[Pozory czasem mylą] Rozdział 53 Odejdź, kiedy nie jest jeszcze za późno

Czasami jest już za późno, by odejść...
NATSU
Patrzył na przesuwające się wskazówki na zegarze, który wisiał w głównej części kawiarni — pustej, bo od kilku dni Erza ani razu nie pozwoliła jej otworzyć. Minuty mijały w niepokojącej ciszy, zakłócanej tylko przez tykanie zegara. Mama nie wracała od kilku godzin, Lisanna zamknęła się w pokoju, po tym jak wróciła z Grayem ze szkoły, o pozostałych nic nie słyszał.
Natsu westchnął ciężko.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić — było to gorsze od zapracowania. Dlatego też wstał i zaczął wycierać po kolei zakurzone blaty, którymi nikt się nie zajmował od kilku dni. Jak popatrzył w stronę barku, to pomyślał, że pewnie i szklanki stoją brudne. Po pewnym czasie nawet mu się przypomniało, że w kuchni nikt nie czyścił zlewu...
Usiadł z powrotem na krzesło, nagle tracąc siły i wszelkie chęci do pracy, której było wyjątkowo dużo. Jego wysiłki i tak poszłoby na marne, skoro kawiarnia „Fairy Tail" zmierzała ku zamknięciu.
— Dlaczego siedzisz sam? — spytała Lisanna, przystając pośrodku schodów.
Wzruszył ramionami.
— Bo nikogo tu nie ma — odpowiedział niepewnie. Nie odważył się spojrzeć Lisannie w oczy. — Nie jesteś w szkole?
Zaśmiała się smutno. Lisanna zeszła na dół. Zdjęła jedną z filiżanek z wieszaka i nalała sobie do niej zimnej kawy, która stała jeszcze w dzbanku z poprzedniego dnia. Nalała i Natsu.
— Dzięki — mruknął, gdy postawiła przed nim naczynie. — Na pewno chcesz to pić?
— Nie. — Westchnęła ciężko. — Nie chcę nic robić. Mam dość — szkoły, kawiarni i Acnologii. Chciałam pomóc Lucy, a ostatecznie tylko wykopałam pod sobą dołek, wpadłam do niego, zasypałam go solą, rozdrapałam stare rany i dokroiłam nowych.
Natsu parsknął gromkim śmiechem, opluwając się kawą.
— To nie jest śmieszne! — żachnęła się Lisanna. Uderzyła filiżanką o stół i usiadł naprzeciw Natsu, strzelając focha. — Jesteś wredny, ja naprawdę cierpię.
— A myślisz, że ktoś tu nie cierpi? — zdziwił się na wielkie żale Lisanny, która już po raz kolejny udowodniła, że uważa się za pępek świata. Kochał ją, ale nienawidził, gdy zapominała o innych.
Odstawił filiżankę na bok i wypił ani łyka więcej. Kawa nie smakowała mu — zrobiła się gorzka i cierpka w smaku, nie sprawiała już żadnej przyjemności, a nie potrzebował się obudził. Już dawno oczy miał szeroko otwarte, a o śnie nawet nie myślał.
— Nie smakuje ci? — brzmiała na oburzoną.
Natsu tylko odfuknął:
— A jak ma smakować? Jest obrzydliwa.
— I tak lepsza od twojej — odpowiedziała równie złośliwie.
Zamrugał kilka razy z niedowierzania.
— Co ty powiedziałaś właśnie? Czy... Czy naprawdę tylko Lucy posmakowała moja kawa?
Lisanna walnęła pięścią o stół.
— Lucy, Lucy, Lucy, Lucy, Lucy... — zaczęła powtarzać bez ustanku — Czy chociaż raz możemy o niej nie mówić? Proszę, Natsu, uratowałam ją, skończmy. Nie zamierzam jej krzywdzić, ale też nie zamierzam się z nią zaprzyjaźniać. Chcę odejść... — Chwyciła Natsu za dłoń. — Proszę, z tobą — dodała ciszej.
Natsu odsunął jej dłoń.
— Moja matka chce skrzywdzić Lucy.
Lisanna przewróciła oczami, a potem złapała się za głowę. Natsu aż się zaśmiał, widząc jej reakcję i poniekąd rozumiał ją.
— Dlaczego oni się jej aż tak uczepili? — zapytała gorzkim, pełnym wyrzutów głosem. — Lucy naprawdę nic nie zrobiła, a wątpię, by Acnologia tym razem... wybrał ją — dokończyła ciszej.
Nie wybierze, Natsu dodał w myślach, znając odpowiedź od momentu, w którym Amelia podjęła decyzję o zemście. Ani ona, ani Igneel nie rozumieli, że zamierzają jedynie popełnić ten sam błąd, co dziesięć lat wcześniej. Zniszczą życie innym, a Acnologia jak był szczęśliwy, tak będzie. Na końcu tego zniszczenia widział biedną, małą Lucy, trzęsącą się ze strachu i wzywającą mamę w ciemności, kiedy Amelia przywiązała ją do ściany. Lucy nie zasługiwała na to, by po raz kolejny spotkał ją taki los.
— Muszę być mądrzejszy od rodziców — wyznał Lisannie, licząc, że zrozumie.
Zacisnął usta, a głowę skierował ku podłodze w oczekiwaniu na reakcję dziewczyny. Ta jednak milczała. Na pewno wstała, bo usłyszał, jak przesuwał krzesło, a jego noga rysuje podłogę. Przybliżyła się, po chwili stanęła nad Natsu, trzymając dłoń w powietrzu, tuż przy jego policzku. Nie zdołała dotknąć Natsu. Odsunęła rękę i cofnęła się o parę kroków.
— Zamierzasz... znowu zaryzykować — wydukała z trudem. Jej głos był słaby, co rusz zaciskała wargę w wąską linijkę i przełykała głośno ślinę. W końcu wyjęczała: — Kocham cię. Zacznijmy nowe życie. Lucy obiecała się wszystkim zająć.
— A czego ona może dokonać? Przecież jest sama.
— A ty? — Podbiegła do Natsu i chwyciła go za ramiona. Szarpnęła nimi. — Jeśli Igneel wyjdzie, to ty... to ty... — nie dała rady więcej z siebie wyrzucić.
Natsu przymknął powieki. Wolał, żeby powiedziała mu prawdę, a nie jak wszyscy inni ukrywała prawdziwe myśli. Każdy po kolei sądził, że jak tylko ojciec wyjdzie, rzuci się w jego ramiona i wymorduje całą rodzinę Acnologii, zostawiając jego na samym końcu.
Spojrzał na własne dłonie — niesplamione jeszcze niczyją krwią. Potrafił w ogóle zabić? Sam widok krwi, martwego ciała przyprawiał go o dreszcze. Ile lat walczył, żeby w nocy nie budzić się z krzykiem i nie wzywać martwej matki, aby do niego wróciła? Nikt nie rozumiał, że Natsu nigdy nie stanie się mordercą.
— Naprawdę wierzysz, że byłbym zdolny do zabicia Lucy... pod wpływem ojca? — Pogładził chłodny policzek Lisanny, po którym popłynęło kilka łez. — Proszę, odpowiedz mi.
— T...Tak...
Kciuk Natsu zadrżał. Zabrał dłoń od Lisanny i uciekł z kawiarni, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Jesienny chłód uderzył w jego szyję. Zakrył się fragmentem bluzy, ale nie zdołał okryć całego ciała. Pobiegł więc na przystanek i tam usiadł, osłonięty z obu stron przez wiatrem. W takie dni jak te wolał zostawać w domu, gdzie ciepełko biło od odkręconego kaloryfera w dużym pokoju. Okrywał się wtedy kocem, robił dobrą, malinową herbatę z odrobiną chili i siadał przed telewizorem, z którego potrafił nie wychodzić przez długie godziny. Dzisiejszy chłód był czymś nienaturalnym, ale z drugiej strony po raz pierwszy w życiu zaakceptował go — co więcej, wolał go od domu, od „Fairy tail", gdzie tłamsiło go gorąco.
— Natsu! — usłyszał obok. — Natsu, nałóż coś na siebie!
Lisanna podbiegła do niego i narzuciła na ramiona ciepłą kurtkę, należącą do Graya. Sama zapięła się dopiero gdy usiadła.
— Przestań uciekać, błagam. — Przyklęknęła przed Natsu. — Wciąż coś nam nie wychodzi, ale może w końcu uda się nam mieć własny Happy End. Bez względu na to, co jeszcze jest przed nami, bądźmy szczęśliwy.
— Lisanna... — zacisną usta, aby ani jedno więcej słowo nie padło z jego ust. To, co zamierzał powiedzieć, przekreśliłoby marzenia Lisanny na zawsze. Nie był gotowy na szczęście, by odejść i zostawić za sobą gówno, za które byli odpowiedzialni jego rodzice. Najpierw sam w nie wpaść i teraz nie mógł pozbyć się tego odoru...
Nie powinien zaczynać, ale na odwrót było już za późno.
— Przez nas ktoś ucierpiał, musimy wziąć odpowiedzialność. Nie bądźmy naszymi rodzicami.
— Jaką odpowiedzialność, Natsu? Zostań moim mężem. Pobierzmy się. Wyjedźmy. Lucy umorzy na pewno nasze długi. Zapomnijmy o wszystkim. Cieszmy się życiem. Kochajmy. Proszę, Natsu, nie wybieraj głupoty.
Natsu pogładził chłodny policzek Lisanny, przypominając sobie dzień, w którym się poznali. Strzeliła mu z liścia, gdy przez przypadek podejrzał ją przebierającą się w pokoju. Był to wypadek, nie wiedział, że ktoś jest w pomieszczeniu, kiedy poszedł je oglądać. Długo go nienawidziła, ale po kilku tygodniach udało mu się zaprosić ją na randkę. Potem na kolejną i jeszcze jedną, aż zostali oficjalnie parą. Wtedy naprawdę nie myślał, że doprowadzą się na ścieżkę zemsty. Zeszli ze złej drogi i Lisanna miała rację, powinni pobrać się i wyjechać, ale brakowało jeszcze właściwej drogi. Na razie zbyt mocno z niej zboczyli.
— Nie — odpowiedział krótko, bez większego zawahania.
Lisanna podniosła się i ruszyła w stronę kawiarni. Natsu nie ruszył się z miejsca. Chciał jeszcze pomyśleć w spokoju, ale wtedy Lisanna przerwała mu:
— Dobrze, pomogę ci. Nie ucieknę... — jej głos był słaby, jakby wciąż brakowało jej pewności.
— Przestań, nie musisz...
— Natsu, proszę — nie dała mu dokończyć. — Tym razem i ja wezmę odpowiedzialność, więc nie musisz się o mnie martwić.
Uśmiechnęła się smutno. W jej oczach wciąż widział niepewność, płakała, patrząc wprost przed siebie — mijała się spojrzeniem z Natsu. Jednak widział również, że zaczyna walczyć z lękami.
— Dobrze — zgodził się. — Poradzimy sobie z tym wszystkim razem.
Lisanna podała mu dłoń. Chwycił za nią i razem wrócili do kawiarni. Tym razem zrobili prawdziwą kawę w kuchni, przy okazji podbierając po kawałku ciasta, które zostało z ubiegłego tygodnia. Trochę skisło, ale Natsu i tak pochłonął je ze smakiem, popijając aromatyczną kawą. Lisanna również rozpogodziła się. Zdrowe rumieńce wyszły na jej bladej twarzy, nawet więcej się śmiała. Natsu dostrzegł nadzieję w ich związku. Może jeszcze nie teraz, może potrzebowali trochę czasu, ale niewiele ich dzieliło już od prawdziwego szczęścia.
— Kocham cię — wyznał nagle, gdy skończył pić kawę.
Lisanna zamarła z kubkiem nad stołem.
Natsu wstał i ucałował dziewczynę w czoło, odchylając jej grzywkę na bok. Potem cmoknął ją w prawy policzek. Zaśmiała się. Natsu nie podarował jej i złożył pocałunek na drugim policzku. Lisanna niespodziewanie pochwyciła go za twarz. Przez moment popatrzyli sobie w oczy i wtedy pocałowała go wprost w usta.
— Całkiem nieźle — skomentował, gdy Lisanna w końcu go puściła.
Oblizała usta ze smakiem.
— Nie pamiętam kiedy ostatnio zaszaleliśmy...
— W tamtym tygodniu — przypomniał jej szybko Natsu. — Naprawdę, zaraz po tym jak chciałem... — zawahał się. Dopiero teraz zdał sobie, jak niewiele czasu minęło odkąd poszedł do parku w poszukiwaniu Szczęściarza. Wiele się wydarzyło, a do dnia, w którym Igneel na dobre opuści więzienne, zostało kilka dni. Jego matka wróciła. Gdyby tylko porozmawiać z nimi, może udałoby się wyjechać we czwórkę z Fiore do Crocus i tam rozpocząć życie, o którym tak marzył.
— Natsu, przestań się zadręczać, bo inaczej znów cię pocałuję — odparła złośliwie, chwilę później znów go całując. — Wydaje się, że to było wieki temu, a jednak...
— Ojciec miał wyjść wcześniej, ale zatrzymali go jeszcze w innej sprawie. Niedługo wyjdzie. Niedługo... Czy myślisz, że... jeśli... — urywał, bo nie dawał rady dokończyć. Czuł, jak gdyby jakieś więzy pochwyciły go w silnym uścisku, nie wypuszczając — a gdy szarpał się, te zaciskały się na nim jeszcze mocniej.
— Jeśli... — zachęciła go Lisanna, by mówił dalej.
— Czy jeśli... — przełknął głośno ślinę i próbował dalej: — poproszę go, byśmy wyjechali, to on...
 Lisanna odsunęła się od Natsu. W jej oczach pojawił się ból. Zmarszczyła czoło ze złości i odwróciła głowę, niezdolna, by dalej patrzeć na Natsu. Nie odpowiedziała, ale w głębi serca Natsu znał już odpowiedź, którą ukryła przed nim.
— Nie — powiedział na głos.
— Przepraszam — wyszeptała, chwytając się za ramiona.
— Dam radę... — udał, że wszystko jest w porządku, nawet uśmiechnął się sztucznie. — Może... Może ojciec nie wpłynie na mnie za bardzo. Matka tak samo. Wystarczy mi tego wszystkiego. Za dużo już nabroiłem. Za dużo osób skrzywdziłem. Nawet ciebie.
— Oj, przestań już, za smutno się zrobiło. Może pójdziemy do Lucy. Ostrzeżemy ją? Bo wiesz, jeśli ucieknie, to dobrze jej to zrobi — mówiła z wyraźną nadzieją w głosie. — Bo wiesz, że tak będzie najprościej? — zasugerowała mu.
Natsu zgodził się kiwnięciem. Tak było najprościej, ale nie oznacza to, że najlepiej. Nie mniej, czekała go rozmowa z Lucy i tak, i tak.
— Pójdziesz ze mną?
— Oczywiście, głuptasie. — Pacnęła go w tył głowy, nim zabrała kubki ze stołu. Przystanęła jednak przed kuchnią i chwyciła się za brzuch. — Jakoś mi ostatnio niedobrze. Chyba za dużo zjadłam tych ciast.
— Skisły.
— Totalnie.
— Tylko nie zarzygaj Lucy dywanu.
— Oj, weź, ty głupku. — Pokazała mu język i weszła do kuchni. — Zaraz oberwiesz! Obiecuję!
Natsu zaśmiał się słodko. Szybko zabrał kurtkę i wyszedł z lokalu przed Lisanną. Dziewczyna dołączyła do niego szybko, nie nastał się na dworze. Zamknęli kawiarnię, a potem Lisanna wtuliła się w ramię Natsu. Szczypnęła go w rękę.
— Potem oberwiesz mocniej.
— Na to liczę. — Pocałował ją w czoło. — Liczę, liczę...

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!