Donośny sygnał zagłuszył ryk tłumu.
Kobieta bez chwili zawahania odwróciła
się i uciekła w przeciwnym kierunku. Trzy radiowozy wjechały na starówkę, a
zaraz za nimi zaczęły nadjeżdżać kolejne pojazdy.
Lucy ścisnęła oczy w obawie, że to
tylko sen, że zaraz mara zniknie i okaże się, że już dawno zginęła.
Niepewnie otworzyła oczy. Furgonetka
tylko śmignęła przez nią. Jeden z radiowozów podążył za pojazdów, ale tłum
nieumyślnie zablokował im drogę. Zatrzymali się i kilka razy strzelili w
kierunku furgonetki. Nie zdołali jej dosięgnąć, więc wezwali posiłki.
Policjanci otoczyli cały teren,
kierując ludzi w bezpiecznym kierunku oraz robiąc przejazd dla karetek, które
nadjeżdżały z ulicy. Trzech mundurowych przesunęło ciało kobiety leżącej
nieopodal Natsu i Lucy.
— Wszystko dobrze? — spytał się jeden z
policjantów.
Lucy odkiwnęła niepewnie, a potem
spojrzała na wciąż leżące oko tuż obok nogi Natsu. Żółć podeszła jej do gardła.
Nie wymiotowała jednak. Nie miała już nawet na to sił, nie wspominając już o
płaczu. Wszystkie łzy wyschły. Został już chyba tylko strach.
Natsu ostrożnie puścił Lucy.
Pociągnęła nosem i wzięła głęboki
wdech, by chwilę później wrócić w objęcia Natsu. Nie jego teraz potrzebowała,
ale tylko on znajdował się obok.
— Idźmy… stąd… — poprosił ją.
— Tak — zgodziła się z nim niepewnie.
Natu pomógł jej wstać. Ominęli
policjantów, aby tylko nie zwracać na siebie uwagi. Mimo to jeden z nich zatrzymał
ich.
— Proszę zostać, tu nadal jest
niebezpiecznie — powiedział do nich.
— Błagam, proszę pozwolić nam odejść —
mruknęła Lucy. — Błagam.
— Przykro mi, muszą państwo złożyć
jeszcze zeznania…
— Acnologia — wypowiedziała imię
dziadka.
Policjant zmieszał się. Udał, że
sprawdza coś w dokumentach, a potem przełknął głośno ślinę.
— Czy coś się stało z panem Acnologią? —
zapytał w końcu.
—
To mój dziadek.
Wzdrygnął się.
— Więc proszę… — zaczął, lecz Lucy od
razu mu przerwała:
— Sami sobie poradzimy.
Skinęła w kierunku Natsu. Oboje
przeszli obok policjanta, idąc w stronę kamienic. Na ulicę bali się wychodzić.
Lucy myślała, że koszmar z dzieciństwa się skończył, że nic gorszego już się
jej nie przytrafi, a jednak obawy matki okazały się słuszne. Tym razem nikt nie
chciał patyczkować się z porwaniem, zamierzali ją od razu zabić.
Kto?
Po co?
Dlaczego?
Co im zrobiła?
Pytań miała wiele, ale wątpiła, że
ktokolwiek zechce na nie odpowiedzieć.
— Wystarczy — wycedziła przez zęby.
Uciekła z objęć Natsu. Zachwiała się i poleciała
wprost na kostki, ocierając sobie kolana aż do krwi. Nie bolało. Jak mogła
przejmować się teraz bólem, kiedy tak wiele rzeczy sprawiało jej większe
cierpienie? W myślach wciąż chowała obraz martwej kobiety. Musiała wyjść za
mąż, mieć dzieci i wracać jak normalny człowiek z pracy do domu. Może nawet
kupiła swoim maluchom jakieś ciastko. Nie wiedziała żadnego opakowania, ale w
tym chaosie mogła po prostu zgubić…
— Czy oni zginęli przeze mnie?
Przyklęknęła. Zbliżyła się do Natsu i
chwyciła go za spodnie. Szarpała za nie, błagając, by jej odpowiedział, by
potwierdził jej najgorsze przeczucia.
Natsu milczał. Okrutnie, bezlitośnie
zostawiał ją bez słowa, przyglądając się z góry i płacząc.
— Tak, to twoja wina — nagle przyznał
jej rację.
Lucy zamarła. W pierwszej chwili
obawiała się, że niedosłyszała albo jakie omamy doprowadziły, że te a nie inne
słowa dotarły do niej. Jednak pełen zawodu wzrok Natsu utwierdził ją w
przekonaniu, że to nie była pomyłka.
Zadrżała, a chwilę później odsunęła
się, łapiąc za trzęsące się ramiona. Usta zacisnęła w wąską linijkę. Chciała
usłyszeć właśnie te słowa z ust Natsu, tylko że kiedy tak się stało, czuła się,
jakby ktoś jej wbił nóż w serce.
