[Pozory czasem mylą] Rozdział 40 Jeśli nie umiesz liczyć, nie zbierzesz pieniędzy



Lucy spuściła wzrok. Rozmowa z Laylą, szczera i bez lęku… Obawiała się jej mocniej niż samej matki,  którą nie widziała się od porwania. Ojciec zostawił ich, więc mieszkanie stało puste. Całe tylko dla niej. Nie miała, na kim się wyżyć, komu zwrócić uwagę, chyba że sobie samej. W mieszkaniu tkwiło zbyt wiele złych duchów. Nienawidziła ich. Przypominały o dziesięciu lat samotności, upokorzeń, bólu i niepewności. Pozbyła się ich… a przynajmniej w tę prawdę próbowała wierzyć, choć zdawała sobie dobrze sprawę, że gdzieś w głębi nadal była tą samą dziewczynką, co lata temu.
I kiedy doszli pod blok wszystko się ziściło. Odruchowo uniosła rękę i ogładziła bliznę. Nie piekła. Nie bolała. Tylko ją czuła, jak pulsowała, jak robiła się gorąca.
Lucy wzięła głęboki wdech. Podeszła do domofonu i zadzwoniła. Matka musiała być w domu.
— Kto tam? Gazet nie chcę! — odezwał się ostry, lekko zachrypły głos Layli.
— To ja, Lucy… — wydukała nieśmiało dziewczyna.
— Kto? — zapytała, lecz nie ze złością, raczej z nadzieją.
— Lucy — powtórzyła wyraźniej.
Drzwi otworzyły się. Weszła pierwsza, zaraz za nią podążył Loki, nie odzywając się. Lucy wystarczyło, że był obok. Reszta schodziła na dalszy plan.
— Dawno cię tu nie było — usłyszała z dołu.
— Tak — odpowiedziała, uśmiechając się cierpko. — Jak się trzymasz, mamo?
Kobieta wyszła na klatkę schodową. Obcięła włosy. Nie na łyso, ale mimo wszystko fryzura przypominała bardziej męską niż damską. Nosiła luźne dresy, a bluzkę to chyba rozciągnęła specjalnie, żeby tylko zakryć chude ciało. Layla podrapała się po głowie.
— Wyglądasz świetnie — dała komplement córce. — Zmiana fryzury… W tym tkwi siła kobiety. I widzę, że chyba… że chyba moja nieobecność dobrze na ciebie wpłynęła.
— I nawzajem.
Layla zaśmiała się.
— Tak… Zyskałam trochę wolności. Rozwiodłam się z tym dupkiem, ojciec daje mi trochę kasy, pracuję jako sprzątaczka, ale sobie radzę. Mam gołąbki. Dla ciebie, dla Lokiego i dla mnie.
Lucy zacisnęła usta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Matka ją zaskoczyła. Nie takiego poczatku rozmowy oczekiwała, ale może właśnie taki był najlepszy.
Weszli do środka razem. Loki ujął Lucy za dłoń. Uścisnęła ją. Nie była pewna, jak to robił, ale chyba czytał w jej myślach. Potrzebowała wsparcia. Działo się zbyt wiele dobrego, zaraz musiał spaść jakiś grom z nieba.
— Jesteście… razem?
— Nie! — odpowiedziała szybko Lucy.
— Prawie tak — odparł niemal w tym samym czasie Loki. — Chyba jednak nie — poprawił się.
Lucy odchrząknęła.
— Ale idziemy razem na randkę — dodała, aby nie zawstydzić jeszcze bardziej Lokiego. — A ty… mamo?
— Ja? — Zaśmiała się, nakładając gołąbki na patelnię. — Zbyt dużo swojego szczęścia poświęciłam dla tego gnoja. Na szczęście… — Pokiwała głową. — Dodałaś mi odwagi. Myślałam przez te wszystkie lata, że to ty potrzebujesz pomocy. — Przewróciła oczami. — A chyba ja też wymagałam opieki. Jak ci się żyje u dziadka?
— Ponuro. — Usiadła przy blacie. — Pilnują mnie. Śledzą mnie. Trzymają w piwnicy.
— Wiedziałam. — Opuściła z hukiem łyżkę. Podniosła ją z podłogi i od razu wrzuciła do zlewu. — A powiedział ci? Oczywiście, że nie.
— Co takiego? — zainteresował się Loki.
— O porwaniu?
— Zmusiłam go do wyznania, prawie ja — dodała pospiesznie, zdajac sobie sprawę, że nie jest to w pełni jej zasługa.
— Nie, Lucy, nie mówię o... — zawiesiła głos. Zacisnęła pięść i odsunęłą się. — Obiecał, że już nigdy więcej cię nie uderzę. Dotr… Dotrzymam słowa. Jestem po prostu zła, wściekła i… zawiedziona.
— Czym? — dopytał się Loki. — Właśnie po to przyszliśmy. Dzisiaj Lucy znów została zaatakowana.
Layla odwróciła się gwałtownie. Otworzyła szeroko oczy, a potem podbiegła do Lucy. Ujęła jej twarz i dokładnie się jej przyjrzała. Złapała za ramiona. Ujęła wzrokiem ciało córki.
— Nic ci — odetchnęła z ulgą. — Znowu? Boże, pewnie to sprawka dzieci tych ludzi. Też szukają zemsty, oni…
— Syn Amelii i Igneela uratował mnie — przerwała jej Lucy. — Naprawdę mnie uratował. Oni nie chcą zemsty, nie na mnie, a na dziadku.
— Że co? — zdziwiła się Layla.
— Gołąbki — przypomniał jej Loki.
Kobieta wstała i wyłączyła gaz pod patelnią.
— Nie zasługujesz na to wszystko, ale on tak. Teraz udaje cudownego dziadka, ojca, ale tak naprawdę… Powiedział pewnie, że ochroni cię przede mną. — Usiadła, a w jej oczach pojawiły się łzy.  — Byłam okropną matką. Nie tylko po porwaniu, przed pewnie jeszcze gorszą. Wielka pani z domu, ubrana jak modelka, z diamentami, szmaragdami, z pieniędzmi aż po brodę. Chyba nie interesowałam się tobą, ale kiedy porwali moje dziecko, byłam wściekła… Zabrali mi moją własność, moją krew i… gdy oddali zobaczyłam w tej własności moje dziecko. Nie zauważyłam wcześniej, że jesteś do mnie podobna.
— Zawsze byłam — podpowiedziała jej nieśmiało Lucy.
— Szybko straciliśmy wszystko, a mimo to zostałam przy moim mężu. Wierzyłam, że zmieni się wszystko, że staniemy się prawdziwą rodziną. Kaleczyłaś się, moczyłaś łóżko, miewałaś koszmary… Miałam ochotę wziąć cię na ręce i zanieść do najbliższego domu dziecka, ale kiedyś złapałaś mnie. Wtuliłaś się i powiedziałaś: „mamo, uratowałaś mnie, uratowałaś”… Serce mi pękło. Nie ja cię uratowałam, a policjanci. Znaleźli cię, moja kruszynko, a potem okazało się, że policjant był jednym z porywaczy.
— Kto? — wtrącił się Loki.
— Nicolas Strauss.
Lucy wstrzymała na moment oddech.
— To… To był ojciec…
— Nie wiem, czyj ojciec — przerwała jej Layla. — Do końca życia będę jednak mu wdzięczna za to, że zmienił zdanie. Uratował cię. Zabrał z tego piekła.
— A dziadek go zabił? — wydusiła przez gardło z trudem. — On go zabił?!
Layla skinęła.
— Dokładnie tak. Nie tylko to, Lucy. Wiesz w ogóle, dlaczego postanowił tak postąpić? I dlatego tak naprawdę on i jego żona zginęli?
Loki jeszcze mocniej ścisnął dłoń Lucy. Rozpłakała się. Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Nie znała jej, ale już w obawie przed prawdą, nie zamierzała jej poznać. Jednak Layla była pierwsza…
— Ponieważ Acnologia nigdy nie wpłacił za ciebie okupu, nigdy nie umorzył długu tym ludziom, dzieci nadal na niego pracują. Lucy, on nie zgodził się ze żadnym ze stawianych mu warunków.
— Nie… — Pokręciła głową. — Nie, nie, nie… — powiedziała przez łzy. — Dziadek, przecież on…
— Mieli ci odciąć palec po palcu, aż się zgodzi — wysapała. — Nigdy  bym się nie dowiedziała prawdy, ale Jude… Podsłuchałam ich. O wszystkim się dowiedział i miał załatwić sprawy tak, jak zawsze. Załatwił.
— Ja widziałam egzekucję Straussów — wyjęczała. — Oni wszystko widzieli. Te dzieci…
Loki przyciągnął ją do siebie i wtulił najmocniej, jak tylko potrafił.
— Już, spokojnie, już dobrze, to nie twoja wina, tylko jego — pocieszał ją.
Nie, to była jej wina. Gdyby tylko nie dała się tak łatwo porwać, gdyby tylko była ostrożniejsza, nigdy nie doszłoby do tej tragedii. W złej rodzinie się urodziła, w złym miejscu żyła…
— Boże drogi, Boże, dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! — wykrzyczała. — On jest potworem. Boże, mogę wrócić, błagam, ja nie chcę tam więcej…
— Wróć — odpowiedziała szybko Layla. — Załóż zamek w pokoju. Loki może spać z tobą. O innych porach będziemy jeść, a jak znowu spróbuję… — chwyciła za dłoń — to uderzcie mnie. Zadzwońcie po policję.
— Laylo — odezwał się nagle Loki.
— Słucham.
— Ale co z długiem? Przecież tacy ludzie jak Metalicana… On zarobił krocie, ja nie rozumiem.
— Ja też nie — odparła wprost. — Tak lubiłam Metalicanę. Chodziłam na jego koncerty, nawet mam z nim zdjęcie. Parę autografów. Chciałabym poznać kiedyś jego syna, Gajeela. Wyrósł pewnie dzieciak…
— Gajeel pracuje dla Acnologii, tak samo Zeref  — wyjaśnił jej w skrócie Loki.
— Zzeref? Kto? Ktoś jeszcze?
— Brat Natsu Dragneela, oddany do sierocińca.
— O Boże — wysapała. Złapała się za głowę. — Ile jeszcze? Czy ten potwór zniszczył życie tym dzieciom specjalnie?

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!