LEVY
Przestąpiła
z nogi na nogę, oglądając się dokładnie w wąskim lustrze, które wisiało w
przedpokoju, tuż obok szafy wypchanej starymi futrami ojca. Okręciła kilka
razy, sprawdzając, jak sukienka kręci się wraz z nią, a potem zatrzymała się i uśmiechnęła
ciepło, gotowa na pierwszą w życiu randkę. Nałożyła na siebie ciepłą kurtkę,
ale glany już sobie nie podarowała. Czarne klipsy zacisnęła na uszach.
Podejrzewała, że zdejmie je, zanim zdąży się pochwalić wyglądem, ale może uda
jej się przetrwać w tym mrozie bez czapki dłużej, niż przewidywała.
—
Do boju, Levy, do boju! — dodała sobie odwagi i wyszła.
Sprawdziła
jeszcze, czy włączyła alarm w sklepie muzycznym, a potem ruszyła na przystanek
autobusowy. Wieczorami było mniej kursów, szczególnie z tego odludzia, na które
wyprowadziła się po tym, jak dowiedziała się, kim jest jej prawdziwy ojciec.
Dwa miesiące później zmarł i została sama. Była już dorosła, bała się, ale
podjęła ważną dla siebie decyzję — oddziedziczyła sklep wraz z ze wszystkimi
kredytami i innymi długami ojca, które zaciągnął w swoim żałosnym życiu, i
zaczęła go prowadzić na własną rękę. Z miesiąca na miesiąc i tak jakoś sobie
żyła. Bez większych wyrzeczeń, ale i bez większych przyjemności.
Do
centrum dojechała po czterdziestu minutach. Wysiadła na zatłoczonym przystanku
i sprawdziła na komórce, gdzie dokładnie znajduje się karaoke, w którym umówiła
się z Gajeelem. Było niedaleko, ale nie za bardzo znała centrum. Rzadko tu
bywała. Zdecydowanie wolała obrzeża — spokojne tereny leśne i wiejskie, małe
sklepiki prowadzone przez tych samych ludzi od dziesiątek lat, którzy
pamiętają, jaką wędlinę lubisz kupować. W centrum panował nieokiełznany zgiełk,
każdy gdzieś się spieszył, a po ostatnich zamachach ludzie stali się
niespokojni.
Levy
minęła pierwszą ulicę. Policjant minął ją, pozdrawiając skinięciem. Kolejny
ostrzegł ją, by uważała w nocy. Z kolei pięciu funkcjonariuszy spojrzało na nią
krzywo, gdy poszła na skróty przez stare kamienice, niedaleko poczty. Dotarła
jednak bezpiecznie pod lokal. Weszła do środka, oddała kurtkę i poprosiła
recepcjonistkę o pokój. Młoda dziewczyna oderwała się od telefonu i wklepała
coś w komputerze.
—
Dla ilu osób? — spytała zmęczonym głosem, a zaraz potem ziewnęła szeroko.
—
Dla dwóch — rozległ się głos zza Levy.
Pokręciła
głową, wzdychając ciężko. Nie wierzyła, że nie mógł wejść jak człowiek, tylko
od razu zrobił przedstawienie, wrzeszcząc na cały lokal.
Recepcjonistka
jednak pozostała nieprzejęta. Wydrukowała paragon, podała cenę i zaczęła
czekać, aż kto zapłaci.
—
Po pół? — zaproponował Gajeel. — Jestem na równouprawnieniami.
—
Może być — zgodziła się, wyjmując z torby gotówkę.
—
Niesamowite, byłem święcie przekonany, że skończy się na tym, że to ja będę
musiał płacić. Zaskoczyłaś mnie na amen! — Zaklaskał, gratulując Levy
zachowania. — Jesteś niesamowita w swoim gatunku.
Levy
posłała mu wątpliwe spojrzenie.
—
Należymy do tego samego gatunku — przypomniała Gajeelowi, jakby zapomniał.
—
Kobiety to zupełnie inny gatunek. — Pstryknął ją w czoło.
Recepcjonistka
parsknęła śmiechem.
—
Pokój numer trzy — powiedziała, podając im kluczyć i nadal śmiejąc się. — Dwie
godziny. Gatunki, fajnego faceta sobie znalazłaś.
—
To on mnie prześladuje — wtrąciła Levy, zabierając klucz. — I to tylko
spotkanie przyjacielskie. Lubimy tego samego wokalistę, nic więcej…
—
Ta, nic więcej, a wystroiłaś się jak choinka? Powiedz, mój urok osobisty od
razu na ciebie zadziałał.
—
Gdyby zadziałał, to już bym ci się oświadczyła, a na razie twój urok osobisty
sprawił, że mam ochotę stąd wyjść — odparła złośliwie, trochę naginając fakty.
Nawet
lubiła Gajeela. Był przystojny, a te czarne, długie włosy idealnie pasowały do
jego ostrych, męskich rysów twarzy. Poza tym rzadko kiedy mogła z kimkolwiek
porozmawiać o Metalicanie. Ludzie zapomnieli o dawnych artyście, rozkochując
się we współczesnych piosenkach, które nie miały już w sobie tego dawnego
czegoś. A przynajmniej nie poruszały jej serca tak mocno, jak utwory
Metalicany. Przyprawiały ją o dreszcze, w trudne dni pozwalały zapomnieć o smutkach,
a kiedy została sama, przynajmniej stare płyty były jej drogimi towarzyszami.
—
Zaśpiewasz mi dzisiaj, prawda? — zapytał Gajeel, niespodziewanie łagodnym
tonem.
—
Obiecałam to obiecałam.
Uśmiechnęła
się łagodnie, poprawiając niebieskie końcówki, które wyleciały z jej uczesania.
Światło na korytarzu mignęło. Muzyka i śpiewy niosły z pokoju obok, a radosne
śmiechy przypominały Levy, że na świecie jest wielu ludzi, tylko ona nie umie
ich znaleźć…
—
No mów, co cię trapi? — zagadnął Gajeel, kiedy weszli do swojego pokoju.
—
A co ma niby trapić? — Odrzuciła na bok sweterek. — Wszystko ok.
—
Wyglądasz jak zdechły kundel.
Levy
zmarszczyła czoło ze złości. Jednak Gajeel był geniuszek podrywu.
—
Lepiej na następnej randce z dziewczyną wymyśl lepsze teksty — odfuknęła.
—
Ha! — krzyknął. — Czyli jednak to randka! — złapał Levy za słówka. — Zwyciężyłem,
więc jesteś mi winna dwie piosenki.
Levy
walnęła w stół i odpowiedziała z tym samym tonem, co Gajeel:
—
A ty niby co? Nie będziesz śpiewał?
—
Ja? Jeśli prosisz, to mogę nawet być głównym… — wyciągnął zza skurzanej kurki
okulary przeciwsłonecznie — wokalistą tej imprezy — zniżył głos, brzmiąc
poważnie, z pełnym wywyższeniem dla tytułu, który sobie nadal.
Kiwnęła
kilka razy głową, ale nie mogą uwierzyć, że Gajeel faktycznie założył okulary.
Złapał za mikrofon jak profesjonalista i wybrał piosenkę Metalicany.
Rozbrzmiała gitara. Levy rozsiadła się wygodnie na fotelu, od pierwszej chwili
rozkoszując mocnymi brzmieniami. Ach, kochała ten utwór, ale… nie nadeszła jeszcze
część wokalna. Gajeel odchrząknął. Odgarnął długie włosy do tyłu. Na ekranie
rozpoczęło się odliczanie, a Levy z niecierpliwością zaczęła wyczekiwać zero.
— WHEN! — ryknął tak głośno, że aż musiała zasłonić
uszy. — WHEN you loved me, I was affraid. When you hate me, I was alone! When…
Levy
odsunęła się od głośników. Oczy otworzyła szeroko z całkowitego niedowierzania,
jak można tak bezcześcić piosenkę Metalicany. Gajeel brzmiał tragicznie.
Fałszował, często nie trafił w rytm. Był jak organista kościelny, który siedzi
w danej parafii od jej powstania przy tym samym starym sprzęcie i udaje, że
jeszcze umie śpiewać i grać. Nie miał w ogóle wyczucia rytmu, a jeszcze
dochodził ten raz piskliwy, raz niski głos.
W
pewnym momencie nie dała rady. Złapała za pilot i zatrzymała piosenkę. Gajeel
zdjął okulary ze zdziwienia.
—
Coś nie tak? — spytał się bardzo niewinnie.
—
Coś… — wycedziła przez zęby. — Coś nie tak?
—
Gajeelu… — zaczęła, ocierając obolałe skronie — jak często ludzie słuchają
twojego śpiewu?
—
Ghehehe, w zasadzie zawsze uciekają, ewentualnie nabijają się, ale ogólnie nikt
nie chce mnie słuchać.
—
Jesteś istnym beztalenciem.
—
No i co z tego? Pasja to pasja, ciężka praca prowadzi do sukcesu.
—
Czasami, czasami nawet to nie wystarczy — zawahała się. — I ty zamierzałeś mi
tak śpiewać przez cały wieczór? — oburzyła się. — Ja stracę od tego słuch.
—
Oj, od razu słuch. — Machnął od niechcenia ręką. — Bębenki od tego ci nie
wybuchnął.
—
Nie jestem taka pewna — wymamrotała. — Jesteś straszny. To powinno być karane.
—
Od razu karane? — Wydął usta obrażony. — Jeden rodzi się z większym talentem,
drugi z mniejszym.
—
Ty jesteś typowym beztalenciem. Weź się kiedyś nagraj i spróbuj posłuchać.
Brzmisz jak pijany kogut w nocy!
—
Nawet nie wiem, co to znaczy! — oburzył się. Przewrócił oczami i wyłączył
nagranie. Levy dostrzegła w jego oczach lekki… zawód, jakby spodziewał się, że
komuś w końcu spodoba się jego śpiew.
—
Po pierwsze kogut pieje z rana, a po drugie, brzmi okropnie, a po trzecie,
wszystkich wnerwia — powiedziała na jednym wydechu, nie zwracając dłużej uwagi
na Gajeela. Przeglądała kolejne propozycje karaoke, ale wątpiła, by inna
piosenka uratowałaby głos Gajeela.
Ktoś
zapukał.
Nim
Levy czy Gajeel zdążyli odpowiedzieć, ktoś wszedł do środka.
—
Przepraszamy, ale pani w recepcji powiedziała nam, że… — W progu stanęła Lucy.
Gdy tylko dostrzegła Gajeela, zamarła na moment. Podrapała się po policzku i
rozejrzała wstydliwie po pomieszczeniu. — Przepraszam, że przeszkadzam.
Faktycznie, Gajeel wspomniał coś o karaoke, prawda…
Zaraz
po Lucy wszedł do środka Loki. Popchnął dziewczynę do przodu, po czym zamknął
za sobą drzwi.
—
Możemy się przyłączyć? — zapytał się trochę nieśmiało, wskazując na mikrofon.
—
Jeśli docenicie mój śpiew, to… — założył ręce na piersi i już chciał dokończyć,
gdy Lucy mu przerwała:
—
Śpiew? Moim zdaniem masz całkiem ok. głos. Słychać w nim pasję.
Gajeel
zwrócił się w kierunku Levy. Wyszczerzył zęby w szerokim, pełnym dumy uśmiechu,
który nie zszedł mu z twarzy nawet wtedy, gdy Levy zrobiła do tego kwaśną minę.
—
Niektórzy potrafią docenić sztukę, widzisz. — Wskazał kulturalnie na Lucy. —
Ona się zna, ty nie.
—
Cudownie. — Załamała ręce. — A ja myślałam, że jestem na randce. Jasne, jasne…
Levy, jakaś ty głupia — mówiła wciąż na głos, idąc w kierunku foteli. Opadła na
nie gwałtownie, aż zatrzeszczało.
—
A wcześniej zaprzeczyła, że to „randka”… Eh… — Gajeel przewrócił oczami. —
Kobiety to jednak zupełnie inny gatunek.
—Nawet!
— Levy uniosła groźnie palec. — Nawet proszę cię nie zaczynaj, bo poleje się
krew.
—
Spokojnie, spokojnie — w rozmowę wtrącił się Loki. — Przepraszamy. Pójdziemy
sobie, gdzie indziej. Przecież jest tyle wolnych lokali w tej wieczór…
Loki
już chwycił za klamkę, gdy nagle zatrzymał go Gajeel.
—
Zostańcie, chętnie wysłucham opinii innych osób — powiedział, zabierając
mikrofon ze stołu.
—
Ja już słyszałam — przyznała radośnie Lucy, siadając obok Levy.
—
I żyjesz?
—
W zasadzie tak. — Lucy skinęła głową. — Może go zawstydziłaś, dlatego nie wyszło?
— zaproponowała, puszczając w stronę Levy oczko. — Ostatnio mówił tylko o
tobie, więc wiesz… dbaj o niego — dodała szeptem, kiedy Gajeel wybierał
piosenkę, już podśpiewując trzeci utwór z płyty Metalicany, którą ostatnio
zakupił w jej sklepie.
—
Na…Naprawdę? — Levy założyła niebieski kosmyk za ucho. Czuła, jak się rumieni. —
Nie żartujesz?
—
A czemu bym miała? — Zaśmiała się. — Gajeel tylko wygląda na twardziela, w
środku to dobry dzieciak.
Levy
zmarszczyła czoło, powtarzając w myślach dziwne określenie, które używa Lucy,
by opisać Gajeela. Jak na niego nie patrzyła, widziała silnego mężczyznę, o
silnych rysach i dobrze zarysowanych mięśniach, na których widok pewnie
niejedna dziewczyna wzdychała. Ale „dobry dzieciak”? Nie, tak nie wyglądał.
Raczej wyobrażała go sobie jako kogoś, kto nie boi się zabić gołymi rękoma, a
tym bardziej sięgnąć po broń, ale to… dobrze. Potrzebowała w życiu prawdziwego
faceta, a nie ciotę, który nie umiałby obronić siebie, a co mówić o niej.
Dlatego Gajeel tak do niej pasował, a jeszcze wspólna pasja? Odnaleźli się nie
przez przypadek.
—
Dzięki. — Uśmiechnęła się do Lucy. — Jesteś całkiem… fajna — rzuciła
komplement.
—
Ty też, ale…
Twarz
Lucy pociemniała, kiedy jedna z żarówek nad nimi zgasła. Jednak nie tylko to
sprawiło, że cień okrył oblicze dziewczyny. W jej oczach Levy również
dostrzegła coś niepokojącego, innego i przede wszystkim niepasującego do Lucy —
dziewczyny śmiało ukazującej bliznę, która pozostała jej po porwaniu sprzed
dziesięciu laty.
—
Co „ale”? — zachęciła ją Levy, aby dokończyła zdanie.
—
Lubisz zostawiać innym listy?
Levy
wzdrygnęła się na dźwięk głosu Lucy, ale niemal w tym momencie niepokój
odszedł. Lucy westchnęła zawodząco, a po chwili nawet odsunęła się od Levy,
jakby skończyła rozmowę, którą zamierzała odbyć, jakby po to tu przyszła.
—
No to… ZACZYNAMY! — ryknął Galeel, udając, że zaczyna grać na gitarze.
Loki
zaklaskał. Rozsiadł się wygodnie i Gajeel rozpoczął koncert, który zaczął się
nienajgorzej. Prosta melodia pasowała do niego, nie gubił się, podążał za
słowami, a nawet wplątywał własne dźwięki. Levy przymknęła powieki, wsłuchując
się w niepewny śpiew Gajeela. Rozbrzmiewał w jej uszach fałsz, ale inny od
tego, który słyszała wcześniej. Wydawało się, że Gajeela złapała trema. Głos
delikatnie drgał w trudniejszych partiach utworu, ale zachowywał rytm, nie
gubił słów. W pewnym momencie piosenka ucichła.
Otworzyła
oczy. Gajeel w tej samej chwili podłożył jej mikrofon od sam nos.
—
Co? — zdziwiła się.
—
Obiecałaś mi śpiew — przypomniał Levy.
Zamrugała
kilka razy. Ostrożnie przyjęła mikrofon, czując, jak serce jej podryguje ze
strachu. Śmiała się z Gajeela, ale jeśli teraz sama zbezcześci utwór
Metalicany, nikt jej tego nie zapomni. Przełknęła ślinę. Podeszła do pulpitu i
przejrzała dostępne piosenki, aż znalazła balladę. Położył palec na ekranie, w
myślach już zaczynając nucić smutną melodię. Słowa wypłynęły z jej ust, gdy
tylko dotarła do pierwszej zwrotki. Oczy zamknęła, poddając się rozkoszy
śpiewu. W domu nikt jej nie słyszał, w domu w samotności śpiewała piosenkę za
piosenką, by zapomnieć o bólu i straconym czasie, o bliskich, których straciła,
o przyjaciołach, którzy ją zdradzili. Kolejnych partii tekstu nie musiała
pamiętać. Nim jeszcze przypomniała sobie słowa, usta podążały za melodią.
Dotarła do refrenu. Jej serca ścisnął niepohamowany ból, który nadszedł wraz ze
wspomnieniem dnia, kiedy to poznała swojego prawdziwego ojca. Nie bogatego
biznesmena, nie ciekawego człowieka, a zniszczonego marzyciela, który przeżył
więcej niż pozostało mu do przeżycia, z kredytami bez środków do życia.
Levy
urwała. Gwałtownie otworzyła oczy. Przez sobą miała tylko zamglony obraz.
Uniosła niepewnie dłoń, licząc kolejne sekundy, pomrukując niewyraźnie tekst, a
gdy palce dotknęły jej policzka, poczuła łzę. Płakała.
—
Przepraszam — wyjąkała, opuszczając mikrofon na podłogę. Upadł w hukiem.
— Wszystko… Wszystko w porządku? — spytał
zmartwiony Gajeel, wyciągając ku Levy rękę.
—
Tak… — odparła niepewnie. — Tak, tak, wszystko ok., to tylko… Ta piosenka…
Niekoniecznie…
—
Masz przepiękny głos! — wykrzyczała niespodziewanie Lucy, szturchając Lokiego,
aby coś dodał od siebie.
—
Tak, tak — zgodził się. — Słodki.
—
Właśnie, słodki! Nie pasuje do metalu, ale muszę przyznać, że nie zawiodłaś
mnie! — Gajeel dumnie pokiwał głową. — Kilka lat i może mnie dogonisz…
Nastała
chwila ciszy, a potem cała czwórka wybuchła gromkim śmiechem.
—
Prędzej zostanę gwiazdą rocka! — odparła Levy, międzyczasie podśmiechując się
nadal z tekstu Gajeela.
—
Zero uczuć, zero wyczucia. Ja tu naprawdę jestem geniuszem! — Wypiął dumnie
pierś. — Mam czym oddychać.
—
Bardziej niż Levy — wtrąciła złośliwie Lucy.
—
Ej! — Levy palnęła ją w ramię. — To było wredne.
—
No właśnie! — oburzył się Gajeel. — Co ja poradzę, że mam większe cycki od
niej? No nic.
Levy
nadęła policzki i zmierzyła chłopaka ostrym wzrokiem. Zagroziła mu pięścią, ale
ten chwilko ją chwycił i przyciągnął do siebie.
—
Padłem ze strachu. — Posadził ją na kolanach. — I kurcze, ty coś jesz? Jesteś
lżejsza niż sądziłem. Takie… piórko…
—
To my może już pójdziemy…
0 Comments:
Prześlij komentarz