[BAEL] #15


Eliot przełknął głośno ślinę, przyglądając się chwili, w której Młody staje o własnych nogach. Z jego oczu spłynęła cienka strużka krwi. Wytarł ją opuszkiem palca i rozmawiał, mrucząc coś pod nosem. Jego słów nie dało się już zrozumieć. Były bezsensownym bełkotem, ale Eliot wierzył, że trudno je nazwać zbędnymi. Coś oznaczały, przynajmniej dla Młodego, który nagle zaczął rozglądać się po kieszeniach.
Barry wystrzelił jeszcze raz z broni sonicznej, tym razem celując w głowę Młodego, która eksplodowała wraz z chwilą, gdy wiązka światła trafiła w środek czoła. Żołądek podszedł Eliotowi do gardła. Odwrócił się i wymiotował wszystko na platformę. Zaświeciła się na zielono i ruszyła, niosąc jego rzygi przez ulicę.
— Obrzydliwe — skomentował Barry. — Musimy go jakoś zabić.
— Wiem. — Wytarł twarz. — Ale… To… — Wskazał na leżące pośrodku ciało, a potem znów zrobiło mu się niedobrze. — Nie dam rady. Poza tym jak go niby mamy zabić?
Skrzywił się, że ręka Młodego zadrżała. Z szyi trysnęła krew, wprost pod stopy Eliota. Podskoczył, ale i tak jego śliczne buty zostały poplamione krwią.
— Powinno go przypalić — zauważył, kiedy przykucnął i wytarł rękawem buty. — Przecież to broń soniczna.
Barry przyjrzał się ustawieniom pistoletu sonicznego. W zależności od intensywności wiązki zostawiały inne ślady, ale wszystkie kończyły się wypaleniem przedmiotów, a w tym przypadku narządów, wokoło. W przypadku Młodego tak się nie stało.
— Był martwy, może nadal jest — powiedział Barry, chowając pistolet do kieszeni.
— Bez różnicy — wysyczał Eliot.
Ciało Młodego podskoczyło w konwulsjach, tak jakby nadal odczuwało ból. Barry przeskoczył bramę sąsiadów i wyłamał z drzewa kawałek gałęzi. Iskierki zabezpieczeń opadły na twarzy Barry’ego. Przymknął oczy, aby się nie poparzyć, ale nie przerwał ciągnięcia za mechaniczną gałąź. W końcu wyciągnął ją. Wrócił na ulicę i dźgnął końcem w brzuch Młodego. Ciało zareagowało, odsuwając się kawałek na bok.
— On żyje, wciąż czuje — stwierdził Barry.
Eliot otworzył klapę ekranu i postukał w niego, sprawdzając swoje czynności życiowe. Coś było nie tak. Wyniki były idealne, podręcznikowe, choć granica błędu powinna wynosić od kilku do kilkunastu jednostek, w zależności od pomiaru. Jednak na jego ekranie parametry pokrywały się z najlepszymi zaleceniami strefy OMEGA.
— Sprawdź swój stan — zwrócił się do Barry’ego.
Chłopak skinął. Nie puszczając gałęzi z rąk, przyjrzał się swoim wynikom.
— Idealne — rzekł z niedowierzaniem w głosie. — One są zakłamane.
— Ekrany… Nie… — Eliot pokręcił głową. — Może wcale nie są sprawne, może wcale nikt ich nie naprawił. Niech mnie ktoś uszczypnie, tutaj kroi się całkiem niezła konspiracja. Profesor Bael zawsze twierdził, że takie zjawisko może nastąpić, ale tylko w warunkach całkowitego zniszczenia MURu, a już dzisiaj sprawdziłem — nadal nad nami wisi, więc…
—… co się stało? — dokończył za niego Barry. — I co się stało z nim?
— I dlaczego nie umiera?
— Przede wszystkim, dlaczego teraz się nie leczy.
— No tak… — Eliot zmarszczył czoło. — Trudno zaprzeczyć, ale co, do cholery, z nim teraz zrobimy? Chyba nie zostawimy tak? I od razu mówię, ja się jego nie tykam. Co to, to nie! Nie dziękuję, niedawno umyłem ręce, a on… — jakby na zawołanie, krew trysnęła z otwarcia na szyi — sika krwią…
Złapał się za obolały brzuch. Znów zrobiło mu się niedobrze, ale tym razem nie zwymiotował.
— Sam go nie zaniosę.
— Gdzie ty niby chcesz go zanieść? — zdziwił się Eliot. — Z powrotem do przepaści? A może zakopać w lesie?
Barry rzucił Eliotowi podejrzane spojrzenie, a potem pokiwał głową na bloki. Eliot załamał ręce. Westchnął ciężko i luknął na Młodego, który wciąż się nie regenerował.
— Może to przez głowę? — rzucił pomysł. — Jakoś bez głowy wolniej się regeneruje czy coś w tym stylu?
— To nie ma znaczenia. Musimy go zakopać albo najlepiej spalić.
— Barry, mój kochany Barry, pragnę ci przypomnieć, że wraz ze wzniesieniem MURu autentycznie zakazano posiadania wszystkiego, czym można by cokolwiek lub kogokolwiek podpalić. Rozumiesz? Nawet gdybym uważał, że to dobry pomysł, a zaznaczam, że tak nie jest, to nie mamy czym go podpalić.
Ciało Młodego znów podskoczyło w konwulsjach, które wywołała podejrzała rana na szyi. Nie było jej tam wcześniej. Eliot skinął do Barry’ego. Ten podszedł i kilka razy dźgnął Młodego gałęzią, celując w jedno miejsce. Ciała Młodego unosiło się i opadało, mięśnie napięły, szczególnie te u nóg, a potem wszystko ucichło. Młody nie poruszył się już.
Barry dźgnął kilka razy ciało w różne miejsca, ale mimo to Młody nie zareagował.
— Nie… Nie żyje? — spytał niepewnie Eliot.
— Tak… Tak mi się wydaje — równie wątpliwie odpowiedział mu Barry, który rzucił na bok kij.
Barry chwycił ciało za nogi i zaczął ciągnąć, pozostawiając za sobą smugę krwi. Eliotowi aż zakręciło się od tego w głowie. W strefie OMEGA, w bezpiecznym miejscu, gdzie ostatnie przestępstwo miało miejsce lata temu, w biały dzień będą ukrywać trupa w lesie. Nie, nadal śnił, nadal znajdował się w przepaści, nie wrócił nigdy do miasta. Bo jak inaczej miał wytłumaczy fakt, że Barry kogoś zamordował? A może właśnie taka była prawda i pozostało mu ją zaakceptować.
Rozmasował obolałe skronie. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje od tego, jak mu niedobrze, i jak kręci mu się w głowie. Wziął jednak głęboki wdech i zebrał się, jakoś.
— Pomóc ci? — zaproponował Barry’emu.
— Byłoby miło.
— Super, ale biorę nogi, nigdy za ręce.
Zakasał rękawy i popchnął Barry’ego a bok, łapiąc za stopy Młodego. Był ciężki, choć wyglądał tak chuderlawo. Jednak ćwiczył do policji, przynajmniej wziął sobie do serca pracę, ale na nic zdało się jego poświęcenie.
— Podnosimy na „trzy” — poinformował Barry. — Trzy.
Eliot uśmiechnął się szeroko. Oj, na to był dobrze przygotowany, dlatego równocześnie unieśli ciało i zaczęli z nim iść w kierunku lasu. Eliot nie kojarzył tej części, do głównego wejścia również nie mogli podążyć, roiło się tam od zbyt wielu reporterów. Choć i tak dziwiło go, dlaczego wciąż ani jedna osoba nie wyszła z domu, dlaczego nikt się nimi nie zainteresował. Nie wiedział już, czy to dobrze czy to źle, ale na razie założył, że im się poszczęściło.
Rzucili ciało Młodego niedaleko drzewa z kolcami, które Eliot odkrył kilka tygodni wcześniej. Gdyby tylko miał swoje notatki, mógłby oznaczyć położenie tego miejsca, ale w tej sytuacji pozostało mu tylko modlić się, że zapamięta mniej więcej współrzędne.
— Idę po łopatę — powiedział Barry.
— A gdzie ty znajdziesz łopatę? No, gadaj! Sam sobie zrobisz?
— Na polu. — Wskazał w kierunku terenów rolniczych. — Tam na pewno ktoś zostawił.
— Tak, tak, tak, tak… Cholera, niech cię, Barry, weźmie cholera! Mam dość. Mam dość, martwię się i nie wiem jeszcze, czy zaraz nie zemdleje. Nie, ja pójdę. Ty tu czekaj z… nim. — Spojrzał z obrzydzeniem na Młodego. — Poczekaj. Znajdę was, nie na odwrót. Łopata, tak łopata i jeszcze trochę szczęścia, i… cierpliwości. Niech ma mnie ktoś w opiece, ja zaraz zejdę z tego świata. Łopata, tak, łopata.
Eliot wyszedł z lasu i rozejrzał się. Ludzie raczej korzystali ze sprzętów do uprawy, często wykorzystywali przyciągacze do ziemi, kopiąc w niej na określoną głębokość. Szczególnie że nie była to prawdziwa ziemia, a twór, którzy powstał przed laty w laboratorium. Dojrzał jeden z takich sprzętów. Sprawdził, czy działa. Ziemia faktycznie rozsunęła się, ale tylko na głębokość sadzonki. Otworzył klapę z rączki narzędzia, które przypominało wyglądem łopatę. Zmienił parametry i wrócił do Barry’ego. Młody wciąż się nie poruszył.
— Kopiemy? — spytał Eliot, przykładając łopatę do ziemi.
— Zrób to.
Jedno kliknięcie wystarczyło, by podziała się połowa ziemi, tworząc dziurę, która była wciąż za mała na młodego. Jeszcze raz spróbował. Tym razem nawet Barry zaaprobował głębokość. Wrzucili tam Młodego i z powrotem zakopali otwór. Trawa i chwasty w moment narosły wierzch kopca.
— Nikt go nie znajdzie, prawda? — spytał troszkę zaniepokojony Eliot.
— Jeśli ktoś by chciał go znaleźć… — posłał wątpliwe spojrzenie — już dawno tak by się stało. Nie, nikt się nami nie interesuje. Przynajmniej na razie.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!