[Pozory czasem mylą] Rozdział 42 Jeśli krwawisz, to rana się nie zasklepi


Wrota piekieł, a konkretniej szkoły otworzyły się wczesnym rankiem, nim jeszcze większość uczniów zdążyła podnieść się z łóżka. Lucy jednak czekała już przed wejściem, gotowa zmierzyć się z surowym wzrokiem woźnego, który szybko dreptał ku kolejnym przejściom do szkoły. W końcu zauważył Lucy. Pokręcił gniewnie głową, a potem usiadł w niewielkiej kanciapie, z której również pilnował, czy ktoś niepowołany przypadkiem nie wchodzi na teren szkoły. Wsadził kanapkę z pasztetem do ust i za jednym razem odgryzł połowę kanapki.
— Znowu ty? — fuknął, gdy Lucy przeszła przez pierwszą z bram.
Kiwnęła niepewnie.
— Ścięłaś włosy? — spytał, podejrzanie się jej przyglądając. — Wyglądasz tak okropnie. Moja kochana córka zapuściła włosy. Oj, cudowna Cana, ma takie piękne włosy. Czemu ścięłaś?
— Bo… — zawahała się. — Bo miałam słabe włosy. Poza tym chciałam zmian.
— Zmian? — Uniósł wysoko prawą brew. — A ja chcę różowego kucyka z zielonym ogonem. Znowu wstałaś wcześnie, przyszłaś pierwsza.
— Tak — zgodziła się nieśmiało. — Ale dzisiaj mam… Mam inny powód — odpowiedziała stanowczo.
— Ajajaja… Jaki to niby, bo mnie zżera ciekawość?
Odwróciła się. Lisanna zaczęła właśnie iść w jej stronę.
— Muszę z kimś porozmawiać — stwierdziła cierpko, mało wiarygodnie. — Proszę, panie Gildarts, proszę ten jeden raz.
Gildarts skrzywił się. Spojrzał na Lisannę, a potem znów na Lucy.
— Wygląda jakby chciała cię zabić.
— Pewnie ma ochotę, ale… — Otworzyła torebkę i pokazała mężczyźnie gaz pieprzowy i paralizator. — Proszę mi wierzyć, że tym razem jestem przygotowana.
— Takie zabawki to tylko do przedszkola — zażartował złośliwie, wskazując na pobliskie przedszkole.
— Jeśli nie będzie to dziecinna rozmowa, to wtedy też będę przygotowana. — Poklepała torebkę. — Mam tam więcej skarbów niż potrzeba.
Lisanna zbliżyła się. Chwyciła Lucy i pociągnęła w kierunku sali gimnastycznej, nie mówiąc woźnemu choćby cichego „dzień dobry”. Luknęła tylko raz groźnie na Lucy. Nie odzywała się do niej. Niekoniecznie też sama Lucy jakoś zareagowała. Wszystko zmieniło się, gdy w końcu dotarły do sali gimnastycznej. Lisanna odgarnęła włosy i pokazała Lucy bliznę po obciętym uchu.
Szukała wymówek. Były do siebie strasznie podobne. Pewnie jeszcze z dwa tygodnie temu zakryłaby bliznę i odeszła w milczeniu, ale nie dziś. Lucy zadarła podbródek i otarła własną bliznę.
— Natsu i mnie nic nie łączy — wyjaśniła krótko i rzeczowo, bez żadnych zbędnych przedłużeń.
Lisanna fuknęła.
— Widziałam, wiem. Oczywiście, że łączy. Uratował ci życie. Już weź nie udawaj. Niedobrze mi się zrobiło, gdy was zobaczyłam wtedy razem. Miałam ochotę zastrzelić cię na miejscu.
Miałaś ze sobą broń, zamierzała zapytać, ale ostatecznie pytanie utknęło w myślach. Miała nadzieję, że dziś jej ze sobą nie wzięła.
— Co planujesz niby? Szukasz sobie amanta? — mówiła dalej Lisanna. — Kogoś, kto cię uratuje, gdy będzie taka potrzeba? Aż taka żałosna jesteś? Powinnaś się wstydzić za siebie. Weź ze sobą osiłków dziadka, nie Natsu. On już przez ciebie wystarczająco wycierpiał.
— Przeze mnie? — odezwała się odruchowo. Weszła do sali gimnastycznej i stanęła po jej środku. Było chłodno, cholernie chłodno.
— Oczywiście, że tak — fuknęła Lisanna. — Wiem, że trochę sam zwariował, ale po prostu go zostaw. Proszę cię. Jesteś głupia, naiwna. Najlepiej wracaj, skąd przybyłaś i nigdy więcej nie próbuj wracać, bo życie w tym miejscu ci nie wychodzi. Z Natsu chcemy rozpocząć normalne życie.
Słuchała, ale niekoniecznie rozumiała, jak można być tak samolubnym i ślepym, na to co się robi. Lisanna jednak była w tym mistrzem.
Lucy parsknęła śmiechem. Pokręciła głową i przesunęła Lisannę na bok, by wyjść z pomieszczenia. Ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu.
— Uciekasz? — spytała, na początku wyjątkowo spokojnie, lecz gdy nie dostała odpowiedzi, ryknęła: — Dlaczego uciekasz, tchórzu?!
Odwróciła się. Lisanna podążała za nią. Aż w końcu złapała za ramię i szarpnęła nim, wykręcając Lucy w jej stronę.
— Nie. Próbuj. Ode mnie. Uciekasz — wysyczała przez zęby.
Wyciągnęła z torebki gaz pieprzowy. Psiknęła nim w oczy Lisanny. Krzyknęła, puszczając Lucy. Odepchnęła ją od siebie i uciekła w kierunku głównego budynku. Nie oglądała się za siebie, nie sprawdziła, czy Lisanna znów za nią nie podąża. Dopiero gdy dotarła na korytarz A3, zatrzymała się i wzięła głęboki wdech. Usiadła na ławce, przy rzędzie okien i oparła się głową o otwarty lufcik.
— Coś się stało? — usłyszała z końca korytarza. — Coś się stało? — Ktoś podszedł do Lucy. — Oo, to ty.
Lucy wzdrygnęła się. Była sławna, ale dziękowała za taką sławę. Zdecydowanie wolała spokój.
— Levy, LevyMcGarden — przedstawiła się nagle dziewczyna. Usiadła obok Lucy i podała jej paczkę żelków, proponując jeden z nich. Lucy wyciągnęła z opakowała żelka w kształcie dżdżownicy.
— Dziękuję — mruknęła niewyraźnie. — To miłe.
— Proszę. Jak się trzymasz? Słyszałam, że wczoraj ona i Natsu pokłócili się… nieźle.. I to o ciebie. Niekoniecznie chciał zdradzić, co między wami zaszło, ale widziałam w jego oczach, że… coś… no tego…
Lucy zachłysnęła się żelkiem.
— Słucham? — odparła z oburzeniem w głowie. — Mnie i Natsu nic nie łączy.
— Tak, tak, ale miałam takie wrażenie, że jednak coś zaszło.
Westchnęła.
— To on, ja naprawdę nic nie zrobiłam. Nagle chciał… zbliżyć się, nie dał się odepchnąć. Przytulił mnie — wyjaśniła pokrótce. — Ja nic od niego nie chciałam.
Levy wstała i stanęła naprzeciw Lucy, podbierając ścianę. Dziewczyna była dziwna. Niebieskie włosy w żaden sposób nie pasowały do ciemnego, lekko gotyckiego stroju, którego jedynym ubarwieniem były srebrne ozdoby. Nosiła niskie buty, bez żadnych obcasów, choć wzrostem sięgała może do piersi Lucy. Wyglądała zabawnie, w żaden sposób nie pasował do niej strój, a tym bardziej długie kolczyki zwisające tylko z jednego ucha.
— Porozmawiałyście? — pytała dalej.
Lucy pokręciła głową.
 — Nie — odpowiedziała za nią Levy. — Przepraszam za nią, jeśli tylko cię oskarżała. To dla wszystkich jest… trudne. Igeel wychodzi z więzienia.
— Jakbym tego już nie słyszała — odburknęła Lucy. — Przepraszam, nie powinnam się na tobie wyżywać. Wiem, że to nie jest…
— To jest nasza wina — przerwała Levy. — Staram się trzymać z daleka od kłopotów. Sama mam ich wystarczająco, ale nie da się. Natsu powariował, Lisanna jeszcze mocniej. Erza i Gray nie dają rady ich powstrzymać. Zaczęło się coś, co tylko doprowadzi do tragedii. No, kurwa, oni nie myślą. A jak myślą, to w tej pieprzonej głowie zakodowała się tylko zemsta. Jakby nie mogli sobie żyć dawnym życiem. Ja mam sklep z płytami.
Lucy nagle olśniło.
— To u ciebie Gajeel kupił płytę? — zagadnęła ją Lucy na zupełnie inny temat.
Levy zawahała się, a potem uśmiechnęła ciepło.
— Metalicana. Obsłuchałaś? — Znów się przysiadła. — Powiedz, że genialna, to może się zaprzyjaźnimy.
— Nie moje… utwory. Zdecydowanie wolę klasykę, ale cudownie się słuchało ballad. Smutne. Nawet przy jednej się popłakałam.
— Której?
— Eee… — Nie mogła sobie przypomnieć. Kojarzyła refren piosenki, ale nie jej tytuł. — Nie pamiętam. Wiem, że utwór brzmiał jakoś tak. Little dream. Little time. We’ll be different people.
— „Little people”, oczywiście. Pasuje do ciebie. Podobno Metalicana nagrał to, gdy zachorowała jego matka. Uwielbiam jego piosenki. Słucham, kiedy mi źle, kiedy mi dobrze. Przypominają mi o tym, że może być źle, ale również dobrze. Dają nadzieję, a przy okazji słucha się ich genialnie. Gdyby tylko nie został zamordowany…
— Zamordowany? — zaintrygowała się Lucy. Niekoniecznie była pewna, co w trakcie rozmowy wyjawił jej Gajeel, ale wydawało jej się, że coś wspomniał o tym, że Metalicana nie brał udziału w porwaniu i zabił się, nim Acnologia go dopadł.
— Gajeel pewnie tego nie wie, ciężka sprawa. Oficjalnie popełnił samobójstwo, sam z siebie, ale prawda jest taka, że to Igneel go zabił. Przedawkował. Metalicana ćpał, żeby śpiewać. Nie umiał inaczej, ale wiem, że nie przedawkował. Igneel mu podał dożylnie sporą dawkę, żeby ich nie wsypał.
— Chryste.
— Chryste? — Parsknęła śmiechem. — Raczej szatanie. Wiele osób poginęło z powodu sprawy z tymi pożyczkami. Acnologia na tym też stracił. W zasadzie… W tamtych czasach nie było choćby jednej osoby, która w ten czy inny sposób nie zapożyczyłaby się u Acnologii. Zarobił na nieruchomościach. Był bogaty, przystojny, sławny. Nawet zebrał spore grono popleczników w stolicy. Miał startować w wyborach do rządu. Zostać ministrem. Poczytaj sobie w Internecie. Tam wszystko napisali.
— A dlaczego mi o tym mówisz?
Levy zapaliła. Wzięła kawałek gazety i nad nią strzepnęła popiół. Śmierdziało, Lucy nienawidziła zapachu fajek. W moment dusiło ją od nich, ale tym razem powstrzymała się, aby tylko usłyszeć odpowiedź Levy.
— Ponieważ też chcę spokoju. Skończyć szkołę, wyjechać do stolicy, na kurs grania na gitarze i spróbować sił. Podobno też ładnie śpiewam. Sprzedałabym sklep ojca. Niepotrzebny mi on.
— Nie… Ogólnie, dlaczego ja? Nie znamy się. Nic o tobie nie wiem.
Levy przetarła wierzch czarnych spodni. Jej ręka drżała miarowo, ciężej oddychała, aż w końcu odetchnęła, jakby w ulgą.
— Przekaż to swojemu dziadkowi. Pieniądze dostanie ze sklepu. Nic i nikt nie będzie mu nic winien. Niech mnie zostawi w spokoju.
Lucy zadrżała. Miała być posłannikiem. Nic więcej nie znaczyła.
Podniosła się i odeszła wolnym krokiem w kierunku klasy, nawet się nie żegnając z Levy. Sama dziewczyna chyba pojęła, o co jej chodzi, bo poszła sobie chwilę później. Lucy weszła do klasy i zamknęła za sobą drzwi ostrożnie, żeby nikt nie usłyszał, że tu jest. Kilka razy obraz mrugnął przez jej oczami. Zrobiło się ciemno, potem znowu jasno. Zakręciło się jej w głowie, ale zdołała pójść przed siebie. Usiadła przy swojej ławce, pierwszej przy oknie, przy nauczycielu. Blat był zniszczony. Na wierzchu narysowali kilka penisów, „dziwka” wypisali w trzech językach, a żeby uwiecznić swoje artystyczne zdolności zostawili Lucy jej karykaturalny portret.
Łzy nie chciały podejść do jej oczu. Całe miasto jej nienawidziło, była tylko i wyłącznie wnuczką Acnologii.
Wyjęła chusteczkę z torebki. Przetarła wierzch ławki, ale nic nie chciało zejść. Spróbowała jeszcze raz. Wbili długopis zbyt mocno. Jeśli położy na tym kartkę, porobi w niej dziury. Nie uda jej się normalnie napisać sprawdzianu.
Podniosła się i jeszcze zlustrowała swoje krzesło. Na szczęście wyglądało na nietknięte. Jeszcze tylko nie sprawdziła szuflady w biurku. Bała się, co tam zostanie. Przed nieobecnością zostawiła w środku kilka zeszytów. Chyba podręcznik do historii. Pewnie poradzili sobie i z tym.
Zajrzała do środka. Uderzył w nią ostry zapach zgnilizny. Zatkała noc chusteczką i wyjęła cała szufladę. Wewnątrz leżały trzy zgniłe banany.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!