Nie był
przywiązany. Siedział właściwie w przytulnym, ciepłym pokoju z szeroko
otwartymi drzwiami, które mimo oczekiwań Graya, wykonano z lekkiego drewna.
Wstał i wykonał pierwszy krok, kiedy uznał, że zawroty głowy minęły. Nałożył na
siebie koc, którym ktoś go wcześniej okrył, i ruszył wzdłuż ściany,
przytrzymując się jej, gdyby miał zaraz upaść.
—
Pieprzony Jellal – wysyczał z trudem.
Chwycił
się za usta. Żółć podeszła mu do gardła. Myślał, że za moment zwymiotuje, ale
pokonał słabość, gdy w końcu dotarł do drzwi. Chwycił za klamkę i wyszedł
kawałek za pokój. Jednak natrafił po drugiej stronie tylko na puste
pomieszczenie – nie było w nim pudeł, nawet kurzu, a same gołe ściany. Cofnął
się o krok. Wyjście znajdowało się po drugiej, ale na samą myśl, że musi
przejść przez cały pokój, zalewał go pot, a serce łomotało jak oszalałe w
piersi. Tracił siły.
W
moment, całkowicie nieświadomie, zwymiotował na podłogę. Poleciał na kolana i
walnął nimi wprost we własne wymiociny, obryzgując nimi całe spodnie.
Drzwi
po drugiej stronie rozwarły się. Gray zebrał w sobie resztki sił i chwycił za
klamkę od drzwi, próbując wstać. Nie dał rady. Osunął się znów na podłogę i
jęknął z zażenowania.
—
Zostaw... Mnie... — wysapał.
— Gray
– usłyszał nad sobą ciepły głos, który wydawał się bardzo znajomy...
przypominał mu o Erzie, ale nie rozumiał powodu, dla którego miałaby się tu
znaleźć, więc zignorował myśl.
Odepchnął
rękę nieznajomego. Jednak nim zdołał uciec, poczuł, jak ktoś znowu pomaga mu
wstać. Świat zbyt mocno wirował wokół niego, by mógł znów odrzucić pomoc. Ktoś
złapał go i zaprowadził do łóżka. Usiadł na skraju, ale chwilę później opadł ze
zmęczenia na sam środek kołdry. Zamrugał kilka razy. Obraz był niewyraźny,
brakowało mu sił, by dalej patrzeć na jasny, choć trochę pobrudzony, sufit.
— Gray,
to ja, Erza.
Spojrzał
na kobietę — przypominała Erzę, włosy koloru szkarłatu, wąską twarz i
charakterystyczny pieprzyk na policzku.
— Co tu
robisz? — wydukał, choć jego głos brzmiał raczej jak plątanina przypadkowych
słów, a nie konkretne zdanie. Sam siebie nie rozumiał, ale wyglądało na to, że
Erza domyśliła się, o co mu chodzi, bo odpowiedziała:
—
Zauważyłam płonącą kawiarnię. Chciałam tam pójść, ale ktoś mnie porwał.
Obudziłam się z godzinę temu.
—
Godzinę? — powtórzył, analizując, co mu właśnie powiedziała kobieta. — Jellal —
wypowiedział imię, aby dać Erzie zalążka informacji, której potrzebowała.
—
Jellal... Jellal... — imię z trudem przeszło przez jej gardło.
Erza
zeszła z łóżka i usiadła obok, przy ścianie. Zaczęła w nią drapać, na początku
powoli, cicho, ale potem coraz mocniej i mocniej, aż Gray zaczął słyszeć
drażniący dźwięk, przez który dostał dreszczy.
—
Przestań — wyszeptał.
— Nie —
odpowiedziała mu ostrym tonem. Splunęła na podłogę. — Jellal, niech mnie od
razu zabije. Po tylu latach sobie o mnie przypomniał... i nawet nie próbuję
pytać, skąd go znasz — dodała szybko, nim Gray zdążył wytłumaczyć się. Teraz
już było za późno. Mówił na Natsu, ale chyba sam wziął zły przykład i zaczął
popełniać te same błędy.
