Barry obudził się przed
zachodem słońca. Zegar na ręce wskazywał godzinę siódmą trzydzieści, a według
prognozy zostało jeszcze pół godziny do zmierzchu. Obawiał się jednak, że po
raz kolejny rząd pomylił się co do pogody. W pomieszczeniu, w którym się
znalazł, panowała całkowita ciemność. Podziemia zostały zakazane po trzęsieniu
ziemi sprzed kilkunastu lat, nawet podpiwniczenia zalano betonem, a na każdego,
kto wykopał na własną rękę piwnicę, nakładano wysokie kary. Po paru latach nikt
nie odważył się sprzeciwić przepisom.
Kiedy jednak błądził po
pomieszczeniu, w którym się znalazł, zaczął mieć obawy, że ktoś wymknął się
prawu. W pokojach, domach nad poziomem morza nie mogło być tak ciemno. Prawo
zakazywało całkowitych mroków. Nawet uregulowano stopień oświetlenia w danych
częściach domu. Tutaj nikt się do nich nie stosował.
— Barry, Barry, Barry… —
rozbrzmiał ciężki, znudzony głos Alby.
Łagodnie światła rozpaliły się
nad głową Barry’ego. Spojrzał ku górze. Dwie lampy dyndały na cienkich kablach,
z których wystawały pojedyncze plecionki, przypominające w wyglądzie jakieś
kable. Żarówka świeciła na jasnopomarańczowy kolor, choć druga była delikatnie
jaśniejsza i większa. Obie nieprzyjemnie mrygały.
Barry zabrał z nich zmęczony
wzrok, niezdolny, by dłużej przypatrywać się niezdrowemu, sztucznemu światłu.
Alba siedziała przy stole w
kącie. Gotowała wodę w czajniku elektrycznym, na stole stały przygotowane dwie
szklanki z torebkami herbaty włożonymi do środka. Kobieta wysunęła stołek spod
stołu i poklepała siedzenie, mówiąc:
— Chodź, odpocznij,
porozmawiamy.
Barry zgodził się niepewnym
kiwnięciem. O dziwo, nie z powodu tego miejsca miał wątpliwości. Nie
przyprawiało go o dreszcze, co więcej nawet fascynowało go. Zamarła w nim
dawność, zakazany byt, na który nikt nie miał przyzwolenia. W środku unosił się
niezdrowy zapach stęchlizny. W kącie latała mucha. Zastanawiał się, czy był to
prawdziwy insekt, czy kolejny wymysł naukowców. Jednak wierzył, że patrzy na
żywą istotę — relikt zapomnianej przeszłości, na widok którego Eliot pewnie by
oszalał. Czas zatrzymał się w tym pokoju. Nie biegł do przodu wraz z rozwojem,
cudownymi nowinkami, tylko stał w miejscu, zabierając ze sobą to, co najlepsze
i najgorsze.
— Słodzisz? — spytała Alba,
kiedy woda się zagotowała.
Zaśmiał się, a potem pokiwał
głową.
— Jedną łyżeczkę —
podpowiedział, kątem oka sprawdzając, jaki rodzaj cukru zamierza mu dać Alba.
Był w papierowej torbie, firmy w ogóle nie kojarzył, ale wyglądała na starą.
— Kiedyś taki cukier można było
kupić za kilkanaście minut pracy. Oczywiście też jest przetworzony, ale za to
inaczej niż dziś — tłumaczyła Alba, przyglądając się wydrukowanej na opakowaniu
etykiecie. — Zostało mi już tylko kilka takich opakowań. Bezcenna rzecz, ale
jaka pyszna. W swoim schowku mam jeszcze różne cudaki. Dla przykładu, mrożoną
pizzę. Nigdy czegoś takiego nie jadłeś…
— Nie jadłem… — przyznał
zafascynowany słowami kobiety Barry. Nie zdołał więcej z siebie wydusić. Odjęło
mu mowę nie tylko na widok cukru, ale i wyjątkowej herbaty, której liście
zamykały się w cienkiej torebce, widzącej na sznurku. Zakończona była metką z
nazwą marki. Jednak Alba na tym nie skończyła. Zza czajnika elektrycznego
wyjęła opakowanie ciasteczek.
Barry przełknął ślinkę. Usiadł
na niewygodnym, starym stołku, który trzeszczał za każdym razem, gdy
gwałtowniej się na nim poruszył, i spróbował jednego z ciastek. Kruszonka
przeszła przez jego usta, napełniając je karmelową słodyczą. Kawałki chrupały
między jego zębami, nawet natrafił na orzeszek.
— Niesamowite — powiedział,
sięgając po kolejne ciasteczko. — Pierwszy raz w życiu coś takiego jadłem,
choć… — urwał. Odłożył ciastko na talerz i spojrzał Albie prosto w oczy, kiedy
uśmiechała się szeroko w jego stronę. Kobiet zaśmiała się.
…
zawsze częstowałaś mnie dobrym jedzeniem, dokończył w myślach,
przypominając sobie dni, kiedy przychodził w odwiedziny do Alby. Miała
najlepsze sery ze zmodyfikowanego mleka, które smakowało niemalże jak
prawdziwe. Jadł ostrożnie, przegryzał kawałki w ustach na papkę i dopiero wtedy
połykał, rozkoszując się głębokim smakiem. A teraz i jego częstowała.
— Co się stało z Eliotem? —
zmienił temat rozmowy.
— Barry, Barry… — Pokręciła
głową, a w końcu nawet i westchnęła z rozczarowania. — Czy naprawdę musimy o
nim zawsze rozmawiać? Tu chodzi teraz o ciebie. Nawet jesz ode mnie ciasteczka.
Czy Eliot czymkolwiek cię poczęstował? Czy cokolwiek dał w zamian? Nie —
odpowiedziała, nim Barry zdążył otworzyć usta. — On nigdy nic ci nie dał.
Barry, posłuchaj mnie… — ujęła jego dłoń — nie zawsze warto podążać za czymś,
co i tak na samym początku jest skazane na straty. Lepiej zawrócić, kiedy masz
jeszcze na to czas. Eliot to dobry chłopak, ale powinien pójść we własną
stronę.
— Jak najdalej ode mnie? —
zaproponował za Albę.
Kobieta zmarszczyła czoło i
zabrała rękę aż pod szyję, na której na złotym łańcuszku wisiał ozdobny krzyż.
Rozmasowała go.
— Tak się nie da, ale jeśli tak
trzeba będzie, to wtedy…. — zaczęła, ale Barry nie dał jej dokończyć:
— Nie.
— Barry, ja wiem, że go…
— Nie! — przerwał jeszcze
ostrzej.
— Barry, przecież sam wiesz,
że…
— NIE! — ryknął, wstając
gwałtownie. Stołek zachybotał się, aż w końcu rąbnął o podłogę. — Proszę nie
mówić tego — dodał błagalnym głosem. Nigdy niczego od Alby nie żądał. Z własnej
woli dostawał to, o co nie prosił, ale teraz jeden raz chciał, by spełniła jego
prośbę. Nawet jeśli dożył do nikąd, to chciał nadal podążać tą drogą, na końcu
której czekał go zwyczajny zawód.
Alba znów wydała z siebie
ciężkie westchnięcie. Wyciągnęła ze szklanki torebkę z herbatą i wyrzuciła ją
do kosza na śmieci, który ukryła pod stołem. Żółć aż podeszła Barry’emu do
gardła, gdy pomyślał, by wyjąć ze środka torebkę herbaty. Jeszcze niejedną
herbatę by z niej zaparzył. Dla Alby już nic nie znaczyła. Nie wiedział, jak
wiele ma tych zapasów, ale to było bez znaczenia.
— Mogę dla Eliota… — Pochylił
głowę ze wstydu. Usiadł z powrotem na stołek. — Herbata.
Zamrugała kilka razy,
postukując palcami o blat i wciąż pod nosem powtarzając, że wiedziała, że tak
się stanie. W końcu jednak wyjęła z opakowania jedną torebkę i podała ją
Barry’emu. Schował cenny dar do kieszeni.
— Dziękuję — mruknął mało
wyraźnie.
— Tak, tak, proszę, proszę, a
teraz weź się napij. Jeszcze porozmawiamy. Obiecałam ci chyba mieszkanie. Tobie
i Eliotowi, oczywiście nie za darmo — dodała szybko. — Musicie trochę na to
zapracować. Przede wszystkim, w końcu pokazać, że macie jaja. Chowacie się obok
swoich rodziców, jakby byli cudownymi bytami, ale to banda skończonych dziadów.
Barry’emu wyszły rumieńce ze
wstydu. Pochylił głowę nad blatem i wbił spojrzenie w ciemną herbatę. Zrobił
sobie mocną, była niemal czarnego koloru. Chwycił za cienkie, szklane uchu.
Szklanka trzymała się niestabilnie między palcami, poza tym była gorąca, więc
bał się, że za moment odrzuci ją i zmarnuje całą herbatę. Dmuchnął na wierzch
napoju, uważając, by ani jedna kropla nie spłynęła po powierzchni szklanki na
stół. Wydawało mu się, że właśnie nadszedł moment na skosztowanie herbaty.
Najpierw zaczerpnął małego łyczka. Zamlaskał, smakując mocną, wyrazistą
herbatę, której brakowało odrobiny słodyczy. Nie pił jednak w życiu niczego
podobnego. Kolejny łyk tylko utwierdził go w przekonaniu, że dla tego smaku
warto znać się z Albą.
— Przepyszne — powiedział do
kobiety, która skończyła jeść ciastka z talerza.
— Osobiście wolę czerwoną, ale
niestety, kończy mi się. Trudno. — Wzruszyła ramionami. — Wiedziałam, że kiedyś
nastanie ten dzień.
— Zapasy?
— Zapasy? — Parsknęła śmiechem.
— A ile ich można robić? W końcu zawsze kiedyś czegoś zabraknie, Barry. Nie
można wszystkiego przewidzieć. Takie jest życie. Żałuję, ale co mi pozostało po
tym żalu. Lepiej rozkoszować się tym, co mamy, niż martwić się tym, czego nie
posiadamy, skoro i tak tego nie zdobędziemy, prawda?
Skinął, żeby się zgodzić, ale
zamarł z głową zwróconą ku podłodze, gdy zdał sobie sprawę, co Alba miała na
myśli. Eliot, pomyślał, kiedy aluzja
do przyjaciela stała się oczywista. Przysłonił usta i cicho zaśmiał się.
Alba walnęła szklanką o stół.
Barry wyprostował się jak na
rozkaz, napotykając na wściekłe spojrzenie kobiety.
— Co to miało znaczyć? —
zapytała, postukując paznokciem o blat stołu.
— Znaczyło to tyle, że sama
zrobiłaś zapasy. Niezależnie od tego czy starczą czy nie, ukryłaś coś przed
światem. Inaczej nie piłbym z tobą herbaty.
Wypił kolejny łyk. Zrobiła się
gorzka od tego, że trzymał torebkę w środku tak długo. Nadal smakowała
przepysznie, choć przesyt też nie był dobry. Odstawił szklankę, potem dolał jeszcze
trochę wody, rozcieńczając herbatę. Kilka razy zamieszał ją, patrząc, jak
torebka kręci się w środku i opada na dno, gdy tylko odstawia łyżeczkę.
Alba nadal nic nie mówiła.
Barry nie próbował pytać o nic
więcej.
W skupieniu zabrał się za
picie, z każdym kolejnym łykiem tracąc ochotę na dokończenie herbaty. Dosypał
nawet trochę cukru, ale gorzki posmak nadal pozostał.
Barry przeszedł się po piwnicy,
bez żadnego sprzeciwu ze strony Alby która tylko wpatrywała się w niego, jakby
czegoś szukała. Kobieta przerażała Barry’ego. Znał ją od dziecka, nawet
poniekąd uważał za kogoś w rodzaju drugiej matki, choć nigdy się tak do niej
nie zwrócił. Szczególnie po tym jak jego własna matka zaginęła. Wtedy zaczął
odwiedzać Albę coraz rzadziej. Gdyby nie rozpiski ojca, cotygodniowe spotkania,
pewnie zapomniałaby o niej.
Nigdy nie znał Alby.
Nigdy nie pozna Alby.
A po wydarzeniach z ostatnich
dni uzyskał tylko pewność, że w jej dłoniach tkwi większa władza niż początkowo
sądził. Piwnica. Przedmioty sprzed MURu. Nikt inny tego nie posiadał, tylko
Alba.
Barry westchnął ciężko, kładąc
dłoń gołej, zimnej ścianie, po środku której wisiała pusta ramka na zdjęcia.
Brakowało fotografii. Barry zdjął ją. Odwrócił, ale wyróżniała się niczym
szczególnym. Tyle że była wykonana z drewna, podejrzewał, że z prawdziwego.
Odwiesił ramkę z powrotem i rozejrzał się po podłodze w poszukiwaniu zdjęcia.
— Nie wypadło — odezwała się
Alba, kiedy wylewała herbatę Barry’ego do zlewu.
— Więc co się z nim stało?
— Oj, Barry, Barry, mój drogi
Barry… Ludzie zawodzą nas i to w najmniej oczekiwanym momencie. Myślisz, że
możesz im zaufać, że możesz powierzyć życie, ale koniec końców zostajesz sam.
— Czy to kolejne ostrzeżenie?
Alba skinęła.
— Oczywiście, że tak. Przede
wszystkim chcę powstrzymać od popełnienia tych samych błędów co ja w
przeszłości. Ale póki sam się czegoś nie doświadczysz, to się nie nauczysz,
Barry…
Barry oparł się o ścianę. Jedna
z żarówek zamrugała, kiedy stanął nad lampą zawieszą najbliżej drzwi. Stanął na
palcach i postukał gorącą powierzchnię żarówki, która była niezgodna ze
wszystkimi obecnie obowiązującymi normami. Od samego patrzenia na żółte światło
zaczęły go boleć oczu, ale jak zwierzę pochwycone w pułapkę, nie dał rady
odwrócić od niej wzroku. Wszystko było w tym pomieszczeniu nowe…
Nagle otworzył szeroko oczy,
zdając sobie sprawę, że to nie tylko chodzi o dom Alby.
— Archiwum — wyszeptał,
przypominając sobie podobne oświetlenie, a nawet zamknięte na klucz drzwi,
które dawno pokryła rdza.
— Zgadza się, Archiwum również
jest poniekąd reliktem przeszłości. Przeczy wszystkim standardom, ale przez to
staje się jeszcze bardziej fascynujące. Jeśli tylko zapracujesz na nie, zyskasz
więcej niż zasługujesz. Pamiętasz uwagę, którą dostałeś, kiedy podpisywałeś
umowę?
— Że jeśli ukończę pracę w
uniwersyteckim Archiwum, dostanę posadzę w rządowym? — Barry podrapał się po
głowie, nawet w tym momencie nie wierząc, by kiedykolwiek udało mu się ogarnąć
dokumenty, które są w samym uniwersyteckim Archiwum, a co mówiąc o dostaniu
posady w rządowy budynku. Jeszcze nie słyszał, by ktoś z zewnątrz otrzymał
zaszczyt. Chodziło wiele plotek na ten temat. Niektórzy sądzili, że do rządu
przynależą tylko specjalnie wyselekcjonowane jednostki, już na etapie na
narodzin, ale byli też tacy, co wierzyli w siłę krwi i więzy rodzinne. Barry
nie zdołał poznać w życiu ani jednego członka rządu, więc nigdy nie wypowiadał
się na ten temat.
Temat rządu oscylował na
granicy spekulacji i mitów. Póki co żaden nie został potwierdzony, ale żadnemu
również nie zaprzeczyli.
— Brakuje ci motywacji —
posądziła go Alba.
— Możliwe. Sama mówiłaś, że…
— To akurat jest możliwe! —
krzyknęła, nie dając Barry’emu dokończyć zdania.
Walnęła szklanką o zlew i
odeszła od niego, wcześniej rozkręcając zimną i ciepłą wodę. Strumień zaczął
lać się gęsto z otworu, aż w pewnym momencie czarna maź chlusnęła na naczynia.
Barry skrzywił się z obrzydzenia.
— Tak zawsze jest —
wytłumaczyła krótko. — Raz tak myłam naczynia i wszystko na mnie chlusnęło. —
Zaśmiała się cicho. — O mało co się wtedy nie porzygałam. Ale jak moje
słodziaki próbowały mnie oblizywać? Kochane stworzonka znają się na rzeczy.
— Lubisz swoje zwierzaki? —
zapytał, pamiętając, jak potraktował w czasie walki psa.
— Lubię? W życiu! — Machnęła
ręką od niechcenia. — To szkodniki, ale bez nich chyba zanudziłabym się na
śmierć.
— W takim razie przepraszam za
psa.
— Za psa? — Prawa brew Alby
uniosła się w zdziwieniu. — Przecież mały szczekać cały i zdrowy pochrapuje
sobie na mojej kanapie.
Barry zmarszczył czoło.
Przymknął powieki i próbował zrekonstruować wydarzenia sprzed omdlenia. Jednak
niezależnie od tego jak próbował, wciąż widział przed sobą psa Alby, który
walczył z nimi. Co więcej, kiedy wspominał kolejne wydarzenia wydawało się, że
szczególnie za cel obrał sobie Eliota, nie jego.
— Przepraszam, coś mi się
pomyliło — skłamał. — Chyba ugryzł Eliota, on go kopnął i tak… Znalazła nas
pani nieprzytomnych w lesie.
— Znowu mi mówisz per „pani”? —
zdziwiła się. — Oj, jak chcesz, ale tak. I to w okolicy przepaści. — Odwróciła
się, gdy z kranu poleciała czysta woda. — Co się stało? Nawdychaliście się
czegoś czy co?
Barry złapał się za głowę.
— Nie pamiętam — kłamał nadal,
ale uważał na każde swoje słowo. — Kojarzę Eliota. Przyniósł zdjęcia tej martwej
dziewczyny. Chcieliśmy znaleźć miejsce, w którym ją zostawiono, ale… — urwał na
moment — zgubiliśmy się — dokończył mniej pewnie. Potem usłyszałem chyba pani
głos. Zemdlałem.
— Naprawdę? — udała zdziwioną. —
Pewnie na chwilę odzyskałeś przytomność, bo dopiero po jakimś czasie cię
znalazłam.
— Możliwe… Nie pamiętam aż tak
dokładnie…
— Nie pamiętasz… — powtórzyła,
z nutą podejrzliwości w głosie.
Odeszła od Barry’ego i umyła
naczynia, zanim z kranu po raz kolejny buchnęła brudna woda.
— A wcześniejsza walka? —
wspomniała nagle.
Barry zadrżał. Domyślił się, że
chodzi jej o potyczkę z Młodym.
— Zaatakował nas ten policjant.
Przeżył jakoś — powiedział spokojnie, biorąc pomiędzy zdaniami szybkie wdechy.
— Co „przeżył”?
— Wepchnąłem go do przepaści —
wyznał. — Zabiliśmy go. Potem znowu wepchnęliśmy.
— Zabiliście? — powtórzyła
ostrożnie Alba, a potem szeroki uśmiech przykrył jej twarz. Zaaprobowała czyn
gromkimi oklaskami. — Brawo, chłopcze. A więc śmierć cię nie przeraża.
Pokręcił głową, choć wątpił, że
Alba o cokolwiek pytała.
— Jestem z ciebie dumna.
Niewiele brakuje… Oj… — urwała, kierując wzrok na drzwi. Jej twarz zrobiła się
nagle posępna. Między palcami przekładała cienki kluczyk, który pasował do
otworu w drzwiach.
Rozmyślanie Alby przerwało
irytujące szczekanie dobiegające z góry. Kobieta przegryzła wargę, a potem
ryknęła:
— Ciszej tam!
Otrzepała grubą, wełnianą
spódnicę, gubiąc przy tej okazji kluczyk, który prześlizgnął się aż pod stopy
Barry’ego. Podniósł go i podał Albie. Zamknęła jego dłoń i przybliżyła do
piersi chłopaka.
— Otwórz, pokażę ci coś
ciekawego — wyszeptała, oblizując z ekscytacji usta. — Bardzo ciekawego.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz