[BAEL] #25

BARRY
Ekran komputera zgasł. Barry uderzył dwa razy w obudowę sprzętu, a następnie sprawdził, czy przypadkiem któryś z kabli nie odłączył się w trakcie przesuwania stosu pudeł. Jednak wszystkie siedziały mocno na swoich miejscach. Wyjął po kolei wtyki i włożył je z powrotem, ale kiedy luknął na monitor, ten nadal się nie świecił.

Założył ręce na piersi i odczekał trzydzieści sekund, odliczając właściwy czas. W tym czasie Eliot przechadzał się między rzędami dokumentów, które wprowadzili do systemu w ciągu ostatniego miesiąca. Papiery dotyczyły spraw sprzed kilkunastu, czasem kilkudziesięciu lat i z tego, co już zdążyli zorientować, były to najstarsze sprawy znajdujące się w archiwum uniwersyteckim. Nie dotarli do tej pory do starszych, a na kolejnych dokumentach widniały daty sięgające czasów sprzed maksymalnie piętnastu lat. Eliot wysłał do rządu prośbę o udostępnienie danych statystycznych, ale do tej pory nie otrzymali jeszcze informacji zwrotnej. Liczyli, że może po kilkunastu miesiącach ciężkiej pracy, przykują zainteresowanie władz, ale póki co pogodzili się z fakt, że ich praca nie jest priorytetem.
Barry przetarł zmęczona od patrzenia w stary monitor, który pochodził jeszcze sprzed czasów MURu. Nie był wyposażony w warstwę ochronną, zabezpieczającą przed szkodliwym promieniowaniem. Oczy również nie były przyzwyczajone do światła, które emitował. Barry czasem obawiał się, że jeszcze trochę popracuje przed takim ekranem, i poprosi o dotację na szkła kontaktowe, bo już po kilku godzinach pracy rozmazywał mu się obraz, a wciąż pozostało wiele roboty na ten dzień.
Ziewnął, szeroko otwierając usta, a potem zabrał się za segregowanie papierów, które zdążył juz wprowadzić. Nagle zamarł. Spojrzał w lewo, potem w prawo, a na samym końcu znów sprawdził ekran, który do tej pory nie zareagował. Czy dane się zapisały?, pomyślał, odtwarzając w myślach czynności sprzed zepsucia sprzętu.
— Coś się stało? — zainteresował się Eliot. Przełożył pudło ze sprawą śmierci nastolatki, którą wprowadzali przez ostatnie trzy dni, i otrzepał ręce z kurzu.
— Nie działa. — Poklepał monitor. — Sprawdzałem wszystko.
— Serio? — zdziwił się. Zostawił kolejne pudło i zaszedł biurko od tyłu. Tak samo jak Barry sprawdził kable. — Wyglądają... dobrze. Może jakiś komunikat się pojawił? Coś z systemem? Mogę spróbować rozkręcić, choć obawiam się, że soniczny śrubokręt niewiele tu zdziała.
— Pewnie nie.
— Wyłączyłeś i włączyłeś, bo... — nasłuchiwał przez moment pracujący komputer — działa, więc to dobrze. Możliwe, że zepsułeś monitor.
— Nic nie zrobiłem — odparł oschle. Przeciągnął się, rozciągając zmęczone od ciągłego siedzenia mięśnie. Sprawdził godzinę na ekranie ręki — dochodziła już dwunasta, a nadal nie zjadł drugiego śniadania, które wrzucił z samego rana na dno teczki.
— Może zajmiemy się segregowaniem papierów? — zaproponował Eliot, wzdychając na widok ciągnących się do końca pomieszczenia półek wypełnionych pudłami. — Życia nam na to nie starczy.
— Przypominam, że mi zostało koło dwustu osiemdziesięciu dni do śmierci.
— To tym bardziej ci nie starczy życia. Barry, czy myślisz, że zdam wstępny egzamin na kurs przygotowawczy? — zmienił nagle temat. Barry przewrócił oczami, kiedy po raz kolejny usłyszał o egzaminie. — I kto wymyślił tak długą nazwę? — żachnął się chwile później.
— Na pewno.
— Na pewno, na pewno, nic innego mi nie odpowiadasz! — oburzył się, nawet odwrócił głowę obrażony.
— To nie zdasz.
— Nie zdam, nie zdam, przecież się uczyłem! Jeszcze dwa razy przepytasz mnie przed spaniem. Tak się boję. — Opadł na fotel, który wcześniej zajmował Barry. — Nie zdam, po prostu nie zdam, jestem za głupi. Matka się dowie, brat się dowie i będą mieli ze mnie tylko większy ubaw. Przecież jeszcze nie powtórzyłem dziesięciu zasad, które czynią człowieka dobrym policjantem, a te całe procedury to tragedia. A nie wspomnę o... Słuchasz mnie?
— Tak, ciągle słucham, mówiłeś, że procedury to tragedia.
— No właśnie, to przerażające przez co muszą przechodzić policjanci, a ja nawet nie chcę być policjantem...
Barry przerzucił stos wyblakłych dokumentów z teczek, z których nie dało się odzyskać żadnych danych. Przesunął na bok dwa pudła. Zamierzał się nimi zająć pod koniec tygodnia. Wciąż wydobywał się z nich odór, który przyprawiał go o zawroty głowy. Nie wiedział, co znajdą w środku, ale błagał, żeby nie to nie były żadne szczątki zamordowanego.
— Teraz mnie nie słuchałeś! — z zamyślenia wyrwał go Eliot.
— Eee... — zaciął się na moment, zastanawiając, czy faktycznie nie słuchał. — Nie chcesz zostać policjantem.
— Tak. — Uśmiechnął się ironicznie. — Pięć minut temu. Barry. Oj, wysłuchaj mnie przez moment.
— Eliot... — Odetchnął ciężko. — Od tygodnia mi jojczysz. Ostatnio nawet w nocy mnie obudziłeś.
— O nie, nie, to ty zasnąłeś w MOIM łóżku. — Wskazał na Barry'ego palcem. — Wygoniłem cię z MOJEGO łóżka, a że przy okazji troszkę wyżaliłem, to...
 nic takiego.
— Trochę? — Zaśmiał się. — Ty ciągle się żalisz. Dasz radę, głupi nie jesteś.
— Głupi nie, ale pytania już tak. A jeśli zapytają mnie, dlaczego chcę zostać policjantem? Przecież kłamać nie mogę.
Na monitorze zabłysła jasna poświata. Barry chwycił za myszkę i przełączył się na główny pulpit, gdzie czekał na niego uruchomiony program. Zapisał szybko wprowadzone dane. Odetchnął z ulgą, kiedy zrozumiał, że nic się nie skasowało.
— Możesz kłamać — wrócił do wcześniejszej rozmowy. — Może chodzi im o spryt?
Eliot przewrócił oczami, wydając z siebie dziwny dźwięk, którzy przyprawił Barry'ego o dreszcze. Zmierzył go ostrym wzrokiem. Przestał.
— No co? — zdziwił się Eliot. — Po prostu... Nie sądzę, żebym się według nich nadawał.
Barry westchnął ciężko. Wytrzymałby jeden dzień dłużej, ale nie wierzył, że przestanie narzekać.
— Do pracy — poprosił i wypchnął Eliota z fotela.
— Do pracy, do pracy — zaczął go przedrzeźniać. — Tylko praca i praca, a ja tu cierpię. To są prawdziwe problemy.
— Za darmo nie mieszkamy i nie jemy.
— Oj... — otworzył usta, ale ostatecznie machnął ręką i, jak kazał Barry, wrócił do przeglądania kolejnych pudeł.
Barry zastrzykał palcami. Dźwięk odbił się echem po całej sali. Eliot odwrócił się i parsknął śmiechem, lecz zaraz skrył twarz za plikiem dokumentów, udając, że nic się nie stało. Barry przyłożył dłoń do klawiatury i zabrał się za sprawę, na której skończył, nim monitor się zbuntował. Wpisał pierwsze słowo i wtedy coś pękło. Zamrugał ze zdziwienia. Spojrzał w dół — dwa klawisze roztrzaskały się w pół, a fragment plastiku wjechał pod kolejne klawisze, uniemożliwiając naduszenie kolejnych.
— Eliot! — zawołał przyjaciela.
Taśma oklejająca spód pudła rozwaliła się. Wszystkie dokumenty wypadły od dołu, upadając wprost na stopy Eliota. Syknął z bólu i odrzucił puste pudło na bok.
— Co?! — odwrzasnął do Barry'ego.
— Nie "co", tylko chodź tu.
Barry wcisnął pomiędzy złożoną w pół kartkę papieru i przesunął fragment plastiku bliżej spacji.
— Już. — Westchnął ciężko. — Pracuj, nie pracuj, pracuj, nie pracuj... Co tam?
Zamarł nad Barrym. Podniósł klawiaturę i z szerokim uśmiechem na twarzy wskazał połamane klawisze.
— Ty? — Zaśmiał się. — No, nie powiem, najpierw monitor, potem klawiatura... Co jeszcze? Może fotel?
— A pudło?
Barry uniósł prawą brew.
— Przypadek, ale ty... — Znowu zaśmiał się, wskazując palcem na pudło. — To nie przypadek.
— Oj...
Zazgrzytał zębami ze złości, ale nie zaprzeczał — od rana zbyt wiele wypadków miało miejsce. Jak tylko wstał, uderzył się o łóżko, potem wylał kawę na świeżo wyprasowaną koszulę, a teraz jeszcze psuł wszystko, czego tylko dotknął. Bał się myśleć o nieszczęściach, które czekały go tego dnia. Planował załatwić sprawę w szpitalu — podstawowe badania do pracy, studenckie przestały obowiązywać. Dodatkowo obiecał Albie kolejną sesję w podziemiach.
— Zrób sobie przerwę. — Eliot poklepał plecy Barry'ego. — Będzie dobrze, przecież nie mamy identyfikatorów, a i tak przychodzimy zawsze wcześniej.
— A ty?
— Z przyjemnością... — podkreślił, wypowiadając słowo z należytą starannością — będę ci towarzyszył w przerwie.
Barry strzelił palcem Eliota w czoło.
— W takim razie z "przyjemnością" pójdę przeglądać dokumenty.
Uśmiechnął się na złość.
— Kochany... — fuknął Eliot, wracając do pracy.
Barry uruchomił ekran ręki, po czym przeszedł do zakładki "wiadomości". Odnalazł oficjalny adres rządu przeznaczony dla osób zatrudnionych poniżej jednego roku. Zgodził się na warunki wysyłki, których do tej pory jeszcze ani razu nie przeczytał, i wysłał krótką prośbę o nowy sprzęt do archiwum uniwersyteckiego. Odpowiedź uzyskał chwilę później — nie zdążył dołączyć do Eliota, kiedy pojawiło się powiadomienie na pulpicie z datą dostarczenia nowych urządzeń.
— Teraz są szybcy — skomentował Eliot. — Ile czekamy na jakąkolwiek informację zwrotną odnośnie statystyk? Czy tak trudno wysłać cokolwiek? Choćby krótkie: "nie, wypchajcie się", ale nie... Bo przecież są sprawy ważne i ważniejsze. Zawsze będę powtarzał słowa Baela: "władze to najbardziej egoistyczna i wpływowa sekta na świecie. Mąci ludziom w głowach, a co więcej robi to w pełni legalnie!".
— A co ma... — nie dokończył. Pokręcił głową i zdecydował, że nie wda się w kolejną dyskusję z Eliotem. — Znalazłeś tu coś ciekawego? — zmienił temat, łapiąc za ułożone na sobie trzy pudła.
— Ciekawszego od mojej babki?
Barry wypuścił wszystkie pudła z rąk. Rozległ się kolejny huk, gdy grzmotnęły do podłogę, tuż obok dokumentów, które wcześniej wyleciały Eliotowi. Papiery rozprzestrzeniły się po podłodze — jedna z teczek dotarła pod samą ścianę, pozostawiając po drodze linię z zżółkniętych kartek. Barry przykucnął. Zebrał najbliżej leżące dokumenty, nie przyglądając się treściom, które zaraz z powrotem wpakowywał do tekturowych pudeł. Zabezpieczył je na szybko cienką taśmą pozostawioną przez Eliota jeszcze z samego rana, i odłożył na miejsce.
Tym razem nie usłyszał żadnego komentarza. Eliot w milczeniu pomógł przyjacielowi ułożyć pudła według dat rozpoczęcia sprawy na półkach oznaczonych cyfrą "5". Ciągnące się papiery aż pod ścianę, które wypadły z jednego z pudeł, zostawili na sam koniec. Eliot szepnął, że się tym zajmie, poklepując przyjaciela po ramieniu. Barry zmarszczył czoło ze zdziwienia. Odwrócił w kierunku Eliota i podążył za nim wzrokiem, wypatrując kolejnego nietypowego jak na niego zachowania. Chłopak jednak w odpowiedzi radośnie podskoczył, wymieniając trzynaście punktów przynależności do grupy rolniczych, a potem przeszedł do ich obowiązków, nie zacinając się ani razu przy wypowiadaniu na głos skomplikowanych formułek. Barry pokiwał dumnie głową. Tego właśnie spodziewał się po Eliocie i nadal był pewien, że za jakiś czas znów usłyszy narzekania, że nie zda testu.
Eliot zaczął zbierać z podłogi zżółknięte karki. Nie przyglądał się im, ale zabierał je z zachowaniem odpowiedniej ostrożności. Gdy pochwycił trzecią czy czwartą z kolei, ta rozpadła się w jego dłoniach. Syknął ze złości tak głośno, że nawet do Barry'ego doszło niezadowolenie. Przy kolejnych poszło już łatwiej. Eliot dokładał kolejne kartki, ale przy którejś zamarł. Zabrał teczkę i włożył do środka wszystkie dokumenty, lecz nie przestał czytać pod nosem tekstu zapisanego na okładce. Przykuło jego uwagę mocniej niż kolejna publikacja Baela, którą przypadkowo odnalazł wśród zbiorów bibliotecznych uniwersytetu. Jednak w przeciwieństwie do prac naukowych, nie uśmiechnął jego. Jego twarz stała się posępna, pełna niepokoju. W pewnym momencie ręce mu zadrżały. Wracał do Barry'ego powoli, stawiając nierówne, ale małe kroczki, a kiedy doszedł schował w milczeniu teczkę do pudła i oddalił się do komputera.
Barry sięgnął do pudła, ale jego dłoń zawisła w powietrzu, kawałek od pudła, w którym leżała teczka. Zacisnął pięść i cofnął się, pokręcając głową. Podążył za Eliotem, aby zostawić za sobą ciekawość, co takiego odnalazł przyjaciel. Jednak skoro nic mu nie wyjaśnił, uszanował jego prywatność.
— Przerwa? — zaproponował Barry, siadając na skraju biurka.
Eliot otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Czy ja się przesłyszałem, czy właśnie wspomniałeś coś o przerwie? I powtórzę, że to ty... — wskazał na Eliota palcem — to powiedziałeś, nie ja.
— Tak, to ja.
— To może od razu wyjdziemy na słońce, to znaczy... Chyba jest słońce. — Sprawdził na szybko na ekranie pogodę, jaką na dziś zapowiadali. — Tak cudowne, wrześniowe słońce, chyba specjalnie dla nas!
 Eliot złapał w biegu torbę Barry'ego, a potem i jego pochwycił w nadgarstku, ciągnąc w kierunku wyjścia. Nawet nie zamknęli za sobą wejścia do archiwum, zostawili je lekko uchylone, gdy klucze wisiały w starym, lekko zardzewiałym zamku. Wskoczyli na schody. Uruchomiły się platformy, ale Eliot ani myślał zatrzymać się. Uśmiechnął się szeroko, na moment odwracając w stronę Barry'ego.
Na widok tego uśmiechu Barry zatrząsł się — był niewinny, bez żadnego podtekstu czy ukrytych motywów. Ot, zwyczajny wyraz rozpierającej radości, który sprawił, że i kąciki ust Barry'ego uniosły się troszkę.
— Witamy! — krzyknął Eliot do profesor Liliany, wychodzącej z sali wykładowej.
Ominęli kobietę i wyskoczyli na zewnątrz, zatapiając się w kojących promieniach słonecznych. Eliot wyszedł spod dachu i okręcił się w pełnym słońcu, wraz z torbą Barry'ego. Jeśli to ciepło powstawało ze zwykłego oprogramowania, jeśli generował je MUR, to jak przyjemne musiało być prawdziwe słońce? Jak kojące? Czy lekko muskało w skórę czy raziło, jak w dawnych teoriach Baela?
Barry pokręcił głową. Zaczynał myśleć jak Eliot od momentu, w którym zamieszkali. Spędzanie całych dni razem, wpłynęło na niego mocniej niż zdołał to przewiedzieć. Jednak nie umiał oprzeć się wrażeniu, że to właśnie tamtego dnia odetchnął z ulgą, zrzucił ciężar, który dźwigał przez wiele lat i w końcu wyrwał się nieskończonego koła codzienności.
— Nie idziesz?
Eliot zajął miejsce przy pierwszej ławce z brzegu. Wyciągnął pojemnik z kanapkami, a termosu rozlał herbatę do dwóch kubków. Zaczął jeść pierwszy, nie czekając na Barry'ego, który dołączył dopiero po chwili.
— Jesteś genialny — oświadczył nagle Eliot z pełnymi ustami. — To najlepsza kanapka, jaką w życiu jadłem.
