwrócił.
Dopiero po chwili dodał: — Przepraszam.
"Przepraszam: wypowiedział z
największym, najbardziej żałosnym żalem w głosie, jak gdyby ból do końca
przytłoczył go i na innego nie był gotowy się zdobyć. Barry zabrał dłoń z
uścisku. Nie rozumiał, co się działo, ale im dalej patrzył, w stronę
przykrytych nóg, tym mocniej ściskał jego serce strach. Nie dudniło w piersi,
zdawało się zatrzymywać z każdą sekundą, która go dzieliła od cienkiego
materiału. Sięgnął ku niemu, bez zgody Eliota, bo ten wbił wzrok w podłogę, po
czym zabrał narzutę...
— Eliot... — wyszeptał ciężko, sapiąc.
Przed jego oczami pojawiły się mroczki. Zaraz zakręciło mu się w głosie. Wziął
kilka głębokich wdechów, lecz nie ustało, dlatego zamachnął się i z całej siły
walnął w głowę. Zamroczyło go na moment.
Eliot wyprostował się jak w wojsku. Stanął
przed Barrym i dopiero wtedy dotarło do niego, że płachta została odkryta.
— Przepraszam — powtórzył kolejny raz,
kiedy oboje zwrócili swoje spojrzenia w stronę zabezpieczonego bandażem kikuta.
Barry dotknął amputowanej nogi. Nic nie
czuł. Zastanawiało go, czy to zasługa środków przeciwbólowych, czy może już
nigdy więcej nie zazna czucia w lewej nodze. Ścisnął ją nawet mocniej,
pociągnął za skórę. Ciało nie zareagowało. Spróbował z drugą. Od razu skulił
sie z bólu, gdy pociągnął za fragment skóry z uda.
— Boli. — Uśmiechnął się ze szczęścia. —
Naprawdę boli.
— Co cię tak cieszy?! — oburzył się Eliot.
Walnął pięścią o tubę. Odwrócił i odszedł w stronę okna. Odsunął zasłonki i
spojrzał za szybę. — To wszystko moja wina. Pokonałbym ją, znalazł ciebie,
uratował i noga...
— Noga?
Barry zaśmiał się na samą myśl, że Eliot
mógł w ten sposób myśleć. Nic nigdy nie było pewne. Nie straciłby nogi, bo
wcześniej otrzymałby pomoc? Złudne marzenia. Nieszczęścia chodzą za ludźmi i czasami
nie można odmienić losu, a szczególnie wtedy kiedy już zdecydujesz się o coś
walczyć.
— Mam płakać? — spytał Eliota.
— Ssłucham?
— Mam żalić się? Narzekać? Być ofiarą losu?
— Prychnął. — Daj mi spokój. Żyję. Ty żyjesz. Nogę straciłbym i tak, i tak. A
teraz? Dostanę protezę. Stanę na nogi. Wrócę do życia, nawet na te kilkaset
dni, które mi zostały.
Eliot otworzył szeroko oczy, ale po chwili
przymknął je. Czoło zmarszczył, a usta przykrył. Nie odpowiedział Barry'emu.
Zamiast odwrócił się, by przyjaciel nie dostrzegł jego godnej pożałowania
twarzy, ale Barry widział. I nie zamierzał Eliotowi odpuszczać. W żadnym
wypadku.
— Nie zachowuj się tak, jakbyś to ty
stracił nogę — zarzucił przyjacielowi.
Eliot tym bardziej nie znalazł odpowiednich
słów, by odeprzeć oskarżenia. Skinął tylko głową.
— Nie bądź tchórzem — ciągnął dalej,
łagodnym, uspokajającym tonem. Czy robił się senny? Raczej nie. Czuł się...
spokojnie, jakby pozbył się niepotrzebnego ciężaru, który obarczał go od dawna —
od momentu, w którym Alba pokazała mu kobietę w podziemiach. Zmieniło się teraz
wszystko. Był nieudacznikiem. Posiadał defekt, którym Alba zacznie się
brzydzić. Przed śmiercią pokaże jej jeszcze, że niecelowo doprowadził do
zniszczenia osoby, o którą tak mocno kobieta dbała.
— Barry... — Eliot ścisnął kikut. Nie
zabolało. — Nic nie czujesz. Ja... Naprawdę mam wyrzuty sumienia, ale też...
Wziął głęboki wdech. Ścisnął ramię i
odsunął się od Barry'ego, kiedy rozbrzmiał komunikat z tuby. Tętno chłopaka
podskoczyło. Zaakceptował powiadomienie o niewtłaczaniu dodatkowych leków, a
później znów spojrzał na Eliota — zdezorientowanego, kulącego się jak małe
zwierzę, jak pies Alby, kiedy go skarci. Przestąpił z nogi na nogę, poprawił
ukochaną muszkę, a na końcu zdjął marynarkę. Powiesił ją na fotelu lekarza.
Usiadł na nich. Oparł sie łokciami o wytarty blat i zaczął myśleć. Wyglądał na
skołowanego, nie wiedział jaką decyzję podjąć, więc Barry cierpliwie czekał,
sprawdzając funkcje życiowe, które kontrolowała tuba i ekran. Wyniki nie
różniły się od siebie, a przede wszystkim pozostała ta sama długość życia. Pod
tym względem nic sie nie zmieniło. Czasu nie potrafił zatrzymać, mógł tylko
dziękować losowi, że go nie ukrócił.
— Balem się — zaczął niespodziewanie Eliot,
wychylając oczy znad poziomu biurka. Schował się pod nim jak tchórz. — Ciebie,
nie tej kobiety. Dlaczego... Ech... — Barry podejrzewał, że w tym momencie
Eliot cały czas drapał się po głowie. — Dlaczego nikomu nie pomogłeś? Mogłeś,
bo przecież się nie bałeś. A jednak nie podjąłeś żadnej decyzji, dlaczego?
Barry wezwał lekarza, wciskając
wyświetlający się po jego prawej stronie przycisk. Rozbrzmiał cichy komunikat,
który był dostępny tylko dla jego uszu: "Doktor zjawi się w ciągu
dziesięciu minut. Prosimy w tym czasie cierpliwie czekać". Głos był
kobiecy, delikatny, ale jednocześnie irytujący, a kiedy został powtórzony,
zacisnął szczękę ze złości.
— Odpowiedz! — krzyknął niespodziewanie
Eliot.
Westchnął.
— Ponieważ nic dla mnie nie znaczyli,
chciałem ratować ciebie — wyznał bez zastanowienia.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz