Lucy
posłała Zerefowi chłodne spojrzenie — przesiąknięte ignorancją, obojętnością
wobec uczniów, którzy utknęli w pułapce szaleńca, i ulgą, że zaraz wszystko się
skończy.
Odsunęła
się ostrożnie przy wsparciu Lokiego, który ani na moment nie opuścił jej tyłów.
Pogłaskał Lucy po włosach, wyszeptując do ucha:
—
Wszystko będzie dobrze.
Nie —
zamierzała dać mu odpowiedź, ale ta zamknęła się wraz z ustami, dlatego
uśmiechnęła się łagodnie, choć jej serce pękało z bólu.
Zza
drzwi padł strzał. Krzyki rozpaczy zamarły w czterech ścianach, lecz krew
wypłynęła przed szparę między drzwiami a podłogą. Zeref odskoczył, nie
pozwalając pobrudzić sobie butów, w przeciwieństwie do Gajeela, który stanął w
świeżej cieczy. Nadusił na klamkę, a dwóch mężczyzn przygotowało tarcze. Marg
Geer osłonił Zerefa. Trzeci postanowił chronić Lucy. Czwarty sięgnął po broń,
już naładowaną, bo tylko wymierzył w kierunku wejścia.
Gajeel
wyszczerzył zęby w zadowoleniu, powoli rozchylając drzwi.
Happy
strzeliła. Kula odbiła się od pierwszej z tarcz, zza której chwilę później
wyłoniła się dłoń jednego z mężczyzn. Nacisnął na spust. Kula przebiła się
przez pierś Happy i wbiła się w drewniany filar podtrzymujący budynek. Gajeel
wyszedł przed wszystkich. Uśmiechnął się do wszystkich, a kiedy wypatrzył
stojącą w kącie Juvię, wymierzył w jej kierunku.
— To
musiało się tak skończyć. Juvia to zaakceptuje. Juvia...
— Nie
musiałaś tego robić.
—
Juvia... Wie...
W
oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Rozłożyła parasolkę w niebieskie kwiaty,
zakończoną cienkimi frędzlami i owiniętą atłasową koronką. Zakręciła ją, a
potem przykucnęła, podejmując z podłogi broń Happy. Przyłożyła lufę do skroni.
Powieki opadły jej, a kilka łez spłynęło po bladych policzkach. Lucy zaczęła
odliczać do trzech — dając jej tylko tyle czasu.
Jeden.
Zegar w
kącie wybił pełną godzinę, choć wciąż brakowało do niej kilkunastu minut.
Dwa.
Palce
Juvii zacisnęły się na rąbku jej sukienki.
Trzy.
Wysapała
niewyraźnie ostatnie słowo, które zamarło na jej ustach wraz z chwilą, gdy
pociągnęła za spust. Krew strzeliła w stojącą obok dziewczynkę. Fragment
roztrzaskanego mózgu zaplątał się w jej włosy, a reszta strzeliła w kierunku
książek, zostawiając na regałach krwistą mozaikę. Dziewczyna rozmazała krew na
policzku, potem sięgnęła do włosów, aż na końcu ryknęła z przerażenia.
Bezwładne
ciało Juvii opadło głucho na dywan, tarasując dziewczynie drogę ucieczki.
Chwyciła się za głowę, przykucnęła, ale kiedy martwe oczy Juvii wbiły się w
nią, ta zemdlała na dywan, wprost w kałużę krwi.
—
Kończcie to — rozkazała Lucy, wraz z Lokim wchodząc do pomieszczenia.
Bibliotekarka
złapała za różaniec i zaczęła zmawiać błagalny pacierz:.
—
Panie, proszę uratuj mnie, proszę — mówiła, zaciskając palce na koralikach
drewnianego różańca. Kobieta wstrzymała oddech, gdy światło przedostało się
przez zakratowane okno i padło na krzyż.
Na
kolanach przeczołgała się do Lucy, łapiąc za jej koszulę. Loki chwycił
bibliotekarkę w nadgarstkach i odsunął od Lucy.
— Nie,
nie... — Pokręciła głową. — Błagam, nic nie zrobiłam, prawda? Zapłaciłam,
więc... — Załkała. — Na Boga, błagam, błagam... Nie, nie... Proszę pani, ja...
Ja zrobię wszystko, o co tylko poprosisz.
Lucy
nie zdołała powstrzymać śmiechu. Zapomniała o leżących ciałach, o trzęsących
się ze strachu uczniach i bibliotekarce, by ponieść się szaleństwu, którego się
nie spodziewała. Przedstawienie było cudowne i dopiero teraz pojęła jego
prawdziwy sens. Ukryty gdzieś za złudzeniami napadu.
Podskoczyła
na nodze, przechadzając się ostrożnie między kolejnymi uczniami. Patrzyła na
ich przerażone twarze, obserwując rysujący się na nich strach, ale i swego
rodzaju szok. Nikt nie odwrócił wzroku, wszyscy dzielnie mierzyli się z Lucy,
aż kiedy dotarła do Happy, na raz zwrócili spojrzenia w stronę wyjścia.
Happy
zachłysnęła się krwią. Próbowała ją wypluć, ale z ust wydobyły się tylko
czerwone bąbelki.
— Niech
tak leży — wyszeptała Lucy, a potem nadusiła na ranę jedną z kul. Loki
przytrzymał ją, by nie przechyliła się i nie przewróciła. — Dziękuję. A ty... —
wróciła do Happy — umierasz. Nie wiem, czy ci podziękować czy po prostu cię
zabić, ale... — Odetchnęła z ulgą. Za dużo mówiła, a Happy i tak nie była w
stanie jej odpowiedzieć. — Wy wszyscy myśleliście, że tu zginę...
Jedna z
dziewczyn krzyknęła:
—
POMOCY! RATUNKU!
Mard
Geer strzelił w jej skroń. Walnęła o stół głową, zahaczając się o jego krawędź
na moment. Potem jednak ześlizgnęło się i upadło, a wraz z tym jednym, głuchym
dźwiękiem, padły kolejne strzały. Ciała padały jedne po drugich. Jęki i
błagania nie zdążyły się już więcej wydobyć z ust uczniów, bo były martwe. Krew
ostatniego z chłopaków chlusnęła na twarz Lucy. Loki wyjął z jej kieszeni
chusteczkę i wytarł głowę wraz z policzkiem. Skrzywił się, kiedy zdjął z jej
skroni kawałek owłosionej skóry. Rzucił go na podłogę i rozdeptał butem, a
Gajeel tylko zaśmiał się z podskoków, jakie były żigolak robił na dywanie.
— Nie
śmiej się — skarcił go.
—
Powinieneś zostać baletnicą, nie mafiozą. Ty... — nim dokończył, bibliotekarka
podbiegła do niego. Z jej czoła sądziła się posoka, oko zwisało nierówno z
oczodołu, trzymając się tylko jedynie na cienkim mięśniu. Odepchnął kobietę od
siebie i starł ślad krwi, który zostawiła na jego skórzanej kurtce. —
Obrzydliwe — fuknął, krzywiąc się z niesmakiem.
—
Uważaj — ostrzegł do Zeref, lecz Gajeel zdążył zrobić krok. Rozdeptał gałkę
oczną jak miękki owoc. Podskoczył w miejscu i znów krzywił się z obrzydzenia.
Gajeel
przyłożył but do dywanu i zaczął go czyścić z mazi.
—
Pospieszcie się — pogoniła ich Lucy, nasłuchując, czy policja nie zdążyła już
wejść do budynku.
— Mamy
to tak zostawić? — upewnił się Mard Geer, po czym nakazał dwójce mężczyzn
przenieść jedno z ciał bliżej Happy.
— Tak,
zostawcie. — Skinęła głową. — Nie ma sensu czegokolwiek ruszać.
Mężczyźni
westchnęli i odłożyli ciało na miejsce, z którego go zabrali. Mard Geer
odwrócił się, nie komentując w żaden sposób decyzji Lucy. Jednak zdawała sobie
z ogromu pretensji, jakie miał wobec niej. Tylko że w tym momencie naprawdę
mieli czasu czegokolwiek ruszać.
Gajeel
skończył wycierać but — uznała to za sygnał do wyjścia. Jako pierwsza podążyła
do wyjścia, lecz kiedy przeskoczyła próg, zdała sobie z czegoś sprawę.
Obejrzała się przez ramię, w stronę Happy — dygającej kobiety, którą chwyciły
spazmatyczne bóle. Chwyciła dłonią za puszysty dywan i znów splunęła krwią,
walcząc, by się nią całkowicie nie zadławić.
— Nie
jesteś podobna do niej — odparła cierpkim głosem. — Nigdy nie byłaś. Nigdy nie
będziesz, Szczęściaro.
Wyszła
z pomieszczenia, a pozostali podążyli za Lucy. Ostatni wyszedł z biblioteki
Zeref, zamykając za sobą drzwi
* * *
Lucy
opadła zmęczona na fotel. Wzięła głęboki wdech powietrza, a w tym czasie Loki
chwycił jej nogę i ułożył wygodnie na pufie wyprostowaną. Zeref przyniósł w tym
czasie tacę z trzema tabletkami, które naszykowała jej pani doktor, i szklankę
wody. Połknęła posłusznie lekarstwa. Powieki zdawały się same opadać po
ciężkim, męczącym dniu. Już miała zasnąć, kiedy Loki włączył telewizor.
Prezenterka
wykrzyczała:
—
Siedem osób! Policja odmówiła komentarza odnośnie masakry, jaka miała miejsce w
bibliotece szkoły...
Lucy
zasłoniła na moment uszy, nie chcąc dłużej słuchać zbyt długiego wstępu, którego
treść dobrze znała. Siedem ofiar. Nieznany sprawca. Brak zatartych śladów.
Zaśmiała
się żałośnie, zdając sobie sprawę, że udało jej się przeżyć. Tym razem to ona
zdominowała nad Happy, nie na odwrót. Było się silnym, gdy walczyło się przeciw
jednej, słabiej osobie, ale wystarczyła grupa wyszkolonych ludzi i uśmiech
zszedł z twarzy Happy. Wciągnęła w swój plan nawet dzieciaków z jej klasy i
bibliotekarkę, ale przeliczyła się.
Lucy
wygrała.
Lucy
przeżyła.
—
Loki... — zaczęła niepewnie.
— Coś
się stało?
Zamrugała
ze zdziwienia.
— Nie,
nic, oprócz tego że wróciłam z rzezi, którą sama zleciłam. Poza tym zabiłam
Juvię, zwyczajną nastolatkę, której po prostu coś wmówiono. Happy...
—
Przegraliśmy — przerwał jej Loki. Położył dłoń na udzie Lucy i poklepał ją kilka
razy.
— Ja...
Nie... Rozumiem — dokończyła przyciszonym głosem.
Wstał.
Pochylił się nad Lucy i pocałował w czoło — jego usta były chłodne, wyschnięte
i trochę drapały jej skórę, ale mimo wszystko polubiła to krótkie, niewinne
zbliżenie.
— Moja
piękna Lucy. — Ton jego wypowiedzi zmienił się, tryskał radością, którą utracił
przed samym wyjazdem do szkoły. — Mogę towarzyszyć ci do końca swych dni, a
nawet dalej, ale... — urwał na moment. Usiadł obok Lucy i położył głowę na jej
ramieniu. — Twarde. Same kości i skóra, musimy cię utuczyć. Tak, to dobry
pomysł. A potem możemy myśleć o ślubie, dziecku i wyjeździe do odległych...
— Loki —
próbowała mu przerwał, ale kontynuował:
—...
krajów. Mam ochotę na wycieczkę po...
— LOKI!
— krzyknęła, a chłopak zamilkł.
Chwycił
Lucy za dłoń.
—
Pozwól mi pomarzyć, proszę.
—
Loki... — wyszeptała po raz kolejny jego imię, niezdolna, by dodać cokolwiek
więcej.
Jej
serce przyspieszyło, jakby miało zaraz wyrwać się z jej piersi uciec daleko.
Zostawić za sobą wszystkie problemy i wraz z Lokim spełnić marzenia, o których
napomniał. Jednak jedynie serce było gotowe podjąć tę decyzję, ciało i rozum
trzymało się jednego miejsca — opuszczonej części fabrycznej i dziedzictwa,
które w końcu przyjęła.
Dawna
Lucy najpewniej podjęłaby inną decyzję, ale nie obecna Lucy — ta, która podjęła
już właściwą decyzję.
Oparła
się o głowę Lokiego i przygładziła jego włosy, po czym ucałowała je szybko.
—
Ach... I co teraz zrobimy? — wystękał żałośnie, na co Lucy parsknęła krótkim
śmiechem.
—
Zrobimy co będzie trzeba. Ja... — wahała się. Co zamierzała powiedzieć? Że
zaakceptuje dziadka? Że pójdzie jego śladami? Nie było szans na to, by powrócić
do starego mieszkania, do szkoły i znów żyć w zwyczajnej codzienności.
Stała
się kimś innym...
A
raczej połączyła się w jedno — wciąż dźwigała ciężar wydarzeń sprzed dziesięciu
lat, ale poczuła ulgę, kiedy odkryła, że jest w niej siła zdolna do pokonania
tej słabości. Przepiękny uśmiech, który chowała we wspomnieniach, nie wydawał
się już taki straszny. Dawał nadzieję, szeptał, że wszystko będzie dobrze, i
tak się stało.
Siedziała
obok narzeczonego, z którym mogła planować przyszłość.
Pokonała
tych, którzy jej zagrażali.
Nawet
znalazła nowych przyjaciół.
Jeszcze
wiele pozostało do zrobienia, ale myśl, że nie jest już sama, dodawała jej sił,
by iść dalej.
—
Zaakceptuję wszystko — odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia. — Tym razem
jestem gotowa. Zerefie — zwróciła się do chłopaka stojącego w milczeniu w kącie
pomieszczenia.
— Tak,
Lucy?
— A ty?
Co zamierzasz?
Wymienili
się spojrzeniami. Krótko, bo Zeref odszedł. Chwycił za dzbanuszek z gorącą wodą
i zalał filiżankę z włożoną do środka torebką zwykłej herbaty. Lucy myślała, że
to dla niej, ale kiedy nasypał do środka dwie łyżeczki cukru, wiedziała już, że
się pomyliła. Zeref zamieszał herbatę i napił się ostrożnie, zważając na to,
jak napój jest gorący.
—
Jesteś spokojny — stwierdziła Lucy, po czym wyłączyła telewizor. Obraz
zatrzymał się na scenie, którą uchwyciła kamera — policja wyniosła ze szkoły
pierwsze z ciał.
—
Jestem, ponieważ odpowiadamy teraz wspólnie za to, co się stało. Nie tu
winnych, niewinnych. Byłaś na miejscu i wydałaś rozkaz. Jeśli jedna osoba
poleci, pociągnie za sobą resztę. Lucy, nie zgadzasz się ze mną?
Zmarszczyła
ze złości czoło. Musiała się rozluźnić, dlatego przymknęła na moment oczy.
Ułożyła się wygodniej na Lokim i wtedy dotarło do niej, że Zeref w niczym się
nie pomylił. Jedna osoba popełni błąd, reszta zapłaci za wszystko.
— W
takim razie będziemy się wspierać. — Postukała się w ranną nogę. — Nie mogę
uciec, nie mogę działać sama, więc potrzebuję was.
—
Szczególnie teraz gdy Igneel wychodzi na wolność — przypomniał jej Zeref.
Informacja
strzeliła ją jak z bata. Policzek zapiekł, a Lucy wyprostowała się gwałtownie,
zaczerpując szybko powietrza. Otworzyła szeroko oczy, wargi rozwarły się, ale
nie zdołała nic z siebie wydusić. Zapomniała w tym wszystkim o Igneelu. Nie
pamiętała, kiedy dokładnie wychodzi, ale niedługo... Nie minie nawet kilka dni,
kiedy przekroczy bramy więzienia po dziesięciu latach odsiadki i wtedy
przyjdzie po zemstę.
Lucy
zaczęła szybko oddychać. Czuła, że traci dech w piersi. Brakowało jej
powietrza, gdy myślała o Igneelu i o tym, do czego jest zdolny. Czy Happy była
tylko początkiem, czy ten początek był z czymś powiązanym, czy może nie
pracowali razem — w co szczerze wątpiła. Pojawiła się niespodziewanie, krótko
przed wypuszczeniem Igneela, ale nie zawahała się zabić Lucy.
—
Igneel chce mnie żywą, prawda? — wysapała ciężko, czując, że w jej oczach
zbierają się łzy. — Czy mnie zabije?
— Na
początku na pewno będziesz potrzebna mu żywa, w to... hoho... nie wątpię.
Ojciec... — Filiżanka wyślizgnęła się spod palców Zerefa. Upadła na podłogę,
roztrzaskując na drobne kawałeczki. — To naprawdę mój ojciec... To jest
straszne. Myślałem, że zapomniałem o tym... — Zaśmiał się. — Nie zapomniałem?
No tak, Igneel to mój ojciec.
— I co
zamierzasz z nim zrobić? — Lucy odruchowo zerwała się z miejsca. Stanęła na
szczęście na zdrowej nodze, lecz ból i tak przeszedł po przeciwnej łydce,
zmuszając do zgięcia.
— Lucy!
— krzyknął Loki.
Chwycił
Lucy pod ramię i pomógł utrzymać się na nogach. Przeskoczyła kawałek, aż do
Zerefa, który przyglądał się jej w skupieniu — każdy jej ruch lustrował z
dokładną starannością, jakby analizował jej słabości, sprawdzał, na ile jest
sprawna, a nie była. Pot wpływał po jej czole, sapała po kilku krokach. Była
zmęczona po akcji w szkole, niewyspana, na tabletkach przeciwbólowych, nie
zjadła zbyt wiele przez leki, a i dopiero usiadła.
—
Odpocznij, to dobrze ci zrobi. — Zeref uśmiechnął się. — Jeszcze wiele przed
nami. Poza tym... — przechylił głowę na bok — przywódca musi być silny.
—
Przywódca... — powtórzyła po nim ostrożnie Lucy.
—
Dokładnie.
— Masz
na myśli Lucy czy siebie — wtrącił się niespodziewanie Loki. Zacisnął dłoń na
nadgarstku Lucy i zmierzył Zerefa ostrym spojrzeniem.
Zeref
jednak nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając
roztrzaskaną na podłodze filiżankę.
Loki
pomógł Lucy znowu usiąść, a potem pozbierał resztki z podłogi. Ostatnie kawałki
wrzucił do kosza, a wraz z momentem, w którym zamknął go, Lucy rozluźniła
wszystkie mięśnie.
Sen.
Potrzebowała
odpoczynku, przynajmniej na kilka dni, żeby wyleczyć zranione ciało i przespać
konsekwencje morderstwa w szkole. Tak... Wydała rozkaz. Osobiście nie
pociągnęła za spust, ale stała niewzruszona, gdy jego ciało obok drugiego
padało przed jej stopami. Krew zamoczyła jej buta, przeszła przez cienką
podeszew i zmoczyła skarpety. Nawet teraz czuła jak coś lepi się do jej palców,
wtedy jednak nie zdawała sobie sprawy, że krew jej ofiar wsiąka w nią. Nie
wyczyści jej, nie ucieknie od odpowiedzialności, a najgorsze było to... że nie
czuła żadnych wyrzutów sumienia. Myśli kręciły się wokół Acnologii, Igneela,
Happy, ale nie tego, że zginęli ludzie.
Kiedy
rozpoczęła się strzelanina na starówce, pragnęła krzyczeć...
Gdy
Happy zabiła niewinną kobietę, złość zebrała w Lucy, ale później ustąpiła
bezradności...
A
teraz? Nic nie zostało.
0 Comments:
Prześlij komentarz