Lucy
uciekła za drzwi, a Loki podążył za nią, nadal nic się nie odzywając. Oboje
pomachali do Levy i Gajeela, po czym wyszli, zostawiając dziwne wrażenie. Jakby
przyszli tu z konkretnym celem i wyszli, osiągając go…
—
Lucy robi się coraz to dziwniejsza — zauważył Gajeela, obejmując Levy w pasie. —
Bardziej dziwna niż dziwna, bo zawsze była dziwna.
—
Co masz na myśli?
—
E! E! — Dźgnął Levy kilka razy w brzuch. — Jaja se robisz? Trauma i te sprawy,
ona nadal przeżywa. Teraz i tak sporo mówi, ale wcześniej? Najczęściej
milczała, bała się, chyba… — Westchnął ciężko z niepewności, czy może mówić
dalej. Levy widziała w jego oczach coś więcej — swego rodzaju troskę o Lucy,
jakby czuł się za nią odpowiedzialny. — Ona długo w sobie trzymała wiele rzeczy.
A teraz? W końcu dostała szansę, by żyć, a ludzie i tak chcą jej śmierci.
Levy
zmarszczyła czoło. Spojrzała krzywo na Gajeela, pamiętając, że z tydzień temu
sam ją porwał, uwięził i podobno pobił, co niekoniecznie przemawiało za jego
niewinnością w tej sprawie.
—
Wiesz, prawda? — Rozwarł szeroko oczy, przełykając głośno ślinę. — Wiesz, że
pracuję dla Anoclogii.
Skinęła,
a potem jeszcze dodała, by nie miał żadnych wątpliwości:
—
Tak, wiem.
Gajeel
zaśmiał się słabo.
—
I nie bałaś się ze mną spotkać? — zapytał, palcami przeczesując splątane włosy.
Zawahała
się nad odpowiedzią. Nie, nigdy nie bała się spotkania z Gajeelem, to inny
martwili się, że ta randka doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Nie chowała
wobec niego żadnej urazy. Nie znała Gajeela, więc jakie prawo miała oceniać
człowieka, który wszedł do jej sklepu, by kupić płytę dla samotnej dziewczyny,
przeżywającej od lat ogromną traumę? Był dobrym człowiekiem, nawet jeśli igrał
z ze złymi ludźmi. Ale czasami po prostu nie istniał wybór…
Levy
pochyliła się nad Gajeelem i delikatnie musnęła go w usta. Odsunęła się jak
porażona, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu, aby tylko uniknął spojrzenia
Gajeela. Zacisnęła dłonie na sukience, a wargi zawinęła w wąską linijkę w
oczekiwaniu na reakcję chłopaka, który póki co tylko milczał.
Nagle
musnął jej policzek. Przybliżył do siebie i pocałował mocno, intensywnie,
prawie agresywnie, ale to tylko doprowadziło ją do większej ekstazy. Zmieniła
pozycję. Usiadła w rozkroku przed Gajeel, w jednoznacznej, bardzo wymownej
pozycji, na widok Gajeela zagwizdał. Chwycił Levy w pasie i przyciągnął do
siebie, zabierając jej oddech w intensywnych pocałunkach, które następowały
jeden po drugim, jakby w nieustannej walce o to, kto jest lepszy.
—
Zaczekaj. — Gajeel chwycił Lucy za ramiona i odsunął od siebie. Oboje oddychali
ciężko, nierówno, a ich twarze zrobiły się czerwone. — Chodźmy… Chodźmy do
ciebie.
—
Mieszkam na zadupiu.
—
I tak planuję zanocować, ghehe. — Cmoknął Levy w szyję. — A może i dłużej…
—
Aż tak bardzo chcesz obrabować mi sklep?
—
Dokładnie — przyznał, a potem pocałował Levy jeszcze raz, prosto w usta.
—
Nie mam tam nic cennego.
Gajeel
złapał Levy za tyłek i podniósł się razem w nią, idąc w kierunku drzwi.
—
Znajdzie się coś. — Puścił do niej oczko. — A może… — zanucił seksownie.
Levy
objęła go w szyi, a potem zjechała dłońmi niżej, obmacując silne, twarde
mięśnie, które tylko podnieciły ją jeszcze mocniej. Zacmokała kilka razy,
drocząc się z Gajeelem, ale tak naprawdę sama z trudem wytrzymywała to ciągnące
się napięcie.
—
Ubieraj się! — krzyknęła i zeskoczyła z Gajeela.
—
A ja miałem nadzieję, że właśnie na odwrót — dociął jej, ale sam zebrał się
pierwszy, nim jeszcze Levy zdążyła dobrze nałożyć kurtkę.
Dziewczyna
tym razem nie żałowała ciepłoty. Narzuciła na siebie czapkę, rękawiczki, nawet
szalik a klipsy zdjęła i wrzuciła w otchłań torebki.
—
Wyglądasz jak… — zaczął, ale Levy ostro mu przerwała:
—
Nie! Zimno, więc się ubieram!
Chwyciła
Gajeela pod ramię i szybko wyszli z klubu karaoke, kierując się w stronę
przystanku. Oj, nie wątpiła, że trochę poczekają na autobus, ale Gajeel raczej
nigdzie nie zamierzał uciekać. Na zaś zacisnęła uścisk jeszcze mocniej, co
tylko wprawiło go w lepszy nastrój. Uśmiechnął się szeroko, trochę zgryźliwie,
ale właśnie to było w nim takie intrygujące.
—
Przepraszam! — usłyszeli nagle za sobą.
Odwrócili
się równocześnie, kiedy czyjaś ręka zacisnęła się na ramieniu Levy. Stała za
nimi kobieta w średnim wieku, o przepięknych, jasnych włosach, które sięgały
jej aż do pośladków, choć były upięte w gruby warkocz. Uśmiech miała słodki i
niewinny, zupełnie niepasujący do zmęczonej twarzy wypełnionej głębokimi
zmarszczkami.
—
Szuka pani… drogi? — zagadnęła Levy, zastanawiając się, dlaczego akurat ich
zaczepiła, kiedy wokół patrolowało ulicę tylu policjantów.
—
Przepraszam, ale szukam konkretnej osoby, a mianowicie syna. Musiałam go
zostawić na wiele, wiele długich, ale ciągle go pilnowałam. Dlatego znam
również i was, to znaczy, nie śledziłam nikogo, to przypadek. Ja…
—
Kim pani jest, do rzeczy! — nakazał ostro Gajeel, powoli tracąc cierpliwość.
Nawet ścisnął mocniej Levy, jakby obawiał się, że za moment wydarzy się coś
niedobrego.
—
Tak, tak, trochę gadam, taka moja natura, zła natura.
—
Do rzeczy! — upierał się nadal.
—
Ależ oczywiście, już. Syn, tak, syn. Szukam swojego syna.
—
Do rzeczy! — wrzasnął, co przykuło uwagę dwóch policjantów, stojących nieopodal
baru „Dorodna truskawka”.
Funkcjonariusze
podeszli do nich, informując pozostałych kolegów z patrolu o interwencji w centrum.
Levy przewróciła oczami. Tylko tego jej brakowało. Zainteresowania policji,
kiedy Gajeel pracował dla Acnologii, a ona znała dwójkę osób odpowiedzialnych
za podpalenia w Magnolii. Nieświadomie spięła mięśnie. Obiecała sobie, że się
nie odezwie, może Gajeel wszystko załatwi, ale wątpiła. Zrobił się nieswoi,
zmieszał na widok funkcjonariuszy, tylko nieznana im kobieta pozostała
całkowicie niewzruszona.
Jeden
z policjantów wyjął notes, drugi położył dłoń na broni, gotowy, by w każdej
chwili strzelić w Gajeela.
—
Coś się stało? — spytał kobietę lekko ochrypłym od mrozu głosem.
—
Nie, nie — powiedziała szybko, machając przed sobą prawą ręką. — Tych dwoje zna
mojego syna i chcę się dowiedzieć, gdzie go znajdę, ale mam problem z
wysławianiem się i ten oto chłopak… — wskazała na Gajeela — trochę się
zdenerwował. Tylko powtarzam, to absolutnie moja wina, nie tego dziecka. Trochę
się gubię i… O Boże! — krzyknęła na całą ulicę. Oczy otworzyła szeroko ze
strachu, gdy spojrzała wprost przed siebie, w okolicę pustej alejki, którą
jeszcze niedawno przemierzała Levy. — Tam ktoś…
—
Co?!
Policjanci
ruszyli we wskazanym przez kobietę kierunku, ostrzegając po drodze
przechodniów, by uważali. Kobieta zaśmiała się cicho, trochę podejrzanie, ale
kiedy Levy tak na nią patrzyła, nie mogła pozbyć się wrażenia, że skądś ją zna…
—
No, i nas zostawili — odparła dumnie, poklepując się kilka razy w pierś. — A
teraz… — zwróciła się wprost do Levy. — Może się przedstawię. Mam Amelia
Dragneel i jestem matką Natsu Dragneela…
0 Comments:
Prześlij komentarz