[Pozory czasem mylą] Rozdział 45 Jeśli nienawidzisz, to bądź szczery



Gray szarpnął za łańcuch, którym przykuli go do ściany. Pociągnął raz, potem drugi, aż w końcu okowy wysunęły się spod jego palców raniąc pokrytą bąblami skórę. Wrzasnął z bólu i poleciał na chłodną podłogę. Z sufitu kapała woda, prosto na jego głowę. Zmrużył oczy, ale szybko otrząsnął się, kiedy znów zachciało mu się spać.
Pokręcił głową i podniósł się do pozycji wiedzącej. Zranione dłonie owinął w koszulę, aby chociaż troszkę złagodzić ból, ale zaraz zaśmiał się. Jak niby to miało pomóc? Krwawienie ustanie? Zaleczy się? Nie… Dlatego rozplątał dłonie i przyłożył je do zimnej posadzki, spoglądając smutnym wzrokiem na kolejne płytki.
— A więc tak się czuła Lucy? — spytał na głos, a w myślach znalazł odpowiedzieć: nie, ona jeszcze mocniej to przeżyła. Nie tylko miała wtedy dziesięć lat, ale została zabrana od osób, którym ufała i które kochała. Zamknęli ją w ciemnościach, dla niego zostawili jedną lampę, która wisiała nad mocnymi, żelaznymi drzwiami.
Nikt do niego nie przychodził. Czekał i czekał w absolutnej ciszy, aż ktoś przyjdzie, przyniesie mu coś do jedzenia albo choćby powie, która jest godzina. Jednak minuty mijały, a nikt nie do niego nie zajrzał.
— Coś zrobiłem złego? Sprzeciwiłem się Acnologii? — spytał, na pewno go obserwowali. — Powiedzcie coś?
Jak na zawołanie, drzwi się otworzyły. Zimny pot spłynął po jego plecach wraz z nieprzyjemnymi dreszczami, które go zaatakowały, gdy mężczyzna z blizną na twarzy wszedł do środka.
— Jellal — wypowiedział nagle imię, na które Erza zawsze wzdrygała.
— Co „Jellal”?
— Ja jestem Jellal — przedstawił się, ku zaskoczeniu Graya.
— Jesteś Jellal? — zapytał z niedowierzaniem w głosie. — Tym samym… Erza…
— A więc Erza ci o mnie wspomniała? Słodko, choć pewnie niezbyt przyjemnie… — Przysiadł naprzeciw Graya. — Nadal ma mi za złe, ale to ona… — urwał, łapiąc się za bliznę, która przecinała prawą połowę jego twarzy. Był dziwnym osobnikiem, szczególnie jeśli chodziło o ubiór. Nosił długi, ozdobiony w pawie pióra płaszcz, a jego włosy były zafarbowane na kolor granatowy. Wyróżniał się z tłumu, ale Gray nie pamiętał, by kiedykolwiek spotkać kogoś takiego jak on.
— Dlaczego mnie porwałeś?
Jellal uniósł głowę.
— Porwałem? — zdziwił się. — Nie, nie, nie. Muszę po prostu przez chwilę cię tutaj przetrzymać. Nie miej mi tego za złe, po prostu potrzebuję pomocy.
— Niby mojej?
Jellal skinął, ale zaraz potem pokręcił przecząco głową.
— Trochę tak, trochę nie. Potrzebuję abyś mi pomógł uratować Erzę.
Gray zmarszczył czoło ze zdziwienia. Ułożył się wygodniej przy ścianie i przetrawił słowa Jellla, tyle że ich nadal nie pojmował.
— Porwałeś mnie — przypomniał Jellalowi.
Opuścił wzrok, jakby ze wstydu. Chwycił się za palec i przekręcił znajdujący się na palcu czarny pierścień, oczy mając zamknięte. Odwrócił się tyłem do Graya, jakby próbował coś przed nim ukryć. Podejrzał, że coś sprawdza — nie telefon, ale na pewno coś trzymał. Włożył przedmiot z powrotem do kieszeni i znów spojrzał na Graya.
— Przepraszam, ale nie znałem innego sposobu. Ukrywam się od kilku lat, od tamtego wydarzenia i ja… — urwał nagle. Położył dłoń na bliźnie i wyszeptał: — Od kiedy zraniła mnie, pragnę ją ochronić...

ERZA
Erza przejechała palcem po kolejnych zapisach w księdze rachunkowym, po czym jeszcze raz sprawdziła na kalkulatorze, czy obliczenia się zgadzają. Złapała się za głowę, gdy liczba zgadzała się z tą, którą zapisała jeszcze przy pierwszej próbie doliczenia się środków, jakie posiadają. Niewiele tego było, a wciąż brakowało na zapłatę dla Acnologii. Z kasy bała się brać jakiekolwiek pieniądze, Mirajane nigdy by je tego nie wybaczyła, poza tym za miesiąc i jeszcze za miesiąc też muszą zapłacić.
— I co ja mam zrobić? — zapytała samą siebie, kiedy zegar wybił godzinę osiemnastą.
Na zewnątrz panował mrok, nie włączyli nawet latarni przed kawiarnią, albo zdążyła się już zepsuć od ostatniej naprawy. Często było coś z nią nie tak, jakby ktoś przeklął akurat ją. Raz najechał na nią samochód, innym razem po prostu przestała świecić, a w święta jakieś dzieciaki zniszczyły ją dla zabawy. Erza zastanawiała się, co tym razem się stało. Nie miała jednak sił, by i o tym myśleć. Gray nie wracał, nie dał znaku życia, Lisanna jeszcze bawiła się na mieście, ale przynajmniej zadzwoniła.
Erza odwróciła się na fotelu. Wstała i podeszła do szafki, którą otworzyła na szerz. Dwie żarówki zaświeciły się automatycznie przy posążku buddy. Złączyła obie dłonie i skłoniła się, modląc się o zdrowy powrót dla Graya. Zaklaskała trzy razy, a potem zapaliła świecę, czerwoną, która wydawała z siebie słodki, bardzo intensywny aromat i przy okazji mocno kopciła. Dym zawsze szedł na zdjęcie oprawione w zniszczoną, szarą ramkę, która opierała się o tył szafy.
Wzięła fotografię i przyjrzała się grupie dzieciaków, która pozowała w stronach Halloweenowych. Od dnia, w którym wykonano zdjęcie, minęło siedem lat, mimo to wyraźnie pamiętała ten dzień.
Stroje wylosowali na przyjęcie. Każdy w domu dziecka ucieszył się na wieść, że cała szkoła zorganizuje dla nich przyjęcie. Szykowali stroje dniami i nocami, szczególnie Erza i Jellal. Byli wtedy gówniarzami, którzy udawali zakochanych, dorosłych ludzi. Planowali razem przyszłość, wliczając miejsce, w którym postawią dom i ile dzieci będą mieli. Kilka razy pocałowali się, ale najwięcej zmieniło się, gdy zostali w pokoju sami. Zakonnica poszła na modlitwy, pozostali z piętra wyszli na dwór się bawić. Czternastoletni Jellal wstydliwie ujął Erzę za dłoń. Pocałował ją w policzek, a potem chwycił za brzeg bluzki, nieznacznie podnosząc ją.
Erza nie odepchnęła wtedy Jellala, co więcej pomogłam zdjąć bluzkę. Nie nosiła jeszcze wtedy pełnego biustonosza, tylko cienką bluzkę, która w ogóle nie podtrzymywała jej małego biustu. Jellal pocałował jej bark.
— Chcesz? — zapytał, zalewając się delikatnym rumieńcem.
Skinęła, zgodziła się, położyła na łóżku i spędzili ze sobą całe dziesięć minut. Najpierw umył się Jellal, potem Erza, a potem poszli w swoje strony, całkowicie pochłonięci wstydem i poczuciem winy. Następnego dnia Erza po raz pierwszy zaczęła krwawić. Zaplamiła w trakcie lekcji spodnie, cała klasa wyśmiała ją, Jellal odwrócił wzrok, kiedy próbowała szukać w nim oparcia.
— To nic takiego — powiedziała jej zakonnica, nadal nie mogła przypomnieć sobie imienia kobiety. Pamiętała jedynie ciepły uśmiech kobiety i to, że tylko przy niej czuła się szczęśliwa. — To normalne dla dziewczynek w twoim wieku. Stajesz się prawdziwą kobietą. Uwierz mi, że ci, którzy teraz się z ciebie napijają, niedługo będą patrzeć z uwielbieniem.
— Nie umrę? — spytała ostrożnie.
— A niby dlaczego?
— No bo… No bo… Ja i Jellal… — opowiedziała zakonnicy wszystko, błagając, by nikomu nie wyznała prawdy. Zgodziła się, ale pod jednym warunkiem: zaprowadzi ją do lekarza.
Wybrała ciekawą kobietę—lekarza. Spojrzenie miała równie ostre, jak słowa, których często używała, badając Erzę. „Nie po to studiowałam przez siedem lat”, „ci gówniarze, tylko pieprzyć się potrafią” — narzekała, ale te słowa tylko utwierdziły Erzę w przekonaniu, że postąpiła źle. Przeprosiła, a kobiety wymieniły smutne spojrzenia. Obie również powiedziały nieśmiałe „przepraszam”. Erza wróciła do domu dziecka, ale wszystko w tym czasie się zmieniło. Dzieci odsunęły się, Jellal wstydził podejść. Zostałaby sama, gdyby nie zakonnica. Nawet przygotowała jej strój w czasie nieobecności. Strój samuraja ze sztuczną kataną, tyle że Erza nie była zadowolona ze sztucznego miecza. Zabrała więc z kuchni nóż i schowała go za pas.
Dzień przyjęcia nadszedł szybciej niż się spodziewała. Okres do tego momentu się skończył, ale wciąż nie potrafiła pozbyć się wrażenie, że znów zacznie krwawić i to na ten piękny strój samuraja.
Zaczęły się tańce. Dzieci wymieniały się cukierkami, starszaki gadały ze sobą w kącie, niektórzy rozpoczęli zabawy, ale Erzy nikt nie zaprosił. Usiadła w kącie i załkała. Miała wtedy trzynaście lat — wystarczająco dużo, by udawać dorosłą, ale wciąż zbyt mało, by nią faktycznie być.
Jellal podszedł, usiadł obok i podał jednego z cukierków.
— Przepraszam — wyszeptał.
— Zostaw mnie. — Odepchnęła go od siebie. — Zostaw, zrywam z tobą.
— Ja… Przepraszam. Nie chciałem, ja… — próbował się wytłumaczyć, ale ostatecznie zdobył się jedynie na milczenie.
— Idź sobie, zostaw mnie znowu.
Odwróciła się obrażona, choć w głębi serca chciała, by został razem z nią.
— Nie! — krzyknął, łapiąc ją za rękę. — Nie zostawię!
Wszyscy odwrócili się w ich stronę. Erzę zalał rumieniec. Szarpnęła ręką, ale jedynie przyciągnęła Jellala bliżej siebie.
— Natychmiast przestańcie! — ryknęła zakonnica.
— Nie! — odpowiedział Jellal. — Uprawialiśmy seks, więc Erza jest… — nie zdołał dokończyć.
Erza wyciągnęła zza pasa nóż i przejechała ostrzem wzdłuż twarzy Jellala. Ryknął z bólu, puścił ją i upadł na podłogę. Wrzask pozostałych dzieci rozniósł się po sali. Zakonnica przecisnęła się przez wszystkich i przyklęknęła przy Jellalu. Owinęła jego ranę materiałem ze stroju Erzy, który zabrała, nie patrząc dziewczynie w oczy.
Nóż wypadł z dłoni Erzy. Odwróciła się i uciekła do pokoju, w którym się zaryglowała…
Pamiętała te wydarzenia zbyt dobrze, bo wtedy po raz ostatni widziała Jellala. Przeprosiła go przez telefon, potem zabrali ją do innego domu dziecka, potem do kolejnego, aż wylądowała w Magnolii, sama, porzucona, bez zakonnicy, bez lekarki, bez Jellala.
Odłożyła zdjęcie na miejsce i pomodliła się jeszcze w intencji dawnego przyjaciela. Potem zamknęła małą kapliczkę. Położyła się do łóżka i przysnęła na pół godziny, by odpocząć przez nocną zmianą. Popracuje trochę, może dzisiaj przyjdzie więcej gości.
Usłyszała nagle, tak koło szóstej, pukanie do drzwi.
— Proszę.
W milczeniu Gray wszedł do środka. Opuścił smutny wzrok, nim ich oczy zdążyły się spotkać. Lampa za oknem zabłysła, a delikatne, pomarańczowe światło otuliło pokój. Erza zasunęła zasłonki.
— Coś się stało? — spytała niepewnie.
Gray podszedł do niej, kawałek po kawałku stawiając niepewne, chwiejne kroki. Obawiała się, że za którymś razem upadnie, lecz Gray doszedł do niej. Przyklęknął i objął Erzę w pasie.
— Nie wiedziałem… — wyszeptał z trudem. — Erzo, ja nie wiedziałem.
— O czym… O czym nie wiedziałeś? — zdziwiła się.
— O wszystkim — dodał tylko, a potem szybko odsunął się i wybiegł z pokoju, pozostawiając Erzę samą — zdezorientowaną całym zajściem. Nie ruszyła za nim, nie z początku, gdyż zdziwiona wpatrywała się w skrzypiące drzwi.
Nagle wstała i ruszyła biegiem za Grayem. Te jeden wypadł z kawiarni, nim zdążyła go dopaść.
— Co robicie?! — oburzyła się Mirajane, podając klientowi filiżankę z kawą. — Przepraszam za zajście. — Łypnęła groźnie na Erzę. — Do pracy — powiedziała.
— No, właśnie, przecież dziś twoja zmiana. — Lisanna oparła się na fotelu. Filiżankę odłożyła na spodeczek. — Już po osiemnastej, a on uciekł, bo wystraszył się Mirajane.
— Że co? — wyszeptała Erza.
— Słyszałaś. Wyrzucił mnie pośrodku ulicy. Musiałam wracać NA PIECHOTĘ — podkreśliła jasno i wyraźnie, co się stało. — Nie mam mu tego za złe. Sama źle zrobiłam, ale mógłby teraz choćby mnie przeprosić.
— A za co konkretnie? — pytała dalej Erza, zaciskając dłoń w pięść.
— Przecież…
— Co zrobiłaś? Co powiedziałaś? — przerwała jej.
Lisanna wzięła filiżankę, otworzyła książkę i udała, że nie słucha Erzy. Kobieta jednak zabrała jej czytadło i zamknęła z hukiem. Położyła powieść na stole, po czym chwyciła Lisannę za nadgarstek, przykuwając tym samym uwagę Mirajane, która z wściekłości opuściła tacę z kawą na podłogę. Goście wrzasnęli. Niektórzy zabrali rzeczy i uciekli, nim przyjęli zamówienie.
— Mów — syknęła Erza.
— Tylko poprosiłam go, by zawiózł mnie do centrum handlowego! — wytłumaczyła od razu.
Erza zamarła.
— Skąd… Skąd miałaś pieniądze?
— Nie będę… Nie będę więcej płaciła Acnologii! — wrzasnęła na całą kawiarnię.
Erza nie wytrzymała. Spoliczkowała dziewczynę w prawy policzek.
— Jak ty… — Złapała się za twarz. — Ty…
Trzepnęła Lisannę w drugi policzek, a kiedy przymierzyła się do trzeciego ciosu, Mirajane chwyciła Erzę za nadgarstek.
— Wynoś się stąd — wysyczała zajadle. — Wynoś się!
Popchnęła Erzę w kierunku drzwi.
— Bronisz jej? Nie mamy złamanego grosza, skąd ma pieniądze! Dlaczego?! MÓW! — ryknęła na cały lokal.
Mirajane walnęła ją w krzyż. Erza zgięła się z bólu. Drzwi otworzyły się. Mroczne powietrze uderzyło Erzę w twarz. Zadrżała, ale nie zdążyła powiedzieć „nie”, nim Mirajane wyrzuciła ją z kawiarni, z jej domu.
Upadła na chodnik. Złapała za ramiona i odetchnęła ciężko.
— Nie możesz tego zrobić? — usłyszała głos Lisanna. — Przecież to Erza.
— Wystarczy! Raz już zraniła przyjaciela, jest potworem! POTWOREM!
— Nie, otwórz jej. Ona tam zamarznie, to moja wina…
— DO POKOJU, ALE JUŻ!
Erza podniosła się. „Potwór” — zbyt wiele razy usłyszała w życiu to słowo, by teraz przejąć się nim. Strzeliła palcami, wyciągnęła się, aby ból rozszedł się po plecach, a potem wtargnęła do lokalu. Mirajane otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— Co ty… — zaczęła, odsuwając się w kierunku lady.
— Jestem potworem.
Erza chwyciła za jedno z krzeseł, podbiegła do Mirajane i roztrzaskała krzesło o jej głowę. Kobieta upadła nieprzytomna. W dłoniach Erzy zostało tylko oparcie. Rzuciła je za siebie. Goście krzyknęli, kierując się w stronę wyjścia. Obejrzała się na moment przez ramię i uśmiechnęła.
— Potwór…
Przykucnęła. Szarpnęła Mirajane za białe włosy i pociągnęła za nie, taszcząc Mirajane w kierunku schowka.
— Dlaczego tak mało zarabiamy… Chyba musisz odpowiedzieć na kilka moich pytań!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!