[BAEL] #21


Barry obudził się przed zachodem słońca. Zegar na ręce wskazywał godzinę siódmą trzydzieści, a według prognozy zostało jeszcze pół godziny do zmierzchu. Obawiał się jednak, że po raz kolejny rząd pomylił się co do pogody. W pomieszczeniu, w którym się znalazł, panowała całkowita ciemność. Podziemia zostały zakazane po trzęsieniu ziemi sprzed kilkunastu lat, nawet podpiwniczenia zalano betonem, a na każdego, kto wykopał na własną rękę piwnicę, nakładano wysokie kary. Po paru latach nikt nie odważył się sprzeciwić przepisom.

Kiedy jednak błądził po pomieszczeniu, w którym się znalazł, zaczął mieć obawy, że ktoś wymknął się prawu. W pokojach, domach nad poziomem morza nie mogło być tak ciemno. Prawo zakazywało całkowitych mroków. Nawet uregulowano stopień oświetlenia w danych częściach domu. Tutaj nikt się do nich nie stosował.
— Barry, Barry, Barry… — rozbrzmiał ciężki, znudzony głos Alby.
Łagodnie światła rozpaliły się nad głową Barry’ego. Spojrzał ku górze. Dwie lampy dyndały na cienkich kablach, z których wystawały pojedyncze plecionki, przypominające w wyglądzie jakieś kable. Żarówka świeciła na jasnopomarańczowy kolor, choć druga była delikatnie jaśniejsza i większa. Obie nieprzyjemnie mrygały.
Barry zabrał z nich zmęczony wzrok, niezdolny, by dłużej przypatrywać się niezdrowemu, sztucznemu światłu.
Alba siedziała przy stole w kącie. Gotowała wodę w czajniku elektrycznym, na stole stały przygotowane dwie szklanki z torebkami herbaty włożonymi do środka. Kobieta wysunęła stołek spod stołu i poklepała siedzenie, mówiąc:
— Chodź, odpocznij, porozmawiamy.
Barry zgodził się niepewnym kiwnięciem. O dziwo, nie z powodu tego miejsca miał wątpliwości. Nie przyprawiało go o dreszcze, co więcej nawet fascynowało go. Zamarła w nim dawność, zakazany byt, na który nikt nie miał przyzwolenia. W środku unosił się niezdrowy zapach stęchlizny. W kącie latała mucha. Zastanawiał się, czy był to prawdziwy insekt, czy kolejny wymysł naukowców. Jednak wierzył, że patrzy na żywą istotę — relikt zapomnianej przeszłości, na widok którego Eliot pewnie by oszalał. Czas zatrzymał się w tym pokoju. Nie biegł do przodu wraz z rozwojem, cudownymi nowinkami, tylko stał w miejscu, zabierając ze sobą to, co najlepsze i najgorsze.
— Słodzisz? — spytała Alba, kiedy woda się zagotowała.
Zaśmiał się, a potem pokiwał głową.
— Jedną łyżeczkę — podpowiedział, kątem oka sprawdzając, jaki rodzaj cukru zamierza mu dać Alba. Był w papierowej torbie, firmy w ogóle nie kojarzył, ale wyglądała na starą.
— Kiedyś taki cukier można było kupić za kilkanaście minut pracy. Oczywiście też jest przetworzony, ale za to inaczej niż dziś — tłumaczyła Alba, przyglądając się wydrukowanej na opakowaniu etykiecie. — Zostało mi już tylko kilka takich opakowań. Bezcenna rzecz, ale jaka pyszna. W swoim schowku mam jeszcze różne cudaki. Dla przykładu, mrożoną pizzę. Nigdy czegoś takiego nie jadłeś…
— Nie jadłem… — przyznał zafascynowany słowami kobiety Barry. Nie zdołał więcej z siebie wydusić. Odjęło mu mowę nie tylko na widok cukru, ale i wyjątkowej herbaty, której liście zamykały się w cienkiej torebce, widzącej na sznurku. Zakończona była metką z nazwą marki. Jednak Alba na tym nie skończyła. Zza czajnika elektrycznego wyjęła opakowanie ciasteczek.
Barry przełknął ślinkę. Usiadł na niewygodnym, starym stołku, który trzeszczał za każdym razem, gdy gwałtowniej się na nim poruszył, i spróbował jednego z ciastek. Kruszonka przeszła przez jego usta, napełniając je karmelową słodyczą. Kawałki chrupały między jego zębami, nawet natrafił na orzeszek.
— Niesamowite — powiedział, sięgając po kolejne ciasteczko. — Pierwszy raz w życiu coś takiego jadłem, choć… — urwał. Odłożył ciastko na talerz i spojrzał Albie prosto w oczy, kiedy uśmiechała się szeroko w jego stronę. Kobiet zaśmiała się.
… zawsze częstowałaś mnie dobrym jedzeniem, dokończył w myślach, przypominając sobie dni, kiedy przychodził w odwiedziny do Alby. Miała najlepsze sery ze zmodyfikowanego mleka, które smakowało niemalże jak prawdziwe. Jadł ostrożnie, przegryzał kawałki w ustach na papkę i dopiero wtedy połykał, rozkoszując się głębokim smakiem. A teraz i jego częstowała.
— Co się stało z Eliotem? — zmienił temat rozmowy.
— Barry, Barry… — Pokręciła głową, a w końcu nawet i westchnęła z rozczarowania. — Czy naprawdę musimy o nim zawsze rozmawiać? Tu chodzi teraz o ciebie. Nawet jesz ode mnie ciasteczka. Czy Eliot czymkolwiek cię poczęstował? Czy cokolwiek dał w zamian? Nie — odpowiedziała, nim Barry zdążył otworzyć usta. — On nigdy nic ci nie dał. Barry, posłuchaj mnie… — ujęła jego dłoń — nie zawsze warto podążać za czymś, co i tak na samym początku jest skazane na straty. Lepiej zawrócić, kiedy masz jeszcze na to czas. Eliot to dobry chłopak, ale powinien pójść we własną stronę.
— Jak najdalej ode mnie? — zaproponował za Albę.
Kobieta zmarszczyła czoło i zabrała rękę aż pod szyję, na której na złotym łańcuszku wisiał ozdobny krzyż. Rozmasowała go.
— Tak się nie da, ale jeśli tak trzeba będzie, to wtedy…. — zaczęła, ale Barry nie dał jej dokończyć:
— Nie.
— Barry, ja wiem, że go…
— Nie! — przerwał jeszcze ostrzej.
— Barry, przecież sam wiesz, że…
— NIE! — ryknął, wstając gwałtownie. Stołek zachybotał się, aż w końcu rąbnął o podłogę. — Proszę nie mówić tego — dodał błagalnym głosem. Nigdy niczego od Alby nie żądał. Z własnej woli dostawał to, o co nie prosił, ale teraz jeden raz chciał, by spełniła jego prośbę. Nawet jeśli dożył do nikąd, to chciał nadal podążać tą drogą, na końcu której czekał go zwyczajny zawód.
Alba znów wydała z siebie ciężkie westchnięcie. Wyciągnęła ze szklanki torebkę z herbatą i wyrzuciła ją do kosza na śmieci, który ukryła pod stołem. Żółć aż podeszła Barry’emu do gardła, gdy pomyślał, by wyjąć ze środka torebkę herbaty. Jeszcze niejedną herbatę by z niej zaparzył. Dla Alby już nic nie znaczyła. Nie wiedział, jak wiele ma tych zapasów, ale to było bez znaczenia.
— Mogę dla Eliota… — Pochylił głowę ze wstydu. Usiadł z powrotem na stołek. — Herbata.
Zamrugała kilka razy, postukując palcami o blat i wciąż pod nosem powtarzając, że wiedziała, że tak się stanie. W końcu jednak wyjęła z opakowania jedną torebkę i podała ją Barry’emu. Schował cenny dar do kieszeni.
— Dziękuję — mruknął mało wyraźnie.