— To nieprawda — wyszeptała niepewnie.
Pociągnęła nosem. Dlaczego wciąż nie płakała?
— To co w zasadzie chciałaś usłyszeć?! —
ryknął Natsu.
Chwycił Lucy za ramiona i potrzasnął za
nie. Palce wbił w jej skórę, aż zabolało.
— Puść mnie! — krzyknęła, odpychając od
siebie Natsu.
— Nie! — wrzasnął w odpowiedzi, jeszcze
raz szarpiąc Lucy. — Najpierw Szczęściarz, teraz ci ludzie. Kto jeszcze będzie
musiał przez ciebie zginąć?
— To nie… ja… — wycharczała.
— Nie ty? — spytał spokojniej. —
Musiałaś? Musiałaś wracać do Acnologii? Nie mogłaś zostać z matką i wieść…
normalnego życia.
Lucy wyszarpała rękę i trzasnęła nią w
policzek Natsu. Zamroczony chłopak cofnął się o kilka kroków. Uniósł dłoń i
delikatnie obmacał twarz. Syknął, kiedy natrafił na czerwony ślad po uderzeniu.
— To ty to zacząłeś!
Podbiegła z zaciśniętymi pięściami.
Zaczęła nimi okładać tors Natsu.
— Ja? — zdziwił się.
— Gdybym… — jej głos się załamał. —
Gdybyś tylko nie zaczepił mnie. Nie podrzucił Szczęściarza… Może wtedy… Ale też
nie chcę… — Ścisnęła powieki i pierwsze łzy spłynęły po jej policzkach,
przynosząc niepokojącą ulgę. — Nie chcę tam wracać. Bałam się. Matka
kontrolowała całe moje życie. Nie miałam… — Wzięła głęboki wdech. — Nie miałam
przyjaciół. Nikt się mną nie interesował. Nikt nie kochał. Dlaczego mam tam wracać?
To boli…
— Masz do cholery DOM! — przerwał jej.
— Ale po cholerę mi dom, w którym nikt
na mnie nie czeka!
— Masz DOM! — powtórzył ostrzej.
— Ty też!
— Nie! — Walnął w ścianę. — Bo
Acnologia mi go odebrał.
— A po cholerę ci dom, w którym nikt na
ciebie nie czeka! — wypowiedziała te same, aby coś dotarła do Natsu i aby sama
coś zrozumiała. — Ktoś na ciebie czeka, ale nie tam, gdzie idziesz. Nie Igneel,
nie twoja matka, a Gray, Erza, Lisanna… Czy naprawdę dla ciebie istnieje tylko
rodzina, która cię zostawiła? Nie ci, którzy z tobą zostali…
Natsu położył głowę na ramieniu Lucy.
— Dlaczego się nie zamkniesz? — spytał
spokojnym głosem. Zaczął płakać, jakby zamiast Lucy. Położył dłoń na talii
dziewczyny i przyciągnął ją do siebie, delikatniej niż ostatnim razem.
Lucy nadepnęła Natsu. Zajęczał, ale jej
nie puścił.
— To aż tak nie bolało — powiedział.
— Oj, zamknij się i mnie puść.
— Nie, lepiej nie.
— Natsu, naprawdę mnie puść — poprosiła
bardziej stanowczo i wtedy spojrzała w kierunku butiku. Wyszła z niego Lisanna.
Zatrzymała się w progu. Torba z
zakupami wysunęła się z jej dłoni i przewróciła na chodniku. Wysunęły się z
niego dwa szale i kurtka.
— Natsu… — wyszeptała drżącym głosem.
— Natsu, puść mnie! — krzyknęła Lucy. —
Nie zachowuj się jak dziecko, żyjemy, nie zabili nas — mówiła tak, aby Lisanna
nie zrozumiała opacznie tej sytuacji.
— Nie, mi tu naprawdę dobrze — odparł.
Lucy zarumieniła się, a potem uciekła
od Natsu.
— Durniu — wysyczała przez zęby i
wskazała na Lisannę. — Tam…
Nawet się nie odwrócił.
— Nie możemy porozmawiać? Proszę, to
dla mnie ważne. Ty jakoś mnie… rozumiesz — wydukał. — Rozumiesz inaczej. Innych
nie za bardzo chcę słuchać, a ciebie? Proszę, Lucy, daj mi szansę…
Lucy trzepnęła Natsu w policzek.
— Ty durniu… — wysyczała, po czym chwyciła
go za podbródek i odwróciła w kierunku sklepu.
— Lisanna — wyszeptał Natsu, w końcu
zauważając swoją dziewczynę.
0 Comments:
Prześlij komentarz