—
Przepraszam — odparł zawstydzony. Rozmasował sobie obolały kart i odwrócił
głowę w przeciwnym kierunku, aby tylko nie spojrzeć na Erzę. Nie wyszło, jak
planował, a możliwe że przez złe decyzję, doprowadził do większego nieszczęścia
od tego, które próbował zwalczyć.
—
Natsu, Lisanna, Mirajane, teraz ty... — Westchnęła ciężko. — Za bardzo się
starałam.
— Nie,
to nie twoja wina — zaprzeczył od razu, by Erza pozbyła się poczucia winy.
—
Naprawdę?! — oburzyła się. — To dlaczego, Gray? Odpowiedz mi, dlaczego w ogóle
rozmawiałeś z Jellalem?!
—
Porwał mnie.
— To
nic nie zmienia. A co ze mną? Nie kojarzę, bym czegokolwiek od ciebie się
dowiedziała?
Zbyt ją
milczeniem.
—
Odpowiedz!
Nadal w
pomieszczeniu panowała cisza.
Gray
nie umiał odpowiedzieć Erzie, bo nie potrafił.
—
Gray... — jej głos załamał się. — Myślałam, że już gorzej być nie może.
— Może —
zapewnił ją, śmiejąc się cicho.
— Co
masz na myśli?
— Mam
na myśli Fairy Tail, kawiarnię... Całkowicie zniszczona.
—
Zniszczona? Gray... — Pobłądziła wzrokiem po podłodze. — Kłamiesz. Ten dym... O
Boże... Nie... Przecież...
— Tak,
nasz dom niedawno spłonął — potwierdził jej obawy. — Mogę się mylić, ale wątpię.
Amelia to zrobiła i tyle. Przed wyjściem znalazłem w jej rzeczach wiadomość.
—
Jaką... wiadomość? Przeszukiwałeś jej rzeczy?! — krzyknęła, jakby bardziej się
martwiła o własność Amelii, aniżeli o to, że tylko ta kartka uratowała Grayowi
życie.
— Tak! —
wrzasnął, nagle odzyskując siły. Nie było czasu na nudności i słabość. — Bo od
początku ta chora baba wydała mi się podejrzana. Cholera, Igneel wychodzi na
wolność, a w mieście jakby rozpoczęła się nowa apokalipsa. Nie czujesz tego?
Nie widzisz? Amelia wraca, Acnologia zaczyna działać, ktoś jeszcze próbuje się
włączyć pomiędzy, a między tym wszystkim jesteśmy jeszcze my i Lucy. Bałem się
o nas... — zniżył ton. — Gdybym nie znalazł tej wiadomości, gdybym się nie
wystraszył, nie wyszedł... Umarłabym tam...
—
Nie... — Pokręciła głową. — To matka Natsu.
—
Matka, która najpierw sfingowała samobójstwo, pozwalając przez lata własnemu
dziecku wierzyć, że nie żyje, a potem wróciła po latach, aby tylko dorwać się
do gardła Acnologii.... Co to za matka? — zapytał Erzę.
— To
już decyzja Natsu.
— Nie.
Nigdy nie była. Natsu stracił matkę lata temu, ta kobieta nie zasługiwała na
niego. Jeśli uważasz, że argument "to już decyzja Natsu" jest
wystarczający, to szczerze współczuję. —Prychnął. — Bo przez ostatnie lata
dobitnie przekonywałaś Natsu, że to nigdy nie jest tylko jego decyzja, a
szczególnie przez ostatnie dni...
— To
nie to...
— I
idąc dalej tym tropem, jeśli ona ma prawo do decyzji, to ja już nie? Podjąłem
decyzję o współpracy z Jellalem, bo bałem się o ciebie. Jesteś dla mnie jak
siostra. Nie mogę cię stracić. Czy ty w ogóle wiesz, co ja ostatnio przeżywam?
—
Nie...
—
Kryzys — podpowiedział jej. — Bo nie wiem już, co mam robić, by wszystkich
zadowolić. Każdy z nas się chyba starał jak mógł, ale chyba w odpowiednim momencie
Fairy Tail spłonęło. Przynajmniej teraz możemy pogodzić się z naszymi
staraniami i... w końcu odejść — dokończył, choć miał wrażenie, że za moment
jego serce pęknie, tak samo jak Erzy, która już płakała.
— Ja
nie chcę odejść — wyznała. — Ja mam tylko was.
— A my
mamy tylko ciebie, ale jeśli zbyt długo będziemy w tym trwać, to nikt nie
zostanie.
— Nikt
nie zostanie, jeśli ciągle będziemy się okłamywać, Gray! — ryknęła z
wściekłości, a potem walnęła pięścią o materac. — To nie jest takie proste, by
wszystkich zadowolić.
— Nikt
tego od ciebie nie oczekuje.
—
Wszyscy! — Zacisnęła usta w wąską linijkę w momencie, kiedy po jej policzkach
spłynęły łzy. — Mam dosyć. Nie śpię po nocach, bo martwię się, jak spłacimy
długi. Oglądam wiadomości w obawie, że Natsu z Lisanną zrobili coś głupiego, a
mi o tym nie powiedzą. Pilnuję stanu Mirajane, ale nie umiem przewidzieć, kiedy
znowu zacznie krzyczeć. Mam dosyć... — wydusiła z trudem przez gardło. — A
teraz jeszcze i ty... Jellal. Nie, tylko nie on.
Gray
wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął, ponownie odwracając się od Erzy. Nie miał
odwagi nawet jej pocieszyć.
—
Musimy stąd uciec — zmienił szybko temat.
—
Próbowałam. Tylko do pewnego drzwi są otwarte. Natrafiłam na zamknięte trzy
pomieszczenia dalej. — Wskazała palcem kierunek. — Okna zaryglowane. Tylko to
pomieszczenie jest wyposażone, reszta pusta.
Gray
uznał, że jednak się pomylił. Wydawało się to za piękne, by dali im wolną rękę —
czy chcą wyjść czy nie — więc teraz w zasadzie pozostało im czekanie, aż zajrzy
do środka.
Przeszukał
kieszenie — nie znalazł telefonu. Nie zdążył zapytać Erzy, kiedy pokręciła
przecząco głową, oznajmiając, że i swojego nie ma przy sobie. Gray zazgrzytał
zębami ze złości. Żaden zegar nie wisiał w pomieszczeniu, więc czas mógł
upływać, a oni w żaden sposób nie potrafili określić, ile właściwie minęło od
momentu, w którym zostali porwani.
—
Pewnie nikt nie zaglądał? — upewnił sie Gray.
— Nie,
a przynajmniej nie zauważyłam.
— A....
— zaczął niepewnie — spotkałaś się z Jellalem?
— Nie.
Dopiero kiedy wspomniałeś imię, powiązałam go z tą sprawą. Nic więcej.
—
Rozumiem...
Westchnął.
Po co ich tu trzymali? Nie umiał znaleźć żadnego wyjaśnienia na to, że
siedzieli w zamknięciu, choć strażacy już dawno musieli poradzić sobie z
ogniem, a Amelia... z Lucy. Bał się o dziewczynę, nie życzył jej źle, a tym
bardziej nie zamierzał tolerować morderstwa. Teraz jednak było już za późno.
Pozostało im tylko poznać prawdę, nic więcej.
Nagle
usłyszeli czyjeś kroki. Gray i Erza popatrzyli na siebie wymownie. Skinęli
równocześnie, jakby zgadzając się na to, że muszą teraz uważać. Gray chwycił za
lampkę, wyszarpując ją z kontaktu. Erza złapała za wiadro.