— Powtarzasz mi to codziennie.
Przełknął głośno pierwszy kęs.
— Oczywiście, że tak! — zdziwił się. — Bo codziennie są coraz. Poza tym... — dodał ciszej — ech, no wiesz... robisz najlepsze kanapki na świecie. Bo tylko ty... No wiesz...
Podrapał się po głowie i już nie dokończył.
Barry'ego zmieszały słowa Eliota. Już po pierwszym gryzie czuł, że chleb stwardniał od rana i nawet po nie pomógł plasterek pomidora położony na środku taniej wędliny. Masła trochę pożałował, bo rozsmarował cieniutką warstwę na jednej z kromek. Skrzywił się z niesmakiem i zostawił kolejną porcję Eliotowi, który nim się zorientował, pochłonął swoją część.
— Mogę? — ku zdziwieniu Eliota, zapytał.
— Tak, tak, jedz sobie.
Zabrał się za herbatę — zaparzył ją z resztek torebek, które podarowała mu Alba w ramach podziękowania za wspólną pracę w podziemiach. Schował je przed Eliotem pod łóżkiem i wyjmował na wyjątkowe okazje, a uznał, że dziś takie będzie. Niekoniecznie wiedział, skąd wzięło się to uczucie, ale chodziło za nim od samego rana — od momentu, w którym walnął się o łóżko, a potem zapaskudził koszulę.
Plac przed wydziałami uniwersytetu obudził się, kiedy rozbrzmiał sygnał zapowiadający przerwę obiadową. Chmary studentów wyszły na zewnątrz, jak Barry i Eliot rozkoszując cudownymi promieniami słońca.
Barry zauważył, że większość studentów stanowili mężczyźni. W tłumie dostrzegł może dwie, trzy kobiety, których brzuchy opinały się pod ciasnymi bluzkami. Na palcach nosiły metalowe obrączki. Rozmawiały najgłośniej ze wszystkich, śmiejąc się i wspominając, jak to maluchy rosną w ich brzuchach. Jedna nawet pochwaliła się, że nosi bliźniaki, na co przyjaciółeczki wybuchnęły radosnym płaczem. Ucałowały się nawzajem i chwilę później doszli mężowie, którzy jak roboty, w tej samej chwili pocałowali żony w czoło. Zrobiło się trochę ciszej, kiedy sobie poszli wgłąb kampusu.
Po kilku minutach studenci się rozeszli. Zostało na placu tylko kilka osób, w tym dwóch chłopaków w granatowych koszulkach w kratkę. Wyjęli z plecaków soniczne śrubokręty i zaczęli po kolei je rozkręcać, zbierając małe bateryjki w jednym stosie.
— Ciekawe, co robią? — zainteresował się Barry.
— Oni? — Wskazał na chłopaków Eliot, zabierając się za ostatnią kanapkę. Popił ją herbatą i dodał, kiedy uznał, że to o nich mówi Barry: — Pewnie projekt na studia. Soniczna energia jest bardzo niebezpieczna, jeśli amatorzy się za nią zabierają. Wymaga precyzji, a przede wszystkim nie ruszania konstrukcji samych baterii. Dlatego... — zawahał się na moment — mam ogromną nadzieję, że nie zaczną rozkręcać baterii, bo to... pewnie skończyłoby się śmiercią jakiś czterystu osób.
— Czyli... może im to zabrać?
— Im? — Parsknął śmiechem. — Przy tylu sonicznych śrubokrętach to na pewno znają się na swojej robocie. Mógłbym się założyć, że konstruującą coś na kształt makiety zasilanej soniczną energią. Taki studencki projekt z drugiego roku — zbudować coś, co będzie się ruszać. Słyszałem opowieść o jednym takim profesorze, który zadaje coś takiego. Liczy na kreatywność gość, też zresztą mądry. Kiedyś czytałem jeden z wywiadów, który przeprowadziła z nim ta szatynka z telewizji. Mówił o tym, że dzisiejszemu społeczeństwu brakuje przede wszystkim pomysłowości, że zatrzymaliśmy się na pewnym etapie i nie próbujemy dążyć dalej, rozwijać się.
— I dlatego studenci rozkręcają pośrodku placu śrubokręty soniczne.
Eliot pokiwał głową na boki, przyznając:
— No trochę niekoniecznie powinni robić to tutaj, ale...
