[BAEL] #16


Eliot otarł twarz z potu, kiedy po kilku minutach od stania nad grobem, ziemia nie zaczęła się ruszać. Wszystko wskazywało na to, że tym razem Młody faktycznie umarł. Odetchnął z ulgą, w przeciwieństwie do Barry’ego, który wciąż był spięty. Jego ręka zadrżała, zacisnął mocno powieki i przypadł przy drzewie, łapiąc głębokie wdechy powietrza, jakby za moment miało mu go zabraknąć.
— Co się stało? — zapytał zaniepokojony.
— Źle się czuję — wyszeptał, postukując się w pierś. — Mam wrażenie, że zaraz zemdleje.
— Po prostu jesteś zmęczony. — Eliot przysiadł się do przyjaciela. — Jak chcesz, to moje ramię jest tu dla ciebie.
Barry zarumienił się delikatnie, przyglądając się Eliotowi ze skupieniem i tajemniczym smutkiem w oczach. Szybko odwrócił głowę, gdy zdał sobie sprawę, że Eliot patrzy wprost na niego.
— Nie, dziękuję — odburknął w odpowiedzi.
— Jakiś ty wstydliwy!
Złapał Barry’ego za głowę i przyciągnął go do siebie. Położył przyjaciela na swoich kolanach i sprawdził jego czoło — faktycznie było rozpalone. Na zaś jeszcze otworzył ekran Barry’ego i przyjrzał się wynikom badań, które były pobierane na bieżąco. Nic się nie zmieniły, nadal wyglądały identycznie jak u Eliota.
— Powinieneś iść spać — poradził przyjacielowi.
— Powinniśmy udać, że nic się nie stało i wrócić do domów.
Eliot parsknął śmiechem.
— Oj, uwierz mi, że nie mogę się doczekać chwili, w której matka zemdleje na mój widok. Ewentualnie zabije mnie, by się upewnić, że faktycznie nie żyję.
— Siedź cicho, nie zabije cię. Jesteś za uparty na to, by umrzeć.
— Już raz to udowodniłem, konusie. Oj, konusku, konusku… — pogłaskał Barry’ego po włosach, jak jakiegoś zwierzaczka — jeszcze skurczysz się od tego zamartwiania. Przecież żyjesz. Ja żyję. Po co marnować tak piękny dzień na jakie błahe problemy?
— To, co właśnie zakopaliśmy, wcale nie jest „błahym problemem”.
Barry wskazał na miejsce, w którym zostawili Młodego. Znając ludzi z miasta, Eliot wątpił, że ktokolwiek zainteresuje się tym obszarem, a szczególnie lekkim wybrzuszeniem przy drzewie. Przecież od lat nie dokonano na terenie stresy OMEGA żadnej zbrodni. Ostatnią tajemniczą sprawą, zagadką, której do tej pory nie rozwiązano, było zaginięcie matki Barry’ego. Jednak czy ktoś w ogóle kiedykolwiek próbował dowiedzieć się, co się z nią stało? W to szczerze wątpił…

***

Rząd wydał ogłoszenie o wcześniejszym zajściu słońca i nakazał mieszkańcom wrócić do domu przed godziną dwudziestą, choć Eliot pamiętał o eventach, które były zapowiadane od miesiąca dla uczniów z okazji zbliżającego się nowego roku szkolnego. Jednak nikt nie wydał choćby jęku niezadowolenia.
Gdy przemierzali z Barrym puste uliczki osiedla, Eliot czuł nieswojo. Latarnie świeciły jasnym, ale niebieskim światłem, padając jedynie na platformy, które były tego wieczoru wyłączone. Poza tym wiatr ostry, ziemny wiatr znad wschodu. Eliota zastanawiało, jak był wytwarzany, skoro całą strefę OMEGA otaczał MUR. Podejrzewał, że może sam MUR miał wbudowane jakieś programy, które były odpowiedzialne za pogodę. Pamiętał, że w książce Baela był o tym rozdział, ale publikacja wpadła w przepaść, więc miał małe szanse na odzyskanie cennej zdobyczy.
— Dziękuję za dzisiaj — odparł nagle Barry.
— Proszę, nie ma problemu, nie zabijaj mnie tylko. Wolę jeszcze troszkę pożyć.
Barry zaśmiał się.
— Ja nie żartowałem — dodał Eliot.
— Ty naprawdę sądzisz… — Barry spuścił smutny wzrok. Długie włosy opadły mu na twarz. — Nigdy bym cię nie skrzywdził — powiedział z trudem, ochrypłym głosem, jakby nie chciał wypowiadać tych słów.
Eliot zadrżał.
— Dobra, dobra, żartowałem. Już, spokojnie. I może zetnij te włosy. Komus plus długie włosy, dziwnie wyglądasz — skomentował na w pół serio. Pamiętał, jak włosy Barry’ego sięgały mu tylko do ramion. Wyglądał w nich lepiej, ale uparł się, że zapuści. Od tamtego momentu ani razu nie ściął włosów.
— Nie zetnę ich — powiedział stanowczym tonem, jakby czytał Eliotowi w myślach.
— Nic nie mówiłem. — Przewrócił oczami. — Aj, jesteś okropny. O co ty mnie posądzasz?
— O to, że myślisz o tym, że było mi lepiej w krótszych.
Eliot otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Nie… Wcale! — krzyknął na całe osiedle. — Skąd wziąłeś taki pomysł?
Barry palnął go w tył głowy.
— Znam cię od dziecka — fuknął i poszedł przed siebie, zostawiając Eliota w tyle.
Już z oddali usłyszeli rozmowy dobiegające z domu Eliota. Światła paliły się jasno, a cienie przechodzących przez kolejne pokoje osób rzucały się na szyby. Eliot z oddali rozpoznał swojego brata, trzymał pierwszego z synków na rękach i pokazywał po kolei każdemu z domowników. Zaśmiali się, nawet przed płotem słyszał radosne rozmowy. Nikt nie opłakiwał jego śmierci, wszyscy świętowali, jakby przyszedł długo wyczekiwany dzień.
Nie bolało. Nie powinno boleć, a jednak Eliot poczuł mocny ucisk w piersi. Położył dłoń przy sercu i zamknął oczy, próbując uspokoić szalejące bicie.
— Mam z tobą tam pójść? — zaproponował Barry, opierając się o płot. — Naprawdę mogę.
— Nie… — wyszeptał, kręcąc głową. — Dam radę. Tylko… Jakoś tak… To i tak przykre, że nikt mnie nie opłakuje.
— Ja — mruknął Barry.
— Co „ty”?
— Martwiłem się, bardzo. I teraz cieszę, że żyjesz. Naprawdę.
Eliot zamrugał ze zdziwienia, a potem odwrócił wzrok z zawstydzenia. Rozczesał palcami sklejone włosy, zdając sobie sprawę, że całodniowa wycieczka po przepaści i po mieście powinna się zakończyć porządną kąpielą, choć jeszcze jednej rzeczy nie zrobił tego dnia.
— Chyba mamy film do nadrobienia — wyszeptał. — Może wkrótce uda nam się coś obejrzeć.
— Na razie się wykąp, bo cuchniesz — skomentował złośliwie Barry, zatykając swój nos i pomachując przed nim. Nawet kawałek odsunął się od Eliota.
— Ej, ej, ty też nie wydzielasz z siebie perfum. — Popchnął Barry’ego. — Nienawidzę cię.
— I nawzajem, ale film to nadrobimy i nie tylko to. Pamiętaj, że jesteś mi winny odpowiedzi.
— Tak, tak, jasne, już się spieszę z wyjaśnieniami.
Zamilkli na moment i nagle ryknęli śmiechem na całą ulicę. Eliot nawet się rozpłakał, a kiedy otarł oczy z łez, zobaczył, że Barry się oddala. Pomachał przyjacielowi na pożegnanie, choć podejrzewał, że ten go już nie widzi.
Wziął kilka głębokich wdechów, ostrożnie podchodząc do domu. Drzwi były zabezpieczone. Nie znał nowego kodu. Pamiętał dokładnie wszystkie z mieszkania Barry’ego i jego ojca, ale matka rzadko pozwalała mu dostąpić zaszczytu poznania hasła do domu. Dzwonił bądź czekał, aż ktoś wyjdzie. Czasami podejrzał rodzeństwo, choć nie mógł zaprzeczyć — zdarzały się i miesiące, kiedy matka miała go dosyć i od razu dzieliła się kodem. Może nie zmienili ostatniego?
Eliot wzruszył ramionami. Nie zaszkodziło sprawdzić. Co najwyżej zamknie wszystkich w środku, aż przyjedzie ktoś z rządu, by naprawić drzwi. Gdzieś z tyłu głowy krążyła myśl, by zrobić to celowo, ale nie… Brakowało mu sił na realizację pomysłu. Kąpiel była ważniejsza.
Wstukał znany mu kod. Drzwi od razu się odbezpieczyły. Aż otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Cud — wyszeptał.
Wszedł do środka. Uderzył w niego ostry zapach świec lawendowych. Nienawidził go. Już wolał własny smród, przynajmniej znał jego źródło.
— No, to co zrobimy z jego pokojem? — usłyszał głos brata. Był cierpki, ale nie wyczuwał w nim nienawiści czy szyderstwa. Ze spokojem pytał o wolne lokum, jakby stało one puste i niewykorzystywane od lat.
— Nie martw się. Niedługo dostaniecie nowe mieszkanie. Ten pokój sobie weźcie — mówiła matka. — Elli, kochanie, może ty wyjdziesz za mąż?
— Nie, jeszcze trochę — odparła siostra i pewnie znów włożyła nos do gry. — Może zrobimy tam schowek. I tak jest tam ciasno, prawda, Elinie.
— Może — odburknął Elin. — Jednak nadal uważam, że przyda się mi. Będzie dla mnie i żony. Potrzebujemy też trochę przestrzeni dla siebie. Choć na razie uważałbym, on jeszcze może wrócić.
Matka parsknęła śmiechem. Eliot przylgnął do ściany i w skupieniu zaczął nasłuchiwać dalszej rozmowy.
— Wróci?! — oburzyła się. — Ten niedojda bez pracy i dzieci? Przez te wszystkie lata nas wykorzystywał. Wy wiecie, jak mnie zawiódł. Miał przed sobą świetlaną przyszłość, cudowne perspektywy. Nawet zaproponowali mu pracę w gałęzi rządu, a on co? Odmówił? Nie, o nie, nie wróci. Ten tchórz nie wróci. Zginął i mogę w końcu odsapnąć. O tak, więcej miejsca, więcej przestrzeni… Od razu lepiej się oddycha.
— Matko, nie mów tak — wtrącił się w jej monolog Elin. — Dzięki niemu dostaliśmy ten dom.
— Dom? — zdziwiła się. — A tak, to prawda. Tylko dzięki temu, ze się narodził, dostaliśmy cały dom dla siebie. Niebywałe, że na coś się przydał. A teraz, kieliszki w górę. Opłakujmy Eliota i dziękujmy mu za szansę, która dała nam jego śmierć.
— Wystąpisz mamo w telewizji? — zapytała Eli, pewnie nie odrywając wzroku od konsoli.
— Tak, mam już kilka wywiadów zarezerwowanych, tylko…
W tym samym momencie Eliot wyszedł. Matka stanęła pośrodku pokoju. Kieliszek w winem wysunął się spod jej palców i roztrzaskał o podłogę. Kawałki szkła doleciały nawet pod stopy Eliota. Odskoczył na bok, a potem zaśmiał się gromko.
— Mamo, widzę, że umierałaś z niepokoju! — krzyknął i rzucił się na matkę. Objął ją mocno, by zaraz zwrócić się ku bratu i dziecku, które trzymał na rękach. — Widzę, że to mój kochany bratanek. Ty pewnie najbardziej cieszysz się z mojego powrotu.
Maleństwo złapało go za palec i słodko się uśmiechnęło.
— Jak widzicie, żyję! Jestem cały i… — nim dokończył, przerwał mu brat:
— Co tu robisz?
— Wróciłem do domu — obwieścił całemu domowi.
Reszta rodziny milczała. Kilka osób wyszło z pomieszczenia, by wrócić do swoich pokoi. Tylko usłyszał trzask drzwi.
— Chyba niekoniecznie wszyscy cieszą się z mojego powrotu..
— Powrotu? — żachnęła się matka. — A kto cię tu zapraszał? Czy ty kiedykolwiek miałeś na myśli dobro naszej rodziny? Niech rząd ma mnie w opiece. Dlaczego wróciłeś? Nie mogłeś udawać martwego?
— Tu są moje rzeczy — przypomniał wszystkim.
— Nie! — wrzasnęła. — Nie, tu tylko są rzeczy należące do rodziny, nie do ciebie.
— Tak, wiem, że wszystko dostałem po starszym lub młodszym rodzeństwie. — Przewrócił oczami. — Wezmę je i zniknę z waszego życia. Pasuje?
— Pasuje? — Zaśmiała się. — Nikomu nie pasuje twój powrót.
— Wracam do pokoju — stwierdziła Elli, przechodząc obok braci. — Uważajcie, jest już cisza nocna.
— Ja też już pójdę — zgodził się z siostrą Elin. Zmierzył jeszcze Eliota wzrokiem, w tym spojrzeniu była tylko pogarda. Eliot wyobrażał sobie, ile dusi w sobie brat, ile chce powiedzieć, ale przecież akurat jemu nie wypada zniżać się do poziomu gorszych ludzi.
Po chwili Eliot został sam z matką. Kobieta złapała się za głowę i usiadła na fotelu.
— Co z tobą mam? Dlaczego nie mogłeś po prostu umrzeć?
— Ponieważ kocham robić ci na złość, a to był idealny sposób, żeby cię zdenerwować.
— Nie żyłeś! — wrzasnęła.
— Zgadza się. — Uśmiechnął się chłodno. — Barry też o to się martwił, ale w końcu wróciłem. Wiele się… wydarzyło. Niekoniecznie cieszysz się z mojego powrotu, prawda?
— Cieszę? — Fuknęła. — Ja, cieszę? Człowieku, ja tu miałam szansę na większy dom, pieniądze. Twojemu bratu wkrótce urodzi się kolejne dziecko, a ty zaprzepaściłeś naszą szansę na lepsze życie.
Eliot pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Przepraszam, że żyję — powiedział tylko.
Uciekł na górę, do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami i zastawił je szafką, żeby nikt nie wszedł do środka. Rzucił się na łóżko, wbił głowę w poduszkę i zdusił w sobie żałosny krzyk. Któreś z rodzeństwa zaśmiało się obok. Słyszał ich głowy dobiegające z dołu, lecz tym razem nie miał ochoty podsłuchiwać. Przewrócił się na drugi bok i wbił zmęczony wzrok w biały, przekrzywiony sufit.
— Oni mnie zabiją — doszedł do wniosku, kiedy w domu zrobiło się cicho, za cicho…

***

Eliot wykąpał się dopiero z rana, po wszystkich domownikach, którzy uciekli na zewnątrz, goniąc za przepiękną, słoneczną pogodą. Rząd w ramach przeprosin zapowiedział ciepłe poranki na spacery i słońce do późnego wieczora.
Wykorzystał chwilę samotności. Zjadł nawet porządne śniadanie, przepyszne grzanki czosnkowe z kawałkiem dobrej szynki i kiszonymi ogórkami. Takiej uczty nie miał od dawna. Matka nawet nie zablokowała mu dostępu do lodówki, aż się zdziwił, ale może przed śmiercią chcieli go udobruchać?
Eliot zaśmiał się i zabrał z lodówki parę innych rzeczy — kiełbaski, jabłko i kilka kanapek, które matka pewnie dla brata przygotowała na później. Wszystko spakował do plecaka, mniejszego od tego, który zgubił nad przepaścią. Zastanawiał się tylko, po co to robił? Gdzie miał się udać, zamieszkać czy zostać? Nie pracował, rząd na pewno nie obdaruje go darmowym mieszkaniem, a nie słyszał, by ktokolwiek mieszkał na ulicy. Barry’ego nie miał serca prosić o pomoc. I tak tylko doprowadziłby do kłopotów.
Zamknął lodówkę i usiadł przy dużym stole. Zostały na nim jeszcze talerze po śniadaniu. Nie zanieśli ich nawet do zmywarki. Eliot zrobił do za nim, a wkładając kolejne naczynia zgadywał, kto jadł na danym talerzu. Jednak wątpił, by kogokolwiek odgadnął. Nie pamiętał takiego dnia, w którym zjadłby śniadanie wspólnie z rodziną. Fakt, wstawał później od reszty, ale dla matki na pewno obudziłby się wcześniej. Nawet przygotowałby ulubione placki, ale tak…
Nagle zadzwonił jego ekran. Otworzył klapę i odebrał połączenie.
— Chcesz wpaść na śniadanie? — spytał Barry, nim Eliot zdążył zdać sobie sprawę, kto do niego dzwoni.
— Ja… Coś już zjadłem — wymamrotał.
— To na drugie? — zaproponował. — Zrobię ciasto. Możesz też przenocować u mnie, jeśli czujesz, że zamierzają cię zabić.
— W strefie OMEGA nie da się popełnić zbrodni.
— Oj, da się, da, tylko potrzeba do tego odpowiednich… środków i zbiegów okoliczności. Wczoraj sam wiesz, co zrobiliśmy.
— Tak, i wcale to mi się nie podoba, bo tym bardziej jestem przekonany o tym, że w tym momencie jak najbardziej można się mnie pozbyć.
— A więc uciekaj, wpadnij do mnie i później pójdziemy do Archiwum.
Eliot usiadł. Nagle zakręciło mu się w głowie. Chyba nadal był zmęczony, choć przespał całą noc. Rozmasował skronie, równocześnie rozglądając się za kawą. Nie znalazł żadnej. Po szafkach nie miał sił buszować.
— Eliot, w porządku? — spytał zmartwiony Barry.
— Nie, źle się czuję — wyjaśnił, pokazując twarz do ekranu. — Myślałem, że odpocząłem.
— Może to przez tę… nową umiejętność — Barry dobrał bardzo ostrożnie słowa. — Też miałem zawroty głowy, jak się obudziłem.
— Czyli też…
— Nie — przerwał Eliotowi. — Chyba nie… Wydaje mi się, że nie.
Eliot spojrzał na swoje ramię. Sonata radośnie mu pomachała na dzień dobry. Szczypnęła go w policzek i okręciła się wokół szyi, choć na szczęście nie zaczęła go dusić.
— A widzisz ją?
Eliot wskazał na Sonatę.
— Tylko ciebie — odparł Barry. — Lepiej przyjdź do mnie. Serio.
— Serio. Serio. Serio. Teoria teorią, ale mam wrażenie, że powinieneś też coś dostać. Przecież tak by było najlogiczniej. Jesteś tego typu bohaterem — dodał ciszej. — Albo antagonistą — powiedział niemal szeptem.
— Co ty tam mamroczesz?
— Rozłączam się.
Eliot zamknął klapę mimo sprzeciwów Barry’ego. Włożył ostatni talerz do zmywarki. Zamknął ją i nastawił odpowiedzi program, patrząc wprost na blat, na którym leżała jakaś koperta. Podniósł ją — była zaadresowana do matki, ale nikt jej nie otworzył. Słyszał o listach z książki Bael, ale nigdy żadnego nie widział. Listonosz nie przynosił tego rodzaju przesyłek. Zazwyczaj dane przesyłano przez ekrany, ewentualnie przynoszono na dyskach ze wzgląd na rozmiary niektórych plików. Jednak nigdy papierowym listem.
Mimowolnie wcisnął przesyłkę do plecaka, uśmiechając się od ucha do ucha. Rozejrzał się jeszcze, czy na pewno nikt go nie widział. Może i później obejrzą nagrania z zabezpieczeń, ale do tego czasu zdąży poznać tajemnice listu.
Na razie wyszedł z domu. Pogoda faktycznie była piękna, niepokojąco piękna, bo w tak dziwne dni słońce zapowiadało, że rząd pragnie przed wszystkimi coś ukryć.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!