BARRY
Otulił
się kocem i przysiadł na łóżku, trzęsąc się po części z zimna, a po części ze
ogromnej złości na Eliota. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów, gdy
międzyczasie dobiegło go pukanie — nie z drzwi prowadzących do jego pokoju, a
wejściowych. Rozległ się trzask. Barry ruszył szybko do wyjścia, ale kiedy
usłyszał, jak Eliot odbezpiecza mieszkanie, cofnął się ostrożnie. Przykucnął
przy ścianie i przyłożył do niej ucha. Kilka razy stuknął czołem o twardą
powierzchnię, aż w końcu westchnął. Podniósł się i odsunął, aby nigdy więcej
nie kusiło go podsłuchiwanie czyiś rozmów — szczególnie tych, które prowadził
Eliot. Może jeśli uszanuje jego prywatność, to Eliot odwdzięczy się tym samym?
Zaśmiał się na samą myśl o tym. Nie, to nie pasowało do jego charakteru...
Mimo
wszystko, nie ruszył się już z łóżka. Wyjął papierowy notes, po czym przejrzał
pobieżnie informacje, które przypadkowo otrzymał od staruszek w czasie czekania
na lekarza. Wersje różniły się od siebie, ale był skłonny uwierzyć w obie.
Kobiety dorastały w różnych środowiskach, los pokierował każdą z nich w różne
strony — jedna urodziła wiele dzieci, żadne nie zmarło, druga straciła
większość potomstwa. Rząd nagradzał tych, którzy spełniali swą powinność,
drugich odrzucał, choć nie karał. Przecież obie spotkały się w tej samej
poczekalni, w kolejce do tego samego lekarza. Nawet pierwotne numerki do
kolejki zostały rozdzielone sprawiedliwie, więc tym bardziej Barry nie pojmował
historii sprzed wzniesienia MUR—u. Brakowało mu jeszcze kilku informacji, może
zeznań ludzi, którzy żyli w tamtych czasach. Jednak większość z nich pomarła,
inni zapomnieli, a byli też i tacy, którzy zarzekali się, że już nigdy nie
powrócą do tamtych dni.
Barry
złożył notes i postukał nim o brzeg
łóżka, przy okazji nasłuchując, czy gość już wyszedł. Jednak zza drzwi
dobiegały jeszcze rozmowy, więc wyjrzał zza okno — robiło się coraz ciemniej,
przez okno czuł chłód nadchodzącego wieczoru. Wiatr delikatnie poruszał
gałęziami sztucznego drzewa, które nasadzili dwa tygodnie temu. Zrzuciło już
liście wraz z pozostałymi, kiedy rozbrzmiał elektroniczny sygnał dwudziestego
września o godzinie dwudziestej drugiej dwadzieścia dwa.
—
A może wy coś pamiętacie... — wyszeptał, zastanawiając się, czy między tymi
kabelkami kryją się jakieś zapisy prowadzące do "wspomnień drzew",
rejestratorów, które nagrały i wciąż nagrywają ludzi.
Barry
ostrożnie zasunął zasłonki. Materiał zahaczył się o coś przy biurku. Skulił
się, po czym szarpnął za zasłonkę — rozdarła się. Pokręcił głową z zażenowania —
mówił tyle razy za Eliota, że niszczy wszystko, czego się tylko dotknie, a
teraz sam rozdarł jedną ulubionych zasłonek. Materiał nie nadawał się do
zszycia, nawet przy użyciu dawnego sprzętu, który posiadała Alba. Dlatego ukrył
rozdarty materiał za biurkiem i odszedł, udając, że się nic nie stało. Kiedy
jednak już miał wyjść z pokoju, zauważył leżący na biurku zeszyt — jeden z
dawnych, który prowadził jeszcze przed ucieczką matki. Pisał wtedy starannie,
zważał na każde słowo. Nie potrzebował wyrysowanych linii, bo potrafił pisać
zgrabnie i z wyczuciem, za co mama zawsze go chwaliła. " Kaligrafię to ty
masz w genach" — zawsze powtarzała. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby
przyjrzała się tym pomazańcom z notatek?
—
Pewnie znowu byś uciekła — odpowiedział sobie cicho. Łzy zebrały mu się w
oczach, gdy patrzył na szczegółowe zapiski z biologii, a szczególnie wyjątkowy
okazał się rysunek żaby, którego wykonał zaraz po lekcji z Albą. Matka była z
niego dumna. Dostał dodatkowe ciastko, poszedł wcześniej spać, a nawet następnego
dnia pogłaskała go po głowie. Jednak rysunek nie wystarczył, żeby ją
zatrzymać... Tydzień później odeszła, a Barry jedyne, co pamiętał, to jej
obojętny wyraz twarzy, gdy odchodziła, i stary świecznik.