— Ten twój profesor zapomniał jeszcze dodać jedną rzecz. Pomysłowość to jedno, ale powinna ona iść z rozsądkiem. Jego brakuje. — Otrzepał się z okruszków i podniósł. — Czas to pracy.
Poklepał Eliota po plecach. Chłopak jęknął, kiedy w końcu dotarło do niego, co Barry powiedział. Niechętnie, ale podniósł się, stękając jak staruszek, który rozciągał się po kilku godzinach wylegiwania w łóżku.
— Przepraszam, czy pan Eliot? — Usłyszał Barry za sobą.
— Nie, to ten drugi. — Pokazał na przyjaciela. — A co... — nim zdołał dokończyć, kobieta odwróciła się na szpilce i pognała w stronę Eliota.
Była wysoka, jak na kobietę. W wysokich butach przewyższała większość mężczyzn o kilka, jak nie kilkanaście centymetrów, ale budowę ciała miała raczej kobiecą. Kształtne pośladki podkreślała ciasna, skórzaną spódnica. Nawet parę osób obejrzało się w ich kierunku, kiedy w końcu złapała Eliota. Włączyła klapę od ręki i spytała mocno piskliwym głosem:
— Mogę przeprowadzić wywiad?
Barry i Eliot równocześnie odparli:
— Co?
— Wywiad. W ciągu ostatnich tygodni zaginęło przynajmniej dziesięć osób, a od momentu powstania przepaści zginęło ponad dwadzieścia. Policja przyjęła wszystkie zgłoszenia, ale wciąż opinia publiczna nie otrzymała oświadczenia w związku z tymi wypadkami. Pan jest jedyna osobą, która powróciła cała i zdrowa. Jak to się stało?
— Przypadek — odpowiedział zdecydowanie za szybko Eliot.
— Przypadek — powtórzyła ostrożnie, marszcząc czoło. Barry dopiero teraz zauważył, że miała pieprzyk na policzku, który nieudolnie zakryła od makijażem.
— Zgadza się. Przypadek, całkowity przypadek i przy okazji ogrom szczęścia. Ziemia pękła, zacząłem spadać w głąb przepaści, ale w ostatniej chwili złapałem się czegoś. Nie pamiętam, co to było, ale wspiąłem się na górę. A jak ręce mnie bolały? Coś strasznego, mówię wam! Tylko... zgubiłem się. Wylądowałem w nieznanej części lasu i chyba po nim błądziłem cały dzień.
— Nic więcej? — upewniła się reporterka. Na jej twarzy pojawił się zawód. Przestąpiła z nogi na nogę i zbliżyła do Eliota, poprawiając bluzkę.
Eliot nawet na nią nie spojrzał.
— Nic a nic. Ot, cała, nudna historia, ale za to przeżyłem. Jakieś jeszcze pytania?
— Eee... — kobieta zacięła się. Obiegła wzrokiem plac uniwersytecki i zapytała niepewnie: — Co pan sądzi o buncie studentów sprzed miesiąca?
— Sprzed miesiąca, sprzed miesiąca... — mówił, zastanawiając się nad pytaniem.
Barry pokręcił głową. Gdyby nie znał Eliota, sam dałby się nabrać na tanie przedstawienie. Oboje pamiętali bunt. Trudno było zapomnieć pierwszą strzelaninę w życiu, która zakończyła się śmiercią nie tylko studentów, ale również kilku przypadkowych osób. Nikt do tej pory nie dowiedział się o ich udziale w całej akcji i wolał, by tak pozostało.
— Dobrze, że policja powstrzymała buntowników — odpowiedział w końcu. — Bo chodzi pani o tę strzelaninę i w ogóle.
— A co pan sądzi na temat działań policji?
— Niestety, nie było mnie tutaj — skłamał. — Widziałem reportaż na ten temat, nawet przesłuchałem kilku opinii specjalistów, ale ciężko jest oceniać wydarzenia, których nie było się świadkiem. Wierzę, że mimo wszystko policja postąpiła słusznie. Jesteśmy małym społeczeństwem. Buntownicy szybko by się rozprzestrzenili, a wiadomo, że nietrudno o tragedię. Kolejne śmierci przysporzyły kolejnych problemów. A teraz przepraszam — dodał szybko, gdy kobieta otworzyła usta, by zadać kolejne pytanie. — Muszę wracać do pracy.
Barry uciekł do budynku, w środku oczekując na Eliota. Przyszedł chwilę później, narzekając coś pod nosem. Na widok Barry ucichł. Uśmiechnął się smutno, biorąc przyjaciela pod ramię.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!