[BAEL] #14



— Czy te domy nie stoją jakoś dalej? — ciszę przerwał Barry.
— Oczywiście, że stoją dalej, przecież… — urwał. — Stoją dalej. Faktycznie wcześniej też to zauważyłem. Przecież domy nie mogły się przesunąć… chyba… — dodał od razu.
— Nie wiem, czy domy mogą czy nie mogą się przesunąć, ale… — przewrócił oczami. — Ale chyba człowiek też nie powinien skakać na kilkanaście metrów w górę.
— Oj, to niemożliwe.
Znowu ugryzł się w język, tylko za późno. Coś kłamanie mu dzisiaj nie wychodziło.
— Masz rację, przepraszam.
Barry kliknął na ekran, a potem szybko go zamknął, nim Eliot w pełni zdał sobie sprawę, co się w ogóle wydarzyło.
— Nagrałem twoje przeprosiny na pamiątkę — odpowiedział wyjątkowo szczerze. — Potem ci to wypomnę.
— Dobrze… Jakie dobrze? Nieważne, Młody, gdzie jest Młody?
— Na pewno jest głuchy, skoro nas nie słyszy.
— Prawda? Już dawno powinien tu przyjść, ale…
Eliot ścisnął mocno powieki, a potem otworzył znowu oczy. Wydawało mu się, że domy znowu się przesunęły. Nawet zaczął słyszeć jakieś hałasy dobiegające z okolic skrzyżowania dwóch ulic. Jednak z okolicznych domów nie dobiegał choćby najmniejszy dźwięk.
— Może on już nie żyje? — zaproponował Eliot.
— Nie żyje na pewno — przypomniał mu złośliwie Barry.
Eliot spojrzał na niego ostro i fuknął. Nagle zachwiało mu się w środku ucieczki żarcikami rzucać.
— Mam na myśli stan, w którym chodzi — poprawił się, by tym razem Barry nie miał żadnych wątpliwości.
Zaśmiał się pod nosem.
— Uwielbiam, jak się wściekasz. — Znów parsknął śmiechem. Potem przyłożył palec na czoła Eliota. — Robią ci się wtedy takie zmarszczki. Wyglądasz jak staruszka.
Uśmiechnął ciepło, podejrzanie ciepło, lecz nagle cała radość prysła. Barry odsunął niepewnie palec, usta zacisnął w wąską linijkę.
— Przepraszam — szepnął. — To się już więcej nie powtórzy.
— Co…? Barry… — Pokręcił głową. — Co się nie powtórzy? O czym ty mówisz?
— Lepiej wychodźmy stąd…
Wstał i wyszedł z krzaków na sam środek drogi. Walnął w pierwszą platformę, a gdy ta się nie ruszyła, zaczął iść o własnych siłach. Nie obejrzał się ani na moment, choć Eliot podążył za nim chwilę później.
Nie umiał dogonić przyjaciela. Poruszał się szybko i nieprzewidywalnie.
Skręcił w prawo. Zatrzymał się. Potem przeszedł ulicę, która prowadziła do jego domu. Skręcił w lewo.
Eliot nie miał sił prosić, by stanął na moment porozmawiać. Wątpił, że mu odpowie. Raczej pogoni z jakiś marnym wytłumaczeniem, które minie się z prawdą o lata świetle. Ale czy miał prawo ją poznać, kiedy sam ukrywał przed Barry’m tak wiele? Raczej nie…
— Jeśli wyznam ci, co się ze mną działo przez ostatni dzień, to zginiesz — wyznał niepewnie Eliot, chowając twarz za dłońmi.
Przykucnął pośrodku drogi i w tej pozycji zdjął pomiętoloną, zakrwawioną marynarkę, którą dostał od brata. Cisnął ją o niedziałający chodnik.
— Nie mogę pozwolić, byś zginął. Nie ty, nie… Nie ty, Barry…
Podniósł głowę. Barry’ego nie było już przed nim. Zaśmiał się żałośnie i znów schował twarz za dłońmi, nie umiejąc pozbyć się tego wstydu, że okłamuje jedyną osobę, dla której cokolwiek znaczy.
Usłyszał za sobą strzykanie. Już miał się odwrócić, gdy ktoś trzasnął go w tył głowy.
— Jesteś żałosny — fuknął Barry. — Od pieluchy mówiłeś mi wszystko, więc żadna wymówka się na nic zda. Gadaj albo urwę ci ten głupi jęzor.