W
kącie pokoju stały wciąż segregatory, w których trzymał harmonogramy —
wszystkie z oznaczeniami wykonania... No, może prawie, bo pod koniec zawiódł
ojca i wyrwał się z nieskończonej tułaczki przez niepotrzebną wiedzę.
Umiejętności żadnych nie nabrał, czasu stracił zbyt wiele.
—
Czas... — wyszeptał, przypominając sobie o zegarze życia, który powoli zbliżył
się ku końcowi. Niecały rok... Barry nie wyobrażał sobie ostatnich dni życia,
świadomości, że wkrótce jutro nie nadejdzie — nie obudzi się, nie zrobi
Eliotowi śniadania, nie przejrzy kolejnego pudła ze starą sprawą. Zaśnie i już
nigdy więcej się nie obudzi, co przerażało go mocniej niż sam fakt, że umrze.
Jego śmierć nie stanie się niczym wyjątkowym, ludzie zaraz zapomną, nikt nie
spisze raportu, jego zdjęcie nie znajdzie się w jednym z tych starych pudeł, by
za kolejne lata następny archiwista przepisywał papiery do komputera. Nic się
nie stanie. Dzień skończy się i zacznie tak samo...
Barry
wychylił się zza drzwi. Od razu dostrzegł zmartwione spojrzenie Eliota — w jego
oczach pojawił się błysk ciekawości, jakiegoś entuzjastycznego przebudzenia,
które przygasało wraz z przyswajaniem tego, co się wydarzyło. W końcu wrócił do
kuchni i upadł na krzesło, załamując ręce z bezsilności.
—
Co ja zrobiłem? — spytał się Barry'ego.
—
Nie wiem, bo nie słuchałem.
Eliot
parsknął krótkim śmiechem.
—
Wiem. — Uśmiechnął się słodko. — Jesteś w tym najgorszy, nie umiesz się
przysłuchiwać. Nawet jeśli ludzie gadają nad twoim uchem, to i tak zawsze coś
pominiesz, o czymś zapomnisz albo przeinaczysz.
—
Możliwe, dlatego... — przyklapnął naprzeciw Eliota, wcześniej nastawiając wodę
w czajniku — słucham — zachęcił przyjaciela, by mówił. Naszykował dwie torebki
herbaty, którą otrzymał od Alby. Na takie właśnie okazje była.
—
Listonosz przyszedł z pracą dla mnie. Zgodziłem się. Chce, żebym odnalazł jego
córkę — opowiedział zdawkowo.
—
I...
—
No co "iii"? — Wzruszył ramionami. — Może i jestem głupi, ale nie
sądziłem, że aż tak. Chyba porwałem się na coś niemożliwego i nie wiem, jak się
teraz z tego wyplątać. Przecież nie pozwolą mi ot tak oglądać szpitala, a co
mówiąc o otrzymaniu jakichkolwiek informacji. A jeszcze muszę dodać, że ta
dziewczyna musi być kimś, skoro ZAGINĘŁA. Nie wierzę, że ot tak rozpłynęła się
w powietrzu. No, kurna, no, nie pomyślałem. Przecież nie słyszałem, by ktokolwiek
kiedykolwiek prowadził śledztwo, a nawet jeśli kiedyś coś takiego było, to te
stare baby już dawno nabawiły się tak słabej pamięci, że pewnie nie pamiętają,
co robiły wczoraj — mówił szybko, bez wytchnienia, aż w końcu stracił dech w
piersi. Wziął kilka głębokich wdechów i zamilknął na moment.
Barry
podał mu wodę na wysuszone gardło. Kiedy je nawilżył kontynuował:
—
Coś tu jest nie tak. Po pierwsze, ta dziewczyna, dziwnym albo nie trafem,
akurat zaginęła po wizycie w szpitalu. Dobra. — Machnął ręką. — Wątpię w
przypadki, więc uznajmy, że lekarze ją porwali. Poza tym kolejna sprawa, nikt
się tym nie zainteresował. Zauważyłeś, jak ludzie powrócili do.... codzienności
po tych całych przepaściach, śmierciach i buntach? Ot, pamiętamy, ale i
niekoniecznie. Profesor Bael nie raz o tym wspominał, ach to był jednak wybitny
człowiek — dodał pomiędzy. — Strach przed zmianami jest silniejszy niż strach
przed śmiercią, bo to właśnie on jest pierwszym sygnałem, który zwiastuje
nadejście drugiego. Przepaść — zmiana, więc mamy śmierci. Bunt — zmiana, mamy
śmierci. Jeden kabelek pociąga za sobą kolejne. Coś się spali w tych przewodach
i już całość pada. Zauważyłeś, prawda?
