GRAY
Odliczył minutę, nasłuchując
tykającego w dużym pokoju zegara. Kiedy Lisanna i Natsu zniknęli mu z oczu,
oddalił się od okna. Zasunął za sobą zasłonki. W pokoju zrobiło się ciemno. Po
omacku odszukał wejścia do drugiego, przylegającego pomieszczenia, w którym
Amelia zostawiła swoje rzeczy. Gray rozejrzał się jeszcze na szybko, czy na
pewno został sam w mieszkaniu, a potem zaczął nasłuchiwać. Chyba został sam...
Westchnął z ulgą na myśl, że
Lisanna i Natsu nie zajrzeli na górę. Gdyby tylko dowiedzieli się o jego
planach... straciłby dom od razu. Natsu nie zawahałby się go wyrzucić, ale póki
nikt się nie dowie, będzie bezpieczny.
Gray przyklęknął przed torbą
należącą do Amelii. Kobieta zniknęła, nim się obudził, zabierając ze sobą
jedynie kilka rzeczy, a przynajmniej tak mu później powiedziała Erza. Torbę z
rzeczami zostawiła. Gdy otworzył ją, okazało się, że w środku znajdowało się
niewiele rzeczy. Kilka ubrań i saszetka z kosmetykami.
Wyłożył wszystkie przedmioty na
podłogę, a potem jeszcze przeszukał samą torbę, licząc, że znajdzie ukrytą
kieszeń na jakieś dokumenty czy papiery. Amelia oczywiście zabrała ze sobą
telefon i portfel, w kosmetyczce też nie odkrył nic ciekawego, tylko długopis.
— Po co tu przybyłaś? — zapytał
szeptem, rozglądając się jeszcze po samym pomieszczeniu. Wtedy też znów przykuł
jego uwagę ten długopis. Był dziwny. Końcówka ruszała się luźno, nie była
przytwierdzona do pomarańczowego plastiku.
Rozkręcił go. Kawałek
zwiniętego papieru wypadł na dywan. Gray z trudem zdusił w sobie krzyk radości,
ale dumnego uśmiechu już nie powstrzymał. Szybko rozwinął zwitek.
„7.10.11:30.LH.Z.FT.P." — Gray przeczytał w myślach. Usiadł po turecku i
zastanowił się przez moment. Pierwsze dwie cyfry oznaczały datę. Kolejne pewnie
godzinę. Sprawdził na zegarek — zbliżała się wyznaczona na kartce godzina. Aż
zadrżał z niepokoju, gdy zdał sobie sprawę, że wkrótce coś ma się wydarzyć. Nie
rozumiał dalszej części tekstu, ale nie zamierzał dłużej zostać w mieszkaniu.
Nie zdążył nawet spakować rzeczy Amelii, gdy wybiegł tylnym wyjściem, tylko
zatrzaskując je za sobą. Nawet nie śnił o zamykaniu go. Biegł, ile tylko miał
sił w nogach. Zatrzymał się dopiero przy starej kamienicy, którą wybudowano
jeszcze na początku XVII wieku. Była tam wąska, kamienna ławeczka, o której krążyła
miejska legenda. Według niej, każdy kto będzie siedział na ławce dłużej niż
sześć minut przywoła starego kapelana, który w tym miejscu podobno zawarł pakt
z diabłem.
Bez zawahania, usiadł na niej.
Była niewygodna, ale tutaj przynajmniej czuł się bezpieczny. W okolicy nikogo
nie było, stary piekarz siedział w piekarni i tylko spojrzał na Graya raz,
potem wrócił do pracy.
— LH, LH — powtórzył kilka
razy. — Lucy Heartfilia — powiedział spokojnie, bez żadnych emocji, choć
spodziewał się czegoś innego po sobie. Kolejny skrót rozpracował bez
najmniejszych trudności. — Fairy Tail — wypowiedział na głos. Pozostały jeszcze
dwie litery, których znaczenia nie znał, ale podejrzewał, że prowadzą do
nieszczęścia.
Wziął głęboki wdech powietrza —
było ciężkie i nawet w smaku czuł jakiś ostry smród. Podniósł się i rozejrzał.
Dym, który wydobywał się z komina piekarni, nie cuchnął w ten sposób. Zapach
pochodził raczej gdzieś zza niego.
— Nie... — wyszeptał. — Zabić
i... pod... — nie zdołał dokończyć.
Ostrożnie, kawałek po kawałku,
gdy zaczęły zachodzić do jego oczu, odwrócił się w stronę kawiarni. Czarny kłęb
dymu uniósł się w stronę czystego nieba, zdając się zasłaniać słońce. Obraz
przez Grayem rozmył się. Łzy spłynęły po jego policzkach, kiedy upadł na kolana
i wyjęczał jedno słowo:
— Podpalenie...
Usłyszał dźwięk straży
pożarnej, która moment później przejechała na sygnale przez ulicę dalej. Gray
chwycił się za kamienną ławkę i podciągnął się, próbując wstać. Upadł. Nie
znalazł w sobie żadnych sił, by podnieść i pobiec w stronę kawiarni. Musiał
zobaczyć na własne oczy, czy jego obawy są prawdziwe. Sprawdzić, czy może nie
pomylił się w rozszyfrowaniu wiadomości. A może to tylko przypadek?
Tysiące myśli kłębiło się na raz
w jego głowie. Jedne biły się między drugimi, przepychając w nieustannym korku,
który dożął do... pustki. Gray otworzył usta niezdolny, by wydobyć z siebie
choćby jedno, nawet najmniejsze słowo. Jego serce pękło, gdy dym nie malał.
Podnieś się!, wrzasnął na
siebie na siebie w myślach. Ponownie podparł o kamienną ławkę i stanął na
chwiejnych nogach. Pierwszy krok wykonał niepewnie, bał się, że wystarczy
chwila nieuwagi i znów upadnie. Trzymał się starych ścian kamienic, łapiąc za
każde zagłębienie i idąc przed siebie w nasłuchiwaniu krzyków, które dobiegały
w okolic kawiarni.
— Nie — zdołał w końcu
wycharczeć. — Nie, tylko nie...
Tabliczka z napisem „Fairy
Tail" runęła o chodnik, roztrzaskując się w pół. Ogień zionął ku górze,
gdy strażacy próbowali podejść bliżej. Dach załamał się i gruzy zasypały
płomienie, jednak te po chwilki znów zajęły resztki budynku.
— Proszę odejść, natychmiast! —
rozkazał gapiom strażak. — Prosimy odejść, tu jest niebezpiecznie.
Gray odsunął się trzy kroki w
tył, odruchowo, bez żadnego zastanowienia. Wzrok utkwił między szalejącymi
nienaturalnie płomieniami, z którymi strażacy nie umieli sobie poradzić, więc
kolejne budynki z kamienicy zostały ewakuowane. Wśród krzyków były jęki. Wśród
jęków jedynie rozpacz. Jedynie Gray stał i patrzył, nie wydając ani jednego
dźwięku, nie płacząc, nawet nie żaląc. Serce mu już dawno pękło, kiedy patrzył,
jak jego dom ginął w płomieniach.
Fairy Tail umierało.
Dawne uśmiechy, które utknęły w
czterech ścianach, krzyczały z nienawiści. Gray żegnał je w długim milczeniu.
Zdjęcia, pamiątki rodzinne, ostatnią figurkę z wycieczki na wieżę, ulubioną
koszulkę... wszystko pochłaniał ogień.
Nie taki był plan. Nie tego się
spodziewał, gdy pozwolił zostać Amelii na parę dni. Śniło mu się, miał
koszmary, bał się, a z jednej strony przerażająca ulga odciążyła jego serce.
Obowiązek, element, którzy trzymał go kurczowo przy sobie, przy Magnolii,
właśnie niknął w jego oczach. Najcudowniejsza wymówka na to, by nigdy nie
opuszczać tego miasta, płonęła... i zanosiło się na to, że nic z niej nie
zostanie.
— Lepiej stąd znikaj — usłyszał
za sobą słaby głos.
Gray poczuł, jak ktoś chwyta go
w nadgarstku i zaczyna ciągnąć w stronę parku. Podążył za mężczyzną, nie
opierał się, nawet nie miał sił odezwać. Posłusznie biegł we wskazanych
kierunku, czasami tylko oglądając się za siebie — gdzie wzbijały się do nieba
czarne chmury dymu. Kolejna straż pożarna nadjechała pod kawiarnię.
— Nie oglądaj się! — mężczyzna
znów go skarcił.
Zmrużył oczy. Swąd dymy był
silny, denerwujący, ale jednocześnie kojący.
Wszystko już zniknęło.
Gray zatrzymał się. Szarpnął
mężczyznę za rękę, zmuszając do rozmowy na parkingu. Jeden z samochodów
wyjechał ze swojego miejsca, więc musieli odsunąć się na bok — prawie pod
zamkniętą na czas jesienno—zimowy lodziarnię. Gray z początku nie poznał
człowieka, który zabrał go spod kawiarni, ale kiedy zauważył przecinającą twarz
bliznę, momentalnie przypomniał sobie o Jellalu.
Puścił mężczyznę i załamał ręce
z bezsilności. Jellal przeszukał kieszenie, po czym podał Grayowi chusteczkę.
Zamrugał kilka razy ze zdziwienia, przyglądając się zwyczajnej chusteczce z
paczki z taniego sklepu. Wziął ją ostrożnie i powoli, kiedy powoli widział
przed oczami mazaki. Świat przed nim stawał się niewyraźny. Nawet twarz Jellala
było trudno rozpoznać.
— Płaczesz — podpowiedział mu.
— Płaczę... — powtórzył
niepewnie. Palcem roztarł kilka łez, które akurat płynęły po jego policzku. —
Nie, wy chyba żartujecie.... — Zaśmiał się. — Nie, Jellal, coś nie tak...
Nie... Chyba... Chyba... Fairy Tail płonęło, czy tylko mi się zdawało. Coś mi
się pomyliło? Bo jakoś... Bo jakoś... — Położył dłoń na piersi. W sercu poczuł
jakby ucisk, który z każdą chwilą bolał coraz mocniej. — Jellal, ja się
pomyliłem, bo jest mi lżej. Ja...
Jellal położył dłoń na ramieniu
Graya. Po chwili jednak przytulił do siebie chłopaka. Gray w pierwszej chwili
wyrwał się z uścisku. Odsunął kawałek, lecz zachwiał, natrafiając na nierówno
ułożone kostki. Upadł na środek miejsca parkingowego.
— Przepraszam — wyszeptał
Jellal. — Nie spodziewaliśmy się, że ona to zrobi.
— Zrobi?
— Posunęła się za daleko.
— Kto?
— Powstrzymamy ją — obiecał
Jellal.
— Jak?
— Istnieje tylko jeden sposób.
— Ona...
— Posunęła się...
—... za daleko — dokończył za
niego Jellal, ale nie były to słowa, których nie zamierzał użyć.
Wszystko się zgadzało. Amelia
nie przybyła tu pojednać się z synem, tylko zniszczyć Acnologię. Fairy Tail
stało na drodze. Gray zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz się spóźni, Natsu mu
nie uwierzy. Matka wymyśli jakąś opowieść o ostrzeżeniu od Acnologii i w końcu
Natsu podda się zemście. — bez zawahania, bez wątpliwości i bez skrupułów.
— Muszę zadzwonić do Natsu —
powiedział szybko, nawet nie był pewien, czy Jellal go zrozumiał.
Wyciągnął telefon z kieszeni i
zadzwonił — w duchu dziękował złym nawykom i uzależnieniu od komórki. Gdyby
tylko raz jej nie zabrał, straciłby ostatnią szansę na to, by pomóc Natsu.
Jednak mimo nadziei, Natsu nie odbierał — w końcu włączyła się automatyczna
sekretarka.
— Kurwa — wysyczał zajadle. —
Wiesz, gdzie może być Natsu? Mów mi natychmiast! — Odruchowo szarpnął Jellala
za kołnierz koszuli. — Mów, bo przestanę z wami współpracować. Wystarczy tej
gadki. Wystarczy. Powstrzymam go. Zabiję Amelię na jego oczach...
Usłyszał za sobą trąbienie.
Puścił Jellala i odsunął się na bok, robiąc miejsce autu, które zaparkowało
tyłem do chodnika. Przeprosił kierowcę.
— Wiem, gdzie jest Natsu —
wyjaśnił ostrożnie Jellal.
— No, gdzie?
— Oczywiście, że poszedł
uratować Lucy, ale tobie nie wolno.
— Nie wolno? To jakieś żarty?
— DCM...
— Co to? — zdziwił się Gray.
Nie podobała mu się ciężkie powietrze, które stopniowo gromadziło się wokół
Jellala.
Mężczyzna stał się dziwny. Gray
miał również wrażenie, że park jakoś opustoszał. Nikt nie przechodził obok
głównej bramy, a jakaś barierka pojawiła się przy wjeździe na parking.
— Jellal?
— Pani doktor powiedziała, że
nic ci się nie stanie — ciągnął dalej Jellal. — To tylko dichlorometan.
— Po co?
Gray zadrżał ze strachu.
— To nie chloroform — dodał
jeszcze cienkim głosem. Brzmiał, jakby zawiódł się sobą mocniej niż
kiedykolwiek w życiu.
Gray nie zdążył nawet wziąć
wdechu, gdy nagle ktoś pochwycił go od tyłu, przykładając szmatkę do ust.
Nieświadomie odetchnął, w moment zaczęło mu się kręcić w głowie. Ciało stało
się wiotkie, bez sił. Zauważył tylko, że Jellal podbiegł do niego, nim upadł.
Zapiszczało mu w głowie. Próbował się uderzyć, odzyskać przytomność, ale
ciemność pochłonęła go, nim zdążył poruszyć dłonią.
0 Comments:
Prześlij komentarz