— Tak, tak, proszę, proszę, a teraz weź się napij. Jeszcze porozmawiamy. Obiecałam ci chyba mieszkanie. Tobie i Eliotowi, oczywiście nie za darmo — dodała szybko. — Musicie trochę na to zapracować. Przede wszystkim, w końcu pokazać, że macie jaja. Chowacie się obok swoich rodziców, jakby byli cudownymi bytami, ale to banda skończonych dziadów.
Barry’emu wyszły rumieńce ze wstydu. Pochylił głowę nad blatem i wbił spojrzenie w ciemną herbatę. Zrobił sobie mocną, była niemal czarnego koloru. Chwycił za cienkie, szklane uchu. Szklanka trzymała się niestabilnie między palcami, poza tym była gorąca, więc bał się, że za moment odrzuci ją i zmarnuje całą herbatę. Dmuchnął na wierzch napoju, uważając, by ani jedna kropla nie spłynęła po powierzchni szklanki na stół. Wydawało mu się, że właśnie nadszedł moment na skosztowanie herbaty. Najpierw zaczerpnął małego łyczka. Zamlaskał, smakując mocną, wyrazistą herbatę, której brakowało odrobiny słodyczy. Nie pił jednak w życiu niczego podobnego. Kolejny łyk tylko utwierdził go w przekonaniu, że dla tego smaku warto znać się z Albą.
— Przepyszne — powiedział do kobiety, która skończyła jeść ciastka z talerza.
— Osobiście wolę czerwoną, ale niestety, kończy mi się. Trudno. — Wzruszyła ramionami. — Wiedziałam, że kiedyś nastanie ten dzień.
— Zapasy?
— Zapasy? — Parsknęła śmiechem. — A ile ich można robić? W końcu zawsze kiedyś czegoś zabraknie, Barry. Nie można wszystkiego przewidzieć. Takie jest życie. Żałuję, ale co mi pozostało po tym żalu. Lepiej rozkoszować się tym, co mamy, niż martwić się tym, czego nie posiadamy, skoro i tak tego nie zdobędziemy, prawda?
Skinął, żeby się zgodzić, ale zamarł z głową zwróconą ku podłodze, gdy zdał sobie sprawę, co Alba miała na myśli. Eliot, pomyślał, kiedy aluzja do przyjaciela stała się oczywista. Przysłonił usta i cicho zaśmiał się.
Alba walnęła szklanką o stół.
Barry wyprostował się jak na rozkaz, napotykając na wściekłe spojrzenie kobiety.
— Co to miało znaczyć? — zapytała, postukując paznokciem o blat stołu.
— Znaczyło to tyle, że sama zrobiłaś zapasy. Niezależnie od tego czy starczą czy nie, ukryłaś coś przed światem. Inaczej nie piłbym z tobą herbaty.
Wypił kolejny łyk. Zrobiła się gorzka od tego, że trzymał torebkę w środku tak długo. Nadal smakowała przepysznie, choć przesyt też nie był dobry. Odstawił szklankę, potem dolał jeszcze trochę wody, rozcieńczając herbatę. Kilka razy zamieszał ją, patrząc, jak torebka kręci się w środku i opada na dno, gdy tylko odstawia łyżeczkę.
Alba nadal nic nie mówiła.
Barry nie próbował pytać o nic więcej.
W skupieniu zabrał się za picie, z każdym kolejnym łykiem tracąc ochotę na dokończenie herbaty. Dosypał nawet trochę cukru, ale gorzki posmak nadal pozostał.
Barry przeszedł się po piwnicy, bez żadnego sprzeciwu ze strony Alby która tylko wpatrywała się w niego, jakby czegoś szukała. Kobieta przerażała Barry’ego. Znał ją od dziecka, nawet poniekąd uważał za kogoś w rodzaju drugiej matki, choć nigdy się tak do niej nie zwrócił. Szczególnie po tym jak jego własna matka zaginęła. Wtedy zaczął odwiedzać Albę coraz rzadziej. Gdyby nie rozpiski ojca, cotygodniowe spotkania, pewnie zapomniałaby o niej.
Nigdy nie znał Alby.
Nigdy nie pozna Alby.
A po wydarzeniach z ostatnich dni uzyskał tylko pewność, że w jej dłoniach tkwi większa władza niż początkowo sądził. Piwnica. Przedmioty sprzed MURu. Nikt inny tego nie posiadał, tylko Alba.
Barry westchnął ciężko, kładąc dłoń gołej, zimnej ścianie, po środku której wisiała pusta ramka na zdjęcia. Brakowało fotografii. Barry zdjął ją. Odwrócił, ale wyróżniała się niczym szczególnym. Tyle że była wykonana z drewna, podejrzewał, że z prawdziwego. Odwiesił ramkę z powrotem i rozejrzał się po podłodze w poszukiwaniu zdjęcia.
— Nie wypadło — odezwała się Alba, kiedy wylewała herbatę Barry’ego do zlewu.
— Więc co się z nim stało?
— Oj, Barry, Barry, mój drogi Barry… Ludzie zawodzą nas i to w najmniej oczekiwanym momencie. Myślisz, że możesz im zaufać, że możesz powierzyć życie, ale koniec końców zostajesz sam.
— Czy to kolejne ostrzeżenie?
Alba skinęła.
— Oczywiście, że tak. Przede wszystkim chcę powstrzymać od popełnienia tych samych błędów co ja w przeszłości. Ale póki sam się czegoś nie doświadczysz, to się nie nauczysz, Barry…
Barry oparł się o ścianę. Jedna z żarówek zamrugała, kiedy stanął nad lampą zawieszą najbliżej drzwi. Stanął na palcach i postukał gorącą powierzchnię żarówki, która była niezgodna ze wszystkimi obecnie obowiązującymi normami. Od samego patrzenia na żółte światło zaczęły go boleć oczu, ale jak zwierzę pochwycone w pułapkę, nie dał rady odwrócić od niej wzroku. Wszystko było w tym pomieszczeniu nowe…
Nagle otworzył szeroko oczy, zdając sobie sprawę, że to nie tylko chodzi o dom Alby.
— Archiwum — wyszeptał, przypominając sobie podobne oświetlenie, a nawet zamknięte na klucz drzwi, które dawno pokryła rdza.
— Zgadza się, Archiwum również jest poniekąd reliktem przeszłości. Przeczy wszystkim standardom, ale przez to staje się jeszcze bardziej fascynujące. Jeśli tylko zapracujesz na nie, zyskasz więcej niż zasługujesz. Pamiętasz uwagę, którą dostałeś, kiedy podpisywałeś umowę?
— Że jeśli ukończę pracę w uniwersyteckim Archiwum, dostanę posadzę w rządowym? — Barry podrapał się po głowie, nawet w tym momencie nie wierząc, by kiedykolwiek udało mu się ogarnąć dokumenty, które są w samym uniwersyteckim Archiwum, a co mówiąc o dostaniu posady w rządowy budynku. Jeszcze nie słyszał, by ktoś z zewnątrz otrzymał zaszczyt. Chodziło wiele plotek na ten temat. Niektórzy sądzili, że do rządu przynależą tylko specjalnie wyselekcjonowane jednostki, już na etapie na narodzin, ale byli też tacy, co wierzyli w siłę krwi i więzy rodzinne. Barry nie zdołał poznać w życiu ani jednego członka rządu, więc nigdy nie wypowiadał się na ten temat.
Temat rządu oscylował na granicy spekulacji i mitów. Póki co żaden nie został potwierdzony, ale żadnemu również nie zaprzeczyli.
— Brakuje ci motywacji — posądziła go Alba.
— Możliwe. Sama mówiłaś, że…
— To akurat jest możliwe! — krzyknęła, nie dając Barry’emu dokończyć zdania.
Walnęła szklanką o zlew i odeszła od niego, wcześniej rozkręcając zimną i ciepłą wodę. Strumień zaczął lać się gęsto z otworu, aż w pewnym momencie czarna maź chlusnęła na naczynia. Barry skrzywił się z obrzydzenia.
— Tak zawsze jest — wytłumaczyła krótko. — Raz tak myłam naczynia i wszystko na mnie chlusnęło. — Zaśmiała się cicho. — O mało co się wtedy nie porzygałam. Ale jak moje słodziaki próbowały mnie oblizywać? Kochane stworzonka znają się na rzeczy.
— Lubisz swoje zwierzaki? — zapytał, pamiętając, jak potraktował w czasie walki psa.
— Lubię? W życiu! — Machnęła ręką od niechcenia. — To szkodniki, ale bez nich chyba zanudziłabym się na śmierć.
— W takim razie przepraszam za psa.
— Za psa? — Prawa brew Alby uniosła się w zdziwieniu. — Przecież mały szczekać cały i zdrowy pochrapuje sobie na mojej kanapie.
Barry zmarszczył czoło. Przymknął powieki i próbował zrekonstruować wydarzenia sprzed omdlenia. Jednak niezależnie od tego jak próbował, wciąż widział przed sobą psa Alby, który walczył z nimi. Co więcej, kiedy wspominał kolejne wydarzenia wydawało się, że szczególnie za cel obrał sobie Eliota, nie jego.
— Przepraszam, coś mi się pomyliło — skłamał. — Chyba ugryzł Eliota, on go kopnął i tak… Znalazła nas pani nieprzytomnych w lesie.
— Znowu mi mówisz per „pani”? — zdziwiła się. — Oj, jak chcesz, ale tak. I to w okolicy przepaści. — Odwróciła się, gdy z kranu poleciała czysta woda. — Co się stało? Nawdychaliście się czegoś czy co?
Barry złapał się za głowę.
— Nie pamiętam — kłamał nadal, ale uważał na każde swoje słowo. — Kojarzę Eliota. Przyniósł zdjęcia tej martwej dziewczyny. Chcieliśmy znaleźć miejsce, w którym ją zostawiono, ale… — urwał na moment — zgubiliśmy się — dokończył mniej pewnie. Potem usłyszałem chyba pani głos. Zemdlałem.
— Naprawdę? — udała zdziwioną. — Pewnie na chwilę odzyskałeś przytomność, bo dopiero po jakimś czasie cię znalazłam.
— Możliwe… Nie pamiętam aż tak dokładnie…
— Nie pamiętasz… — powtórzyła, z nutą podejrzliwości w głosie.
Odeszła od Barry’ego i umyła naczynia, zanim z kranu po raz kolejny buchnęła brudna woda.
— A wcześniejsza walka? — wspomniała nagle.
Barry zadrżał. Domyślił się, że chodzi jej o potyczkę z Młodym.
— Zaatakował nas ten policjant. Przeżył jakoś — powiedział spokojnie, biorąc pomiędzy zdaniami szybkie wdechy.
— Co „przeżył”?
— Wepchnąłem go do przepaści — wyznał. — Zabiliśmy go. Potem znowu wepchnęliśmy.
— Zabiliście? — powtórzyła ostrożnie Alba, a potem szeroki uśmiech przykrył jej twarz. Zaaprobowała czyn gromkimi oklaskami. — Brawo, chłopcze. A więc śmierć cię nie przeraża.
Pokręcił głową, choć wątpił, że Alba o cokolwiek pytała.
— Jestem z ciebie dumna. Niewiele brakuje… Oj… — urwała, kierując wzrok na drzwi. Jej twarz zrobiła się nagle posępna. Między palcami przekładała cienki kluczyk, który pasował do otworu w drzwiach.
Rozmyślanie Alby przerwało irytujące szczekanie dobiegające z góry. Kobieta przegryzła wargę, a potem ryknęła:
— Ciszej tam!
Otrzepała grubą, wełnianą spódnicę, gubiąc przy tej okazji kluczyk, który prześlizgnął się aż pod stopy Barry’ego. Podniósł go i podał Albie. Zamknęła jego dłoń i przybliżyła do piersi chłopaka.
— Otwórz, pokażę ci coś ciekawego — wyszeptała, oblizując z ekscytacji usta. — Bardzo ciekawego.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!