Młody
złapał za jego muszkę. Zdjął ją z szyi Eliota i zgniótł w dłoni.
—
Brakuje ci gustu. Wyglądasz w niej obrzydliwie.
—
Krytyk mody się znalazł.
—
Chciałem być projektantem, kiedyś, ale niestety rodzice mieli inne plany. Moja
kariera poszła w troszkę innym kierunku niż planowałem.
—
Żałujesz? — zapytał, aby tylko podtrzymać rozmowę.
—
Oczywiście, że tak. A ty nie? Nie masz pretensji do swoich rodziców?
—
Że całują stopy mojego kochanego braciszka, a mnie traktują jak starą, nikomu
niepotrzebną, szmacianą lalkę? O tak, czasem to boli, ale z drugiej strony,
gdybym chciał im się przypodobać… — wziął głęboki wdech — to mógłbym. Starać
się nikt mi nie bronił. Nie miej pretensji za decyzje, które sam podjąłeś.
—
Nie ja je podjąłem — przypomniał Eliotowi.
Eliot
podparł się łokciami o ziemię.
—
Nie widzę tu nigdzie łańcuchów — wyszeptał, a gdy Młody na moment stracił
czujność, krzyknął: — Sonata!
Sprężyna
na jego ramieniu wyprostowała się. Stopy odbiły się od podłoża, uderzając
wprost twarz Młodego. Krew pociekła z rozbitego nosa. Alarm ekranu zawył po
okolicy. Służby ratunkowe zostały automatycznie wezwane, a Eliota na moment to
zdziwiło. Gdy spadł, gdy Młody go walnął, gdy Barry leżał nieprzytomny, nikt
się nimi nie zainteresował, nawet ekran, który winien natychmiast zgłosić
wypadek.
Otworzył
na moment klapę. Zobaczył tylko czarny, pusty ekran.
Eliot
szybko zamknął ekran. Chwycił za leżący na ziemi fragment płotu i zamachnął się
nim w stronę Młodego. Ręce zatrzymały kawałek żelastwa.
—
Nie jestem…
Krew
chlusnęła w twarz Eliota. Zamrugał kilka razy w niedowierzaniu, a potem
spojrzał na postrzępione resztki głowy Młodego, które z trudem utrzymywały się
na szyi. Ręce zanikły. Dlatego szybko puścił fragment płotu i cofnął się, nadal
nie pojmując, co się wydarzyło.
—
Wypadła mu.
Eliot
odwrócił się. Barry leżał brzuchem do ziemi, trzymając niepewnie w obu dłoniach
pistolet soniczny. Puścił go. Wziął ciężki, głęboki wdech i zakaszlał.
—
To bolało — stwierdził.
Eliot
posłał przyjacielowi pełne niedowierzania spojrzenie, później luknął na resztki
głowy Młodego, jeszcze raz spojrzał an Barry’ego.
—
Mogłeś we mnie trafić — zauważył.
—
Nie bój się. Za bardzo chcę utrzymać cie przy życiu, żeby spudłować.
—
Mogłeś mnie trafić — powtórzył, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. —
Cholera, ty mogłeś mnie zabić!
—
Żyjesz, cieszmy się, Młody ma mniej do świętowania.
Barry
podniósł się i kopnął ciało policjanta.
—
Lepiej uciekajmy, pewnie zaraz ktoś się zjawi, to włączył się alarm —
podpowiedział Barry, chowając broń soniczną za paskiem.
—
Zabiłeś go, drugi raz zresztą, pójdziesz do więzienia.
—
A my w ogóle mamy więzienie? — zauważył Barry. — Ja nie kojarzę, chyba że stoi
opuszczone bądź znajduje się pod ziemią.
—
Wszystko możliwe — wymruczał Eliot pod nosem, mając cichą nadzieję, ze Barry go
nie dosłyszał.
Barry
przewrócił oczami. Przykucnął i nagle syknął z bólu. Złapał się za tył głowy,
rozmasował ją trochę, a potem pochylił ją nad Młodym. Przeszukał wszystkie jego
kieszenie.
—
Nic w nich nie ma — powiedział. — Nawet odznaki.
Chwycił
za rękę Młodego. Otworzył ekran i wtedy zamarł. Obejrzał się w kierunku Eliota,
posyłając mu wzrok pełen przerażenia i ciekawości w jednym. Eliot zbliżył się.
Przyklęknął obok.
—
Coś tu znalazłeś? — zainteresował się szczerze.
Barry
wskazał palcem na ekran.
—
Nie żyje od wczoraj. Alarm zawył, bo ktoś chciał zniszczyć ciało.
Eliot
przejrzał zapiski na ekranie. Nie były zbyt jasne. Ekran trochę się potłukł,
poza tym światło padało prosto na tekst. Jednak po chwili doczytał datę zgonu:
wczorajszą.
Podniósł
się odruchowo i zaraz wrzasnął z bólu, gdy ten go chwycił w nogach. Musiał
uważać. Po walce z Młodym jednak zostanie parę siniaków.
—
Powiedz, że to tylko błąd — błagał Barry’ego.
Przyjaciel
przemilczał odpowiedź.
—
Nie olewaj mnie. — Szturchnął go w ramię. — Przecież wiem, że żyjesz, słuchasz
i jeszcze interpretujesz to, o co właśnie zapytałem. Nie zbywaj mnie, Barry.
Barry… Barry. Barry! — krzyknął, gdy już nie wytrzymał. Barry jednak nadal
milczał. — Błagał, przynajmniej jęknij. Z tej ciszy zaraz oszaleję…
—
Skoro nie żyje od wczoraj, to znaczy… — urwał na moment. — Z kim ty właściwie
walczyłeś?
—
I co właściwie zabiłeś? — kontynuował myśl Barry’ego. — Nie rusza się, więc
chyba to…
Eliot
odwrócił się i rąbnął o ścianę budynku. Zachwiał się. Upadł tuż obok ciała.
—
Kto postawił tu ten dom?! — spytał ostro. — Choć w zasadzie tu tego domu nie
powinno być, bo płot…
Barry
złapał Eliota za rękę i pociągnął go za sobą. Oboje pobiegli w kierunku lasu,
nie tracąc ani chwili na oglądanie się za sobą.
—
Może się założyć, że on wstał. Mogę się założyć o wszystkie cholerne książki,
które zgubiłem w przepaści, że on wstał! — jęczał przez całą drogę Eliot.
Męczyło go to, ale z drugiej strony jakoś lżej na sercu było, gdy już tak
ponarzekał.
—
Oj, zamknij się! — skarcił go Barry. — Nie masz, co robić? Biegnij!
—
A myślisz, że… — Zasapał się. — Co robię? Cholera, za mało ćwiczyłem. Sonata.
—
Co… „sonata”?
Eliot
uśmiechnął się. Złapał Barry’ego, a potem skoczył. Przyjaciel pisnął. Wbił
palce w skórę Eliota, a twarz przycisnął do barku, kiedy wzbili się w
powietrze.
—
Kiedy? Co? Jak? — pytał, a Eliot milczał w ramach zemsty.
Jakiś
cień śmignął przed jego oczami. Na zaś wylądował. Rozejrzał się wokoło, lecz
niczego podejrzanego nie zauważył. Nie oznaczało to, że może odetchnąć z ulgą.
Wyciągnął broń soniczną zza pasa Barry’ego i mu ja podał.
—
Trzymaj i jeśli znowu się obudzi, strzelaj — nakazał Barry’emu.
—
Jeśli to cokolwiek da.
—
Na moment na pewno, więc strzelaj. Może kiedyś trafisz raz, a dobrze.
Powodzenia. Ja spróbuję go czymś zająć. Gdybym tylko wiedział, jak działa to
cała „danse macabre”.
—
Taniec śmierci? Nie wiem, po co ci on, ale symbolizował równość wobec śmierci.
Wszystkie klasy tańczyły w jednym kręgu, wszyscy równi.
—
To miłe, ale jego coś na ciele tak się nazywa i byłbym wdzięczny dlaczego!
—
„Jego coś na ciele”? — powtórzył ostrożnie Barry. — Ten stworek, którego ręce
jakby otaczały tułów Młodego?
—
Tak, dokładnie! A teraz… — Eliot zamilknął. — Ttyy… — głos mu zadrżał. —
Widzisz? — Wskazał na własne ramię.
—
To coś ze sprężyną? — Skinął. — Tak.
Eliot
nie zdołał nic więcej z siebie wydusić. Chwycił Barry’ego za ramiona i
przekręcił jego ciało, by sprawdzić, czy przypadkiem i do niego nie przyczepiło
się to coś. Niczego nie zauważył. Nie wiedział tylko, czy z tego powodu ma
odetchnąć z ulgą.
—
Puść. Mnie — wysyczał przez zęby Barry.
Puścił.
Przeprosił
skinięciem i odsunął się kawałek. Odsunął krzaki i wyjrzał zza nie, rozglądając
się za Młodym. Nie widział go jednak. Co gorsza, ulice były ogólnie puste.
Mimo
hałasów, nikt nie wyjrzał za zewnątrz.
Mimo
zniszczeń, których dokonali, nikt nie wezwał policji.
Ludzie
oślepli w najmniej odpowiednim momencie. W innych okolicznościach już widziałby
z dziesięć osiedlowych monitoringów, przyglądających się z zaciekawieniem,
gdzie idzie i z kim.
Aż
czuł się urażony tym, że zapomnieli.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz