[Pozory czasem mylą] Rozdział 47 Śpiewaj, jeśli potrafisz


Lucy uciekła za drzwi, a Loki podążył za nią, nadal nic się nie odzywając. Oboje pomachali do Levy i Gajeela, po czym wyszli, zostawiając dziwne wrażenie. Jakby przyszli tu z konkretnym celem i wyszli, osiągając go…
— Lucy robi się coraz to dziwniejsza — zauważył Gajeela, obejmując Levy w pasie. — Bardziej dziwna niż dziwna, bo zawsze była dziwna.
— Co masz na myśli?

— E! E! — Dźgnął Levy kilka razy w brzuch. — Jaja se robisz? Trauma i te sprawy, ona nadal przeżywa. Teraz i tak sporo mówi, ale wcześniej? Najczęściej milczała, bała się, chyba… — Westchnął ciężko z niepewności, czy może mówić dalej. Levy widziała w jego oczach coś więcej — swego rodzaju troskę o Lucy, jakby czuł się za nią odpowiedzialny. — Ona długo w sobie trzymała wiele rzeczy. A teraz? W końcu dostała szansę, by żyć, a ludzie i tak chcą jej śmierci.
Levy zmarszczyła czoło. Spojrzała krzywo na Gajeela, pamiętając, że z tydzień temu sam ją porwał, uwięził i podobno pobił, co niekoniecznie przemawiało za jego niewinnością w tej sprawie.
— Wiesz, prawda? — Rozwarł szeroko oczy, przełykając głośno ślinę. — Wiesz, że pracuję dla Anoclogii.
Skinęła, a potem jeszcze dodała, by nie miał żadnych wątpliwości:
— Tak, wiem.
Gajeel zaśmiał się słabo.
— I nie bałaś się ze mną spotkać? — zapytał, palcami przeczesując splątane włosy.
Zawahała się nad odpowiedzią. Nie, nigdy nie bała się spotkania z Gajeelem, to inny martwili się, że ta randka doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Nie chowała wobec niego żadnej urazy. Nie znała Gajeela, więc jakie prawo miała oceniać człowieka, który wszedł do jej sklepu, by kupić płytę dla samotnej dziewczyny, przeżywającej od lat ogromną traumę? Był dobrym człowiekiem, nawet jeśli igrał z ze złymi ludźmi. Ale czasami po prostu nie istniał wybór…
Levy pochyliła się nad Gajeelem i delikatnie musnęła go w usta. Odsunęła się jak porażona, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu, aby tylko uniknął spojrzenia Gajeela. Zacisnęła dłonie na sukience, a wargi zawinęła w wąską linijkę w oczekiwaniu na reakcję chłopaka, który póki co tylko milczał.
Nagle musnął jej policzek. Przybliżył do siebie i pocałował mocno, intensywnie, prawie agresywnie, ale to tylko doprowadziło ją do większej ekstazy. Zmieniła pozycję. Usiadła w rozkroku przed Gajeel, w jednoznacznej, bardzo wymownej pozycji, na widok Gajeela zagwizdał. Chwycił Levy w pasie i przyciągnął do siebie, zabierając jej oddech w intensywnych pocałunkach, które następowały jeden po drugim, jakby w nieustannej walce o to, kto jest lepszy.
— Zaczekaj. — Gajeel chwycił Lucy za ramiona i odsunął od siebie. Oboje oddychali ciężko, nierówno, a ich twarze zrobiły się czerwone. — Chodźmy… Chodźmy do ciebie.
— Mieszkam na zadupiu.
— I tak planuję zanocować, ghehe. — Cmoknął Levy w szyję. — A może i dłużej…
— Aż tak bardzo chcesz obrabować mi sklep?
— Dokładnie — przyznał, a potem pocałował Levy jeszcze raz, prosto w usta.
— Nie mam tam nic cennego.
Gajeel złapał Levy za tyłek i podniósł się razem w nią, idąc w kierunku drzwi.
— Znajdzie się coś. — Puścił do niej oczko. — A może… — zanucił seksownie.
Levy objęła go w szyi, a potem zjechała dłońmi niżej, obmacując silne, twarde mięśnie, które tylko podnieciły ją jeszcze mocniej. Zacmokała kilka razy, drocząc się z Gajeelem, ale tak naprawdę sama z trudem wytrzymywała to ciągnące się napięcie.
— Ubieraj się! — krzyknęła i zeskoczyła z Gajeela.
— A ja miałem nadzieję, że właśnie na odwrót — dociął jej, ale sam zebrał się pierwszy, nim jeszcze Levy zdążyła dobrze nałożyć kurtkę.
Dziewczyna tym razem nie żałowała ciepłoty. Narzuciła na siebie czapkę, rękawiczki, nawet szalik a klipsy zdjęła i wrzuciła w otchłań torebki.
— Wyglądasz jak… — zaczął, ale Levy ostro mu przerwała:
— Nie! Zimno, więc się ubieram!
Chwyciła Gajeela pod ramię i szybko wyszli z klubu karaoke, kierując się w stronę przystanku. Oj, nie wątpiła, że trochę poczekają na autobus, ale Gajeel raczej nigdzie nie zamierzał uciekać. Na zaś zacisnęła uścisk jeszcze mocniej, co tylko wprawiło go w lepszy nastrój. Uśmiechnął się szeroko, trochę zgryźliwie, ale właśnie to było w nim takie intrygujące.
— Przepraszam! — usłyszeli nagle za sobą.
Odwrócili się równocześnie, kiedy czyjaś ręka zacisnęła się na ramieniu Levy. Stała za nimi kobieta w średnim wieku, o przepięknych, jasnych włosach, które sięgały jej aż do pośladków, choć były upięte w gruby warkocz. Uśmiech miała słodki i niewinny, zupełnie niepasujący do zmęczonej twarzy wypełnionej głębokimi zmarszczkami.
— Szuka pani… drogi? — zagadnęła Levy, zastanawiając się, dlaczego akurat ich zaczepiła, kiedy wokół patrolowało ulicę tylu policjantów.
— Przepraszam, ale szukam konkretnej osoby, a mianowicie syna. Musiałam go zostawić na wiele, wiele długich, ale ciągle go pilnowałam. Dlatego znam również i was, to znaczy, nie śledziłam nikogo, to przypadek. Ja…
— Kim pani jest, do rzeczy! — nakazał ostro Gajeel, powoli tracąc cierpliwość. Nawet ścisnął mocniej Levy, jakby obawiał się, że za moment wydarzy się coś niedobrego.
— Tak, tak, trochę gadam, taka moja natura, zła natura.
— Do rzeczy! — upierał się nadal.
— Ależ oczywiście, już. Syn, tak, syn. Szukam swojego syna.
— Do rzeczy! — wrzasnął, co przykuło uwagę dwóch policjantów, stojących nieopodal baru „Dorodna truskawka”.
Funkcjonariusze podeszli do nich, informując pozostałych kolegów z patrolu o interwencji w centrum. Levy przewróciła oczami. Tylko tego jej brakowało. Zainteresowania policji, kiedy Gajeel pracował dla Acnologii, a ona znała dwójkę osób odpowiedzialnych za podpalenia w Magnolii. Nieświadomie spięła mięśnie. Obiecała sobie, że się nie odezwie, może Gajeel wszystko załatwi, ale wątpiła. Zrobił się nieswoi, zmieszał na widok funkcjonariuszy, tylko nieznana im kobieta pozostała całkowicie niewzruszona.
Jeden z policjantów wyjął notes, drugi położył dłoń na broni, gotowy, by w każdej chwili strzelić w Gajeela.
— Coś się stało? — spytał kobietę lekko ochrypłym od mrozu głosem.
— Nie, nie — powiedziała szybko, machając przed sobą prawą ręką. — Tych dwoje zna mojego syna i chcę się dowiedzieć, gdzie go znajdę, ale mam problem z wysławianiem się i ten oto chłopak… — wskazała na Gajeela — trochę się zdenerwował. Tylko powtarzam, to absolutnie moja wina, nie tego dziecka. Trochę się gubię i… O Boże! — krzyknęła na całą ulicę. Oczy otworzyła szeroko ze strachu, gdy spojrzała wprost przed siebie, w okolicę pustej alejki, którą jeszcze niedawno przemierzała Levy. — Tam ktoś…
— Co?!
Policjanci ruszyli we wskazanym przez kobietę kierunku, ostrzegając po drodze przechodniów, by uważali. Kobieta zaśmiała się cicho, trochę podejrzanie, ale kiedy Levy tak na nią patrzyła, nie mogła pozbyć się wrażenia, że skądś ją zna…
— No, i nas zostawili — odparła dumnie, poklepując się kilka razy w pierś. — A teraz… — zwróciła się wprost do Levy. — Może się przedstawię. Mam Amelia Dragneel i jestem matką Natsu Dragneela…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!