Barry
skinął głową.
—
Gadam jak najęty, prawda?
Barry
znów kiwnął.
—
Ech, coś ze mną jednak nie tak. Martwię się, szczególnie o ciebie. Zawsze,
gdzie się zjawiasz, tam jakieś nieszczęście.
—
Przepaść to twoja zasługa — zauważył, zalewając herbatę wrzątkiem. — Gadasz.
Dużo. Tylko... masz w tym jakąś rację.
—
Prawda? Mówię, w książkach Baela można znaleźć wiele mądrości. Szkoda że
wszystkie cudowności zniknęły w tych okropnych, ciemnych... czeluściach
przepaści — dokończył z trudem. Głos załamał mu się ze zmęczenie. Wypił łyk
gorącej herbaty, krzywiąc się, czy ciepło przeszło mu przez gardło.
—
Nie masz innych książek? — zainteresował się Barry, nie kojarząc, by w
bibliotecznych zasobach byłaby choćby jedna pozycja tego, zdaniem Eliota,
wybitnego profesora.
—
Nie, ciężko zdobyć. W ogóle nie wiem, jak na nie natrafiłem. Ciężka sprawa, bo
kupiłem w sklepie. Dostałem paczką i... — urwał, zamyślając się na moment.
—
Skąd paczka?
—
Listonosz... Ateusz... — Barry chyba po raz pierwszy usłyszał poprawnie
wypowiedziane imię mężczyzny. — Jego córka zaginęła, a to on dostarczył mi tę
paczkę. Często mi coś dawał, ale to on... Od kogo kupiłem? Nie... Nie pamiętam,
to dziwne. W bibliotece chyba znalazłem jedną z książek.
—
Nie — przerwał mu szybko Barry. — Nie ma.
—
Jak... "nie ma"?
—
Nie ma. Sprawdziłem.
—
Nie ma, nie ma, nie ma, ale ja jakoś poznałem tego człowieka. Pamiętam nawet
dzień, w którym sięgnąłem po książkę w starej oprawie. Byłem zafascynowany tym,
co znajdę w środku, a raczej miałem nadzieję, że może tam jakaś zakładka jest,
zgnieciony robak czy coś. Jednak zacząłem czytać... Pierwsza strona, potem
druga, trzecia, aż zanim się obejrzałem, pochłonąłem całość. Pisał inaczej,
odważniej. Wyczułem z tekstu szczerość, brak zakłamania i tej... tej... obłudy,
która jest dookoła nas. Co my tak naprawdę jemy, Barry? Kim jesteśmy? Co się
znajduje w tych ekranach? — Wskazał na swój nadgarstek. — Nie wiemy nic o
sobie, o tym świecie, a już o tym... — ściszył głos — co znajduje się za MUR—em?
Może... Może... — zawahał się.
—
Co "może"? — pogonił go Barry.
Eliot
zamlaskał. Uciekł wzrokiem przed Barrym, wbijając niepewnie spojrzenie w gorący
czajnik.
—
Może twoja mama miała rację — dokończył szybko, konkretnie.
Barry
zacisnął palce na uchu kubka. Przełknął głośno ślinę i z trudem powstrzymał
drgawki, które pojawiły się znikąd i nagle. Zakaszlał, próbując zagłuszyć
tupanie prawej nogi o podłogę. Nie zdołał... Eliot chwycił jego lewą dłoń.
Uśmiechnął się łagodnie, po czym wyszeptał:
—
Przepraszam.
—
Nie. — Pokręcił głową. Szarpnął ręką, ale Eliot tylko wzmocnił uścisk.
—
Nie puszczę — odparł stanowczym tonem.
—
Przestań się...
—...
tak zachowywać? — dokończył za niego. — Oczywiście, że mogę, ale czy jest ku
temu jakiś większy sens. Czy przez to ci będzie lepiej? Możliwe, że w tej
chwili przesadzam, a pewnie tak jest, bo rozpocząłem rozmowę na bardzo grząskim
terenie... tylko że czasem trzeba tak postąpić. Barry, wydaje... — Syknął. —
Wydaje mi się, że powinieneś znaleźć odpowiedzi. Nawet jeśli to nie była
najlepsza matka na świecie, miałeś ją tylko jedną.
—
A ty...
—Moja
otwarcie się mnie wyrzekła. Pogodziłem się... Co prawda nadal troszkę boli, ale
gdybym chciał coś zmienić, to mogę w każdej chwili ją odwiedzić. Zapytać się,
przytulić, nawet jeśli zaraz mnie odepchnie i znów wyrzuci za drzwi. Ty nie
miałeś szansy został odrzucony.
