[BAEL] #24


Eliot wyciągnął rękę, aby jeszcze zdążyć złapać za klamkę, nim matka zatrzaśnie drzwi na dobre — ale one już były zamknięte. Odetchnął ciężko, a potem uśmiechnął się sztucznie, aby ukryć za tym cierpkim, smutnym uśmiechem… wstyd, że własna matka zabroniła mu wrócić do domu.

Przyciągnął dłoń do piersi i kilka razy walną się w nią pięścią, powtarzając sobie, że to wcale nie boli. Eliot nie umiał jednak kłamać. Był w tym najgorszy, co mu nieraz wypominał Barry. Teraz go rozumiał Niezależnie od tego, jak mocno pragnął zadusić w sobie łzy, one i tak spływały po jego policzkach.
Eliot przyklęknął nad ostatnim pudłem, które zostawiła mu matka. Rozdarł przyklejoną na wierzchu taśmę i otworzył karton — na samym wierzchu leżały dawne zeszyty, jeszcze z pierwszego czy drugiego etapu szkoły, kiedy w końcu dostał się z Barrym do tej samej szkoły, a nawet i klasy. Udało im się nawet przekonać nauczyciela, by pozwolił im usiąść razem, ale obiecali, że będą pilnie uczestniczyć w zajęciach…. Tylko że Eliot nie tylko nie umiał kłamać, źle sobie radził z dotrzymywaniem obietnic. Zaśmiał się na wspomnienie o pierwszej uwadze i wezwaniu matki. Jak wiele wstydu się wtedy najadła. A potem kolejny raz, kiedy na lekcji czytał teorie Beala. Skończyło się sprzątaniem kilku klas po zajęciach. Mimo wszystko Barry zawsze na niego czekał. Może i uczył się w tym czasie, ale nie wracał do domu sam…
Eliot w końcu wziął pierwszy z zeszytów, którego nawet nie opisał. Zajrzał do środka — był wypełniony bazgrołami, nie zapisywał żadnych notatek, tylko kilka haseł, które odebrał Barry’emu. Zapamiętywał jednak wiele, więc zaliczał testy na wymaganym poziomie, aby nadal móc być z Barrym w jednej klasie. Jednak nigdy nie brał na poważnie nauki.
Ona miała racje, pomyślał, zwracając się w kierunku domu. Zamknął na moment oczy, wspominając dzieciństwo. Zapach ciasta marmurkowego, który mama zawsze piekła w niedzielny poranek. Cała gromadka zbiegała wtedy po schodach. Pchali się, żeby tylko skosztować przepysznego wypieku mamy, ale koniec końców wszyscy dostawali po kawałku przy stole. Kiedy już siedzieli, robiła im gorącą czekoladę. Eliot uwielbiał słodką z dodatkiem bitej śmietany, dostawał ją jedna tylko wtedy, gdy zasłużył. W ogóle jakiekolwiek zachcianki matka spełniała wtedy, kiedy ktoś zasłużył. „Coś za coś” — zawsze powtarzała. W niedzielę bawił się również z Barrym. Wychodzili na opuszczone pola i kopali w ziemi dołki, czasami udawali, że coś sadzą. Nawet raz dostali od Alby kilka ziarenek. Chyba gdzieś zasadzili te drzewka, ale nie do końca pamiętał w jakim miejscu. A wieczorem wracał do domu na kolację. Znów wszyscy zasiadali przy stole. Mama szykowała ich ulubione jajeczne babeczki z warzywami i mięskiem, robiła sałatkę i każdemu zostawiała czekoladowy prezent przy talerzu…
Eliot nie pamiętał dnia, w którym po raz pierwszy nie dostał czekoladowego prezentu. Był wtedy na pewno zły, ale nie przykuł do tego zbytniej uwagi, bo zapomniał. Jednak niedługo później zabrakło dla niego miejsca przy stole. A wybiegając jeszcze dalej, na pewno w okolice czasów ostatnich klas, stracił wszystko. Oddelegowano go do najmniejszego schowka w całym domu. Rzeczy zaczął otrzymywać po rodzeństwie. Z kieszonkowych dostawał tylko procent tego, co rodzeństwo…
Włożył zeszyt z powrotem do pudła. Nie potrzebował go już więcej. Podniósł się i otrzepał od dawna pobrudzone spodnie, które nadawały się już tylko na śmietnik.
— Odejdę… — obiecał, kładąc dłoń na drzwiach — mamo, ale nie w ten sposób.
Wpisał kod zabezpieczający, z łatwością odblokowując wejście. Poprawił marynarkę, a muszkę wymienił na jedną z ulubionym. Włosy zaczesał do tyłu, po czym wszedł, dumnie postukując palcami w cienką ścianę. Rozmowy z pokoju obok umilkły.
— Miałeś… — zaczęła matka, ale tym razem Eliot nie dał jej dokończyć:
— Tak, tak, ale i tak odwiedziłbym cudowną matulę w najbliższym czasie, więc wolę jeszcze dokończyć parę spraw, nim łzy rozpaczy polecą po odejściu ukochanego syna — powiedział z największą ironią, jaką tylko dał radę wydobyć ze swojego głosu. — Te zdjęcia…
Matka otworzyła szeroko oczy.
— Zabrałeś kopertę — stwierdziła. Nagle pobiegła do kuchni. Zaczęła przeszukiwać wszystkie blaty, ale Eliot wiedział, że nie znajdzie listu. — Gdzie… Tam… Nigdy nie jadłeś…
— Patrz, jaki przypadek. — Cmoknął. — Zapomniałaś o teorii prawdopodobieństwa. Nawet jeśli coś jest niemożliwe, to istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że się to coś niemożliwe wydarzy. I patrz, cud. A więc zasypię od razu pytaniami: kim jest ta kobieta, dlaczego otrzymujesz jej zdjęcia i jak umarła? Proszę o krótkie, konkretne odpowiedzi, to szybciej odejdę. Może nawet zwrócę zdjęcia. To jak będzie?
— Nie masz ani krztyny szacunku wobec matki? — oburzył się na niego Elin, ale oprócz wypowiedzenia paru słów, nic nie uczynił.
— Nie, już dawno się tego wyzbyłem. — Machnął ręką. — Poza tym, dajcie już spokój. Sami od kilku lat porządnie mi powtarzacie, jakim to jestem nieudacznikiem, niedojdą, złamasem, życiową porażką, że wszystkich zawiodłem, nic w życiu nie osiągnąłem, jestem nikim i pewnie jeszcze użyliście z tysiąc innych, bardziej mniej kreatywnych sformułowań, ale sam już o nich zapomniałem.
— A niby nie mówiliśmy prawda? — spytał niekoniecznie zaskoczony Elin. Oddaj niemowlę swojej żonie i podszedł do Eliota. — Powiedz mi, co osiągnąłeś w swoim życiu?
— A nie, nie, oczywiście, że nic, ale wszystko przede mną. Już wiem, co chcę robić. Moje powołanie jest blisko, dam radę. Choć na razie zdobędę doświadczenie jako archiwista.
— Archi… Archiwista? — powtórzył Elin. — Kiedy… I co niby dalej chcesz zrobić?
Eliot zastanowił się przez moment, ale odpowiedź znał tylko jedną. Skoro kochał tajemnice, zagadki, błądzić wśród niewyjaśnionego, a przy tym wydobywać stare brudny, to w tym się odnajdzie. Nawet jeśli do tej pory nikomu nie był potrzebny ktoś, to zajmie się tego typu sprawami, to ostatnio się to zmieniło…
— Chcę zostać detektywem. I nie! — dodał, zanim Elin zdążył choćby otworzyć usta. — Nie wstąpię do policji. Założę własną działalność. A przy okazji, zamieszkam z Barrym.
— Z Barrym? — odezwała, ku wielkiemu zaskoczeniu całej rodziny, Elli. — A tam można? Chyba tylko z rodziną można mieszkać? Dziwny jesteś.
— Przynajmniej będę miał jakiś porządny pokój. — Posłał siostrze słodki uśmiech. — Poza tym, nie interesujcie się tak moim życiem, skoro właśnie daliście mi dosłownie do zrozumienia, że nie jestem członkiem rodziny. Wracając do tematu, proszę o odpowiedzi — zwrócił się do matki.
Kobieta dopiero teraz na niego spojrzała. Drżała ze strachu i nieustannie pocierała wierzch dłoni.
— Nie… Nie chcesz wiedzieć — odpowiedziała spokojnie.
— Teraz albo będę was nachodził — zagroził jeszcze raz.
— Nie…
— Nie ma „nie” — dalej obstawiał przy swoim.
— Eliot!
— Cały czas słucham i nie odejdę, póki…
— To wasza prababcia Róża, którą zabił wasz pradziadek. Nie byli małżeństwem, ale… — przełknęła głośno ślinę — kochankami. Była dużo młodsza od niego. Urodziła mu potajemnie syna. Zabił ją potem. Nie wiem, jak ani dlaczego, ale zabił. Rząd co roku przypomina nam tymi zdjęciami, że musimy uważać. A ty… Ty… Ty… — wysyczała, wskazując na Eliota palcem. — Jesteś… do niego… — wysapała przez łzy — tak podobny. Jesteś tam podobny. Podobny… — Upadła na kolana. — Zauważyli. Bałam się o ciebie, próbowałam dobrze wychować, ale ty się nie dałeś. Te zdjęcia, oni wciąż nam przypominają o klątwie, która wisi nad naszą rodziną. Proszę, błagam cię, zostaw to. Błagam, zostaw ją. Możesz robić co tylko chcesz, ale nie wnikaj dalej w tę sprawę. To tylko przyniesie nam i tobie więcej bólu… Pros… — nim zdołała dokończyć, Eliot odwrócił się do niej plecami.
— Zostawię, ale najpierw powiem Barry’emu — powiedział, a potem, jak obiecał, wyszedł z domu, w myślach powtarzając sobie, że już nigdy tu nie wróci.
Przystanął tylko na chwilę na jednej platform, która ruszyła, gdy postawił na niej nogę. Uśmiechnął się delikatnie i pomachał na pożegnanie siostrze wyglądającej przez okno. W odpowiedzi zasunęła zasłonki.
Odchrząknął. Schował rękę do kieszeni, udając, że nic się nie wydarzyło. Słońce zaczynało chować się za kopułą otaczającą strefę OMEGA. Pomarańczowe promienie przenikały między drzewami, padając wprost na kończących pracę w polu rolników. Eliot pożegnał ich uśmiechem i odjechał w kierunku domu Barry’ego.
Wyglądał tragicznie. Niekoniecznie wiedział, jak obwieści przyjacielowi cudowną nowinę, że od dziś stanie się naprawdę częścią jego życia. Jednak nie żałował tej decyzji, tylko tego że nie podjął jej lata wcześniej. Zaoszczędziłby i sobie, i rodzinie wielu kłopotów, a dzięki temu może osiągnąłby coś więcej, nie… nic.
— Wyglądasz strasznie — usłyszał przed sobą głos Barry’ego.
Podniósł dumnie głowę, choć z drugiej strony było tak wstyd, że pokazuje się brudny, niewyspany i w najgorszym możliwym ubiorze. Przynajmniej o muszkę zadbał, z czego był bardzo dumny.
— Dziękuję. — Zakołysał się na palcach, wciąż poruszając się na platformie. — Ty też się trzymasz. Dawno się widzieliśmy…
— Dwa tygodnie temu… Myślałem, że nie żyjesz… — powiedział spokojnie.
— Dwa… Dwa… Dwa… — Eliot zająknął się, nie mogą przetrawić informacji, którą obwieścił mu Barry. Zeskoczył z platformy i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy, szukając w nich jakiejś podpowiedzi, że to tylko wredny żart. Jednak Barry nie zaśmiał się ani razy. — Dwa tygodnie… Co się w tym czasie stało?
— Nic. — Wzruszył ramionami. — Szukałem cię.
— Wiem, że mnie szukałeś, ale jak to się stało, że minęły dwa tygodnie. Ostatnim razem była to tylko doba i bardzo dobrze ją pamiętam, a teraz… — złapał się za głowę — pustka — dokończył ostrożnie.
Barry wziął głęboki wdech i nagle… parsknął śmiechem. Odsunął się, łapiąc za brzuch i przykucając przed chodnikiem. Śmiał się w najlepsze, nawet w pewnym momencie rozpłakał się, a Eliot tylko na niego patrzył.
— Ty… — zaczął, lecz ostatecznie urwał. Zacisnął pięść i wymierzył ją w kierunku Barry’ego. — A więc jak długo mnie nie było?
— Ze dwie? Trzy… godziny — ostatnie słowo wypowiedział szeptem.
— Dwie, trzy godziny, ty konusie jeden, zabiję cię!
Eliot podbiegł do Barry i chwycił go za szyję, lecz ten szybko się wyrwał i odskoczył na bok. Eliot złapał go w pasie i oboje upadli na trawę. Nie puścił. Przytrzymał jeszcze mocniej, powoli pnąc się ku twarzy Barry’ego. Przyjaciel kopał, narzekał coś, że go dusi, ale Eliot nie zamierzał mu odpuścić. Przyciągnął go do siebie i zaczął łaskotać po brzuchu. W końcu Barry nie wytrzymał i palnął Eliota w głowę. Zdołał się wyrwać. Uciekł aż pod drzwi do domu.
— Zabiję cię za to… — wysapał.
— Nie zabijesz, za bardzo mnie kochasz! — zażartował, posyłając Barry’emu słodki uśmiech.
— Chyba tak — zgodził się, ku zaskoczeniu Eliota. — Nie wchodzisz? — Otworzył drzwi. — Zapraszam.
— W zasadzie… — zaczął trochę nieśmiało. Kilka razy odchrząknął, nie wiedząc, z której strony ma ugryźć temat rozmowy. — Chcę z tobą zamieszkać! — wypowiedział szybko, na jednym wydech.
— Zapraszam — powtórzył Barry, stając w progu.
— Nie na noc ani…
— Zapraszam — powiedział jeszcze raz. — I przestań tyle gadać, bo to się robi nudne. Chodź i tyle.
— Tak jest, proszę pana.
Eliot posłusznie podążył za Barrym — nie poszli na ostatnie piętro, a zatrzymali się na przedostatnim, gdzie wcześniej mieszkała ciekawska sąsiadka. Barry odbezpieczył wejście i wszedł do środka jako pierwszy. Było całkiem przytulnie. Mieszkanie było mniejsze od tego, które należało do Barry’ego i jego ojca, ale zadbane i skromne.
— Co tu… robimy? — zapytał niepewnie, nie chcąc robić sobie większych nadziei.
— Zamieszkasz ze mną? — Barry odpowiedział pytaniem.
Eliot zmarszczył czoło z zaskoczenia. Odsunął się kawałek i wskazał na pokój i kuchnię palcami.
— Tutaj? — upewnił się, czy przypadkiem słuch i oczy go nie mylą. — W tym miejscu?
Barry kiwnął energicznie kilka razy.
— Dokładnie. Tutaj. — Poklepał ścianę. — To nasze. Jeśli… Jeśli chcesz.
— Jeśli chcę…
Westchnął ciężko i jeszcze raz objął wzrokiem dwa, malutkie pokoje — niewiele większe od klitki, którą zamieszkiwał przez ostatnie lata. Brakowało kuchenki w kuchni. Lodówka starczała na podstawowe artykuły. W łazience nawet nie mieli szafeczki. Nikt nie zadbał o choćby jeden dywan. W takim miejscu mieli raz zamieszkać.
— Barry… — zaczął Eliot, ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Serce łomotało mu w piersi jak szalone i niewiele brakowało do tego, by się popłakał ze szczęścia.
Chwycił Barry’ego i przyciągnął go do siebie, zniżając się trochę, by wtulić się w wychudzoną, kościstą pierś Barry’ego i wyjęczeć ciche:
— Dziękuję.
Barry odwzajemnił uścisk.
— Oj, przestań. I nie płacz już. Wyglądasz wystarczająco strasznie.
Nie puścił przyjaciela, co więcej wtulił się jeszcze mocniej, przyklękując przed nim, bo Barry był stanowczo za niski, a od zginania się zaczęły boleć go plecy. Zaśmiał się przez łzy. Musieli wyglądać komicznie. Na szczęście wątpił, że ktokolwiek ich przyłapie — a nawet jeśli, przeżyje to.
— Dziękuję — wyszeptał niewyraźnie.
— Wstawaj! — żachnął się Barry. Pacnął Eliota w głowę. — Mówię na serio.
Eliot uśmiechnął się szeroko. Jeśli tak mocno chciał wstać, to mu zdecydowanie pomoże… Owinął ręce wokół ud Barry’ego i na trzy podniósł się, przerzucając go przez ramie.
— Co ty… — pisnął ze strachu. — Puszczaj, natychmiast, Eliot, ty idioto! — krzyczał na całe mieszkanie, waląc w plecy Eliota.
— Moja siostra lepiej się bije…
Zaczął ich prowadzić ku pierwszego z pokoi. Przynajmniej tam zauważył łóżko. Barry nadal się rzucał i po pewnym czasie zaczął Eliotowi ciążyć na ramieniu, więc zrzucił go na tapczan, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko. Barry jęknął, uderzając tyłem w głowy w brzeg łóżka.
— Przepraszam, źle wymierzyłem…
Eliot ostrożnie odsunął się pod okno. Wyjrzał za nie — widok prowadził wprost na ulicę. Wiedział już, że tego pokoju nie wybierze.
— To co? — Zaklaskał. — Film? — zaproponował, otwierając klapę od ręki. Ostatnim razem nie dali radę niczego obejrzeć przez awarię ekranów. Na ten moment wszystko działało sprawnie. W ciągu kilku sekund Eliot wybrał wcześniejszy film i wyświetlił go na białej ścianie pokoju.
Podbiegł do łóżka i skoczył wprost na Barry’ego, który w ostatniej chwili się odsunął. Posłał mu złowrogie spojrzenie, ale po chwili nawet i on się zaśmiał. Ułożyli się obok siebie na łóżku, poprawiając poduszki za plecami. Eliot położył głowę na ramieniu Barry’ego — twardym i kościstym, że aż musiał podsunąć pod policzek poduszkę.
— Zawsze coś ci nie pasuje — fuknął Barry, odsuwając się kawałek.
Eliot przytrzymał chłopaka w pasie, nim zdążył mu uciec.
— Teraz mi już wszystko pasuje… — wyszeptał, kiedy przymknął na moment oczy.
— Oglądasz czy śpisz?
— Zaraz.
— A twoje rzeczy.
— Zaraz.
— Eliot… — Westchnął ciężko. — Bądź dorosły.
— Barry… — Odgarnął jego długie włosy. — Mogę je zabrać do jutra.
— Nie!
Barry zerwał się z łóżka, sprawiając, że Eliot poleciał twarzą wprost na twardy materiał. Jęknął z bólu. Szybko pobiegł za Barry, po drodze rozmasowując obolały nos. Zawołał, lecz odpowiedziało mu tylko milczenie. Załamał ręce. Czasami po prostu nie rozumiał Barry’ego i dlatego uśmiechnął się na myśl, że w końcu dostał szansę, by poznać go lepiej.
— Idziesz? — zawołał za nim Barry, gdy już czekał na klatce schodowej.
Poprawił ulubioną muszkę, oglądając się w stronę lustra. Teraz jego odbicie wyglądało idealnie — bez zakrzywień i nierówności.
— Hm… — Wydął usta. — Faktycznie ta muszka… — zdjął ją — nie pasuje mi. Idę! — odkrzyknął Barry’emu i wybiegł z mieszkania.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!