— Lucy, co tu się dzieje? — Do klasy weszła profesor Carla.
Poruszyła zgrabnie pośladkami i przeszła na wysokich szpilkach przez klasę.
Zatkała noc, gdy tylko zobaczyła zgniłe banany. — Zostawiłaś je w środku? —
spytała z niedowierzaniem.
— Nie. Ktoś z klasy je podrzucił. Zniszczyli również moją
ławkę.
— Zniszczyli? — zdziwiła się. Spojrzała za Lucy i przyjrzała
się biurku. — Lucy, wczoraj była nietknięta. Kiedy to zrobili?
— Nie wiem — powiedziała cicho. — Ona… Ona… Ona taka nie
była wcześniej.
— Lucy.
Carla przyklęknęła przed nią. Oczy miała takie piękne, jak
dwa kryształy. Nie wyglądała na nauczycielkę. Może i kariera modelki jej nie
wyszła, ale wciąż ze swoją urodą miała szansę na zaistnieje w świecie urody.
— Przepraszam. Zaraz umyję ławkę i będę gotowa do nauki —
obiecała, odpychając od siebie nauczycielkę.
— Lucy, proszę, to ważne. Wiem, że wiele w twoim życiu się
wydarzyło. Wiem, że jest ci ciężko, ale… nikt ci nie życzy źle.
— Nikt mi nie życzy źle… — powtórzyła z niedowierzaniem w
głosie. — Nikt? Wszyscy mi życzą. Nienawidzą mnie. Czy pani tego nie widzi? Proszę
mi powiedzieć. Przecież pani też… — urwała. Odnalazła to w spojrzeniu profesor
Carli, tę samą nienawiść, jakby patrzyła na Acnologię.
— Tak, Acnologia i mnie skrzywdził, ale wcale nie znaczy, że
źle ci życzę. Lucy, posłuchaj. Wiem, że ci ciężko, ale zostań na zajęciach.
Porozmawiaj z kolegami, koleżankami z klasy. Oni wcale nie są tacy źli.
Lucy pokręciła głową.
— Pani nie widzi, co oni mi zrobili? — Wskazała na ławkę. —
Przecież zniszczyli mi podręczniki, ławkę, wszystko, ja mam… — Złapała się za
nadgarstek i podrapała go. — Dosyć… — wyjęczała z trudem.
Profesor Carla odwróciła wzrok ze wstydu. Wzięła szufladę z
biurka Lucy i wyciągnęła za środka banany. Wrzuciła je do kosza. Wszystkie
zeszyty były zniszczone, więc i ich się pozbyła. Chusteczką przetarła plamy na
drewnie. Potem podała ją Lucy.
— Poproszę Gildartsa by wymienił ci stolik. Nauczycieli
zbiorę, żeby pomogli ci nadrobić zaległości. Porozmawiam z klasą. Ostro.
Stanowczo. Z innymi również. Nikt cię nie będzie dręczył. A jeśli ktokolwiek
spróbuje, załatwię ich tak, że nie pozbierają mi do końca szkoły. Zaufasz mi.
Lucy otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia. Profesor nigdy nie interesowała się nią. Nawet
jeśli parzyła i widziała, że coś się dzieje.
— Dobrze — ostatecznie odparła.
— Dobrze. — Kiwnęła. — Jednak ja też mam kilka warunków. Dwa
sprawdziany do nadrobienia. Wypracowanie na temat skorupiaków. Wiem też o
projekcie w grupach. Arkusze o planach na przyszłość. Pewnie parę pracy
domowych. Masz niską średnią. Masz ją podnieść o co najmniej dwadzieścia
procent. Nie uznaję „NIE”, rozumiesz?
— Postaram się — wymruczała.
— Nie „postarasz się”, tylko to zrobisz. Nie pozwolę, żebyś
skończyła w więzieniu czy wariatkowie.
Lucy przetarła nadgarstek. Więzienie lub wariatkowo? Tam ją
wszyscy początkowo umieszczali? Nie, nie tam przynależała. Była zwykłą
dziewczyną z miasta, szczególnie po tym, jak ociec stracił cały majątek.
Chodziła do szkoły, uczyła się, miała jakieś marzenia, więc dlaczego ludzie
umieszczali ją w więzieniu czy zakładzie dla obłąkanych? Nie pasowała tam. Nic
nie zrobiła, by znalazło się tam dla niej miejsce. Chciała wykrzyczeć to prosto
w twarz profesor Carli, ale nie dały rady.
— Dziękuję — wymruczała w końcu. — To wiele dla mnie znaczy.
Nauczycielka uśmiechnęła się, trochę cierpko, ale mimo
wszystko na jej pięknej twarzyczce objawił się delikatny uśmiech. Lucy nie
pamiętała, aby kiedykolwiek widziała taką kobietę. Wyglądała… niewinnie, ale i
zarazem podejrzanie. Nie potrafiła jej zaufać, żadnemu z jej słów, więc tylko
skinęła i obróciła się w kierunku ławki. Była do wyrzucenia. Torbę zostawiła
obok, przy otwartym oknie. Nienawidziła tego. Miała przez to złe przeczucia.
— Może chcesz się przepisać do innej klasy? — zaproponowała
nauczycielka.
— Nie — odpowiedziała smutno Lucy. — Tu wszyscy się znają.
Po co mi by była zmiana? Nic bym na tym nie zyskała, tylko… smutek. Nie znam
nikogo z klasy. Nie kojarzę nikogo…
Nagle rozległ się rumor. Drzwi otworzyły się w hukiem. W
progu stanęła Lisanna, cała zdyszana i czerwona na twarz. Zaciskała mocno dłoń
na klamce, otwierając usta i zamykając, aż w końcu otworzyła szeroko oczy, gdy
zobaczyła profesor Carlę.
— O, witam, proszę pani, ja do… ja do Lucy — wydukała
Lisanna.
— Tak, a w jakiej sprawie? — spytała zaciekawiona
nauczycielka. Poprawiła okulary i ostrożnie przyjrzała się Lisannie.
— Umówiłyśmy się na rozmowę, nie przyszła — wyjaśniła
konkretnie Lisanna.
— Nie przyszłam… — powiedziała z niedowierzaniem w głosie
Lucy. Przyszła. Nie tylko to, pobiły się, zaatakowała ją gazem pieprzowym, więc
czemu kłamała? Nie, Lucy nic z tego nie rozumiała. Nawet jeśli Lisanna
zamierzała tylko odciągnąć uwagę nauczycielki, to wciąż wymówka była bardzo
słaba.
— Tak, nie przyszłaś, ale co z tego! Powiem ci tu i teraz,
wprost! — wykrzyczała. — Mam cię serdecznie dość. Natsu kocham, więc mu
wybaczę, ale uważaj: jeden, jedyny raz zbliżysz się do niego, a wtedy dopiero
zafunduję ci piekło na ziemi. Nie myśl sobie, że możesz udawać taką niewinną,
jesteś… — urwała, gdy profesor Carla chwyciła ją za nadgarstek.
Kobieta pokręciła głową z zawodu, a potem obejrzała się
przez ramię, lustrując zniszczoną ławkę. Potem przeniosła wzrok na Lisannę i
pokręciła głową. Wyglądało na to, że zaczęła podejrzeć Lisannę. Nie, Lucy
wątpiła, że dziewczyna stała za zniszczeniem, ale może jednak wcale nie było to
tak oczywiste. Akurat teraz zdarzyły się te wypadki, gdy zbytnio zbliżyła się
do Natsu.
— Chyba będziesz musiała wyjaśnić dyrektorowi kilka spraw —
ostrzegła Lisannę.
— Ja… Słucham? Ja nic jeszcze nie zrobiłam. Tylko ją
ostrzegłam.
— Groziłaś Lucy, a ja jej nie wierzyłam, kiedy mówiła, że
ktoś w ten szkole jej źle życzy. Ty czy nie ty, ale musisz iść do dyrektora.
— Ja nic nie zrobiłam! — wypiszczała.
— Jeszcze nie, jak sama powiedziałaś, a groźby też są
karalne, więc do dyrektora, ale już. Za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje.
Lucy, idź do Gildartsa po nowy stolik, w tym czasie porozmawiam sobie z
Lisanną. Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy ktoś robi ci coś tak okrutnego.
I pamiętaj, co mi obiecałaś. POPRAWA.
— Tak, oczywiście.
Lucy pamiętała i nie zamierzyła zapomnieć choćby jednego
słowa, które wypowiedziała nauczycielka. Więzienie albo zakład dla obłąkanych.
Tej opinii nie da się wymazać. Jeszcze zanim wyszły, Lucy starała się stać
spokojnie, wciąż trzymając przy sobie torbę. Była otworzona, ale nie zamierzała
do niej zaglądać przed Lisanną i profesor Carlą. Jeszcze nie. Dopiero gdy drzwi
się zamknęły, ostrożnie położyła torbę na biurku nauczyciela i rozwarła ją. W
środku leżał złożony list. Wyciągnęła go i rozłożyła…
Wstrzymała oddech.
„Zabiję. Zniszczę. Nie udawaj, nie chowaj się. Wiem, kim
jesteśmy” — przeczytała na głos tekst zapisany na kartce wyrwanej z zeszytu.
Złożyła ją z powrotem i schowała głęboko do torby. Powrót do szkoły był złym
pomysłem. Gorszym, niż mogła to sobie wyobrazić, ale przynajmniej wiedziała, że
wróg kryje się gdzieś obok. Nie w całym mieście, tylko gdzieś w tym konkretnym
miejscu i… wszystko wskazywało na Lisannę.
0 Comments:
Prześlij komentarz