ELIOT
Eliota obudziło wycie.
Zerwał się na równe nogi i
rozejrzał wokoło, nasłuchując, skąd dobiega nawoływanie zwierzęcia. Ominął trzy
krzaki, na których kątem oka dostrzegł niespotykane dotąd oznaczenia. Zatrzymał
się dopiero przy drzewie — widniał na nim numer, a przynajmniej tak Eliot
podejrzewał, bo był to zapis kreskowy. Słyszał o nim niewiele. Część zapamiętał
z lekcji historii, choć kilka tematów zawsze sprytnie omijano, zastępując je
wiedzą z dziejów starożytnych, o których nikt nie zamierzał pamiętać. Z kolei
wydarzenia, kultura na krótko przed zamknięciem granic została zamknięta wraz z
ludźmi w kopule domysłów i teorii. Eliot jedynie przeczytał w ramach
ciekawostki, że w czasach sprzed MURu stosowano numerologię rzymską, zaraz obok
arabskiej. Nie potrafił jej jednak odczytać.
Zrezygnowany usiadł przy pniu.
Westchnął ciężko, użalając się nad swoim nędznym losem, który zawsze coś
podsuwał pod nos, by zaraz chytrze zabrać. Ani nie zobaczył wilka, ani nie
odczytał cyfr. Niekoniecznie wiedział również, gdzie się znajduje. Po
charakterystycznym układzie drzew i krzewów sądził, że gdzieś w okolicy
głównego miasta, nie terenów rolniczych. Nawet powietrze tu było inne — suchsze
przez wysysanie szkodliwych substancji. Tylko nie miał pewności. Równie dobrze
mógł trafić do części produkcyjnej, której ani razu w życiu nie odwiedził.
— Barry! —krzyknął na cały
głos.
Usłyszał tylko szelest drzew.
— BARRY! — spróbował jeszcze
raz i to głośniej.
Opuścił bezwładnie ręce, zdając
sobie dopiero teraz sprawę z tego, że został sam. Wziął spokojny, równy wdech,
potem drugi i trzeci, przymykając powoli powieki i licząc do dziesięciu, od
tyłu. Kiedy skończył, wbił spojrzenie w nierówne podłoże porośnięte zaskakująco
naturalną trawą. Przykucnął i wyrwał część roślin z podłoża. Kabelki zatańczyły
między palcami Eliota, iskrząc się kilkunastoma kolorami. W końcu obumarły z
braku dostępu do prądu, a w wraz z nimi uschła trawa.
Otrzepał dłoń z resztek suchej
trawy.
— Bael powiedziałby, że to
idealna okazja do zbadania nieznanego, tylko… — zawahał się — wolałbym znać to
nieznane. Chyba nie jestem gotów na tak wielką przygodę — dodał ciszej, bujając
się do tyłu i do przodu.
Ponownie rozległo się wycie.
Eliot podwinął pod łokcie
rękawy od koszuli, zdjął nawet marynarkę, po czym skoczył, uwalniając ostrożnie
moc Sonaty. Doskoczył grubej gałęzi — złapał się jej i zawisnął nad ziemią,
rozglądając się wokoło za wilkiem. Dostrzegł zwierzę niedaleko granicy lasu.
Szybko zeskoczył na podłoże.
Pobiegł w kierunku, który zapamiętał z charakterystycznego układu drzew — dwa
krzewy, jedno drzewo, trzy krzewy, dwa drzewa, aż dotarł do zwierzęcia. Schował
się za pniem i zaczął obserwować siedzącego na sztucznej trawie wilka.
— Jesteś cudowny, ale…. — też nieprawdziwy, dokończył w myślach,
co wprawiło go tylko w głębszy smutek. Pewnie wiele by oddał, aby choćby raz w
życiu móc zobaczyć prawdziwe zwierzę. Czym różniło się od sztucznego? Czy
wyczułby różnicę? A zachowanie? Dałby radę do takiego podejść?
Wilk podrapał się za uchem.
Eliot obserwował jego zachowanie z niezmierzoną ciekawością. Zwierzę nie
wydawało się sztuczne, stworzone na wzór prawdziwego stworzenia, ale zastąpione
nieorganiczną konstrukcją i splotem kabli.
— Bael miał rację — ostrożnie
wypowiedział te słowa. — Technologia poszła stanowczo za daleko.
Wstał i otrzepał ukochane
spodnie, przestając się przejmować okazem, który już dawno wyginął. Nie miał
prawa go skrzywdzić, a jeśli tak się stanie, po prostu uskoczy. Podszedł
bliżej. Wilk podniósł się i również przydreptał bliżej Eliota.
— Nie skrzywdzisz mnie? —
spytał, uśmiechając się delikatnie.
Wilk pokręcił łbem.
— Dziękuję.
Pogłaskał jego futro — było
ostre, kłujące, ale z drugiej strony Eliot nie umiał przestać głaskać wilka.
Nie uciekł od niego. Nie odgryzł ręki. Został. A więc jednak natura była dla
niego łaskawsza niż ludzie, którzy odwracali się do niego plecami od momentu
niespełnienia odpowiednich wymagań. Rzucił szkołę, nie ożenił się, nie miał
dzieci, a nawet przez długi czas był bezrobotny. Niewiele znaczył dla społeczeństwa,
więc nie dziwił się ich reakcji. Jednak to wciąż bolało. Gdyby nie Barry,
zostałby całkowicie odrzucony i samotny, tak jak ten wilk.
— Dziękuję, kochany.
Wilka zawył w odpowiedzi.
— A możesz mi pokazać stąd
wyjście?
Pociągnął Eliota za spodnie. Z początku,
głównie ze zdziwienia, opierał się, ale po chwili pozwolił prowadzić
zwierzęciu, które kierowało się w zupełnie innym kierunku od tego, którego by
się spodziewał. Zmierzali w głąb lasu, gdzie drzewa rosły gęściej. Krzewy
powoli zanikały wraz z oznaczeniami na drzewach. Eliot powoli zaczął
rozpoznawać obszar. Kojarzył powyginane drzewo. Niedaleko powinna znajdować się
przepaść, a za nią… MUR. Kiedy Eliot tak o tym rozmyślał, wilk nagle się
zatrzymał.
— Dalej pójdę sam.
Eliot pogłaskał jeszcze raz wilka
po pysku i odszedł.
Miasto wydawało się niezwykle
spokojne, jakby weszło po raz kolejny w normalny tryb codziennego życia. Ziemię
użyźniano przed kolejnym zasadzaniem roślin, całe rodziny pracowały wytrwale na
swoich polach. Nawet osoby odpowiedzialne za porządek zajmowały się
czyszczeniem ulic z brudów.
Eliot przeszedł obojętnie obok
wszystkich, nie zerkając i nie próbując interesować się ich życiem. Jednak nie
potrafił zignorować starego listonosza. Nie przejeżdżał się na platformach,
roznosząc wiadomości i paczki, jak miał to w zwyczaju robić o tej godzinie.
Tego dnia siedział na trawie przed trzypiętrowym domem, w którym zapewne
wynajmował może jeden pokój — a przynajmniej tak Eliot zakładał, sądząc po
zarobkach listonoszy. Trzymał zwiędnięty kwiat i wyrywał po jednym z płatków, a
każdy z nich kładł obok — ale wiatr porywał je ze sobą. Listonosz tylko
patrzył. Podążał wzrokiem za płatkiem, żegnając go smutnym, pozbawionym nadziei
uśmiechem.
To
nie moja sprawa, powtarzał sobie w myślach Eliot, omijając listonosza
i udając, że ignoruje go tak samo, jak innych. Tylko że nie umiał tak uczynić —
nie z człowiekiem, który jako jedyny podawał paczki bezpośrednio Eliotowi, nie
jego matce.
— Może… — zaczął nieśmiało.
Listonosz podniósł głowę. — Postaram się coś zrobić.
Uciekł, nim zdążył usłyszeć
odpowiedź, jeśli takowa w ogóle padła.
Zdyszany zatrzymał się
skrzyżowanie przed swoim domem.. Przykucnął pośrodku ulicy, pomiędzy dwoma
liniami platform, które poruszały się zaskakująco sprawnie jak na ostatnie
awarie. Cała strefa OMEGA zdawała się funkcjonować tak, jakby ostatnie tragedie
nigdy się nie wydarzyły.
Eliota niepokoił ten spokój,
harmonia, która towarzyszyła codzienności w mieście ściśle określonych zasad i
reguł. Niespodziewana śmierć zmieniła porządek w chaos, ale nawet w chaosie
panował porządek, który teraz zdominował. Nie wiedział tylko, z jakiego powodu
tak się stało.
— To też wyrzuć! — usłyszał
piskliwy krzyk matki. — A ten tapczan zostaw w pokoju!
Aż zamrugał ze zdziwienia. Dwa
miesiące wcześniej już robili generalne porządki, nie widział potrzeby, aby
zajmować się nimi teraz, kiedy poparcie matki zaskakująco wzrosło od momentu, w
którym zaginął. Tragedia była jednak najlepszą reklamą. Dlatego tym bardziej
nie rozumiał, dlaczego nie zajmowała się dalszymi wywiadami, tylko robiła
porządki.
Z zaciekawienia wrócił do domu.
Lustro roztrzaskało się przed jego oczami, gdy ktoś wyrzucił je przez okna.
Kawałki szkła roztrzaskały się po całym trawniku, a rama zatrzymała się na
bramie. Eliota oblał zimny pot. Otarł mokre czoło i ostrożnie przeszedł przez
platformę.
— Co tu robisz? — uderzył w
niego chłodny głos brata.
— Nie wiem, czy to ma być
pytanie retoryczne, czy może mówisz to z pełną powagę, ale pragnę ci
przypomnieć, jakże kochany bracie… — wziął głęboki wdech — ja tu mieszkam.
Uśmiechnął się słodko.
Elin pokręcił tylko głową i
wyrzucił z domu kolejne pudło, wypchane po brzegi muszkami. Kilka z nich
wypadło na chodnik. Eliot otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Przyklęknął nad
pudełkiem i zebrał muszki, wpychając je z powrotem do środka. Były tam tylko
jego ulubione. Jak sięgnął głębiej, wyczuł nawet dwa śrubokręty soniczne.
— Co tu się dzieje? — spytał
Elina.
— Domyśl się — fuknął brat w
odpowiedzi. — Powinniśmy to już zrobić dawno temu. Nie sądziliśmy tylko, że tak
szybko wrócisz.
— Nie… — nie zdołał więcej z
siebie wydusić.
Westchnął ciężko z
niedowierzania. Oparł jedną rękę o pas i pokręcił głową z pożałowania dla
swojego brata.
— Szybko wrócę — powtórzył
słowa Elina. — Nie nauczyliście się? Ja zawsze wracam. Nawet jeśli jestem dla
was wrzodem na tyłku, jakoś wracam. Nawet jeśli dosłownie spadam w pieprzoną przepaść,
zawsze spadam. Tak, jestem upartym przedstawicielem rady ludzkiej, który w swej
niedoskonałości popełnia jeden, naganny błąd… — przerwał na moment, by zbudować
napięcie. — Wciąż nie mogę umrzeć.
— Ty…
— Oj, ja, ja, ja… — Eliot
zmarszczył czoło. — Co „ja”? Nie nauczyłeś się jeszcze, że nigdy nie było
żądnego „ja”.
— Jesteś samolubny i tyle.
Odejdź.
Elin machnął ręką, posyłając
Eliotowi pełen drwiny uśmieszek.
— Samolubny? Chyba to rodzinne —
zażartował Eliot, zabierając ze sobą pudło muszek. — Dobrze, odejdę, zostawcie
moje rzeczy. Wezmę je najszybciej jak tylko mogę.
Lustra już nie dało się
uratować, ale kilku rzeczy nie zamierzał oddać bez walki. Szczególnie ubrań i
kilku narzędzi, dzięki którym przetrwał niejeden trudny miesiąc.
— Nie! — ryknęła matka. Kobieta
stanęła w progu domu i z całej siły walnęła masywną ręką we framugę. Była
wściekła i zmęczona — oczy miała przekrwione, powieki zasinione, nawet Eliot
mógł przyrzec, że schudła.
Matka zabrała Elinowi kolejna
paczkę z rzeczami Eliota i wyrzuciła wszystko na trawnik.
— Nie próbuj tego podnosić.
Zniszczymy te śmieci — wysyczała, groźnie wskazując palcem na Eliota. — Nie waż
nigdy więcej mi się pokazywać na oczy. Nienawidzę cię. Nienawidzę ty chory
człowieku. Wynoś się. WYNOŚ z mojego życia! — krzyczała, nie dając Eliotowi
nawet na moment dojść do słowa. Potem zamilkła. Odetchnęła ciężko ze zmęczenia
i wróciła na moment do środka.
Eliot zamrugał kilka razy z
zaskoczenia. Do nienawiści zdążył się już dawno przyzwyczaić, ale nawet takiej
reakcji matki nie oczekiwał po kolejnym powrocie. I dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, co było przyczyną takiego zachowania — zabrał ze stołu list ze
zdjęciami.
Matka wróciła po kilku
minutach. Zmiętolone, zwinięte żakiety Eliota cisnęła na ziemię, posyłając
synowi pełne pogardy spojrzenie. Ale kiedy tylko napotkała na Elina, pogładziła
chłopaka ciepło po policzku i nawet mu powtórzyła trzy razy, jak to jest z
niego dumna.
Eliot zacisnął pięść. Nie przejmuj się, mówił sobie w myślach.
Mimo wszystko słowa własnej matki nadal bolały. Kolejne rzeczy wyrzucała ze
swojego domu, nie przykuwając żadnej uwagi, czy coś zniszczy, rozwali.
Pozbywała się syna z życie, okrutniej niż kiedykolwiek przypuszczał. Nadal nie
płakał, chyba zabrakło mu na to sił, a może duma nie pozwalała mu jeszcze
mocniej pogrążyć się we wstydzie i pożałowaniu.
— Aż tak mnie nienawidzicie? —
wydusił z trudem przez gardło.
Matka zamarła na moment.
— Nienawidzimy? Oczywiście, że
tak. Zmarnowałeś naszą rodzinę. Miałeś przyszłość, my plany. Perspektywy stały
przed tobą otworem. Gdybyś tylko pomyślał przez moment, dorósł tak jak twój
brat, to na pewno dzisiaj odwiedzalibyśmy ciebie, twoją żonę i dzieci w twoim
nowym mieszkaniu i chwalili twoją cudowną pracę. Ale nie… — dokończyła szeptem,
zbliżając się do Eliota. Szturchnęła po w ramie, a potem kilka razy dźgnęła
palcem w pierś. — Musiałeś wszystko zmarnować. He, zmarnować. Marzyć się
zachciało. Zwiedzać las. — Pokręciła głową. — To tylko odwróciłeś się pierwszy
od naszej rodziny. Zapomniałeś czym jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
— Matko… — zaczął, ale nie
zdołał dodać nic więcej.
— Co „matko”? Mogłeś marzyć,
mogłeś zrobić coś więcej, ale to nie zwalniało cię z odpowiedzialności wobec
kraju, rodziny i przyjaciół. Nawet Barry poszedł na studia. A ty? Nawet nie
byłeś wdzięczny za to, że pozwalaliśmy ci tak długo u nas mieszkać.
— Mamo… — spróbował jeszcze
raz.
— Nie masz prawa mnie tak
nazywać — przerwała Eliotowi. — Nie. Masz. PRAWA! Ty skończony dzieciaku, nawet
nie wiesz, jak bardzo próbowałam. Oczywiście, że wymagałam. Oczywiście, że
byłam ostra. Oczywiście, że nie chciałam byś skończył jako nieudacznik. Nie
oczekiwałam, że zostaniesz lekarzem czy dostaniesz pracę w rządzie, ale nigdy
nie spodziewałam się, że odwrócisz się do własnej rodziny plecami i każesz nam
na siebie tyrać.
Łzy spłynęły po policzkach
kobiety. Starła je szybko, choć i Eliot, i Elin zdążyli je dostrzec. Matka w
milczeniu odwróciła się. Podniosła ostatnie pudło, jej ręce drżały, nagle
straciła siłę w nogach. Stawiała ostrożne, powolne kroki, a gdy zdołała wyjść
poza próg, postawiła pudło na chodniku.
— Do jutra, zabierz to.
Zamknęła za sobą drzwi,
zabezpieczając je…
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz