Wrota
piekieł, a konkretniej szkoły otworzyły się wczesnym rankiem, nim jeszcze
większość uczniów zdążyła podnieść się z łóżka. Lucy jednak czekała już przed
wejściem, gotowa zmierzyć się z surowym wzrokiem woźnego, który szybko dreptał
ku kolejnym przejściom do szkoły. W końcu zauważył Lucy. Pokręcił gniewnie
głową, a potem usiadł w niewielkiej kanciapie, z której również pilnował, czy
ktoś niepowołany przypadkiem nie wchodzi na teren szkoły. Wsadził kanapkę z
pasztetem do ust i za jednym razem odgryzł połowę kanapki.
—
Znowu ty? — fuknął, gdy Lucy przeszła przez pierwszą z bram.
Kiwnęła
niepewnie.
—
Ścięłaś włosy? — spytał, podejrzanie się jej przyglądając. — Wyglądasz tak
okropnie. Moja kochana córka zapuściła włosy. Oj, cudowna Cana, ma takie piękne
włosy. Czemu ścięłaś?
—
Bo… — zawahała się. — Bo miałam słabe włosy. Poza tym chciałam zmian.
—
Zmian? — Uniósł wysoko prawą brew. — A ja chcę różowego kucyka z zielonym
ogonem. Znowu wstałaś wcześnie, przyszłaś pierwsza.
—
Tak — zgodziła się nieśmiało. — Ale dzisiaj mam… Mam inny powód — odpowiedziała
stanowczo.
—
Ajajaja… Jaki to niby, bo mnie zżera ciekawość?
Odwróciła
się. Lisanna zaczęła właśnie iść w jej stronę.
—
Muszę z kimś porozmawiać — stwierdziła cierpko, mało wiarygodnie. — Proszę,
panie Gildarts, proszę ten jeden raz.
Gildarts
skrzywił się. Spojrzał na Lisannę, a potem znów na Lucy.
—
Wygląda jakby chciała cię zabić.
—
Pewnie ma ochotę, ale… — Otworzyła torebkę i pokazała mężczyźnie gaz pieprzowy
i paralizator. — Proszę mi wierzyć, że tym razem jestem przygotowana.
—
Takie zabawki to tylko do przedszkola — zażartował złośliwie, wskazując na
pobliskie przedszkole.
—
Jeśli nie będzie to dziecinna rozmowa, to wtedy też będę przygotowana. —
Poklepała torebkę. — Mam tam więcej skarbów niż potrzeba.
Lisanna
zbliżyła się. Chwyciła Lucy i pociągnęła w kierunku sali gimnastycznej, nie
mówiąc woźnemu choćby cichego „dzień dobry”. Luknęła tylko raz groźnie na Lucy.
Nie odzywała się do niej. Niekoniecznie też sama Lucy jakoś zareagowała.
Wszystko zmieniło się, gdy w końcu dotarły do sali gimnastycznej. Lisanna
odgarnęła włosy i pokazała Lucy bliznę po obciętym uchu.
Szukała
wymówek. Były do siebie strasznie podobne. Pewnie jeszcze z dwa tygodnie temu
zakryłaby bliznę i odeszła w milczeniu, ale nie dziś. Lucy zadarła podbródek i
otarła własną bliznę.
—
Natsu i mnie nic nie łączy — wyjaśniła krótko i rzeczowo, bez żadnych zbędnych
przedłużeń.
Lisanna
fuknęła.
—
Widziałam, wiem. Oczywiście, że łączy. Uratował ci życie. Już weź nie udawaj.
Niedobrze mi się zrobiło, gdy was zobaczyłam wtedy razem. Miałam ochotę
zastrzelić cię na miejscu.
Miałaś ze sobą broń, zamierzała
zapytać, ale ostatecznie pytanie utknęło w myślach. Miała nadzieję, że dziś jej
ze sobą nie wzięła.
—
Co planujesz niby? Szukasz sobie amanta? — mówiła dalej Lisanna. — Kogoś, kto
cię uratuje, gdy będzie taka potrzeba? Aż taka żałosna jesteś? Powinnaś się
wstydzić za siebie. Weź ze sobą osiłków dziadka, nie Natsu. On już przez ciebie
wystarczająco wycierpiał.
—
Przeze mnie? — odezwała się odruchowo. Weszła do sali gimnastycznej i stanęła
po jej środku. Było chłodno, cholernie chłodno.
—
Oczywiście, że tak — fuknęła Lisanna. — Wiem, że trochę sam zwariował, ale po
prostu go zostaw. Proszę cię. Jesteś głupia, naiwna. Najlepiej wracaj, skąd
przybyłaś i nigdy więcej nie próbuj wracać, bo życie w tym miejscu ci nie
wychodzi. Z Natsu chcemy rozpocząć normalne życie.
Słuchała,
ale niekoniecznie rozumiała, jak można być tak samolubnym i ślepym, na to co
się robi. Lisanna jednak była w tym mistrzem.
Lucy
parsknęła śmiechem. Pokręciła głową i przesunęła Lisannę na bok, by wyjść z
pomieszczenia. Ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu.
—
Uciekasz? — spytała, na początku wyjątkowo spokojnie, lecz gdy nie dostała
odpowiedzi, ryknęła: — Dlaczego uciekasz, tchórzu?!
Odwróciła
się. Lisanna podążała za nią. Aż w końcu złapała za ramię i szarpnęła nim,
wykręcając Lucy w jej stronę.
—
Nie. Próbuj. Ode mnie. Uciekasz — wysyczała przez zęby.
Wyciągnęła
z torebki gaz pieprzowy. Psiknęła nim w oczy Lisanny. Krzyknęła, puszczając
Lucy. Odepchnęła ją od siebie i uciekła w kierunku głównego budynku. Nie
oglądała się za siebie, nie sprawdziła, czy Lisanna znów za nią nie podąża.
Dopiero gdy dotarła na korytarz A3, zatrzymała się i wzięła głęboki wdech. Usiadła
na ławce, przy rzędzie okien i oparła się głową o otwarty lufcik.
—
Coś się stało? — usłyszała z końca korytarza. — Coś się stało? — Ktoś podszedł do
Lucy. — Oo, to ty.
Lucy
wzdrygnęła się. Była sławna, ale dziękowała za taką sławę. Zdecydowanie wolała
spokój.
—
Levy, LevyMcGarden — przedstawiła się nagle dziewczyna. Usiadła obok Lucy i
podała jej paczkę żelków, proponując jeden z nich. Lucy wyciągnęła z opakowała
żelka w kształcie dżdżownicy.
—
Dziękuję — mruknęła niewyraźnie. — To miłe.
—
Proszę. Jak się trzymasz? Słyszałam, że wczoraj ona i Natsu pokłócili się…
nieźle.. I to o ciebie. Niekoniecznie chciał zdradzić, co między wami zaszło,
ale widziałam w jego oczach, że… coś… no tego…
Lucy
zachłysnęła się żelkiem.
—
Słucham? — odparła z oburzeniem w głowie. — Mnie i Natsu nic nie łączy.
—
Tak, tak, ale miałam takie wrażenie, że jednak coś zaszło.
Westchnęła.
—
To on, ja naprawdę nic nie zrobiłam. Nagle chciał… zbliżyć się, nie dał się
odepchnąć. Przytulił mnie — wyjaśniła pokrótce. — Ja nic od niego nie chciałam.
Levy
wstała i stanęła naprzeciw Lucy, podbierając ścianę. Dziewczyna była dziwna.
Niebieskie włosy w żaden sposób nie pasowały do ciemnego, lekko gotyckiego
stroju, którego jedynym ubarwieniem były srebrne ozdoby. Nosiła niskie buty,
bez żadnych obcasów, choć wzrostem sięgała może do piersi Lucy. Wyglądała
zabawnie, w żaden sposób nie pasował do niej strój, a tym bardziej długie
kolczyki zwisające tylko z jednego ucha.
—
Porozmawiałyście? — pytała dalej.
Lucy
pokręciła głową.
— Nie — odpowiedziała za nią Levy. —
Przepraszam za nią, jeśli tylko cię oskarżała. To dla wszystkich jest… trudne. Igeel
wychodzi z więzienia.
—
Jakbym tego już nie słyszała — odburknęła Lucy. — Przepraszam, nie powinnam się
na tobie wyżywać. Wiem, że to nie jest…
—
To jest nasza wina — przerwała Levy. — Staram się trzymać z daleka od kłopotów.
Sama mam ich wystarczająco, ale nie da się. Natsu powariował, Lisanna jeszcze
mocniej. Erza i Gray nie dają rady ich powstrzymać. Zaczęło się coś, co tylko
doprowadzi do tragedii. No, kurwa, oni nie myślą. A jak myślą, to w tej
pieprzonej głowie zakodowała się tylko zemsta. Jakby nie mogli sobie żyć dawnym
życiem. Ja mam sklep z płytami.
Lucy
nagle olśniło.
—
To u ciebie Gajeel kupił płytę? — zagadnęła ją Lucy na zupełnie inny temat.
Levy
zawahała się, a potem uśmiechnęła ciepło.
—
Metalicana. Obsłuchałaś? — Znów się przysiadła. — Powiedz, że genialna, to może
się zaprzyjaźnimy.
—
Nie moje… utwory. Zdecydowanie wolę klasykę, ale cudownie się słuchało ballad.
Smutne. Nawet przy jednej się popłakałam.
—
Której?
—
Eee… — Nie mogła sobie przypomnieć. Kojarzyła refren piosenki, ale nie jej
tytuł. — Nie pamiętam. Wiem, że utwór brzmiał jakoś tak. Little dream. Little time. We’ll be different people.
— „Little
people”, oczywiście. Pasuje do ciebie. Podobno Metalicana nagrał to, gdy
zachorowała jego matka. Uwielbiam jego piosenki. Słucham, kiedy mi źle, kiedy
mi dobrze. Przypominają mi o tym, że może być źle, ale również dobrze. Dają
nadzieję, a przy okazji słucha się ich genialnie. Gdyby tylko nie został
zamordowany…
—
Zamordowany? — zaintrygowała się Lucy. Niekoniecznie była pewna, co w trakcie
rozmowy wyjawił jej Gajeel, ale wydawało jej się, że coś wspomniał o tym, że
Metalicana nie brał udziału w porwaniu i zabił się, nim Acnologia go dopadł.
—
Gajeel pewnie tego nie wie, ciężka sprawa. Oficjalnie popełnił samobójstwo, sam
z siebie, ale prawda jest taka, że to Igneel go zabił. Przedawkował. Metalicana
ćpał, żeby śpiewać. Nie umiał inaczej, ale wiem, że nie przedawkował. Igneel mu
podał dożylnie sporą dawkę, żeby ich nie wsypał.
—
Chryste.
—
Chryste? — Parsknęła śmiechem. — Raczej szatanie. Wiele osób poginęło z powodu
sprawy z tymi pożyczkami. Acnologia na tym też stracił. W zasadzie… W tamtych
czasach nie było choćby jednej osoby, która w ten czy inny sposób nie
zapożyczyłaby się u Acnologii. Zarobił na nieruchomościach. Był bogaty,
przystojny, sławny. Nawet zebrał spore grono popleczników w stolicy. Miał
startować w wyborach do rządu. Zostać ministrem. Poczytaj sobie w Internecie.
Tam wszystko napisali.
—
A dlaczego mi o tym mówisz?
Levy
zapaliła. Wzięła kawałek gazety i nad nią strzepnęła popiół. Śmierdziało, Lucy
nienawidziła zapachu fajek. W moment dusiło ją od nich, ale tym razem
powstrzymała się, aby tylko usłyszeć odpowiedź Levy.
—
Ponieważ też chcę spokoju. Skończyć szkołę, wyjechać do stolicy, na kurs grania
na gitarze i spróbować sił. Podobno też ładnie śpiewam. Sprzedałabym sklep
ojca. Niepotrzebny mi on.
—
Nie… Ogólnie, dlaczego ja? Nie znamy się. Nic o tobie nie wiem.
Levy
przetarła wierzch czarnych spodni. Jej ręka drżała miarowo, ciężej oddychała,
aż w końcu odetchnęła, jakby w ulgą.
—
Przekaż to swojemu dziadkowi. Pieniądze dostanie ze sklepu. Nic i nikt nie
będzie mu nic winien. Niech mnie zostawi w spokoju.
Lucy
zadrżała. Miała być posłannikiem. Nic więcej nie znaczyła.
Podniosła
się i odeszła wolnym krokiem w kierunku klasy, nawet się nie żegnając z Levy.
Sama dziewczyna chyba pojęła, o co jej chodzi, bo poszła sobie chwilę później.
Lucy weszła do klasy i zamknęła za sobą drzwi ostrożnie, żeby nikt nie usłyszał,
że tu jest. Kilka razy obraz mrugnął przez jej oczami. Zrobiło się ciemno,
potem znowu jasno. Zakręciło się jej w głowie, ale zdołała pójść przed siebie. Usiadła
przy swojej ławce, pierwszej przy oknie, przy nauczycielu. Blat był zniszczony.
Na wierzchu narysowali kilka penisów, „dziwka” wypisali w trzech językach, a
żeby uwiecznić swoje artystyczne zdolności zostawili Lucy jej karykaturalny
portret.
Łzy
nie chciały podejść do jej oczu. Całe miasto jej nienawidziło, była tylko i
wyłącznie wnuczką Acnologii.
Wyjęła
chusteczkę z torebki. Przetarła wierzch ławki, ale nic nie chciało zejść.
Spróbowała jeszcze raz. Wbili długopis zbyt mocno. Jeśli położy na tym kartkę,
porobi w niej dziury. Nie uda jej się normalnie napisać sprawdzianu.
Podniosła
się i jeszcze zlustrowała swoje krzesło. Na szczęście wyglądało na nietknięte.
Jeszcze tylko nie sprawdziła szuflady w biurku. Bała się, co tam zostanie.
Przed nieobecnością zostawiła w środku kilka zeszytów. Chyba podręcznik do
historii. Pewnie poradzili sobie i z tym.
Zajrzała
do środka. Uderzył w nią ostry zapach zgnilizny. Zatkała noc chusteczką i wyjęła
cała szufladę. Wewnątrz leżały trzy zgniłe banany.
0 Comments:
Prześlij komentarz