[Pozory czasem mylą] Rozdział 56 Oszukuj, zdrada przyjdzie szybciej



LUCY

Usiadła na starym, drewnianym stołku, który Lyala kazała jej wcześniej przynieść z kuchni, i przyjrzała się smutnemu obliczu matki, która trzymała w jednej ręce nożyczki, a w drugiej maszynkę do golenia.
— Na pewno? — spytała się, kiedy dłoń z nożyczkami zadrżała.
— Na pewno.
Lucy skinęła.

Włosów nie dało się uratować. Ze skóry głowy przestało jej krwawić, ale pozostały obrzydliwe zranienia, które nie zdążyły się jeszcze zabliźnić. Nałożyła maść z rana, potem po obiedzie, ale w końcu przyszedł czas, by pozbyć się kłopotu. W lustrze widziała jedynie odbicie obrzydliwej kobiety z pustymi przestrzeniami na głowie, zlepionymi krwią włosami i odciętymi kosmykami, które nie układały się w żadną fryzurę. Layla wahała się. Przykładała nożyczki do włosów, potem je odsuwała, ale w końcu znalazła odwagę i obcięła Lucy, aż do samej skóry głowy. Potem nałożyła piankę do golenia w miejsca, gdzie zostały już tylko krótkie włoski. Ominęła rany.
— Oni byli... za okrutni — skomentowała z bezradności. — Nie umiałam uratować własnego dziecka.
— Nic na to nie mogłyśmy poradzić.
— Oni... jak mogli to zrobić?
Pociągnęła pierwszy raz maszynką jednorazową po skórze głowy.
— Jestem wnuczką Acnologii... — wytłumaczyła Lucy. Uznała, że więcej nie potrzeba.
— Ale co z tego? To nie twoja wina, a dziadka. Muszę w końcu porozmawiać z ojcem. Tak nie może być, żeby w biały dzień, w trakcie zajęć, dopuścić do takiego znęcania się nad uczennicą. Przecież to chore.
— Chore — zgodziła się Lucy, gdy matka ogoliła jej połowę głowy.
— Oj, moja droga, moja kochana córeczko. Ja to już załatwię. Tak dyrektora wymęczę, że będzie na kolanach cię przepraszał. Oj, moje dziecko drogie, słoneczko. Lucy... powiedz coś. Poskarż się, nie siedź tak.
— Ja... — zaczęła, ale nie wiedziała, co ma dalej mówić, więc tylko dokończyła krótko: — nie mam sił.
— Nie masz...
Lucy przymknęła na moment oczy. Wyobraziła swoje życie, gdyby nigdy nie została porwana. Pewnie skończyłaby najlepszą szkołę w Magnolii, ojciec dawno jej opowiadał o miejscu w szkole dla dziewcząt Crosus. Wyjazd... Mało kiedy wyjeżdżała, nie pojechała nigdy nawet na wycieczkę szkolną, ze względu na bezpieczeństwo, a potem najzwyczajniej się bała. Spróbowałaby z Loki. Ich związek byłby jak z filmu, książek, gdzie ochroniarz zakochuje się w panience, ale koniec końców pewnie pozwolono by im na spotykanie się.
— Lucy... — usłyszała głos matki. — Lucy! — krzyknęła. — LUCY! — wrzasnęła tym razem.
Otworzyła oczy. Znajdujące się przed nią lustro było pęknięte. Zamrugała kilka razy z niedowierzania, próbując przypomnieć sobie moment, w którym pękło. Nie umiała jednak przywołać tej chwili.
Kawałek szkła wypadł z ramki i roztrzaskał się o umywalkę. Layla odsunęła się, zabierając ze sobą jednorazową maszynkę otoczoną białą pianą.
— Lucy... — powtórzyła jeszcze raz imię córki, tym razem z ogromnymi wyrzutami i smutkiem.
— Coś... — zaczęła, ale nie zdołała wydusić z siebie choćby jednego słowa więcej.
Zacisnęła dłoń. Poczuła w niej coś, twardego, o dziwnym, niejednolitym kształcie. Obróciła się na stołku w stronę matki, której łzy podeszły do zaspanych oczu.
— Lucy...
Lucy podniosła dłoń i otworzyła ją — wewnątrz spoczywały nożyczki, którymi wcześniej matka obcinała jej włosy.
Zadrżała.
Myśli Lucy objął strach. Podniosła się, rozglądając wokół, aby znaleźć osobę odpowiedzialną za zniszczenia. Mimo że fragment lustra odpadł, wciąż był widoczny ślad po miejscu, z którego rozprzestrzeniło się pęknięcie. Lucy dotknęła punktu, przejeżdżając palcami po ostrych krawędziach. Zacięła się. Krew zebrała się na opuszku, które szybko oblizała. Zranienie nie zamknęło się, więc okręciła je w papier toaletowy. Obróciła się w stronę matki — oczekiwała od niej odpowiedzi na tak wiele pytań, ale kobieta jedynie na nią patrzyła, a w jej oczach rósł głęboki ból. Serce załomotało Lucy w piersi. Chwyciła się za ogoloną część głowy i jęknęła żałośnie, przykucając przed brodzikiem.
— Mamo... — wyszeptała, szukając ratunku u rodzicielki. — Mamo...
Odrzuciła nożyczki na bok, jakby paliły ją w skórę i uciekła do pokoju. Przetarła drugą część głowy, wycierając się z pianki do golenia.
Layla zapukała do drzwi i zanim w ogóle Lucy zdążyła się zgodzić, ta weszła. Usiadła obok Lucy. Pogładziła ją kilka razy po plecach, powtarzając cicho, że wszystko będzie dobrze. Jednak Lucy w głębi serca wiedziała, że już nic nie będzie. Palec jej krwawił. Wkrótce straci wszystkie włosy, zostanie łysa, a do tego ciągle nie mogła sobie poradzić z dziadkiem i problemami, które zostawił na jej barkach. Silna czy nie, była tylko nastolatką. Nie tęskniła za samotnymi dniami — sprzed chwili, w której poznała Natsu, ale dziś wcale nie dawało jej poczucia, że jest już dobrze.
— Lucy... — zaczęła niepewnie Layla, dotykając nadgarstka córki. — Proszę...
Zacisnęła dłoń na ręce Lucy, wyszarpując z niej jeszcze zapakowaną żyletkę. Lucy podniosła się gwałtownie, krzycząc. Nie rozumiała. Nie pamiętała, kiedy niby wzięła żyletkę. Nic nie miało sercu. Coś jej uciekało, coś chwytała, ale wciąż coś wymykało się spod jej palców.
— Mamo... — wyszeptała ciężkim, pełnym bezradności głosem — proszę...
— Spokojnie, kochanie. Pamiętaj, że czeka cię kara, jeśli będziesz nieposłuszna — przypomniała jej kobieta, chowając do kieszeni żyletkę. — Poza tym... — wzięła głęboki wdech — chyba czas porozmawiać, kochanie.
— Porozmawiać? Tak, musimy, ja cały czas próbuję... Nie, sama nie dam rady. Loki i w ogóle, ja chyba muszę...
— Lucy! — przerwała jej ostro. — Rozmawiam z tobą, prawda?
Layla ujęła policzki Lucy. Otarła je z łez i pocałowała córkę prosto w czoło, by moment później wtulić ją do siebie tak mocno, jakby nigdy więcej nie chciała jej wypuszczać z tego objęcia.
— To moja wina. Nie powinnam cię zostawiać samej. Już dawno temu popełniłam błąd. Myślałam, że to przejdzie, że to tylko moja wyobraźnia, ale... — odsunęła twarz Lucy, by spojrzeć prosto w jej oczy — są takie inne, moje maleństwo. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że się pomyliłam... Ja... Ja... J... Nie... — Otworzyła usta, ale już nie dokończyła.
Ktoś zadzwonił na domofon. Layla obrzuciła sprzęt groźnym spojrzeniem i nie podniosła słuchawki, całkowicie ignorując kogoś, kto próbował się do nich dobić. Po chwili zapadła cisza, a Layla znów zwróciła się ku Lucy. Z jej oczu biła ciepła troska. Lucy nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała taką matkę. Słyszała tylko z opowieści, czytała w książkach, marzyła, by kiedykolwiek w życiu matka ją potraktowała w ten sposób. Jednak kiedy życzenie się ziściło, nie czuła się z tym szczęśliwa.
— Dlaczego? — wypowiedziała na głos pytanie, które męczyło ją najmocniej.
— Jak?
— Mamo...
— Moje dziecko...
— Przestań.
— Nie — odparła krótko Layla.
— Ale...
— Nie musisz.
— Chcę.
— Nie.
— Chcę wiedzieć — wyznała stanowczym tonem. — Chcę wiedzieć.
Layla zasłoniła twarz dłońmi. Usiadła na łóżku i rozpłakała się, mrucząc coś pod nosem.
— Po porwaniu... — zaczęła w końcu, więc Lucy przysiadła się obok — zachowywałaś się dziwnie. Oczywiście, byłaś smutna, jakaś pusta, nie rozumiałaś, co się dzieje wokół ciebie. Reagowałaś bardzo szybko na jakiekolwiek dźwięki. Krzyczałaś, gdy ktoś nie wyszedł na moment z pokoju albo zapomniał zostawić ci włączonego światła. Tylko... czasem krzyczałaś mocniej, czasem właściwie milczałaś. Raz czytałaś tylko książeczkę dla dzieci, innym razem potrafiłaś zabierać się za Dostojewskiego. Był taki dzień, bardzo dobrze go pamiętam, kiedy nałożyłaś na siebie różową sukienkę, a potem krzyczałaś, że nienawidzisz sukienek i że chcesz pójść w spodniach.
Lucy przewróciła oczami i poniekąd westchnęła z ulgą. Nie pamiętała krzyków, ale niewątpliwie siedziała skulona nocami, gdy jeden ze służących przez przypadek zgasił jej światło. Nawet kojarzyła dzień, w którym zamiast pójść na niedzielny obiad w sukience, wybrała się w krótkich spodenkach. W jej wspomnieniach brakowało jednak kłótni, wrzasków, niezgód. Zawsze się słuchała, nigdy nie próbowała występować przeciwko matce.
— Kiedy straciliśmy majątek i zamieszkaliśmy... — obejrzała pokój — tutaj, myślałam, że wszystko się zmieni, ale zaczęłaś używać... — urwała. Uśmiechnęła się smutno. Włosy przeczekała palcami, kilka razy biorąc głębokie wdechy i wydechy, aż w końcu wysapała: — Cięłaś się. Nigdy groźnie. Nie umiałaś. Zachowywałaś się wtedy tak samolubnie. Nienawidziłam cię za to. Czasami miałam ochotę płakać, innym razem się ciebie pozbyć. Raz byłaś taka spokojna, innym razem niszczyłaś mi życie. To się zmieniło, gdy przejęłam nad tobą... kontrolę. Wydawało mi się, że tylko siłą cię uratuję, ale...
Lucy odepchnęła od siebie matkę. Podeszła aż do szafy na ubrania i założyła ręce na piersi, nadal czekając na dalsze odpowiedzi. Jeszcze czegoś brakowało, nie czuła się usatysfakcjonowana.
—Powinnam pójść z tobą na leczenie — przyznała Layla. — Za długo się wstrzymywałam. Nie dałaś rady, to moja wina, że od razu nie zauważyłam, że to nie tylko ty, że... byłam taka okrutna.
Lucy zamknęła powieki, nie potrafiąc znieść myśli, że nie jest sama. Przez tyle lat nie zastanawiała się, dlaczego tak wiele chwil jej umyka, dokąd zmierza, dlaczego nie kończy książki, którą zaczęła. Ostatnio ucichły te niewiadome, ale Natsu pojawił się w jej życiu. Usprawiedliwienie znalazła w zmęczeniu, nieprzespanym nocom, bo tak było prościej...
Odwróciła się w stronę matki i z pełną świadomością własnych słów powiedziała:
— Nienawidzę cię.
— Lucy, nie, nie, nie, zrobiłam to dla ciebie! DLA CIEBIE! — wrzasnęła na całe mieszkanie i w tym samym momencie znów rozległ się dźwięk dzwonka, potem pukanie i znów dzwonek.
Layla zasłoniła z całej siły uszy, jakby nie mogła tego dłużej słuchać. Sięgnęła po żyletkę. Ścisnęła opakowanie z całej siły, a potem cisnęła je w kąt, gdzie stała Lucy. Dziewczyna uniknęła uderzenia, ale zaraz Layla chwyciła za krzesło. Rozwaliła je o podłogę.
— Nienawidzisz mnie?! — ryknęła. Cała twarz jej poczerwieniała ze złości. — Oddałam za ciebie wszystko, a ostatnio?! Gówniarzu, ja się zmieniłam dla ciebie. To ma być wdzięczność?! A ty co? Biegasz po szkole i pozwalasz się maltretować? Trzeba było zamknąć te pieprzone oczy i mordy im poobijać, a nie się dać tak łatwo.
— Jesteś... Jesteś... — nie umiała wydusić jednego, prostego słowa. Odruchowo zamknęła oczy, tak jak kazała jej matka, ale nie nastała cisza, tylko świat zmienił się w istne piekło.
Matka szarpnęła Lucy za koszulkę i podniosła ją, rozdzierając cienki materiał. Zdzieliła Lucy raz w policzek, potem drugi. Ból rozniósł się po całej twarzy dziewczyny. Nawet nie zdołała jęknąć, kiedy kobieta jeszcze raz spoliczkowała ją.
— Też. Mam. Dosyć. Ty... moja kochana, cudowna córeczko. — Pogładziła Lucy po głowie. — Ty moje kochane, nieposłuszne dziecko. Tak się starałam, ale ty... — pociągnęła nosem — nigdy nie umiałaś tego docenić. Nigdy — powtórzyła.
Lucy podeszła żółć do gardła. Wymiotowała przed siebie, brudząc ciapy matki we własnych rzygach. Zachłysnęła się i jeszcze splunęła śliną na łydkę Layli. Kobieta skrzywiła się z obrzydzenia. Machnęła dłonią, jakby odganiała komara. Jednak na końcu przyklęknęła i ujęła troskliwie Lucy, szepcząc jej, że dzieci mają prawo popełniać błędy. Dalej jej nie słuchała.
Lucy zamknęła się we własnym świecie, gdzie panowała cisza i spokój — nikt jej tam nie krzywdził. Uśmiechała się i piła z Lokim popołudniową kawę w kawiarni "Fairy Tail", gratulując Natsu zaręczyn z Lisanną. Sama cieszyła się z nowego związku, z przyszłości, na którą tak liczyła z Lokim. Na jej palcu widniał pierścionek. W radiu leciała stara piosenka Metalicany, a chwilę później zagrali cover w wykonaniu Levy i Gajeela, w międzyczasie ogłaszając, że zamknięto Acnologię i jego córkę, Laylę. Obraz roztrzaskał się, kiedy zdała sobie sprawę, że zostały jej jedynie marzenia.
— Odsuń się ode mnie — wyjęczała, odpychając od siebie matkę, która zamrugała z niedowierzenia. Pochwyciła Lucy w mocniejszym uścisku, ale ta walnęła ją pięścią w policzek.
Obie krzyknęły z bólu.
— Jak mogłaś, dziecko?! — Layla sięgnęła do klamki. Podniosła się, lecz zaraz upadła, ślizgając na wymiocinach Lucy. — Przeproś!
Lucy podniosła się. Chwyciła pozostałe po roztrzaskaniu oparcie od krzesła i opuściła je wprost na głowę matki, rozwalając jej głowę. Krew spłynęła po twarzy Layli. Była jeszcze przytomna, bo zaczęła coś mruczeć, ale Lucy nie dała jej dokończyć — znów uderzyła ją. Odrzuciła oparcie w kąt. Chwiejnym krokiem ominęła kobietę i wyszła do przedpokoju. Ponownie rozległo się pukanie. Lucy wyszeptała niewyraźne "zaczekaj" i udała się do łazienki. Podniosła z podłogi jednorazową maszynkę do golenia. Zaśmiała się żałośnie, gdy w końcu ujrzała niewyraźnie, pęknięte odbicie w rozbitym lustrze.
Zabrała z szafki cienką wstążkę i zebrała kilka krótkich włosków, by związać je w żałosny kucyk.
— Wyglądam... jak dawniej — wyszeptała, aby nadal pamiętać o pięknym, długim kucyku, który zwykle nosiła. Narzekała na cienkie, rozdwajające się włosy, ale były jej. Żałowała, że tak szybko je ścięła. Zanim jej odrosną, minie tak dużo czasu. Nie zdąży zawiązać kuca przed końcem szkoły...
Lucy sięgnęła drżącymi dłońmi do policzków. Przemyła je zimną wodą.
Ponownie ktoś zapukał do drzwi.
— Idę... — wymamrotała.
Spojrzała jeszcze na matkę, żałując, że zaufała jej słowom — normalnej porcji przy obiedzie, wieczornym pogaduszkom, zainteresowaniu szkołą, braku chorej kontroli... Oszukała ją i dała się oszukać, choć winna znać prawdziwe oblicze Layli — tak samo jak swoje. Była Lucy, to jej wystarczało, ale zarazem nosiła w sobie coś jeszcze — ukryty gniew, nienawiść i upartość. Teraz zamierzała pozwolić im ukazać się, wraz ze słabością, lekiem, którego nie chowała.
Luknęła przez Judasza. Nie rozpoznała kobiety stojącej po drugiej stronie. drzwi. Była zdenerwowana, trzymała plik gazet, przełożona przez jej rękę. Za nią leżała torba wypchana listami.
Lucy westchnęła, współczując pięknej nieznajomej, o niezwykle dostojnym spojrzeniu. Założyła wygodne, sportowe buty, które kupiła sobie po ostatnim porwaniu i narzuciła ciepła kurtkę. Wyglądało na to, że na dworze jest zimno. Ostatnim razem zmarzła, wcześniej chyba też...
Jeszcze raz zapukała. Lucy uśmiechnęła się delikatnie, szczerze współczując kobiecie. Słyszała krzyki, uderzenia, jęki... nie wezwała policji. Nie, wystarczyłoby odejść, ale ona uparcie trwała i czekała przed drzwiami, udając, że przyszła w dobrych zamiarach. Jednak pomimo świadomości, że kobieta w momencie, w którym otworzy drzwi, zaatakuje ją, Lucy i tak to zrobiła.
Odsunęła się tylko na bok, wciąż mocno ściskając klamkę. Rozległ się strzał. Pocisk wbił się w ścianę, a zaraz po nim kobieta wystrzeliła po raz drugi z broni, jakby nie zdając sobie sprawy, że naprzeciw niej nie ma Lucy. Przestała więc i ruszyła przed siebie. W tym momencie Lucy zamknęła drzwi, waląc nimi w twarz kobiety — raz za razem, aż ta cofnęła się aż pod schody prowadzące na górę. Lucy wykorzystała ten moment i uciekła z mieszkania. Zeskoczyła ze schodów na sam dół i wybiegła z klatki schodowej, mijając kogoś po drodze.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!