Lisanna otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, ale ostatecznie nic nie zdołała z siebie wydusić. Rozpłakała się.
Zebrała wszystkie rzeczy z chodnika i uciekła w kierunku ulicy. Lucy z
niedowierzaniem patrzyła, jak Natsu stoi w miejscu i nie goni za nią.
— Dlaczego nie idziesz? — spytała.
— Obiecałem cię ochronić.
— Obiecałeś? — fuknęła. Złapała się za
czoło i odeszła kawałek od Natsu. — Ty samolubny… ehhh… dupku!
— Dupku? Samolubny? Przecież ochroniłem
cię.
— Dam sobie radę, a ona… — Wskazała w
kierunku, w którym uciekła Lisanna. — Przecież jesteście razem.
Poprawiła bluzkę. Włosy przygładziła do
tyłu, a potem wzięła głęboki wdech. Strzyknęła palcami. Nie, nadal nie czuła
się lepiej. Czuła się podle, okropnie, przez nią doszło do nieporozumienia, a
skoro Lisanna z Natsu stali za podpaleniami, to bała się choćby myśleć o tym,
co teraz uczyni Lisanna. Sama. Bez kogoś, kto ją powstrzyma od jeszcze większej
pomyłki.
Tylko Natsu nie chciał pójść za
Lisanną. Stał jak ten ostatni kołek i tylko patrzył na Lucy szczenięcym
wzrokiem, jakby był gotowy spełnić każde jej życzenie, ale nie odejść.
— Zostaw mnie — powiedziała.
— Nie.
— Popełniasz błąd.
— Możliwe.
— Nie masz powodu, by tu zostać.
— Mam.
— Jaki niby?
— Muszę… Jednak muszę przestać myśleć o
zemście.
— Świetnie, ale idź za nią — nakazała
jeszcze raz.
— Nie.
— Dla… Dlaczego?
— Ponieważ to nie jest Lisanna… Ja ją
kochałem, ale… Coś jest nie tak, z nią, ze wszystkim. Zależy mi na niej,
przecież mieliśmy wspólne plany, wyjechać, założyć rodzinę, ale wszystko się
popieprzyło. Przepraszam za te podpalenia. Myślałem, że w ten sposób… —
zawiesił głos. — Dobrze wiesz, co chciałem zrobić.
— Jesteś żałosny — wysyczała. —
Oczywiście ja też. Nie myśl sobie, że tylko ciebie o coś oskarżam. Tylko że ty
nie wyciągasz żadnych wniosków. Odwrócisz się od niej?
— Nie.
Lucy zadrżała z szoku. On nic nie
rozumiał albo bardzo dobrze udawał nieświadomego.
— Właśnie to zrobiłeś — próbowała go
przekonać. — Minutę temu dosłownie odwróciłeś się od Lisanny.
— To nie tak…
— A jak? Jest teraz sama. Może zrobić
największe głupstwa. Nikt ci nie powiedział, że ona potrzebuje ciebie. Twojego
wsparcia.
— Ale ja już nie chcę wspierać jej w
ten sposób. Lucy… Ktoś przeze mnie zginął i boję się, że… boję, że… — urwał i
nie dokończył.
Lucy pokręciła z zawodu głową. Była
tchórzem, nadal zważała na każde słowo, które padnie z jej ust, ale bała się
już mniej. Przede wszystkim, mówiła. Starała nic więcej w sobie nie chować,
stawić czoła lękom i wyjść jako zwycięzca. Natsu chyba brakowało na to siły…
— Dokończ — rozkazała stanowczym tonem.
— Niby… — Westchnął ciężko. — Boję się,
że to ona stała za tym wielkim podpaleniem.
— Czy mam cię po raz trzeci dzisiaj
trzepnąć?
— Nie, dziękuję. — Odsunął się. — I za
co? Kurcze, jeszcze z tydzień temu srałaś w portki na mój widok, a teraz wielka
kobieta się z ciebie zrobiła. Nie masz prawa w ten sposób do mnie mówić, skoro
teraz za twoimi plecami stoi wielki dziadek. Stąd się bierze ta cała odwaga?
Żałosne…
Lucy podeszła i jeszcze raz trzepnęła
Natsu w policzek. Potem odwróciła się i w milczeniu odeszła.
— Zaczekaj! — zawołał za nią Natsu.
Zacisnęła pięść ze złości. Oj, miała go
ochotę uderzyć nie raz, nie dwa, a tyle, ile trzeba, aby wyładować całą
nienawiść. Jak śmiał? „Zaczekaj”? Nie wiedziała, czy ma się śmiać, płakać czy
brać tego idiotę na poważnie. Ogólnie myślał, a jeśli jakieś zalążki zdrowego
rozsądku gdzieś się uchowały to miał na uwadze tylko siebie i własne dobro,
nikogo więcej.
— Mogłeś w ten sposób zatrzymać
Lisannę, nie mnie. Nas… — zawahała się na moment. Z jednej strony nie powinna
mówić, czego nie powinna, z drugiej Natsu musiał odsunąć się od niej. — Nas nic
nie łączy.
— Nic? — Zaśmiał się gromko. Złapał za
brzuch i przykucnął pośrodku chodnika. — Żartujesz? NIC?! Przecież łączy nas
przeszłość. Wszystko z nią związane. Obiecałem, że cię ochronię.
— Wielu ludzi chce mnie ochronić —
powiedziała spokojnie. — Łączy mnie wiele z innymi, ale z tobą. Twoi rodzice mnie porwali, nic więcej.
Nie wiem, co lubisz, jakiej muzyki słuchasz, czego się boisz, kim w ogóle
jesteś… Nic… Lisanna pewnie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, więc to za nią
powinieneś iść, nie za mną. Ktoś zaraz po
mnie przyjdzie. A na razie… — Odetchnęła spokojnie. — Dziękuję za pomoc.
Pobiegła, ale nie uciekła zbyt daleko.
Natsu złapał za jej nadgarstek, już
kolejny raz tego dnia. Odwrócił w swoją stronę i przytulił.
Lucy nie wytrzymała. Nadepnęła
chłopaka, jak tylko zbliżył się zbyt bardzo. Zajęczał, ale jej nie puścił.
— Czy to jest jakiś nowy fetysz? —
spytała wściekła, że nie chce jej puścić. — Ja naprawdę powiem o tym dziadkowi!
Nie możesz mnie tu trzymać siłą.
— Przestań już, błagam, nie uciekaj.
Ppomóż mi — powiedział nagle przez łzy.
— Pomóc? — zdziwiła się. — O co ci
chodzi?
— Ja naprawdę nie wiem, co mam robić.
Ktoś zabił Szczęściarza, Lisanna… ona posuwa sięga daleko, Erzę i Graya cały
czas zawodzę. Ja naprawdę… Naprawdę nie mam do kogo zwrócić się z prośbą o
pomoc. Nikt mnie nie wysłucha, jak ty. Błagam, Lucy, ja cię naprawdę ochronię.
Daj mi tylko szansę.
— Nie.
— Błagam.
— Nie.
— Ddlaczego?
— Bo ty nigdy nie słuchasz! Puść mnie w
tej chwili, ostatni raz to mówię. Myślisz, że jesteś taki ważny? Siła
najważniejsza? Raz siądź i pomyśl, co inni do ciebie mówią. Nie poradzę ci
niczego, co już ktoś ci poradził. Nie pomogę inaczej, skoro wszyscy inny
wyciągają do ciebie rękę w ten sam sposób. Pomyśl!
Natsu nagle ją puścił. Spuścił
nieśmiało głowę, a potem przetarł twarz z łez. Wciągnął kilka razy głęboko
powietrze. Lucy czekała, aż zbierze w sobie siły i pomyśli, pewnie pierwszy raz
w życiu, nad tym, co inni mu doradzili.
— Żadnych podpaleń. Dbać o Lisannę.
Spędzać czasu więcej w kawiarni. Szkoła… — wydukał niepewnie na końcu.
— Nie było tak trudno. Ale coś jeszcze
zostawiłeś.
Przez moment zamarł w zamyśleniu.
— Nie łapać cię za nadgarstek.
— Dokładnie. Nie było tak trudno.
Natsu uśmiechnął się delikatnie.
— Było — powiedział szczerze. — Może i
znów nie dotrzymam słowa, ale postaram się…
— Nie staraj się, po prostu coś zrób.
Ja też… — Wzięła głęboki wdech. — Ja też myślałam, że starania coś dadzą, ale
to nie jest takie proste. Trzeba działać. To nie jest takie trudne. Może na
początku, ale potem…
…zaczynasz
w końcu mówić, dokończyła
w myślach. Z dnia na dzień obiecała sobie zmianę, że przestanie się bać, że w
końcu wyjdzie z kokonu, którym otoczyła ją matka. Udało się, zaskakująco łatwo,
choć nadal jąkała się. Czasem nie mówiła tego, co naprawdę myśli. Czasem nawet
zdarzało się, że poddawała się innym. Nie tym razem. Nie przy Natsu. Chyba tak
ją denerwował, że strach i nawyki przestawały mieć znaczenie.
Natsu położył dłoń na głowie Lucy.
— Dziękuję — wyszeptał. — Na pewno
poradzisz sobie?
Skinęła. Coś czuła, że jeszcze moment i
ktoś z ludzi dziadka ją znajdzie. Do tego czasu poczeka gdzieś w sklepie.
— Poradzę — odparła po chwili.
Natsu odszedł.
0 Comments:
Prześlij komentarz