—
Proszę, przestańcie — powiedział Jellal, zatrzymując się w progu. Oparł się o
framugę drzwi i założył ręce na piersi, z zawodu kręcąc głową. — Dzieci —
skomentował.
—
Dzieci? — fuknęła Erza. — Sam jesteś gówniarzem. W porywanie ludzi się teraz
bawisz? Myślałam, że zmądrzejesz po domu dla dziecka.
—
Zmądrzeję? Przykro mi, ale rodzina zastępcza nie dała mi tyle miłości, ile
chciałbym.
— Za
biedni byli? — Zaśmiała się złośliwie. — A może dziewczyna cię rzuciła?
Wyraz
twarzy Jellala nie zmienił się. Słuchał Erzy uważnie, akceptując każde słowo,
które wypowiedziała w jego kierunku. Nawet nie zaczął się bronić, tylko stał,
patrzył i uważnie słuchał.
— Nic
nie powiesz? — w końcu i Erza nie wytrzymała jego milczenia. — MÓW! —
rozkazała.
—
Potrzebowali dziecka, nie chcieli dziecka — zaczął tłumaczyć na spokojnie. —
Słyszałaś może o zwierzątku, które staje się prezentem pod choinkę? Na początku
jest idealnie. Wszyscy są zadowoleni, szczególnie dziecko, które ma nową
zabawkę. Tylko że w pewnym momencie pojawia się obowiązek, Erzo, i już nie jest
tak idealnie. Zwierzątko zaczyna gryźć, domagać się jedzenia, trzeba pojechać
do weterynarza... Brakuje czasu, pieniędzy, chęci, sił — wymieniał szybko. —
Porzuca się takie zwierzątko, więc nie... Nie było idealnie, Erzo...
—
Przynajmniej pozbyłeś się długów — odparła ostro, jakby w ogóle nie dopuszczała
do siebie myśli, że życie Jellala nie było usłane aksamitami.
Jellal
zaśmiał się.
—
Wierzysz tylko w to, co chcesz wierzyć — mówił, kiwając głową. — Nie zmieniłaś
nic a nic. Dalej jesteś tą samą Erzą, która robi z siebie ofiarę.
Podniosła
się i zmierzyła Jellala wściekłym spojrzeniem.
—
Ofiarą? — powtórzyła z niedowierzaniem w głosie. — Ofiarą....
Erza
podbiegła do Jellala i chwyciła go za kurtkę. Kilka razy potrząsnęła.
—
Odszczekaj to! — krzyknęła. — Odszczekaj ty... ty... psie! Nienawidzę cię!
Zabawiłeś się moim kosztem!
— Ja
twoim, ty moim — odpowiedział, nadal zaskakująco opanowanym tonem. — Stało się,
nie zmienimy przeszłości...
Erza
zacisnęła pięść i z całej siły walnęła Jellala prosto w prawy policzek. Mężczyzna
zatoczył się, po pewnym czasie upadł. Splunął na gołe podłe. Z rozwalonej wargi
zebrała się krew, którą zaraz starł rękawem kurtki. Zaśmiał się złośliwie,
podnosząc. Nic mu nie było, więc Erza jeszcze raz zaatakowała. Tym razem
kopnęła go w piszczel — zawył z bólu. Przyklęknął, a Erza nie zaprzestała.
Chwyciła go za kołnierz i jeszcze raz zdzieliła otwartą dłonią.
—
Odszczekaj, odszczekaj, odszczekaj to!!! — wrzeszczała jak opętana. —
Odszczekaj!
Wystarczyło...
Gray nie mógł powstrzymać drgawek, które pojawiły się w momencie, gdy
zrozumiał, że Erza przekroczyła już granicę. Przesadzała, a Jellal uparcie
dążył do tego, by nie odwołać swoich słów. Gray musiał ich powstrzymać, lecz
zdołał tylko wstać. Szedł wciąż powoli, nogi miał zwiotczałe, bez sił.
— Wystarczy!
— błagał, ale nie rozumieli.
Erza
położyła Jellala na podłodze i zaczęła go okładać pięściami. Gray widział jak
słabnie, jak z każdym uderzeniem wali coraz słabiej i słabiej, aż Jellal złapał
ją w nadgarstku i spoliczkował — najpierw w prawą, potem lewą stronę. Erza
zamarła, całkowicie zaskoczona — równie mocno jak Gray. Chwyciła się za obolały
policzek.
— Ty
potworze — wysyczała. — Ile jeszcze...
— To ty
zaczęłaś mnie bić — przypomniał jej. — Nie pozwolę... — jego dłoń zacisnęła się
na nadgarstku Erzy tak mocno, że dziewczyna jęknęła — żebyś znowu zniszczyła mi
życie. Nie zgwałciłem cię wtedy!
—
Zgwałcił? — zdziwił się Gray. Oparł o ścianę i odsapnął przez moment, zbierając
siły na kolejne kroki. — O czym on mówi?
—
Chodziliśmy z Erzą. To prawda, jako gówniarze uprawialiśmy seks, ale skończyło
się na tym, że siostra zakonna oskarżyła mnie o gwałt.
Erza
milczała, choć Gray oczekiwał, że i tym razem zacznie krzyczeć, bronić się, ale
spotkał się tylko z zawodem.
—
Gwałt? — spróbował jeszcze raz, ale Erza nadal mu nie odpowiedziała.
Nad
nimi rozległo się stukanie. Cała trójka jednocześnie spojrzała w górę, ale w
tym samym momencie dźwięk ustał.
Jellal
zrzucił z siebie Erzę. Otrzepał tylko ramiona z kurzu, udając, że nic się nie
stało, i podszedł do Graya. Chwycił go od ramię i zaprowadził do Erzy. Usadził
obok, po czym odparł:
—
Zaakceptowałem przeszłość i błędy, może też spróbujesz.
—
Spaliliście Fairy Tail — wysyczała kolejne oskarżenie, choć Gray wcześniej jej
wyznał, że to Amelia była odpowiedzialna za podpalenie. Chociaż kiedy tak
myślał... zaczynał powoli obawiać się. Jellal mógł kłamać.
— Nie —
odpowiedział krótko Jellal.
— To stąd
Amelia...
—
Amelia to Amelia. Nie pamiętasz Crocus? Zakonnicy, która nas wychowała?
— A
jaką w tym wszystkim ona ma rolę?! — wykrzyczała, obrzucając Jellala
znienawidzonym spojrzeniem.
— Ma
największą, bo to przez nią trafiłaś do Magnolii. Długi... Czy naprawdę twoi
rodzice mieli długi?
— S...
Słucham?
Jellal
odszedł na chwilę. Zapukał trzy razy w drzwi, które prowadziły do kolejne
pomieszczenia. Były zamknięte, ale po chwili ktoś przekręcił w zamku kluczyć.
Rozchyliły się i tablet wyłonił się zza drzwi. Jellal podziękował skinięciem.
Uśmiechnął się podejrzanie, kiedy zaczął przeglądać jakiś plik na tablecie.
Wrócił
i przykucnął nad Erzą oraz Grayem.
— Lista
dłużników jest oficjalna — zaczął Jellal. — Można nawet sprawdzić na
odpowiedniej stronie. Acnologia dba o swoje interesy. Ma dobrych prawników i
poniekąd kieruje się uczciwością. Jeśli wykona się kilka telefonów, dostanie
się informację o kwocie, która pozostała do spłaty.
—
Żartujesz? — przerwał mu Gray, powoli tracąc wyczucie, kiedy Jellal kłamie, żartuje
i mówi prawdę. W tym momencie wszystko wydawało mu się tylko chorym żartem.
Jednak
Jellal nie zaśmiał się tym razem. Zamiast tego włączył przeglądarkę i z tego
poziomu przeszedł do strony, na której powitał ich tańczący ludzik. Jellal
wpisał imię i nazwisko Graya do wyszukiwarki. Nie minęło nawet kilka sekund,
kiedy pojawiła się zakładka z informacją o długach — kiedy zostały zaciągnięte,
przez kogo, w jakiej kwocie i o spłatach.
—
Niewiele... zostało... — wyszeptała Erza.
Gray
pokręcił głową. Przyjrzał się jeszcze raz podsumowaniu i wtedy zdał sobie
sprawę, że faktycznie wystarczą mu dwie raty miesięczne, by pozbyć się
wszystkich długów wraz z odsetkami... Ciężar spadł mu z serca. Odetchnął kilka
razy, a potem krzyknął z radości. Jego głos odbił się echem w pustym
pomieszczeniu, ale nie przestał się cieszyć. Nie wierzył, liczba wydawała mu
się tylko słabym żartem, ale im dłużej analizował spłaty, tym więcej się
zgadzało. Kwoty pasowały...
— A
reszta? — zapytał zaciekawiony, ile zostało jeszcze Natsu i Lisannie.
—
Różnie, ale maksymalnie rok. Tak więc... — odsunął tablet — naprawdę Acnologii
nie zależało, by się was pozbyć. Płaciliście regularnie, w przeciwieństwie do
większości dłużników. Poza tym Acnologia nie dokładał do waszej edukacji, w
przeciwieństwie do Zerefa, Gajeela czy Juvii.
— A
Erza? — Gray wskazał jeszcze na dziewczynę, która otwierała i zamykała usta,
nie mogąc się zdecydować, co ma powiedzieć. — Erza...
— Ona
nie ma żadnych długów... — obwieścił Jellal.
Erza od
razu wstała. Gray, gdyby tylko mógł, dołączyłby do niej. Otworzył szeroko oczy
ze dziwienia. Nawet wyszarpał Jellalowi tablet i sprawdził, czy przypadkiem nie
kłamie. Jednak nie odnalazł na liście dłużników Erzy... Wpisał nazwisko — nic.
Wklepał imię — zero wyników. Sprawdził nawet po nazwie "Fairy Tail",
ale między ich nazwiskami, nie było Erzy.
— Co...
Co to ma znaczyć? — jego głos zadrżał. — Za kogo Erza płaciła? Te długi....
—
Zakonnica, którą tak kochałaś, okłamała cię — zwrócił się do Erzy Jellal. —
Zabrała większość pieniędzy ze sobą i zniknęła. Okłamała cię — powtórzył, gdyby
jeszcze prawda do niej nie dotarła.
Erza
oparła się o ścianę plecami. Zjechała aż do samej podłogi i upadła. Dwa razy
walnęła się tyłem głowy o ścianę, ale o dziwo, nie płakała. Wyglądała na...
zawiedzioną, ale nie złą czy wściekłą.
—
Myślałam, że będę komuś potrzebna. Myślałam, że to długi rodziców, ale... —
Uderzyła się w czoło. — Przecież nigdy nie miałam rodziców. Przez tyle lat...
Przez tyle... pracowałam i płaciłam za nią, ale... ale... dlaczego?
Jellal
odetchnął spokojnie. Odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, wcześniej
zabierając Grayowi tablet.
—
Dlaczego? — zwróciła pytanie tym razem w stronę Graya.
Zacisnął
usta w wąską linijkę. Niezależnie od tego, jak mocno pragnął dać jej odpowiedź,
nie znał jej. Dlatego zdołał jedynie pokręcić przecząco głową.
— Nie
zostawiajcie mnie — wyszeptała po raz kolejny prośbę.
—
Rozmawialiśmy już o tym.
— Nie
chcę zostać sama — mówiła dalej.
