[BAEL] #19


Barry puścił Eliota. Odsunął się od niego i zaczął błądzić wzrokiem po archiwum, żeby tylko nie napotkać spojrzenia przyjaciela. Przesadził, ale nie żałował chwilowego zbliżenia, które tylko utwierdziło go w przekonaniu, że potrafił tylko okłamywać Eliota.

— Mylisz się — powiedział cierpkim, pełnym bólu głosem. — Już od dawna cię okłamuję, więc nic się nie zmieniłem. — Uśmiechnął się, lecz wiedział, że wygląda od sztucznie.
— A więc jest coś jeszcze więcej? — Eliot zmierzył go ostrym wzrokiem. — Mów, natychmiast wyznawaj.
— Oj, nic wielkiego, tylko kocham cię ponad życie — wyznał żartobliwym tonem, aby tylko Eliot wziął to za żart. I tak się stało, bo zaraz wybuchnął radosnym śmiechem.
— Oj, ja też cię kocham, ty konusie jeden. Jednak rozładować sytuację to ty umiesz.
Barry zgodził się z nim kiwnięciem.
— Eh, może zajmijmy się czym innym — zaproponował Eliot, podejmując z biurka wszystkie zdjęcia, które przedstawiały tę samą kobietę, trzymającą w ustach białą różę. — Biała róża… — mruknął.
— Białe róże mogą symbolizować czystość, niewinność. W wierze chrześcijańskiej w trakcie ślubu bądź komunii kościół był nimi przyozdabiany. Biały symbolizował odrodzenie, nowe życie.
— Nie, nie, nie, nie zajmujmy się symboliką. Przecież równie dobrze zabójca mógł mieć ogródek, zajmować się…
— Już o tym mówiłeś — przerwał mu Barry.
— Serio? — Wzruszył ramionami. — Ale powtórzę, niekoniecznie to oznacza, że coś oznacza. Może zabójca chciał zmylić śledczych.
— Pytanie, jak umarła.
— Umarła? — Eliot zmarszczył czoło ze zdziwienia. — Zaraz, zaraz, czyli nie odkryli przyczyny śmierci?
Barry pamiętał słowa profesor Liliany, która stwierdziła, że technologia poszła tak do przodu, że cofnęła się w rozwoju. Brak potrzeby rozwiązywania takich spraw sprawił, że stało się niepotrzebne, by pamiętać o zmarłych. Barry zgadzał się z tym. Skoro ekran mówił o tobie wszystko, nawet w chwili śmierci zostawiał dokładne dane dotyczące zgonu, to dlaczego mieliby tworzyć coś, co umożliwiałoby dokładniejsze zbadanie przyczyn śmierci. Nie zawsze wszystko było takie proste, jak sprawa tej kobiety. System nie wykrył błędu, kobieta jakby zasnęła.
— Nie okryli — odpowiedział sobie Eliot. — Wiesz, czasami coś śmierdzi, innym razem cuchnie, a czasami ktoś sprytnie ukryje zapach pod perfumami. Niby ładnie pachnie, wszystko jest ok., ale tylko zbliżysz się i wtedy czujesz, że coś jest nie tak. Mam takie samo wrażenie. Jak na to nie spojrzę, to coś mi tu nie gra. Dlaczego w ogóle znaleźliśmy te zdjęcia?
— Ponieważ ktoś wiedział, że weźmiesz kopertę — zauważył Barry, krążąc między poszczególnymi pułkami wypchanymi pudłami z kolejnymi sprawami.
— Nie jestem chyba aż tak…
— Jesteś — odparł, nim Eliot zdążył dokończyć. — Wabik był idealny. Oglądaliśmy film. Lep na muchy.
Eliot zrobił kwaśną minę. Złapał się za skronie i rozmasował je mocno, rozmyślając nad czymś.
— Czy ty właśnie nazwałeś mnie muchą? — spytał niepewnie.
— Istotnie — przyznał Barry.
— I że lepem była koperta?
— Tak.
— Czyli aż taki jestem… prosty?
— Hm.
— Jesteś niewiarygodnie wredny. A mówiąc o lepiej, kurde, nie wiem, czy zauważyłeś, ale też się dałeś w to łatwo wplątać. Kurde zwłoki mu podłożyli pod nos i zaraz do nich biegnie.
Barry zasłonił usta dłonią. Naprawdę miał ochotę się roześmiać. Oboje zbyt łatwo dali się wplątać w sprawę.
— Dokładnie — powiedział po chwili. — Do—kład—nie — powtórzył, posyłając Eliotowi słodki uśmiech.
— Jaki szczery, patrzcie… — Skrzywił się. — Aż mi się niedobrze robi, kiedy tak… tak… Taki niski, a tyle się tam mieści pokładów szczerości. Dobra, nieważne. Wplątaliśmy się w to, więc teraz się wyplączmy. Możemy dla przykładu pójść na miejsce zbrodni. Dla olśnienia lub żeby po prostu stąd wyjść. Zauważyłeś, jak zrobiło się tu duszno?
W pomieszczeniu panował raczej chłód, było wilgotno, ale nie duszno.
— Tak — skłamał. — Wyjdźmy.
Eliot wypakował ze wszystkich teczek dokumenty. Pobieżnie przejrzał te najważniejsze i dopiero wtedy podał papier Barry’ego. Spojrzał na zapisane długopisem notatki. Trochę wyblakły, ale nadał dał radę przeczytać opis miejsca. Tylko coś w tym wszystkim się nie zgadzało. Taki obszar w strefie OMEGA nie istniał. „znalezioną na skraju lasu, w części dziś objętej polami strefy OMEGA” — wspomniał słowa profesor Liliany, jednak w tym opisie były jeszcze inne elementy. Opuszczony budynek. Martwy kot. Poza lasem. Czytał raz, drugi, ale nadal nic mu się nie zgadzało.
— Eliot, chodźmy na moment… — wydukał słabo.
— Gdzie niby?
— Nad przepaść — odparł ostrożnie.
Złapał Eliota w nadgarstku i pociągnął go za sobą. Zamknął za sobą drzwi do Archiwum, a potem przebiegli wzdłuż budynku, by nie przykuć uwagi policji. Nad przepaść dotarli dopiero po pół godzinie. Platformy ponownie nie działały. Barry martwił się — o wszystko i o nic jednocześnie. Strefa OMEGA nie interesowała go, jednak to właśnie ona bezpośrednio wpływała na niego i Eliota. Awarie pojawiały się ostatnio zbyt często, a jeszcze ta interwencja policji… Robiło się coraz to niebezpieczniej i obawiał się, że na tym się nie skończy.
Stanął nad samym skrajem przepaści. Wychylił się i spojrzał w czarną otchłań. Eliot nie odważył się na to. Usiadł na kamieniu, zakładając nogę na nogę i czekając, aż Barry zrobi, co ma zrobić.
Barry przetarł oczy. Wskazał przed siebie palcem i zaczął wykreślać linię, aż odnalazł skrzyżowane ze sobą kije, które ustawił Eliot. Znajdowały się bliżej przepaści…
— Postawiłeś je — stwierdził.
— Aa! Tak, bo chciałem ogarnąć MUR, gdzie dokładnie się znajduje, a co?
— One są bliżej.
— Bliżej? Co masz…
— Skocz tam! — rozkazał przyjacielowi.
Eliot kilka razy zamrugał z niedowierzania.
— Mam tam… — Wskazał palcem na drugą stronę przepaści. — Nie, głupi jestem, ale nie aż tak.
— W imię nauki?
— Nie.
— Mam teorię.
— Ty? — Zaśmiał się. — Niby jaką?
— MUR się kurczy — odpowiedział wprost, ku wielkiemu zaskoczeniu Eliota.
Przyjaciel otworzył szeroko usta. Spoglądał to na Barry’ego, to na MUR, aż w końcu zamarł w długim, niepokojącym milczeniu, które przyniosło tylko więcej zmartwień. Eliot nigdy nie zanurzał się w ciszy na tak długo. Barry obawiał się, że wszystko go przerosło w jednym momencie, kiedy czara przelała się.
— Dam radę — oświadczył nagle Eliot, odpychając delikatnie od siebie Barry’ego, wciąż świadomy, że za nimi znajduje się przepaść. Przeszedł obok przyjaciela i przyjrzał się niekończącej się otchłani, blednąc coraz mocniej, gdy czas mijał, a on nie skakał.
Eliot uniósł dłoń i skierował ją na ramię, po czym pogłaskał powietrze, wypowiadając jedno, krótkie słowo:
— Sonata.
Powietrze stało się cięższe. Wiatr zerwał się w silnym podmuchu, który porwał włosy Barry’ego wysuwając je spod luźnej gumki. Słowo oznaczało więcej niż początkowo zakładał. Nie był to pierwszy raz, kiedy padło z ust Eliota, ale dopiero teraz poczuł jego sens.
Eliot poderwał się z ziemi i skoczył wprost na drugą stronę przepaści. Wylądował z gracją, delikatnie, zaczynając od postawienia na twardej ziemi jednej nogi, a później dokładając drugą. Odchylił trochę głowę do tyłu i posłał Barry’emu smutny uśmiech. Sięgnął do skrzyżowanych kijów, które ustawił przed trzęsieniem i zmierzył krokami odległość od przepaści. Później wrócił do Barry’ego i odparł:
— Miałeś rację.
— MUR się przesuwa — powtórzył swoje wcześniejsze słowa. — To właśnie w tym jest rzecz. Nie możemy sprawdzić miejsca zbrodni, bo ono już dawno znajduje się poza… MUR—em — dokończył z niepokojem w głosie.
Mogli żyć tylko w obrębie MUR—u, ale nigdy nie zastanawiał się, co jest po jego drugiej stronie. Matka próbowała rozwiązać tę tajemnicę i zniknęła, nim nastał poranek, nim zdążyła ujrzeć swój pierwszy księżyc w życiu. Krążyło wiele opowieści o powodach, dla których zniknęła. Jedni wierzyli, że osiągnęła sukces i teraz żyje poza granicami strefy OMEGA, drudzy wyśmiewali pierwszych, sądząc, że rząd nie wybaczył jej ucieczki, a trzeci, ta największa grupa, milczała tuż obok cichych błaganiach Barry’ego, który chciał tylko wiedzieć, dlaczego mama go opuściła. Cisza trwała dziś, ale obawiał się, że podniesie się więcej głosów niż kiedykolwiek.
— Umrzemy? — spytał w końcu Eliot.
— Nie wiem — tylko taką odpowiedź mógł mu dać.
— A co wiesz, skoro tak zaczęliśmy konwersację? To przekracza poza wszystko, co czytałem w książce Baela. Teorie… One… To nic w porównaniu to… — wskazał dłonią na MUR — tego. Co jest po drugiej stronie?
— Bazując na danych historycznych, w danych czasach miasta otaczały się murami, aby uchronić się przed niebezpieczeństwem, ale zawsze istniała jakaś droga wyjścia.
Eliot chwycił nagle Barry’ego za ramiona i potrząsnął nimi, wykrzykując radosne:
— Właśnie! Stąd musi być wyjście! Na pewno, jeśli…
— Eliot — Barry próbował zwrócić jego uwagę, ale na marne. Nie słuchał.
—… uda nam się, no nie wiem, znaleźć jakąś klamkę albo… — mówił dalej.
— Eliot! — powiedział jeszcze raz.
—… odnaleźć jakiś kod, to może wtedy…
— ELIOT! — ryknął Barry, tracąc resztki cierpliwości, które mu jeszcze zostały.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!