Barry
puścił Eliota. Odsunął się od niego i zaczął błądzić wzrokiem po archiwum, żeby
tylko nie napotkać spojrzenia przyjaciela. Przesadził, ale nie żałował
chwilowego zbliżenia, które tylko utwierdziło go w przekonaniu, że potrafił
tylko okłamywać Eliota.
—
Mylisz się — powiedział cierpkim, pełnym bólu głosem. — Już od dawna cię
okłamuję, więc nic się nie zmieniłem. — Uśmiechnął się, lecz wiedział, że
wygląda od sztucznie.
—
A więc jest coś jeszcze więcej? — Eliot zmierzył go ostrym wzrokiem. — Mów,
natychmiast wyznawaj.
—
Oj, nic wielkiego, tylko kocham cię ponad życie — wyznał żartobliwym tonem, aby
tylko Eliot wziął to za żart. I tak się stało, bo zaraz wybuchnął radosnym
śmiechem.
—
Oj, ja też cię kocham, ty konusie jeden. Jednak rozładować sytuację to ty
umiesz.
Barry
zgodził się z nim kiwnięciem.
—
Eh, może zajmijmy się czym innym — zaproponował Eliot, podejmując z biurka
wszystkie zdjęcia, które przedstawiały tę samą kobietę, trzymającą w ustach
białą różę. — Biała róża… — mruknął.
—
Białe róże mogą symbolizować czystość, niewinność. W wierze chrześcijańskiej w
trakcie ślubu bądź komunii kościół był nimi przyozdabiany. Biały symbolizował
odrodzenie, nowe życie.
—
Nie, nie, nie, nie zajmujmy się symboliką. Przecież równie dobrze zabójca mógł
mieć ogródek, zajmować się…
—
Już o tym mówiłeś — przerwał mu Barry.
—
Serio? — Wzruszył ramionami. — Ale powtórzę, niekoniecznie to oznacza, że coś
oznacza. Może zabójca chciał zmylić śledczych.
—
Pytanie, jak umarła.
—
Umarła? — Eliot zmarszczył czoło ze zdziwienia. — Zaraz, zaraz, czyli nie
odkryli przyczyny śmierci?
Barry
pamiętał słowa profesor Liliany, która stwierdziła, że technologia poszła tak
do przodu, że cofnęła się w rozwoju. Brak potrzeby rozwiązywania takich spraw
sprawił, że stało się niepotrzebne, by pamiętać o zmarłych. Barry zgadzał się z
tym. Skoro ekran mówił o tobie wszystko, nawet w chwili śmierci zostawiał
dokładne dane dotyczące zgonu, to dlaczego mieliby tworzyć coś, co
umożliwiałoby dokładniejsze zbadanie przyczyn śmierci. Nie zawsze wszystko było
takie proste, jak sprawa tej kobiety. System nie wykrył błędu, kobieta jakby
zasnęła.
—
Nie okryli — odpowiedział sobie Eliot. — Wiesz, czasami coś śmierdzi, innym
razem cuchnie, a czasami ktoś sprytnie ukryje zapach pod perfumami. Niby ładnie
pachnie, wszystko jest ok., ale tylko zbliżysz się i wtedy czujesz, że coś jest
nie tak. Mam takie samo wrażenie. Jak na to nie spojrzę, to coś mi tu nie gra.
Dlaczego w ogóle znaleźliśmy te zdjęcia?
—
Ponieważ ktoś wiedział, że weźmiesz kopertę — zauważył Barry, krążąc między
poszczególnymi pułkami wypchanymi pudłami z kolejnymi sprawami.
—
Nie jestem chyba aż tak…
—
Jesteś — odparł, nim Eliot zdążył dokończyć. — Wabik był idealny. Oglądaliśmy
film. Lep na muchy.
Eliot
zrobił kwaśną minę. Złapał się za skronie i rozmasował je mocno, rozmyślając
nad czymś.
—
Czy ty właśnie nazwałeś mnie muchą? — spytał niepewnie.
—
Istotnie — przyznał Barry.
—
I że lepem była koperta?
—
Tak.
—
Czyli aż taki jestem… prosty?
—
Hm.
—
Jesteś niewiarygodnie wredny. A mówiąc o lepiej, kurde, nie wiem, czy
zauważyłeś, ale też się dałeś w to łatwo wplątać. Kurde zwłoki mu podłożyli pod
nos i zaraz do nich biegnie.
Barry
zasłonił usta dłonią. Naprawdę miał ochotę się roześmiać. Oboje zbyt łatwo dali
się wplątać w sprawę.
—
Dokładnie — powiedział po chwili. — Do—kład—nie — powtórzył, posyłając Eliotowi
słodki uśmiech.
—
Jaki szczery, patrzcie… — Skrzywił się. — Aż mi się niedobrze robi, kiedy tak…
tak… Taki niski, a tyle się tam mieści pokładów szczerości. Dobra, nieważne.
Wplątaliśmy się w to, więc teraz się wyplączmy. Możemy dla przykładu pójść na
miejsce zbrodni. Dla olśnienia lub żeby po prostu stąd wyjść. Zauważyłeś, jak
zrobiło się tu duszno?
W
pomieszczeniu panował raczej chłód, było wilgotno, ale nie duszno.
—
Tak — skłamał. — Wyjdźmy.
Eliot
wypakował ze wszystkich teczek dokumenty. Pobieżnie przejrzał te najważniejsze
i dopiero wtedy podał papier Barry’ego. Spojrzał na zapisane długopisem
notatki. Trochę wyblakły, ale nadał dał radę przeczytać opis miejsca. Tylko coś
w tym wszystkim się nie zgadzało. Taki obszar w strefie OMEGA nie istniał. „znalezioną
na skraju lasu, w części dziś objętej polami strefy OMEGA” — wspomniał słowa profesor
Liliany, jednak w tym opisie były jeszcze inne elementy. Opuszczony budynek.
Martwy kot. Poza lasem. Czytał raz, drugi, ale nadal nic mu się nie zgadzało.
—
Eliot, chodźmy na moment… — wydukał słabo.
—
Gdzie niby?
—
Nad przepaść — odparł ostrożnie.
Złapał
Eliota w nadgarstku i pociągnął go za sobą. Zamknął za sobą drzwi do Archiwum,
a potem przebiegli wzdłuż budynku, by nie przykuć uwagi policji. Nad przepaść
dotarli dopiero po pół godzinie. Platformy ponownie nie działały. Barry martwił
się — o wszystko i o nic jednocześnie. Strefa OMEGA nie interesowała go, jednak
to właśnie ona bezpośrednio wpływała na niego i Eliota. Awarie pojawiały się
ostatnio zbyt często, a jeszcze ta interwencja policji… Robiło się coraz to
niebezpieczniej i obawiał się, że na tym się nie skończy.
Stanął
nad samym skrajem przepaści. Wychylił się i spojrzał w czarną otchłań. Eliot
nie odważył się na to. Usiadł na kamieniu, zakładając nogę na nogę i czekając,
aż Barry zrobi, co ma zrobić.
Barry
przetarł oczy. Wskazał przed siebie palcem i zaczął wykreślać linię, aż
odnalazł skrzyżowane ze sobą kije, które ustawił Eliot. Znajdowały się bliżej
przepaści…
—
Postawiłeś je — stwierdził.
—
Aa! Tak, bo chciałem ogarnąć MUR, gdzie dokładnie się znajduje, a co?
—
One są bliżej.
—
Bliżej? Co masz…
—
Skocz tam! — rozkazał przyjacielowi.
Eliot
kilka razy zamrugał z niedowierzania.
—
Mam tam… — Wskazał palcem na drugą stronę przepaści. — Nie, głupi jestem, ale
nie aż tak.
—
W imię nauki?
—
Nie.
—
Mam teorię.
—
Ty? — Zaśmiał się. — Niby jaką?
—
MUR się kurczy — odpowiedział wprost, ku wielkiemu zaskoczeniu Eliota.
Przyjaciel
otworzył szeroko usta. Spoglądał to na Barry’ego, to na MUR, aż w końcu zamarł
w długim, niepokojącym milczeniu, które przyniosło tylko więcej zmartwień.
Eliot nigdy nie zanurzał się w ciszy na tak długo. Barry obawiał się, że
wszystko go przerosło w jednym momencie, kiedy czara przelała się.
—
Dam radę — oświadczył nagle Eliot, odpychając delikatnie od siebie Barry’ego,
wciąż świadomy, że za nimi znajduje się przepaść. Przeszedł obok przyjaciela i
przyjrzał się niekończącej się otchłani, blednąc coraz mocniej, gdy czas mijał,
a on nie skakał.
Eliot
uniósł dłoń i skierował ją na ramię, po czym pogłaskał powietrze, wypowiadając
jedno, krótkie słowo:
—
Sonata.
Powietrze
stało się cięższe. Wiatr zerwał się w silnym podmuchu, który porwał włosy
Barry’ego wysuwając je spod luźnej gumki. Słowo oznaczało więcej niż początkowo
zakładał. Nie był to pierwszy raz, kiedy padło z ust Eliota, ale dopiero teraz
poczuł jego sens.
Eliot
poderwał się z ziemi i skoczył wprost na drugą stronę przepaści. Wylądował z
gracją, delikatnie, zaczynając od postawienia na twardej ziemi jednej nogi, a
później dokładając drugą. Odchylił trochę głowę do tyłu i posłał Barry’emu
smutny uśmiech. Sięgnął do skrzyżowanych kijów, które ustawił przed trzęsieniem
i zmierzył krokami odległość od przepaści. Później wrócił do Barry’ego i
odparł:
—
Miałeś rację.
—
MUR się przesuwa — powtórzył swoje wcześniejsze słowa. — To właśnie w tym jest
rzecz. Nie możemy sprawdzić miejsca zbrodni, bo ono już dawno znajduje się
poza… MUR—em — dokończył z niepokojem w głosie.
Mogli
żyć tylko w obrębie MUR—u, ale nigdy nie zastanawiał się, co jest po jego
drugiej stronie. Matka próbowała rozwiązać tę tajemnicę i zniknęła, nim nastał
poranek, nim zdążyła ujrzeć swój pierwszy księżyc w życiu. Krążyło wiele
opowieści o powodach, dla których zniknęła. Jedni wierzyli, że osiągnęła sukces
i teraz żyje poza granicami strefy OMEGA, drudzy wyśmiewali pierwszych, sądząc,
że rząd nie wybaczył jej ucieczki, a trzeci, ta największa grupa, milczała tuż
obok cichych błaganiach Barry’ego, który chciał tylko wiedzieć, dlaczego mama go
opuściła. Cisza trwała dziś, ale obawiał się, że podniesie się więcej głosów
niż kiedykolwiek.
—
Umrzemy? — spytał w końcu Eliot.
—
Nie wiem — tylko taką odpowiedź mógł mu dać.
—
A co wiesz, skoro tak zaczęliśmy konwersację? To przekracza poza wszystko, co
czytałem w książce Baela. Teorie… One… To nic w porównaniu to… — wskazał dłonią
na MUR — tego. Co jest po drugiej stronie?
—
Bazując na danych historycznych, w danych czasach miasta otaczały się murami,
aby uchronić się przed niebezpieczeństwem, ale zawsze istniała jakaś droga
wyjścia.
Eliot
chwycił nagle Barry’ego za ramiona i potrząsnął nimi, wykrzykując radosne:
—
Właśnie! Stąd musi być wyjście! Na pewno, jeśli…
—
Eliot — Barry próbował zwrócić jego uwagę, ale na marne. Nie słuchał.
—…
uda nam się, no nie wiem, znaleźć jakąś klamkę albo… — mówił dalej.
—
Eliot! — powiedział jeszcze raz.
—…
odnaleźć jakiś kod, to może wtedy…
—
ELIOT! — ryknął Barry, tracąc resztki cierpliwości, które mu jeszcze zostały.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz