[BAEL] #22


Barry odsunął dłoń. Kluczył nikł nawet w jego małej dłoni. Miał krótkie palce, czasami Eliot nabijał się, że wyglądały jak u kobiety. Zaśmiał się na myśl, co przyjaciel powiedziałby w tej sytuacji. Jednak w tym momencie jego tutaj nie było. Mógł oddać klucz, pozbyć się problemu, ale… wtedy zrezygnowałby z jedynej szansy na poznanie Alby lepiej.

Zacisnął klucz w pięści.
Odwrócił się i otworzył drzwi. W momencie w którym rozchylił wejście, odór gnijącym zwłok uderzył w jego nozdrza. Odruchowo cofnął się, osłaniając twarz, lecz nim zdążył uspokoić żołądek, wymiotował na podłogę.
— Mówiłam, że pokażę ci coś ciekawego. — Alba zaśmiała się złośliwie. — Widzę, że już powoli się domyślasz?
Barry przyklęknął. Zrobiło mu się słabo. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i zemdleje na własne wymiociny. Odór wciąż wydobywał się z rozchylonych drzwi sama myśl o wkroczeniu do tego miejsca przerażała bardziej Barry’ego niż fakt, co za nimi się znajduje.
Usłyszał pipczenie na ręce. Otworzył klapę na nadgarstku. Rozwarł szeroko oczy w niedowierzaniu, gdy zobaczył powiadomienie od Alby.
— Ochronna maseczka — odparła krótko.
Minęła Barry’ego i weszła do środka, wypuszczając z pomieszczenia cały smród, który uderzył prosto w Barry’ego. Bez chwili zawahania, odczytał powiadomienie i zgodził się na wprowadzenie zmian w swoim organizmie.
Nie minęła nawet sekunda, kiedy mógł znów normalnie oddychać. Maseczka zniwelowała wszystkie zapachy. Technologia wciąż zadziwiała Barry’ego, ale w tych okolicznościach był niesamowicie wdzięczny za jej rozwój.
Alba nałożyła w tym czasie biały kitel lekarski. O dziwo, był na nią za duży. Koniec ubioru ciągnęła za sobą po podłodze, zbierając wszystkie brudy. Dopiero po kilkunastu krokach, kiedy doszła do samego końca pomieszczenia, podniosła kitel i przywiązała go w pasie.
Barry zabrał z wieszaka drugi. W tym czasie światła się włączyły. Wbrew wszystkim przewidywaniom, Barry nie znalazł tam rozkładającym się ciał. Przyrządy chirurgiczne wisiały na prawej ścianie w trzech rzędach, równo obok siebie. Wszystkie wyglądały na starannie doczyszczone. Trzy kosze stały pod nimi. Dalej czekały na Barry’ego tylko kolejne drzwi i pustka.
— Zawiodłem się — powiedział na głos.
— Oczywiście, że tak. Lubię działać wbrew oczekiwaniom innym, to ciekawsze od bycia oczywistym.
— Podłoga jest brudna — mówił nadal, sprawdzając czystość nawierzchni. Na palcu został mu bordowy ślad — nie z kurzu, nie z krwi, raczej z czegoś przypominającego rdzę.
— Niestety, ale tego nie dam rady doczyścić.
— Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
— Ponieważ za mocno wsiąknęło. Barry, ja naprawdę się tu nudzę. Świat jest interesujący, można wiele odkryć, wiele z niego wydobyć, ale jeśli… — urwała. Spojrzała na własną dłoń, jakby na linię życia. — Jest strasznie długa. Myślałam, że dożyję momentu, w którym zacznę się śpieszyć, ale chyba muszę się pogodzić z tym, że nic się nie zmieni.
— Zmieni? — zainteresował się jeszcze bardziej.
— Nic — mruknęła. — Tak to już bywa. Nic na to nie poradzę. I dlatego podłoga jest brudna. Zbyt wiele nudy wsiąknęło w te betony. Na początku jeszcze je szorowałam. Nawet do krwi. A potem coraz mniej i mniej, aż… przestałam, bo i to mnie znudziło.
Przesunęła się w prawo o dwa kroki i nadepnęła na wybrzuszenie w betonie. Podłoga zadrżała. Dokładnie przed stopą Alby pojawiła się wyrwa, z której wyłonił się stół okryty białą płachtą. Podjechał na wysokość pasa kobiety i się obrócił. Biała płachta opadła. Z linii stołu wysunęła się czarna, gnijąca ręka, którą Alba ułożyła znów na stole. Przykryła twarz ciała czarną chustą, by później odsłonić klatkę piersiową — poruszała się. Nierówno, z odstępami i może na dwa, trzy milimetry w górę, ale mimo wszystko zwłoki jakby żyły… a przynajmniej oddychały.
Alba machnęła dłonią, zapraszając Barry’ego, by podszedł.
— Wybierz coś sobie. — Wskazała na wiszące na ścianie przyrządy lekarskie. — Tyle razy ćwiczyłam z sobą krojenie zwierząt. Oczywiście wszystkie były sztuczne. To jest coś prawdziwego. Nieśmiertelne i cudowne. Jeszcze mi się nie znudziło. Ludzki organizm skrywa w sobie tak wiele tajemnic. Kiedy byłam młoda, bardzo chciałam być patologiem sądowym. Jak ja chciałam odkrywać, co się kryje za śmiercią dalej osoby. Poznać ją w ten sposób. Z ciała da się wydobyć tyle tajemnic, ile tylko się chce. Potrzeba jedynie umiejętności i dobrej woli.
Barry wybrał ze wszystkich narzędzi cienki skalpel.
— Dobrze leży w twojej dłoni — mówiła dalej Alba. — Nie bój się. Widziałam od dawien dawna, że fascynuje cię śmierć. Bardzo mnie w tym przypominasz. I wiem, że tego chcesz. Poznać tę kobietę. Zapytać ją, dlaczego umarła.
— Nie… żyje? — zapytał ostrożnie, wciąż przyglądając się unoszącej się i opadającej klatce piersiowej.
— Poniekąd. Jest sztucznie utrzymywana przy życiu. Organy w miarę normalnie pracują, żeby lepiej przyjrzeć się temu, co zawiodło. A wiele zawiodło… Oj, wiele… — dodała ciszej.
— Nie można… — zawahał się na moment. Jednak po chwili zrozumiał, że i tak nie ma nic do stracenia. — Nie można jej zbadać w szpitalu.
— Można odkryć tylko to, co już zostało odkryte, Barry. Technologia jest sprytna, inteligentka, ale i zawodna, bo pracuje na tym, jak zaprogramował ją człowiek. Nie może odnaleźć w bazie tego, czego człowiek nie wprowadził.
— To nowa choroba? Wada? — dopytał się dalej, ściskając między palcami skalpel. Do Alby jeszcze nie podszedł.
— Nie wiem — odpowiedziała niskim tonem.
— A gdzie dokładnie…
— Nie wiem — wysyczała przez zęby.
— Jak mam pomóc?
— Nie wiem! — krzyknęła w końcu. — Po prostu tu chodź i mi pomóż! Mam dość szukania w samotności. Nudzę się. Cisza i cisza, i cisza, cisza, cisza, cisza — powtórzyła szybko, bez wytchnienia. — Masz mi pomóc, to rozkaz.
Alba walnęła w stół. Ręką kobiety znów zawisła w powietrzu. Tym razem Alba jej nie poprawiła.
Barry skinął trzy razy i podszedł. Rozchylił koszulę kobiety. Powierzchnia jej skóry była nieskazitelnie gładka, nie widział żadnych defektów, co nie pasowało do obumarłej ręki. Musnął palcem przez całą klatkę piersiową kobiety, poszukując jakichkolwiek śladów po szwach, bliznach czy pozostałościach po otwarciach. Niczego jednak nie znalazł.
Przyłożył skalpel do piersi kobiety, rozcinając ją nieznacznie, tak aby tylko zranić. Ciało zadrżało. Barry odruchowo cofnął się, kiedy usta kobiety poruszyły się delikatnie.
— Mówiłam, ona jest sztucznie utrzymywana przy życiu — powtórzyła Barry’emu, żeby nie miał żadnych wątpliwości. Aczkolwiek jej słowa ani odrobinę go nie uspokoiły, co więcej, przez nie bał się po raz kolejny dotknąć ciała.
Alba popchnęła go.
— Zobacz — powiedziała, wskazując palcem na klatkę piersiową kobiety.
Rana zabliźniła się, a po chwili sekundach całkowicie zanikła.
— J… Jak? — zapytał, ale po chwili pewna myśl zapukała do jego głowy. To ta moc, pomyślał, wspominając swoje Dies irae.
— Tego też nie wiem, ale oprócz rąk i stóp, wszystko jej się goi.
— Ona… — Nie znał jej imienia kobiety. — Jak się nazywa?
— Jane — przedstawiła ją Alba.
— Od zawsze?
— Tak. Od kiedy po raz pierwszy ją pokroiłam, zawsze te rany goiły się samoistnie. Czas ten sam. Skóra ta sama. Nic się nie zmieniało. Możesz spróbować.
Barry zawahał się na moment. Podejrzewał, że Albie chodziło o głębsze zbadanie ciała, może nawet oderwała kawałka skóra bądź mięśnia na próbę.
Przełknął głośno ślinię. Położył dłoń na klatce piersiowej Jane — znów uniosła się i opadła, jakby w oddechu. Barry przybliżył skalpel do jej skóry. Oczekiwał jakiekolwiek reakcji ze strony Jane, ale nie poruszyła się tym razem. Nabrał pewności, że nie żyje, choć nadal nie czuł się swojo z badaniem tego ciała.
Powoli rozumiał, w czym leżał problem — Alba poniekąd się pomyliła. Śmierć zawsze była fascynująca, ale Barry’ego jeszcze nie znudziła. Władza, którą dał mu skalpel, nic nie znaczyła. Nie odebrał życia Jane, nie patrzył na ostatnie chwile jej życie. Poza tym teraz tylko milczała…
Barry rozciął fragment skóry od szyi aż po lewą pierś. Jane delikatnie zadrżała, lecz drgawki ustały momentalnie, gdy rana się zagoiła. Spróbował jeszcze raz, głębiej, aby dotrzeć aż do mięśni. Ponownie chwyciły ciałem drgania, które minęły po tym samym czasie, co płytsza rana.
Na skalpelu nie została choćby kropla krwi. Był równie czysty, jak wtedy gdy zabrał go z wieszaka.
— I jak, Barry? — wyszeptała mu do ucha Alba. — Cudowne uczucie, prawda?
— Niesamowite — odparł przekonująco — a przynajmniej na tyle, na ile umiał.
Jane nie fascynowała go — nie cięcie jej, nie przyglądanie się gojącym ranom. Włosy miała delikatne. Kiedy owinął wokół palca jeden z jasnych kosmyków, poczuł, że są gładkie i zdrowe. Grzywka zasłaniała wysokie czoło. Barry odgarnął włosy i musnął delikatny policzek. Jane wyglądała jakby spała, bardzo głęboko i długo.
Kto to zrobił, moja mała Jane?, zapytał w myślach, lustrując wszystkie sprawy, które do tej pory zdążył poznać. Śmierć Jane była fascynująca, ale po niej zasługiwała na spoczynek, nie na los, który zgotowała jej Alba.
— Dlaczego jej nie pochowamy? — zapytał w końcu.
Alba zabrała jego dłoń z policzka Jane.
— Ponieważ jest bezcenna. Nikt jej nie może poznać, Barry. Musi tu zostać. Jest interesującym obiektem, za którym śmierć się skrywa bardzo sprytnie. Dalej nie chce mi odpowiedzieć na kilka moich pytań, ale z twoją pomocą… — uśmiechnęła się skrycie — dam radę.
Wyszarpnął się z uścisku. Ujął czarną dłoń Jane i odłożył ją na stół, ostrożnie przykrywając białą płachtą. Musiało być jej zimno…
— Dlatego nie chcesz… — zaczęła Alba, ale szybko jej przerwał:
— Nie chcę. Nie taka śmierć. — Wziął kilka wdechów na uspokojenie. — Ponieważ nie została zamordowana. Nikt nie odebrał jej życia. Ona… zwyczajnie odeszła.
— Odeszła — powtórzyła ostrożnie Alba, a potem wybuchła gromkim śmiechem. — Dziecko drogie, ty w ogóle się nie znasz. Oczywiście, że cię zainteresuje. Pomyśl, ile przed śmiercią wycierpiała. Jej rany goiły się…
— Znałaś ją, gdy jeszcze żyła? — spytał nieuważnie, nie zdążył się powstrzymać. — Przepraszam, ja…
Alba odsunęła się od stołu. Zabrała jedno z narzędzi wiszących na ścianie. Barry nie zdążył się jemu przyjrzeć, kiedy Alba wróciła do Jane i wbiła długi szpikulec w ciało kobiety, aż przebiła się na drugi koniec. Jane pochłonęły drgawki, które nie ustały nawet po tym, jak Alba zabrała narzędzie.
Krew ściekła z kolca, wracając do ciała, kiedy Alba otrzepywała rękawy — mimo że były czyste.
— Masz jeszcze jakieś pytania, Barry?
Pokręcił głową.
— Od początku żadnych nie miałem — odpowiedział, tym razem uważnie dobierając słowa, aby nie ze zezłościć Alby po raz drugi. — Mogę już wrócić?
— Nie, nie, nie. — Położyła palec na ustach Jane. — Jeszcze nie przetestowałeś wszystkiego. Otwórzmy ją, żeby sprawdzić, co jest w środku. Może coś zauważysz, może coś przeoczyłam, kto tam wie! Poza tym dzisiaj jest taka spokojna. Też przydałoby się odkryć przyczynę tego zjawiska. Pomożesz mi?
Barry ścisnął usta w wąską linijkę.
— Tak, ale nie dziś — odparł po chwili, zabierając od Alby szpikulec. — Jestem zmęczony, poza tym muszę się przygotować.
— Przygotować? — zdziwiła się. — Barry, kochanie ty moje, ty się po to narodziłeś. — Alba ujęła jego policzki. — Jesteś tak podobny. Jesteś tak inny, cudowny dzieciaku. Wciąż masz coś z siebie i z kogoś innego. Wybaczę dziś, jutro już nie będzie odwrotu. Pamiętaj, że jestem dobra dla przyjaciół, ale wrogów…
—… zniszczysz — dokończył za nią. — Wiem. Jutro się tu zjawię. Obiecuję. Dzisiaj naprawdę jestem zmęczony i chcę porozmawiać z Eliotem.
—Z Eliotem… — Przewróciła oczami. — Uważaj tylko co przy nim mówisz. Jedno słowo źle i jutro jego będziesz kroił, a z tego, co wiem… — urwała, przybliżając twarz do Barry’ego — to też z niego ciekawy okaz do badań — skończyła zdanie szeptem. — Teraz możesz odejść…
Szpikulec wysunął się spod jego palców i upadł z brzdękiem na podłogę. Barry cofnął się o kilka kroków, a potem nagle uciekł z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Znalazł wyjście, jedynie drzwi, których nie widział otwartych. Szarpnął szybko za klamkę i wbiegł z długi korytarz, który oświetlały stare lampy. Bez zastanowienia zaczął przed siebie biec, aż w połowie drogi zamarł. Dostrzegł schody, ale chwyciły nim nagłe duszności. Oparł się o ścianę plecami i przykucnął, gdy dotarło do niego w pełni, jak brzmiała groźba.
— Nic nie powiem Eliotowi — obiecał, bijąc się trzy razy w pierś. — Nigdy.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!