— Wtedy już nic nie powiem. — Pokiwał głową na boki. Niepotrzebnie, bo zaraz nieprzyjemny impuls przeszedł mu przez szyję. — To było niemądre, ale taka już moja natura. Może zacznę sporo gadać niepotrzebnych rzeczy, to nie zauważysz potrzebnej, kiedy już coś palnę. A często…
Barry zatkał mu od tyłu usta.
— Dobra, jeszcze jedno „niepotrzebne” słowo i też ci urwę jęzor.
Eliot odsunął od siebie rękę Barry’ego.
— Masz jakiś fetysz językowy czy co?
Rozległo się klaskanie.
Równocześnie spojrzeli w kierunku, z którego dobiegało. Kogo innego mogli się spodziewać? Oczywiście że Młody w końcu dotarł do nich.
— Wrzuciłeś mnie do przepaści. Myśla…
— Moment — przerwał mu Eliot. Wystawił palec przed siebie i pokręcił nim. — Trzeba się przygotować. Czy mogę odzyskać muszkę?
Młody zmarszczył czoło ze zdziwienia.
— Nieważne… — mruknął.
Poprawił spodnie, podciągając je do góry. Sznurówki zawiązał mocniej, aby noga czuła się pewniej z bucie. Marynarkę podniósł z chodnika i wytrzepał ją. Założył zniszczony ubiór. Wyglądał pewnie okropnie, ale czuł się tak, jak powinien zawsze się czuć — modnie i pewny siebie.
Sonata napięła sprężynę na jego ramieniu. Z kolei Danse Macabre okręciło znów dłonie wokół tułowia Młodego. Tylko Barry nic nie zrobić. Stał w miejscu i przyglądał się im w milczeniu.
— Także masz to stworzenie na sobie — powiedział Młody.
Słowa policjanta wytrąciły lekko Eliota z równowagi. Przecież już widział Sonatę, walczyli przeciwko sobie…
— Nie żyjesz — Barry wyznał Młodemu prawdę. — Od dawna…
— Wiem, ale żyję, a Danse Macabre jest ze mną. — Pogłaskał stworzenie po pysku. — Dba o mnie. Pomoże mi. Eliot, odsuń się, nie zamierzam cię skrzywdzić. Tylko jego… — Wskazał na Barry’ego. — Zatańczymy?
Ręce odsunęły się od tułowia Młodego.
— Nie mogę — odpowiedział Barry.
— Nie możesz? Jak to nie możesz? Musisz. Musisz. MUSISZ!!! — ryknął na całą ulicę. — Wyśmiałeś mnie. Obraziłeś przy moim partnerze policjancie. — Wziął głęboki wdech i ostatnie wypowiedział ostatni zarzut: — Zabiłeś mnie — wyszeptał, a z jego martwych oczy popłynęły łzy. — Co ja ci zrobiłem? Dlaczego tu jestem? Dlaczego mnie zabiłeś?!
Barry wyciągnął broń soniczną i strzelił Młodego w ramię. Odpadło z jego ciała, a po chwili zamieniło się w kupę popiołu. Młody przyklęknął, kiedy z rany zaczęła mu się sączyć krew. Złapał za pył i próbował przycisnąć do kikuta, płacząc przy tym, jak małe dziecko.
— Ty nawet nie wiesz, jak mam na imię, prawda?
— Nie — przyznał od razy Barry. — Eliot też nie wie. Walczyliście już raz, pamiętasz?
Ręce Danse Macabre się poruszyły. Rozciągnęły się daleko, ale ominęły Barry’ego i Eliota. Otoczyły raczej kręgiem Młodego, który nagle podniósł się i zaczął tańczyć z rękoma. Cicha, ale skoczna muzyka zaczęła skądś grać.
Młody uśmiechnął się błogo, jakby nadeszła ukochana śmierć, gdy jej oczekiwał. Z kupy pyłów została pustka. Rozwiały się wśród kojącego, ale nienaturalnego wiatru. Nie zapowiadali go na dziś. Eliot ścisnął rękę, do której miał przytwierdzony ekran. Stracił zaufanie… do wszystkiego.
— Dlaczego mnie zabiłeś? — zapytał jeszcze raz Barry’ego.
— Ja tylko cię popchnąłem.
Eliota przeraziła odpowiedź Barry’ego. Nie przyznał się, że zabił. Nie wyznał, że doprowadził do śmierci. Jedynie popchnął człowieka, wiedząc, jak zakończy się jego los. Nie przewidział tylko, że los nie jest przewidywalnyMożesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!