[Pozory czasem mylą] Rozdział 59 Klnij, kiedy inni się modlą


Lucy posłała Zerefowi chłodne spojrzenie — przesiąknięte ignorancją, obojętnością wobec uczniów, którzy utknęli w pułapce szaleńca, i ulgą, że zaraz wszystko się skończy.
Odsunęła się ostrożnie przy wsparciu Lokiego, który ani na moment nie opuścił jej tyłów. Pogłaskał Lucy po włosach, wyszeptując do ucha:
— Wszystko będzie dobrze.

Nie — zamierzała dać mu odpowiedź, ale ta zamknęła się wraz z ustami, dlatego uśmiechnęła się łagodnie, choć jej serce pękało z bólu.
Zza drzwi padł strzał. Krzyki rozpaczy zamarły w czterech ścianach, lecz krew wypłynęła przed szparę między drzwiami a podłogą. Zeref odskoczył, nie pozwalając pobrudzić sobie butów, w przeciwieństwie do Gajeela, który stanął w świeżej cieczy. Nadusił na klamkę, a dwóch mężczyzn przygotowało tarcze. Marg Geer osłonił Zerefa. Trzeci postanowił chronić Lucy. Czwarty sięgnął po broń, już naładowaną, bo tylko wymierzył w kierunku wejścia.
Gajeel wyszczerzył zęby w zadowoleniu, powoli rozchylając drzwi.
Happy strzeliła. Kula odbiła się od pierwszej z tarcz, zza której chwilę później wyłoniła się dłoń jednego z mężczyzn. Nacisnął na spust. Kula przebiła się przez pierś Happy i wbiła się w drewniany filar podtrzymujący budynek. Gajeel wyszedł przed wszystkich. Uśmiechnął się do wszystkich, a kiedy wypatrzył stojącą w kącie Juvię, wymierzył w jej kierunku.
— To musiało się tak skończyć. Juvia to zaakceptuje. Juvia...
— Nie musiałaś tego robić.
— Juvia... Wie...
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Rozłożyła parasolkę w niebieskie kwiaty, zakończoną cienkimi frędzlami i owiniętą atłasową koronką. Zakręciła ją, a potem przykucnęła, podejmując z podłogi broń Happy. Przyłożyła lufę do skroni. Powieki opadły jej, a kilka łez spłynęło po bladych policzkach. Lucy zaczęła odliczać do trzech — dając jej tylko tyle czasu.
Jeden.
Zegar w kącie wybił pełną godzinę, choć wciąż brakowało do niej kilkunastu minut.
Dwa.
Palce Juvii zacisnęły się na rąbku jej sukienki.
Trzy.
Wysapała niewyraźnie ostatnie słowo, które zamarło na jej ustach wraz z chwilą, gdy pociągnęła za spust. Krew strzeliła w stojącą obok dziewczynkę. Fragment roztrzaskanego mózgu zaplątał się w jej włosy, a reszta strzeliła w kierunku książek, zostawiając na regałach krwistą mozaikę. Dziewczyna rozmazała krew na policzku, potem sięgnęła do włosów, aż na końcu ryknęła z przerażenia.
Bezwładne ciało Juvii opadło głucho na dywan, tarasując dziewczynie drogę ucieczki. Chwyciła się za głowę, przykucnęła, ale kiedy martwe oczy Juvii wbiły się w nią, ta zemdlała na dywan, wprost w kałużę krwi.
— Kończcie to — rozkazała Lucy, wraz z Lokim wchodząc do pomieszczenia.
Bibliotekarka złapała za różaniec i zaczęła zmawiać błagalny pacierz:.
— Panie, proszę uratuj mnie, proszę — mówiła, zaciskając palce na koralikach drewnianego różańca. Kobieta wstrzymała oddech, gdy światło przedostało się przez zakratowane okno i padło na krzyż.
Na kolanach przeczołgała się do Lucy, łapiąc za jej koszulę. Loki chwycił bibliotekarkę w nadgarstkach i odsunął od Lucy.
— Nie, nie... — Pokręciła głową. — Błagam, nic nie zrobiłam, prawda? Zapłaciłam, więc... — Załkała. — Na Boga, błagam, błagam... Nie, nie... Proszę pani, ja... Ja zrobię wszystko, o co tylko poprosisz.
Lucy nie zdołała powstrzymać śmiechu. Zapomniała o leżących ciałach, o trzęsących się ze strachu uczniach i bibliotekarce, by ponieść się szaleństwu, którego się nie spodziewała. Przedstawienie było cudowne i dopiero teraz pojęła jego prawdziwy sens. Ukryty gdzieś za złudzeniami napadu.
Podskoczyła na nodze, przechadzając się ostrożnie między kolejnymi uczniami. Patrzyła na ich przerażone twarze, obserwując rysujący się na nich strach, ale i swego rodzaju szok. Nikt nie odwrócił wzroku, wszyscy dzielnie mierzyli się z Lucy, aż kiedy dotarła do Happy, na raz zwrócili spojrzenia w stronę wyjścia.
Happy zachłysnęła się krwią. Próbowała ją wypluć, ale z ust wydobyły się tylko czerwone bąbelki.
— Niech tak leży — wyszeptała Lucy, a potem nadusiła na ranę jedną z kul. Loki przytrzymał ją, by nie przechyliła się i nie przewróciła. — Dziękuję. A ty... — wróciła do Happy — umierasz. Nie wiem, czy ci podziękować czy po prostu cię zabić, ale... — Odetchnęła z ulgą. Za dużo mówiła, a Happy i tak nie była w stanie jej odpowiedzieć. — Wy wszyscy myśleliście, że tu zginę...
Jedna z dziewczyn krzyknęła:
— POMOCY! RATUNKU!
Mard Geer strzelił w jej skroń. Walnęła o stół głową, zahaczając się o jego krawędź na moment. Potem jednak ześlizgnęło się i upadło, a wraz z tym jednym, głuchym dźwiękiem, padły kolejne strzały. Ciała padały jedne po drugich. Jęki i błagania nie zdążyły się już więcej wydobyć z ust uczniów, bo były martwe. Krew ostatniego z chłopaków chlusnęła na twarz Lucy. Loki wyjął z jej kieszeni chusteczkę i wytarł głowę wraz z policzkiem. Skrzywił się, kiedy zdjął z jej skroni kawałek owłosionej skóry. Rzucił go na podłogę i rozdeptał butem, a Gajeel tylko zaśmiał się z podskoków, jakie były żigolak robił na dywanie.
— Nie śmiej się — skarcił go.
— Powinieneś zostać baletnicą, nie mafiozą. Ty... — nim dokończył, bibliotekarka podbiegła do niego. Z jej czoła sądziła się posoka, oko zwisało nierówno z oczodołu, trzymając się tylko jedynie na cienkim mięśniu. Odepchnął kobietę od siebie i starł ślad krwi, który zostawiła na jego skórzanej kurtce. — Obrzydliwe — fuknął, krzywiąc się z niesmakiem.
— Uważaj — ostrzegł do Zeref, lecz Gajeel zdążył zrobić krok. Rozdeptał gałkę oczną jak miękki owoc. Podskoczył w miejscu i znów krzywił się z obrzydzenia.
Gajeel przyłożył but do dywanu i zaczął go czyścić z mazi.
— Pospieszcie się — pogoniła ich Lucy, nasłuchując, czy policja nie zdążyła już wejść do budynku.
— Mamy to tak zostawić? — upewnił się Mard Geer, po czym nakazał dwójce mężczyzn przenieść jedno z ciał bliżej Happy.
— Tak, zostawcie. — Skinęła głową. — Nie ma sensu czegokolwiek ruszać.
Mężczyźni westchnęli i odłożyli ciało na miejsce, z którego go zabrali. Mard Geer odwrócił się, nie komentując w żaden sposób decyzji Lucy. Jednak zdawała sobie z ogromu pretensji, jakie miał wobec niej. Tylko że w tym momencie naprawdę mieli czasu czegokolwiek ruszać.
Gajeel skończył wycierać but — uznała to za sygnał do wyjścia. Jako pierwsza podążyła do wyjścia, lecz kiedy przeskoczyła próg, zdała sobie z czegoś sprawę. Obejrzała się przez ramię, w stronę Happy — dygającej kobiety, którą chwyciły spazmatyczne bóle. Chwyciła dłonią za puszysty dywan i znów splunęła krwią, walcząc, by się nią całkowicie nie zadławić.
— Nie jesteś podobna do niej — odparła cierpkim głosem. — Nigdy nie byłaś. Nigdy nie będziesz, Szczęściaro.
Wyszła z pomieszczenia, a pozostali podążyli za Lucy. Ostatni wyszedł z biblioteki Zeref, zamykając za sobą drzwi

*                 *                 *
Lucy opadła zmęczona na fotel. Wzięła głęboki wdech powietrza, a w tym czasie Loki chwycił jej nogę i ułożył wygodnie na pufie wyprostowaną. Zeref przyniósł w tym czasie tacę z trzema tabletkami, które naszykowała jej pani doktor, i szklankę wody. Połknęła posłusznie lekarstwa. Powieki zdawały się same opadać po ciężkim, męczącym dniu. Już miała zasnąć, kiedy Loki włączył telewizor.
Prezenterka wykrzyczała:
— Siedem osób! Policja odmówiła komentarza odnośnie masakry, jaka miała miejsce w bibliotece szkoły...
Lucy zasłoniła na moment uszy, nie chcąc dłużej słuchać zbyt długiego wstępu, którego treść dobrze znała. Siedem ofiar. Nieznany sprawca. Brak zatartych śladów.
Zaśmiała się żałośnie, zdając sobie sprawę, że udało jej się przeżyć. Tym razem to ona zdominowała nad Happy, nie na odwrót. Było się silnym, gdy walczyło się przeciw jednej, słabiej osobie, ale wystarczyła grupa wyszkolonych ludzi i uśmiech zszedł z twarzy Happy. Wciągnęła w swój plan nawet dzieciaków z jej klasy i bibliotekarkę, ale przeliczyła się.
Lucy wygrała.
Lucy przeżyła.
— Loki... — zaczęła niepewnie.
— Coś się stało?
Zamrugała ze zdziwienia.
— Nie, nic, oprócz tego że wróciłam z rzezi, którą sama zleciłam. Poza tym zabiłam Juvię, zwyczajną nastolatkę, której po prostu coś wmówiono. Happy...
— Przegraliśmy — przerwał jej Loki. Położył dłoń na udzie Lucy i poklepał ją kilka razy.
— Ja... Nie... Rozumiem — dokończyła przyciszonym głosem.
Wstał. Pochylił się nad Lucy i pocałował w czoło — jego usta były chłodne, wyschnięte i trochę drapały jej skórę, ale mimo wszystko polubiła to krótkie, niewinne zbliżenie.
— Moja piękna Lucy. — Ton jego wypowiedzi zmienił się, tryskał radością, którą utracił przed samym wyjazdem do szkoły. — Mogę towarzyszyć ci do końca swych dni, a nawet dalej, ale... — urwał na moment. Usiadł obok Lucy i położył głowę na jej ramieniu. — Twarde. Same kości i skóra, musimy cię utuczyć. Tak, to dobry pomysł. A potem możemy myśleć o ślubie, dziecku i wyjeździe do odległych...
— Loki — próbowała mu przerwał, ale kontynuował:
—... krajów. Mam ochotę na wycieczkę po...
— LOKI! — krzyknęła, a chłopak zamilkł.
Chwycił Lucy za dłoń.
— Pozwól mi pomarzyć, proszę.
— Loki... — wyszeptała po raz kolejny jego imię, niezdolna, by dodać cokolwiek więcej.
Jej serce przyspieszyło, jakby miało zaraz wyrwać się z jej piersi uciec daleko. Zostawić za sobą wszystkie problemy i wraz z Lokim spełnić marzenia, o których napomniał. Jednak jedynie serce było gotowe podjąć tę decyzję, ciało i rozum trzymało się jednego miejsca — opuszczonej części fabrycznej i dziedzictwa, które w końcu przyjęła.
Dawna Lucy najpewniej podjęłaby inną decyzję, ale nie obecna Lucy — ta, która podjęła już właściwą decyzję.
Oparła się o głowę Lokiego i przygładziła jego włosy, po czym ucałowała je szybko.
— Ach... I co teraz zrobimy? — wystękał żałośnie, na co Lucy parsknęła krótkim śmiechem.
— Zrobimy co będzie trzeba. Ja... — wahała się. Co zamierzała powiedzieć? Że zaakceptuje dziadka? Że pójdzie jego śladami? Nie było szans na to, by powrócić do starego mieszkania, do szkoły i znów żyć w zwyczajnej codzienności.
Stała się kimś innym...
A raczej połączyła się w jedno — wciąż dźwigała ciężar wydarzeń sprzed dziesięciu lat, ale poczuła ulgę, kiedy odkryła, że jest w niej siła zdolna do pokonania tej słabości. Przepiękny uśmiech, który chowała we wspomnieniach, nie wydawał się już taki straszny. Dawał nadzieję, szeptał, że wszystko będzie dobrze, i tak się stało.
Siedziała obok narzeczonego, z którym mogła planować przyszłość.
Pokonała tych, którzy jej zagrażali.
Nawet znalazła nowych przyjaciół.
Jeszcze wiele pozostało do zrobienia, ale myśl, że nie jest już sama, dodawała jej sił, by iść dalej.
— Zaakceptuję wszystko — odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia. — Tym razem jestem gotowa. Zerefie — zwróciła się do chłopaka stojącego w milczeniu w kącie pomieszczenia.
— Tak, Lucy?
— A ty? Co zamierzasz?
Wymienili się spojrzeniami. Krótko, bo Zeref odszedł. Chwycił za dzbanuszek z gorącą wodą i zalał filiżankę z włożoną do środka torebką zwykłej herbaty. Lucy myślała, że to dla niej, ale kiedy nasypał do środka dwie łyżeczki cukru, wiedziała już, że się pomyliła. Zeref zamieszał herbatę i napił się ostrożnie, zważając na to, jak napój jest gorący.
— Jesteś spokojny — stwierdziła Lucy, po czym wyłączyła telewizor. Obraz zatrzymał się na scenie, którą uchwyciła kamera — policja wyniosła ze szkoły pierwsze z ciał.
— Jestem, ponieważ odpowiadamy teraz wspólnie za to, co się stało. Nie tu winnych, niewinnych. Byłaś na miejscu i wydałaś rozkaz. Jeśli jedna osoba poleci, pociągnie za sobą resztę. Lucy, nie zgadzasz się ze mną?
Zmarszczyła ze złości czoło. Musiała się rozluźnić, dlatego przymknęła na moment oczy. Ułożyła się wygodniej na Lokim i wtedy dotarło do niej, że Zeref w niczym się nie pomylił. Jedna osoba popełni błąd, reszta zapłaci za wszystko.
— W takim razie będziemy się wspierać. — Postukała się w ranną nogę. — Nie mogę uciec, nie mogę działać sama, więc potrzebuję was.
— Szczególnie teraz gdy Igneel wychodzi na wolność — przypomniał jej Zeref.
Informacja strzeliła ją jak z bata. Policzek zapiekł, a Lucy wyprostowała się gwałtownie, zaczerpując szybko powietrza. Otworzyła szeroko oczy, wargi rozwarły się, ale nie zdołała nic z siebie wydusić. Zapomniała w tym wszystkim o Igneelu. Nie pamiętała, kiedy dokładnie wychodzi, ale niedługo... Nie minie nawet kilka dni, kiedy przekroczy bramy więzienia po dziesięciu latach odsiadki i wtedy przyjdzie po zemstę.
Lucy zaczęła szybko oddychać. Czuła, że traci dech w piersi. Brakowało jej powietrza, gdy myślała o Igneelu i o tym, do czego jest zdolny. Czy Happy była tylko początkiem, czy ten początek był z czymś powiązanym, czy może nie pracowali razem — w co szczerze wątpiła. Pojawiła się niespodziewanie, krótko przed wypuszczeniem Igneela, ale nie zawahała się zabić Lucy.
— Igneel chce mnie żywą, prawda? — wysapała ciężko, czując, że w jej oczach zbierają się łzy. — Czy mnie zabije?
— Na początku na pewno będziesz potrzebna mu żywa, w to... hoho... nie wątpię. Ojciec... — Filiżanka wyślizgnęła się spod palców Zerefa. Upadła na podłogę, roztrzaskując na drobne kawałeczki. — To naprawdę mój ojciec... To jest straszne. Myślałem, że zapomniałem o tym... — Zaśmiał się. — Nie zapomniałem? No tak, Igneel to mój ojciec.
— I co zamierzasz z nim zrobić? — Lucy odruchowo zerwała się z miejsca. Stanęła na szczęście na zdrowej nodze, lecz ból i tak przeszedł po przeciwnej łydce, zmuszając do zgięcia.
— Lucy! — krzyknął Loki.
Chwycił Lucy pod ramię i pomógł utrzymać się na nogach. Przeskoczyła kawałek, aż do Zerefa, który przyglądał się jej w skupieniu — każdy jej ruch lustrował z dokładną starannością, jakby analizował jej słabości, sprawdzał, na ile jest sprawna, a nie była. Pot wpływał po jej czole, sapała po kilku krokach. Była zmęczona po akcji w szkole, niewyspana, na tabletkach przeciwbólowych, nie zjadła zbyt wiele przez leki, a i dopiero usiadła.
— Odpocznij, to dobrze ci zrobi. — Zeref uśmiechnął się. — Jeszcze wiele przed nami. Poza tym... — przechylił głowę na bok — przywódca musi być silny.
— Przywódca... — powtórzyła po nim ostrożnie Lucy.
— Dokładnie.
— Masz na myśli Lucy czy siebie — wtrącił się niespodziewanie Loki. Zacisnął dłoń na nadgarstku Lucy i zmierzył Zerefa ostrym spojrzeniem.
Zeref jednak nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając roztrzaskaną na podłodze filiżankę.
Loki pomógł Lucy znowu usiąść, a potem pozbierał resztki z podłogi. Ostatnie kawałki wrzucił do kosza, a wraz z momentem, w którym zamknął go, Lucy rozluźniła wszystkie mięśnie.
Sen.
Potrzebowała odpoczynku, przynajmniej na kilka dni, żeby wyleczyć zranione ciało i przespać konsekwencje morderstwa w szkole. Tak... Wydała rozkaz. Osobiście nie pociągnęła za spust, ale stała niewzruszona, gdy jego ciało obok drugiego padało przed jej stopami. Krew zamoczyła jej buta, przeszła przez cienką podeszew i zmoczyła skarpety. Nawet teraz czuła jak coś lepi się do jej palców, wtedy jednak nie zdawała sobie sprawy, że krew jej ofiar wsiąka w nią. Nie wyczyści jej, nie ucieknie od odpowiedzialności, a najgorsze było to... że nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Myśli kręciły się wokół Acnologii, Igneela, Happy, ale nie tego, że zginęli ludzie.
Kiedy rozpoczęła się strzelanina na starówce, pragnęła krzyczeć...
Gdy Happy zabiła niewinną kobietę, złość zebrała w Lucy, ale później ustąpiła bezradności...
A teraz? Nic nie zostało.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!