—
Zostałem... — Barry otworzył usta, ale nic więcej nie zdołało przez nie
przejść.
—
Nie zostałeś odrzucony.
—
Odeszła.
—
Wiem i również wiem, że nadal będzie cię to dręczyć, jeśli coś z tym nie
zrobisz.
Zamilkli
na moment. W tym czasie podnieśli kubki z herbatą i napili się — Eliot
siorbiąc, a Barry cicho biorąc dwa niewielkie łyki gorzkiej herbaty, która już
nie smakowała jak na początku. Zachwyt minął, została tylko jakaś niezrozumiała
gorycz i nutka niesmaku. Barry skrzywił się, odstawiając kubek z powrotem na
stół, na których wciąż leżały złączone dłonie chłopaków. Dwa razy szarpnął, ale
Eliot trzymał mocno, sugerując, że za nic go nie wypuści, póki nie zgodzi się —
Barry nie tego chciał. Matka odeszła. Nawet jeśli pozostawiła parę pytań, to
wolał martwić się teraźniejszością — pracą, wolnym wieczorem z Eliotem, co
zrobić na śniadanie. Nie zadręczać się wątpliwościami, które nie rozwiały się
przez te wszystkie lata.
—
Martwi mnie świecznik — odezwał się, uznając, że tylko w ten sposób zniechęci
Eliota.
—
Świecznik? — powtórzył ostrożnie.
—
Przyszła z nim do mnie, kończyłem wtedy pracę na dany dzień. Obiecałem, że
dostanę się do tej samej szkoły, co ty.
—
Tak. — Zaśmiał się. — Zawsze mówiłeś, że cokolwiek się stanie czy nie stanie,
zawsze będziemy razem. Przyjaźń do końca ludzkości, a nawet dalej. Uczyłeś się
wtedy tak dużo, że aż zacząłem się... A tak, matka i świecznik, czyli co dalej?
— wrócił szybko do głównego tematu.
—
Nic — wyszeptał. — Odeszła. Dzień się nie zmienił. Wszystko zostało takie samo.
—
Barry....
—
Świecznik mnie dręczy. Dręczy mnie to, że pożegnała się ze mną jak zawsze.
Wyszła. Nie wróciła.
—
Barry...
—
Został mi niecały rok życia — przypomniał przyjacielowi. Jego twarz
spochmurniała. Znów uciekł wzrokiem przed Barrym. — Daj mi żyć. Nie chcę
marnować czasu na ludzi, dla których nic nie znaczyłem.
—
Oj, nie mów tak. Na swój chory sposób kochała cię.
—
Nie.
—
Nie. Nie. Nie. Ty nie pamiętasz tego w ten sposób, bo byłeś w tym całym...
centrum — znalazł po chwili właściwe słowo. — Ja stałem obok. Martwiła się, że
zniszczysz sobie życie, jak ona, że zdradzą cię ci, którym zaufasz. Nie chciała
mnie w waszym domu, bo i moja matka ją skrzywdziła. Nie powinna cię tak
traktować, zamykać cię przed światem i nie pozwalać rozwalić kolano...
—
Co zresztą robiłeś często — wtrącił się Barry.
Równocześnie
parsknęli śmiechem.
—
W tym byłem mistrzem. — Wypiął dumnie pierś. — Wracając, na swój sposób kochała
cię i może właśnie dlatego odeszła za MUR, by coś osiągnąć, by zmienić swoje
życie i twoje.
Barry
westchnął, nieznacznie kiwając głową, aby Eliot w końcu go puścił. Tak się
stało. Gdy tylko rozluźnił uścisk, Barry zabrał dłoń. Wstał i wylał resztę
zimnej herbaty do zlewu, przyglądając się jak fusy z rozwalonej torebki
zapychają otwory.
—
Na pewno nic z tym nie robić? — zapytał jeszcze raz Eliot.
—
Masz swoją pracę. Gratuluje...
—
Ta... Może najpierw pomyślę zanim coś zrobię, ale najpierw... — zastukał w blat
stołu — opowiadaj o szpitalu. Chcę wysłuchać konkretnych konkretów! A potem
przepytasz mnie! Egzamin już tak blisko... Na pewno go nie zdam, nie zdam... —
jęczał, wysiorbiując resztkę herbaty z dna kubka.
Barry
przewrócił oczami i szybko przeszedł do konkretów — zdecydowanie wolał
rozmawiać o szpitalu niż wysłuchiwać kolejnych narzekań Eliota. Zdecydowanie.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz