[Pozory czasem mylą] Rozdział 46 Wstań, jeśli potrafisz


LEVY
Przestąpiła z nogi na nogę, oglądając się dokładnie w wąskim lustrze, które wisiało w przedpokoju, tuż obok szafy wypchanej starymi futrami ojca. Okręciła kilka razy, sprawdzając, jak sukienka kręci się wraz z nią, a potem zatrzymała się i uśmiechnęła ciepło, gotowa na pierwszą w życiu randkę. Nałożyła na siebie ciepłą kurtkę, ale glany już sobie nie podarowała. Czarne klipsy zacisnęła na uszach. Podejrzewała, że zdejmie je, zanim zdąży się pochwalić wyglądem, ale może uda jej się przetrwać w tym mrozie bez czapki dłużej, niż przewidywała.

— Do boju, Levy, do boju! — dodała sobie odwagi i wyszła.
Sprawdziła jeszcze, czy włączyła alarm w sklepie muzycznym, a potem ruszyła na przystanek autobusowy. Wieczorami było mniej kursów, szczególnie z tego odludzia, na które wyprowadziła się po tym, jak dowiedziała się, kim jest jej prawdziwy ojciec. Dwa miesiące później zmarł i została sama. Była już dorosła, bała się, ale podjęła ważną dla siebie decyzję — oddziedziczyła sklep wraz z ze wszystkimi kredytami i innymi długami ojca, które zaciągnął w swoim żałosnym życiu, i zaczęła go prowadzić na własną rękę. Z miesiąca na miesiąc i tak jakoś sobie żyła. Bez większych wyrzeczeń, ale i bez większych przyjemności.
Do centrum dojechała po czterdziestu minutach. Wysiadła na zatłoczonym przystanku i sprawdziła na komórce, gdzie dokładnie znajduje się karaoke, w którym umówiła się z Gajeelem. Było niedaleko, ale nie za bardzo znała centrum. Rzadko tu bywała. Zdecydowanie wolała obrzeża — spokojne tereny leśne i wiejskie, małe sklepiki prowadzone przez tych samych ludzi od dziesiątek lat, którzy pamiętają, jaką wędlinę lubisz kupować. W centrum panował nieokiełznany zgiełk, każdy gdzieś się spieszył, a po ostatnich zamachach ludzie stali się niespokojni.
Levy minęła pierwszą ulicę. Policjant minął ją, pozdrawiając skinięciem. Kolejny ostrzegł ją, by uważała w nocy. Z kolei pięciu funkcjonariuszy spojrzało na nią krzywo, gdy poszła na skróty przez stare kamienice, niedaleko poczty. Dotarła jednak bezpiecznie pod lokal. Weszła do środka, oddała kurtkę i poprosiła recepcjonistkę o pokój. Młoda dziewczyna oderwała się od telefonu i wklepała coś w komputerze.
— Dla ilu osób? — spytała zmęczonym głosem, a zaraz potem ziewnęła szeroko.
— Dla dwóch — rozległ się głos zza Levy.
Pokręciła głową, wzdychając ciężko. Nie wierzyła, że nie mógł wejść jak człowiek, tylko od razu zrobił przedstawienie, wrzeszcząc na cały lokal.
Recepcjonistka jednak pozostała nieprzejęta. Wydrukowała paragon, podała cenę i zaczęła czekać, aż kto zapłaci.
— Po pół? — zaproponował Gajeel. — Jestem na równouprawnieniami.
— Może być — zgodziła się, wyjmując z torby gotówkę.
— Niesamowite, byłem święcie przekonany, że skończy się na tym, że to ja będę musiał płacić. Zaskoczyłaś mnie na amen! — Zaklaskał, gratulując Levy zachowania. — Jesteś niesamowita w swoim gatunku.
Levy posłała mu wątpliwe spojrzenie.
— Należymy do tego samego gatunku — przypomniała Gajeelowi, jakby zapomniał.
— Kobiety to zupełnie inny gatunek. — Pstryknął ją w czoło.
Recepcjonistka parsknęła śmiechem.
— Pokój numer trzy — powiedziała, podając im kluczyć i nadal śmiejąc się. — Dwie godziny. Gatunki, fajnego faceta sobie znalazłaś.
— To on mnie prześladuje — wtrąciła Levy, zabierając klucz. — I to tylko spotkanie przyjacielskie. Lubimy tego samego wokalistę, nic więcej…
— Ta, nic więcej, a wystroiłaś się jak choinka? Powiedz, mój urok osobisty od razu na ciebie zadziałał.
— Gdyby zadziałał, to już bym ci się oświadczyła, a na razie twój urok osobisty sprawił, że mam ochotę stąd wyjść — odparła złośliwie, trochę naginając fakty.
Nawet lubiła Gajeela. Był przystojny, a te czarne, długie włosy idealnie pasowały do jego ostrych, męskich rysów twarzy. Poza tym rzadko kiedy mogła z kimkolwiek porozmawiać o Metalicanie. Ludzie zapomnieli o dawnych artyście, rozkochując się we współczesnych piosenkach, które nie miały już w sobie tego dawnego czegoś. A przynajmniej nie poruszały jej serca tak mocno, jak utwory Metalicany. Przyprawiały ją o dreszcze, w trudne dni pozwalały zapomnieć o smutkach, a kiedy została sama, przynajmniej stare płyty były jej drogimi towarzyszami.
— Zaśpiewasz mi dzisiaj, prawda? — zapytał Gajeel, niespodziewanie łagodnym tonem.
— Obiecałam to obiecałam.
Uśmiechnęła się łagodnie, poprawiając niebieskie końcówki, które wyleciały z jej uczesania. Światło na korytarzu mignęło. Muzyka i śpiewy niosły z pokoju obok, a radosne śmiechy przypominały Levy, że na świecie jest wielu ludzi, tylko ona nie umie ich znaleźć…
— No mów, co cię trapi? — zagadnął Gajeel, kiedy weszli do swojego pokoju.
— A co ma niby trapić? — Odrzuciła na bok sweterek. — Wszystko ok.
— Wyglądasz jak zdechły kundel.
Levy zmarszczyła czoło ze złości. Jednak Gajeel był geniuszek podrywu.
— Lepiej na następnej randce z dziewczyną wymyśl lepsze teksty — odfuknęła.
— Ha! — krzyknął. — Czyli jednak to randka! — złapał Levy za słówka. — Zwyciężyłem, więc jesteś mi winna dwie piosenki.
Levy walnęła w stół i odpowiedziała z tym samym tonem, co Gajeel:
— A ty niby co? Nie będziesz śpiewał?
— Ja? Jeśli prosisz, to mogę nawet być głównym… — wyciągnął zza skurzanej kurki okulary przeciwsłonecznie — wokalistą tej imprezy — zniżył głos, brzmiąc poważnie, z pełnym wywyższeniem dla tytułu, który sobie nadal.
Kiwnęła kilka razy głową, ale nie mogą uwierzyć, że Gajeel faktycznie założył okulary. Złapał za mikrofon jak profesjonalista i wybrał piosenkę Metalicany. Rozbrzmiała gitara. Levy rozsiadła się wygodnie na fotelu, od pierwszej chwili rozkoszując mocnymi brzmieniami. Ach, kochała ten utwór, ale… nie nadeszła jeszcze część wokalna. Gajeel odchrząknął. Odgarnął długie włosy do tyłu. Na ekranie rozpoczęło się odliczanie, a Levy z niecierpliwością zaczęła wyczekiwać zero.
— WHEN! — ryknął tak głośno, że aż musiała zasłonić uszy. — WHEN you loved me, I was affraid. When you hate me, I was alone! When…
Levy odsunęła się od głośników. Oczy otworzyła szeroko z całkowitego niedowierzania, jak można tak bezcześcić piosenkę Metalicany. Gajeel brzmiał tragicznie. Fałszował, często nie trafił w rytm. Był jak organista kościelny, który siedzi w danej parafii od jej powstania przy tym samym starym sprzęcie i udaje, że jeszcze umie śpiewać i grać. Nie miał w ogóle wyczucia rytmu, a jeszcze dochodził ten raz piskliwy, raz niski głos.
W pewnym momencie nie dała rady. Złapała za pilot i zatrzymała piosenkę. Gajeel zdjął okulary ze zdziwienia.
— Coś nie tak? — spytał się bardzo niewinnie.
— Coś… — wycedziła przez zęby. — Coś nie tak?
— Gajeelu… — zaczęła, ocierając obolałe skronie — jak często ludzie słuchają twojego śpiewu?
— Ghehehe, w zasadzie zawsze uciekają, ewentualnie nabijają się, ale ogólnie nikt nie chce mnie słuchać.
— Jesteś istnym beztalenciem.
— No i co z tego? Pasja to pasja, ciężka praca prowadzi do sukcesu.
— Czasami, czasami nawet to nie wystarczy — zawahała się. — I ty zamierzałeś mi tak śpiewać przez cały wieczór? — oburzyła się. — Ja stracę od tego słuch.
— Oj, od razu słuch. — Machnął od niechcenia ręką. — Bębenki od tego ci nie wybuchnął.
— Nie jestem taka pewna — wymamrotała. — Jesteś straszny. To powinno być karane.
— Od razu karane? — Wydął usta obrażony. — Jeden rodzi się z większym talentem, drugi z mniejszym.
— Ty jesteś typowym beztalenciem. Weź się kiedyś nagraj i spróbuj posłuchać. Brzmisz jak pijany kogut w nocy!
— Nawet nie wiem, co to znaczy! — oburzył się. Przewrócił oczami i wyłączył nagranie. Levy dostrzegła w jego oczach lekki… zawód, jakby spodziewał się, że komuś w końcu spodoba się jego śpiew.
— Po pierwsze kogut pieje z rana, a po drugie, brzmi okropnie, a po trzecie, wszystkich wnerwia — powiedziała na jednym wydechu, nie zwracając dłużej uwagi na Gajeela. Przeglądała kolejne propozycje karaoke, ale wątpiła, by inna piosenka uratowałaby głos Gajeela.
Ktoś zapukał.
Nim Levy czy Gajeel zdążyli odpowiedzieć, ktoś wszedł do środka.
— Przepraszamy, ale pani w recepcji powiedziała nam, że… — W progu stanęła Lucy. Gdy tylko dostrzegła Gajeela, zamarła na moment. Podrapała się po policzku i rozejrzała wstydliwie po pomieszczeniu. — Przepraszam, że przeszkadzam. Faktycznie, Gajeel wspomniał coś o karaoke, prawda…
Zaraz po Lucy wszedł do środka Loki. Popchnął dziewczynę do przodu, po czym zamknął za sobą drzwi.
— Możemy się przyłączyć? — zapytał się trochę nieśmiało, wskazując na mikrofon.
— Jeśli docenicie mój śpiew, to… — założył ręce na piersi i już chciał dokończyć, gdy Lucy mu przerwała:
— Śpiew? Moim zdaniem masz całkiem ok. głos. Słychać w nim pasję.
Gajeel zwrócił się w kierunku Levy. Wyszczerzył zęby w szerokim, pełnym dumy uśmiechu, który nie zszedł mu z twarzy nawet wtedy, gdy Levy zrobiła do tego kwaśną minę.
— Niektórzy potrafią docenić sztukę, widzisz. — Wskazał kulturalnie na Lucy. — Ona się zna, ty nie.
— Cudownie. — Załamała ręce. — A ja myślałam, że jestem na randce. Jasne, jasne… Levy, jakaś ty głupia — mówiła wciąż na głos, idąc w kierunku foteli. Opadła na nie gwałtownie, aż zatrzeszczało.
— A wcześniej zaprzeczyła, że to „randka”… Eh… — Gajeel przewrócił oczami. — Kobiety to jednak zupełnie inny gatunek.
—Nawet! — Levy uniosła groźnie palec. — Nawet proszę cię nie zaczynaj, bo poleje się krew.
— Spokojnie, spokojnie — w rozmowę wtrącił się Loki. — Przepraszamy. Pójdziemy sobie, gdzie indziej. Przecież jest tyle wolnych lokali w tej wieczór…
Loki już chwycił za klamkę, gdy nagle zatrzymał go Gajeel.
— Zostańcie, chętnie wysłucham opinii innych osób — powiedział, zabierając mikrofon ze stołu.
— Ja już słyszałam — przyznała radośnie Lucy, siadając obok Levy.
— I żyjesz?
— W zasadzie tak. — Lucy skinęła głową. — Może go zawstydziłaś, dlatego nie wyszło? — zaproponowała, puszczając w stronę Levy oczko. — Ostatnio mówił tylko o tobie, więc wiesz… dbaj o niego — dodała szeptem, kiedy Gajeel wybierał piosenkę, już podśpiewując trzeci utwór z płyty Metalicany, którą ostatnio zakupił w jej sklepie.
— Na…Naprawdę? — Levy założyła niebieski kosmyk za ucho. Czuła, jak się rumieni. — Nie żartujesz?
— A czemu bym miała? — Zaśmiała się. — Gajeel tylko wygląda na twardziela, w środku to dobry dzieciak.
Levy zmarszczyła czoło, powtarzając w myślach dziwne określenie, które używa Lucy, by opisać Gajeela. Jak na niego nie patrzyła, widziała silnego mężczyznę, o silnych rysach i dobrze zarysowanych mięśniach, na których widok pewnie niejedna dziewczyna wzdychała. Ale „dobry dzieciak”? Nie, tak nie wyglądał. Raczej wyobrażała go sobie jako kogoś, kto nie boi się zabić gołymi rękoma, a tym bardziej sięgnąć po broń, ale to… dobrze. Potrzebowała w życiu prawdziwego faceta, a nie ciotę, który nie umiałby obronić siebie, a co mówić o niej. Dlatego Gajeel tak do niej pasował, a jeszcze wspólna pasja? Odnaleźli się nie przez przypadek.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się do Lucy. — Jesteś całkiem… fajna — rzuciła komplement.
— Ty też, ale…
Twarz Lucy pociemniała, kiedy jedna z żarówek nad nimi zgasła. Jednak nie tylko to sprawiło, że cień okrył oblicze dziewczyny. W jej oczach Levy również dostrzegła coś niepokojącego, innego i przede wszystkim niepasującego do Lucy — dziewczyny śmiało ukazującej bliznę, która pozostała jej po porwaniu sprzed dziesięciu laty.
— Co „ale”? — zachęciła ją Levy, aby dokończyła zdanie.
— Lubisz zostawiać innym listy?
Levy wzdrygnęła się na dźwięk głosu Lucy, ale niemal w tym momencie niepokój odszedł. Lucy westchnęła zawodząco, a po chwili nawet odsunęła się od Levy, jakby skończyła rozmowę, którą zamierzała odbyć, jakby po to tu przyszła.
— No to… ZACZYNAMY! — ryknął Galeel, udając, że zaczyna grać na gitarze.
Loki zaklaskał. Rozsiadł się wygodnie i Gajeel rozpoczął koncert, który zaczął się nienajgorzej. Prosta melodia pasowała do niego, nie gubił się, podążał za słowami, a nawet wplątywał własne dźwięki. Levy przymknęła powieki, wsłuchując się w niepewny śpiew Gajeela. Rozbrzmiewał w jej uszach fałsz, ale inny od tego, który słyszała wcześniej. Wydawało się, że Gajeela złapała trema. Głos delikatnie drgał w trudniejszych partiach utworu, ale zachowywał rytm, nie gubił słów. W pewnym momencie piosenka ucichła.
Otworzyła oczy. Gajeel w tej samej chwili podłożył jej mikrofon od sam nos.
— Co? — zdziwiła się.
— Obiecałaś mi śpiew — przypomniał Levy.
Zamrugała kilka razy. Ostrożnie przyjęła mikrofon, czując, jak serce jej podryguje ze strachu. Śmiała się z Gajeela, ale jeśli teraz sama zbezcześci utwór Metalicany, nikt jej tego nie zapomni. Przełknęła ślinę. Podeszła do pulpitu i przejrzała dostępne piosenki, aż znalazła balladę. Położył palec na ekranie, w myślach już zaczynając nucić smutną melodię. Słowa wypłynęły z jej ust, gdy tylko dotarła do pierwszej zwrotki. Oczy zamknęła, poddając się rozkoszy śpiewu. W domu nikt jej nie słyszał, w domu w samotności śpiewała piosenkę za piosenką, by zapomnieć o bólu i straconym czasie, o bliskich, których straciła, o przyjaciołach, którzy ją zdradzili. Kolejnych partii tekstu nie musiała pamiętać. Nim jeszcze przypomniała sobie słowa, usta podążały za melodią. Dotarła do refrenu. Jej serca ścisnął niepohamowany ból, który nadszedł wraz ze wspomnieniem dnia, kiedy to poznała swojego prawdziwego ojca. Nie bogatego biznesmena, nie ciekawego człowieka, a zniszczonego marzyciela, który przeżył więcej niż pozostało mu do przeżycia, z kredytami bez środków do życia.
Levy urwała. Gwałtownie otworzyła oczy. Przez sobą miała tylko zamglony obraz. Uniosła niepewnie dłoń, licząc kolejne sekundy, pomrukując niewyraźnie tekst, a gdy palce dotknęły jej policzka, poczuła łzę. Płakała.
— Przepraszam — wyjąkała, opuszczając mikrofon na podłogę. Upadł w hukiem.
 — Wszystko… Wszystko w porządku? — spytał zmartwiony Gajeel, wyciągając ku Levy rękę.
— Tak… — odparła niepewnie. — Tak, tak, wszystko ok., to tylko… Ta piosenka… Niekoniecznie…
— Masz przepiękny głos! — wykrzyczała niespodziewanie Lucy, szturchając Lokiego, aby coś dodał od siebie.
— Tak, tak — zgodził się. — Słodki.
— Właśnie, słodki! Nie pasuje do metalu, ale muszę przyznać, że nie zawiodłaś mnie! — Gajeel dumnie pokiwał głową. — Kilka lat i może mnie dogonisz…
Nastała chwila ciszy, a potem cała czwórka wybuchła gromkim śmiechem.
— Prędzej zostanę gwiazdą rocka! — odparła Levy, międzyczasie podśmiechując się nadal z tekstu Gajeela.
— Zero uczuć, zero wyczucia. Ja tu naprawdę jestem geniuszem! — Wypiął dumnie pierś. — Mam czym oddychać.
— Bardziej niż Levy — wtrąciła złośliwie Lucy.
— Ej! — Levy palnęła ją w ramię. — To było wredne.
— No właśnie! — oburzył się Gajeel. — Co ja poradzę, że mam większe cycki od niej? No nic.
Levy nadęła policzki i zmierzyła chłopaka ostrym wzrokiem. Zagroziła mu pięścią, ale ten chwilko ją chwycił i przyciągnął do siebie.
— Padłem ze strachu. — Posadził ją na kolanach. — I kurcze, ty coś jesz? Jesteś lżejsza niż sądziłem. Takie… piórko…
— To my może już pójdziemy…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!