Zeref
zacisnął gniewnie pięść. Nie wierzył w głupotę, jaką popełnił brat. Choć za
wszelką cenę próbował go trzymać z daleka od niebezpieczeństwa, pomagał, nawet
jeśli Natsu nie pamiętał o własnym bracie, to on w podzięce uciekł. Nie tylko
zawiódł jego zaufanie, ale przede wszystkim Lucy, która dała mu szansę, nie
bacząc na krzywdy, jakich dokonali Amelia i Igneel. A jednak Natsu podjął
decyzję, by wszystko zaprzepaścić. Każdą, najmniejszą drobinkę wiary, że nie jest
taki, jak jego rodzice.
— Czy
mam ich odszukać? — spytał ostrożnie Mard Geer, stojąc kawałek za Zerefem.
Obejrzał
się przez ramię i pokręcił głową, mówiąc:
— Nie
ma sensu. Podjęli... — Westchnął ciężko. — Podjęli decyzję. Tak chyba musiało
być. — Oparł się o ścianę i zsunął po niej, aż usiadł na podłodze. Zaczął
grzebać wśród brudów, oddzielając stare opiłki żelaza od jakiś niewielkich śrub
i kłębów kurzu. Nie wiedział, jak ma teraz postąpić. Wszystko się zmieniło,
kiedy nie zastał Natsu w pokoju.
Kolejny
raz go zdradzono.
Kolejny
oszukano.
Serce
jednak nie łomotało mu w piersi. Biło spokojnie, rytmicznie, przypominając mu,
że to nie jest sytuacja, z której nie ma wyjścia. Zawsze sobie radził, teraz
też potrzebował wziąć sprawy w swoje ręce i nie poddać się, kiedy przeciwnicy
czekali, aż upadnie. Tak się nie stanie.
Otrzepał
ręce i wstał. Mard Geer nie podał mu pomocnej dłoni, jakby zdawał sobie sprawę,
czego tak naprawdę potrzeba Zerefowi w tym momencie. Sam Zeref nie oczekiwał
wiele — jedynie lojalności. Wśród nich był zdrajca. Ktoś sprzedał informacje
Happy i wątpił, by był to Natsu. Niewiele wiedział, a tym bardziej nie
pozwoliłby na niepotrzebny rozlew krwi. Nie, to ktoś z bliska. Ktoś, komu ufał.
Ktoś, komu przekazywał najistotniejsze fakty, ale kto jednocześnie nie podążał
za nim cały czas.
Mard
Geer nie zdradził ich, ale ktoś na pewno.
W
myślach pojawił się obraz Gajeela, ale szybko dotarło do niego, że to
niemożliwe. Był za prostym chłopakiem, by zaplanować skomplikowaną akcję, a
przy tym się nie zdradzić. Loki? Nie, wielu faktów nie znał i nie pozna.
—
Zbierz ludzi — zwrócił się nagle do Mard Geera. — Przekaż wszystkim informację,
że Acnologia zabezpieczył się na wypadek takiej... okoliczności. Niewątpliwie
przez moment posłuchają, a potem trzeba przedstawić Lucy. Najlepiej w
siedzibie. Nie możemy pozwolić sobie nawet na odrobinę słabości. Jeśli Lucy
padnie, my razem z nią.
— Tak,
jest — przyjął rozkaz bez żadnych zastrzeżeń.
Zeref
wyciągnął się, ziewając szeroko przez ostatnie nieprzespane noce i ciężkie dni,
w których ani razu nie udało mu się na spokojnie odpocząć przed telewizorem.
Dałby wszystko, żeby rozsiąść się na kanapie i zobaczyć ostatni odcinek
"Szalonych doktorów". A może i więcej? Stracił już rachubę czasu i
świadomość, który odcinek widział jako ostatni.
Jednak
czas na to znajdzie pewnie dopiero po śmierci...
Jeszcze
raz przeciągnął ręce i zajrzał do pokoju, który udostępnili Natsu i Lisannie.
Coś zaświeciło się pod stołem. Zmrużył oczy, przekonany, że to błysk od
stłuczonego kawałka szkła, ale kiedy tak zaczął się przyglądać, dostrzegł
regularność kształtów. Nie wyglądał na fragment stłuczonego okna czy butelki.
Podbiegł
do stołu, pochylił się i podniósł telefon. Odblokował go, nawet właściciel nie
ustawił zabezpieczenia wzorem czy kodem, i spojrzał na ostatnią przeglądaną
stronę. "Acnologia planował pozbyć się wnuczki" — głosił tytuł
nagłówka, który przeczytał właściciel telefonu nim zniknął. Natsu? Nie, zbyt
dobry model, nie było go stać na taki telefon. Może Lisannny? Niezależnie od
tego, do kogo należał, brat i dziewczyna przeczytali wiadomość przed
zniknięciem.
— Co...
Co to jest? — Pokazał Mard Geerowi telefon. — Nie mów mi, że...
Mard
Geer odwrócił głowę ze wstydu. Oczy zamknął i nic nie powiedział na swoje
usprawiedliwienie, choć milczenie okazało się dla Zerefa bardziej wymowne niż
jakiekolwiek tłumaczenia. Wrócił do artykułu i przejrzał go powierzchownie, ale
kiedy natrafił na kilka haseł, zatrzymał się na dłużej. Fragment zaczynał się
głupich spekulacji, nie widział w nich większego sensu. Przynajmniej tak mu się
zdawało na początku.
Wertując
kolejne zdania, śledząc poszczególne hasła, zauważył powtarzającą się
informację. "Acnologia" i "sekretarka" — napotykał je co
chwilę, aż w końcu doszedł do imienia.
—
Kyouka — wyszeptał niewyraźnie, nim telefon wyślizgnął się z jego dłoni.
Uderzył w blat stołu i się rozwalił.
Mard
Geer podbiegł do Zeref i chwycił go, nim się przewrócił. Pomógł usiąść na
sofie. Zeref chwycił się za głowę i wtedy dopiero dotarło do niego, jak łatwa była
odpowiedź. Kyouka odpowiadała za wyciek informacji, osoba, której bezgranicznie
zaufał, którą nawet zaangażował w kilka niebezpiecznych akcji. Pomylił się,
srogo się pomylił i teraz zbierał plony swoich pomyłek.
Pokręcił
głowę i parsknął śmiechem na myśl o tym, co jeszcze go spotka w przyszłości
przez ten jeden błąd. Obawiał się, że to jeszcze się nie skończyło.
—
Wracamy do Lucy — poinformował Mard Geera. — Wystarczy użalania się. Jak tylko
znajdę ją, zabiję. Rozszarpię na strzępy... — wysyczał przez zęby.
Wstał
gwałtownie, popchnął Mard Geera na bok i wyszedł z pokoju, kierując się w
stronę kwatery Lucy. Szedł głośno, każdy jego krok odbijał się echem w
opustoszałej sali. Stąpał twardo na metalowych konstrukcjach, ale w pewnym
momencie zamarł. Chwycił się za barierkę i przykucnął. Kilka razy przymrużył
oczy. Za wielkimi oknami, rozbitymi, stłuczonymi, pozakrywanymi czarną folią,
było czarno. Nie czarno, a ciemno, jak w pochmurną, deszczową noc, lecz to nie
był deszcz. Ulatniało sie ku górze. Dym, pomyślał bez chwili zastanowienia.
Unosił się gęstymi kłębami, coraz intensywniej, coraz szybciej, aż płomienie
strzeliły. Okna roztrzaskały się w drobny mak.
Zeref
zasłonił twarz i w ostatniej chwili zdążył się odwrócić, nim odłamki szkła
rozsypały się wokół niego.
Gwałtowny
ból przeszedł mu po plecach. Było mu gorąco, mokro, a przede wszystkim ciało
stało się ociężałe. Skulił się na jednym ze schodków i wrzasnął z bólu, lecz
jego głos zabrał dudniący ogień.
—
ZEREFIE! — usłyszał głos Mard Geera.
Chwycił
się za metalowy pręt i podniósł. Ból rozrywał jego plecy. Podciągał się dalej i
dalej, zgrzytając zębami z niewyobrażalnego bólu. W jego oczach pojawił się już
tylko niewyraźny obraz. Zamazany kształt biegł ku niemu. Za każdym mrugnięciem
był coraz i bliżej. Już sięgał w stronę Zerefa, ale ten zaczął powoli się
poddawać. Nie zasypiaj!, krzyknął do siebie w myślach, uciekając od przeklętego
pragnienia by zasnąć.
Zrobił
krok na przód. Przetrzymał się mocniej barierki. Jeszcze kolejny i wtedy...
stracił czucie w nodze. Zaczął opadać. W dół fabryki? Na schody? W stronę Mard
Geera? Niżej? Dalej? Nie wiedział. Jego ciało osłabło. Nawet ból zaniknął,
kiedy kolejny raz przymknął oczy. Obraz stał się jakoś niejasny. Mglisty. A
może już wcześniej taki był?
Na
moment wstrząsnęło nim. Twarz zapiekła, a kolejne stróżki ciepła popłynęły po
jego policzku. Ach tak... Pamiętał, dlaczego ojciec tak bardzo go nienawidził.
Ach tak... Ojciec? Nie... Wtedy jeszcze nie rozumiał...
***
Położył
obok misia, na drugiej poduszce, gdzie było jego miejsce, i przygładził jego
sztuczne futerko na pyszczku, uśmiechając sie za każdym razem, gdy ono znów
stanęło na dęba mimo usilnych starań Zerefa. Chciał jednak, żeby w dniu
urodzin, cudownych, piątych urodzin, wszystko było idealne. Mama upiecze tort,
tata rozłoży stół w ogrodzie i zjedzą wspólnie ciasto wieczorem, przy świecach,
papierowych ozdobach i biegającym wokoło psiaku, którego może zaadaptują, jeśli
ładnie poprosi. Wiedział, że powinien się wyspać przed wielkim dniem. Pójdzie
do szkoły, może wstanie wcześniej i przygotuje śniadanie dla rodziny. Z
czekoladą i bitą śmietaną, bułeczki, które kupił za ostatnie oszczędności, i
schował pod łóżko. Natsu jeszcze ich nie spróbuje, ale zajmie się bratem, kiedy
mama i tata zaczną oglądać wspólnie nowy odcinek serialu "Wszyscy
razem". Umiał wymieniać pieluchę, myć Natsu, a nawet nakarmić go. Był
najlepszym bratem na świecie. Udowodni to!
Przymknął
niepewnie zaspane oczka i zaczął odliczać przeskakującego przez lodowy mur
smoka Tarala z bajki, którą oglądał tego wieczora. Za każdym razem zmieniał
jego kolor — uwielbiał, kiedy jego łuski były czerwone, ogniste i strzelał z
pyska kulami ognia, pokonując złego bałwana pana Lodzika.
— Nie
możesz! — usłyszał dobiegający z pokoju obok krzyk.
Natsu
zaczął płakać. Podniósł sie odruchowo i pognał do pokoju brata, przemykając
między stojącymi na korytarzu rodzicami. Przymknął ostrożnie drzwi, ale nie
zamknął ich całkowicie. Wolał, by trochę światła wpadało przez szczelinę. Na
paluszkach podszedł do Natsu, położył dłoń na jego główce i zaczął nucić cichą
melodię — łagodniejszą wersję piosenki z wieczorynki. Kochał ją i Natsu
najwyraźniej też, bo po niecałej minucie przymknął oczka i zasnął. Przykrył go
kocykiem, tak żeby nie zmarzł.
Zeref
wypiął dumnie pierś. Był najlepszym bratem na świecie, dlatego postanowił
zostać jeszcze na chwilę, by upewnić się, że Natsu nie obudzi się po chwili i
znów nie zacznie jęczeć. Jednak zamiast słodkiego głosu brata, doszły go
kolejne krzyki rodziców:
— On
nie jest moim dzieckiem! — ryknął Igneel. Chwilę potem coś rąbnęło o podłogę,
coś ciężkiego. Rozległ się huk, a Amelia pisnęła. Zeref podskoczył w miejscu ze
strachu.
Skulił
się przy łóżeczku Natsu i zwinął w kłębek. Światło zza drzwi padło na jego lewe
oko.
—
Przepraszam! To nie moja wina!
— Nie
twoja? Puszczałaś się...
— Nie
przy dzieciach!
—
Dzieciach? — Zniżył głos. — Dzieciach. Masz na myśli dziecku, bo tylko Natsu
jest mój. A ten gówniarz? Pozwoliłem ci go nie zabijać. Postawiłem jeden
warunek, oddasz go do domu dziecka.
— I tak
zrobiłam!
— Więc
co tu robi?! — znowu wrzasnął.
— To
mój syn... — wyszeptała.
—
Właśnie. Twój, nie mój. Oddajemy go i tyle.
— Nie
mogę! I Zeref... Zeref....
Znów
coś rąbnęło.
— Nie
możesz? — spytał Igneel. — Jak to nie możesz? Jeden był tam już raz,
przyzwyczai się. Poza tym zauważ, że pieniędzy nie mamy. Kolejne dziecko do
wykarmienia i też nie mam pewności, że moje.
— Nie
mów tak.
— Nie
mów? A dlaczego?
— On ma
jutro urodziny.
—
Świetnie. — Zaklaskał. — A więc mam mu jeszcze wyprawić przyjęcie? He? Ty...
Ty...
—
Przecież wiesz, że nie zrobiłam tego z własnej woli! Przecież wiesz, że on...
—
MILCZ, TY....
Zeref
wybiegł z pokoju i stanął pośrodku korytarza. Igneel nie zdążył dokończyć
stania. Zamroczyło go na moment. Kilka razy zmrużył oczyma, jakby nie dowierzał
temu, że naprzeciw niego stoi Zeref i do tego wybiegł z pokoju Natsu. Po chwili
oprzytomniał. Zacisnął pięść i ruszył w stronę dziecka.
—
Nie... — wyszeptała Amelia. Złapała męża za ramię i pociągnęła w swoją stronę,
lecz ten sie jej wyrwał.
Igneel
przykucnął nad Zerefem i chwycił go za piżamę. Szarpnął nim kilka razy.
—
Dlaczego wyszedłeś z tego pokoju?
— Ja...
— wyjęczał przez łzy. — Ja...
— Mów!
—
Płakał. Ja... Tylko...
Igneel
spojrzał w stronę pokoju. Puścił Zerefa i wbiegł do pomieszczenia,
pozostawiając jedynie na ramionach chłopca piekące ślady po wbitych palcach.
Nastała długa, niepokojąca cisza. Zegar zatykał na końcu korytarza, wskazując
na pełną godzinę. Była wtedy dziewiąta. Za oknem sąsiad zamknął garaż i zgasił
ostatnie światła w warsztacie. Pies zaszczekał z budy sąsiadki. A Igneel stał w
pokoju w bezruchu.
— On...
śpii.... — wyjąkał trzęsący się ze strachu Zeref.
Igneel
odkrył Natsu, choć w domu panował chłód. Zeref już chciał coś powiedzieć,
ostrzec, że Natsu będzie zimno, ale w tym samym czasie Igneel spojrzał na
chłopca jadowitym, znienawidzonym spojrzeniem. Ruszył na Zerefa, który odsunął
się, przerażony zachowanym taty. Napotkał nagle na ścianę. Wyszeptał ciche
mamo, lecz Amelia upadła na kolana i załkała, gdy zajrzała do pokoju synka.
Igneel
szarpnął Zerefem.
—
Nienawidzę cię! — wycedził przez zęby.
Wyprostował
dłoń. Zawisła na moment w powietrzu, jakby w chwili zawahania. Zeref zaczął
machać rękoma, nogami, kopnął Igneela w brzuch, potem żebro. Walczył, błagał,
jego głos niknął, gdzieś stawał się nieobecny, bolała go szyja. Tracił dech.
Dusił się. Bardzo się dusił....
Dłoń
opadła, trzaskając w drobny policzek Zerefa. Przymknął oczy i zastała go już
tylko ciemność...
0 Comments:
Prześlij komentarz