— Nie
zostaniesz.
—
Zostanę, Gray.
— To...
— zaczął niepewnie. — To... — spojrzał prosto w jej oczy — wyjedźmy razem —
zaproponował dziewczynie.
—
Razem? — Ożywiła się nagle. — Ale... jak... "razem"?
— Razem
czyli razem, zostawmy to wszystko za sobą. Mówiłem ci, że chcę pójść na studia,
rozpocząć nowe życie. Nikt ci nie broni zrobić tego samego.
— A
długi?
— To
już nie jest wymówka, Erzo. — Wskazał na drzwi. — Jellal przed chwilą nam
powiedział. Nie ma długów. Ty nie masz swoich, ja mogę na spokojnie spłacić te
dwie raty i... koniec.
— Acnologia
nas nie puści.
Gray
załamał ręce. Wciąż tylko słyszał wymówki, które Erza tworzyła na poczekaniu.
Naprawdę zaszli daleko. Niewiele im zostało do nowego życia, więc nie zamierzał
przegapić możliwie, że jedynej szansy, by... odejść.
— Nie
wiem, jak ty, ale kiedy tylko stąd wyjdę, wypłacę pieniądze, dam je Acnologii i
wyjeżdżam. Kawiarnia już nie istnieje, więc nawet nie mam czego ze sobą
zabierać. Pracę w Crocus na pewno jakąś znajdę.
— Nie,
przecież...
—
Odejdę — powtórzył nieznoszącym sprzeciwu głosem. — Odejdę, nawet jeśli te
drzwi... — wstał, tym razem stanął na nogach bardziej stabilnie — są zamknięte.
Chwycił
za klamkę i pociągnął za nie. Drzwi otworzyły się zaskakująco łatwo. Za nimi
czekał go już tylko długi korytarz.
—
Zabierz ją — usłyszał obok siebie szept.
—
Postaram się — obiecał Gray. Obejrzał się przez ramię. Erza jeszcze nie ruszyła
się z miejsca. — Tylko to trudny przeciwnik.
— Zaraz
do ciebie przyjdzie. Drugiej takiej upartej osoby na tym świecie nie ma. —
Jellal ruszył wgłąb korytarza. — A tak przy okazji... — rzucił Grayowi pęk
kluczy — zostaw je na progu. Jesteś wolny — wyznał. — Wszystkie twoje długi
wygasły, gratulacje.
Jellal
jeszcze zaklaskał, nim zniknął za kolejnymi drzwiami.
— Idę —
zadeklarowała Erza, pełna determinacji i sił, które pojawiły się wraz chwilą,
kiedy Jellal odszedł. — Idę i... skończę. Muszę znaleźć... Muszę jeszcze
uratować Natsu, Lisannę, Mirajane, Fairy Tail!
Odepchnęła
Graya na bok.
—
Idziemy! — rozkazała i podążyła w tę samą stronę, co wcześniej Jellal.
— Łatwo
się rządzisz — odparł złośliwie.
— Oj,
ty lepiej się zamknij! — Trzepnęła go w tył głowy. — Tylko przy nim... jestem
słaba. Wam się tak nie dam!
Przełożyła
rękę przez ramię Graya i ścisnęła go mocno. Nawet uśmiechnęła się, ale widział,
że w tym uśmiechu tkwił cień niepewności. Nie pokonała wszystkich demonów z
przeszłości, ale przynajmniej... walczyła z nimi.
Gray
zabrzęczał kluczami. Musieli się spieszyć, jeśli mieli jeszcze powstrzymać
Amelię i uratować Lucy. Może i minęło kilka godzin, ale wierzył, że jeszcze
mają szansę, by zmienić plany matki Natsu...
Nagle
usłyszeli strzał, a po nim zapadła głucha cisza, którą przerwał dopiero donośny
głos Lucy:
— To
koniec!
0 Comments:
Prześlij komentarz