[Pozory czasem mylą] Rozdział 36 Jeśli ukrywasz się, to cię znajdą


LUCY
Natsu szarpną za rękaw Lucy i po raz kolejny pociągnął ją w zupełnie przeciwnym kierunku, do którego wcześniej zmierzali. Dostała zadyszki, traciły siły, ale Natsu ani na moment nie przestał uciekać.
Obejrzała się przez ramię. Ta furgonetka z lodami wciąż za nimi jechała. Nie dogoniła ich tylko dlatego, że nie zdołała rozpędzić się przez parking. Na szczęście nie padł kolejny strzał, ale Lucy obawiała się, że to tylko cisza przed burzą.
— Biegnij! — ryknął Natsu, łapiąc agresywnie rękę Lucy. Ścisnął ją aż do bólu i przyspieszył.
Lucy traciła czucie w nogach. Plątało jej się pod stopami, aż w końcu potknęła się. Natsu nie pozwolił jej upaść. Szybko stanęła na wprost i podążyła za chłopakiem, który wparował na środek ulicy. Samochody zatrąbiły za nimi. Nie zdążyła nawet skinął, by przeprosić, od razu wskoczyli między bloki.
Furgonetka nadal za nimi podążała. Ominęła wszystkie samochody i wjechała na chodnik. Podskoczyła na nierównościach. Lucy modliła się, by zabrakło jej miejsca między zasadzonymi krzakami i drzewami. Ta jednak zmieściła się.
Przegryzła wargę aż do krwi.
— Dogoni… nas… — wysapała.
— Nie! — wrzasnął z odpowiedzi, nadal uciekając.
Natsu ani razu nie obejrzał się za siebie. Kierował się w określoną stronę. Obrał jakiś punkt i do niego dążył, Lucy nie mogła odgadnąć jego myśli. Do Acnologii było zbyt daleko, oddalali się od Lokiego i Zerefa, więc gdzie zmierzali.
— Skocz! — rozkazał.
Tak też uczyniła. Na środku chodnika leżało hulajnoga. Dzieci uciekły z piskiem z placu i szybko wbiegły do bloków. Ucieszyła się, że maluchom nic się nie stało.
Nagle rozległ się strzał. Odruchowo próbowała zasłonić się, lecz Natsu zacisnął swoja dłoń na jej nadgarstku. Nie mogła się uwolnić. Przez to wszystko tylko zachwiała się i Natsu znów musiał pomóc jej zachować równowagę. Złapała się za jego ramię.
Rozpłakała się.
Niech ja złapią, zabiją, cokolwiek, ale nie miała już sił biec dalej.
— Nie pozwolę cię zabrać! — obiecał niespodziewanie Natsu. — Nie jestem moim ojcem… — wysyczał przez zęby. Jego twarz zalała się czerwienią, i ze zmęczenia, i ze złości. — Nie jestem matką.
Otworzyła szeroko oczy. Pokręciła głową, a łzy starła rękawem bluzki.
— Nie jesteś — potwierdziła.
Lucy wyrwała się z uścisku i chwyciła Natsu za dłoń, tym razem jego pociągając w kierunku bloków. Zabudowania były gęstsze. Nie wątpiła, że jak na złość i między wąskimi przejściami zmieści się ten cholerny pojazd. Mimo wszystko będzie się wolniej poruszał.
Natsu zacisnął dłoń Lucy.
— Centrum — wysapał.
Skinęła jedynie. Nie miała sił na bieg, a tym bardziej za rozmowę. Nie znajdowali się daleko od centrum. Godzina też im sprzyjała. Jeśli tylko dobiegną tam przed furgonetką, wtopią się w tłum ludzi. Nie znajdą ich.
Uśmiechnęła się pełna nadziei na chwilę wytchnienia.
Nie czas było jednak się cieszyć. Jeszcze został im kawałek.
Lucy wzięła głęboki wdech. Rozległ się huk, lecz nie strzał. Tym razem się nie odwróciła.
Zauważyła z oddali wieżyczkę kościoła. Opuścili bloku i przebiegli na drugą stronę ulicy, wkraczając do starych, jeszcze przedwojennych kamienic. Było nimi więcej przestrzeni. Nikt nie przemierzał ulicą, do której dotarli.
Lucy nie wiedziała, czy odetchnąć z ulgą czy zacząć się martwić.
Im dalej jednak szli, tym pojawiało się więcej ludzi, aż w końcu dostrzeli tłum modlących się przy sklepach, które zajął ogień. Lucy pobieżnie słyszała o tym wydarzeniu, nie wgłębiła się w szczegóły, sądząc, że to tylko kolejny atak Natsu… Myliła się.
Weszli w tłum modlących się, w miejscu, gdzie ludzie postawili przynajmniej dziesięć zdjęć żałobnych.
— To nie ja — wyszeptał jej na ucho Natsu.
— Na razie… — przełknęła ślinę — uwierzę — dokończyła niepewnie i pozwoliła mu się prowadzić.
Ominęli modlących się, do których wciąż podchodzili kolejni. Schowali się w cieniu jednej z kamienic. Równocześnie przykucnęli. Natsu przesunął trochę stos pudeł, które ktoś z restauracji zostawił z boku.
Równocześnie odetchnęli z ulgą.
— Chyba jesteśmy bezpieczni — wyszeptał Natsu. — Dziękuję, że mi zaufałaś.
— Nie dziękuj, to tylko przypadek.
— Mimo wszystko, dziękuję, Lucy.
— Proszę. — Uśmiechnęła się słabo. — Dziękuję za ratunek. Nie musiałeś.
— Musiałem. Nie uda mi się przeprosić za to, co zrobili ci moi rodzice, ale może chociaż troszkę uda mi się… — urwał i westchnął ciężko. — Przepraszam, że chciałem cię porwać. Zdobyć zaufanie i… zdradzić. Wtedy w parku tak się cieszyłem ze spotkania. Może trochę obwiniałem cię za to, co się przytrafiło mi w życiu.
— Jakbym była winna — fuknęła pod nosem.
— Nie byłaś, ale chyba za późno to zrozumiałem. Poza tym… — uśmiechnął się słodko — polubiłem cię.
Lucy przetarła wierzch dłoni.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, dlatego przemilczała wyznanie Natsu. Wstydliwie pochyliła głowę i burknęła coś, czego sama nie zrozumiała.
Nagle z tłumu rozległ się wrzask.
Lucy odruchowo wstała, ale Natsu szybko przyciągnął ją do siebie. Wtulił do piersi, a głowę przytrzymał, by się nie wychylała. Oczy przymknął.
— Siedź — wyszeptał jej na ucho.
Nie ruszyła się.
Ktoś krzyknął. Potem rozległ się wystrzał w centrum zapanował chaos. Ryk za rykiem, wrzask za wrzaskiem, błaganie o pomoc za błaganiem. Tłumy ludzi przebiegły przed nimi, omijając, nie zwracając uwagi. Aż jedna z kobiet padła. Krew spłynęła po chodniku. Starszy mężczyzna poślizgnął się i padł obok. Ktoś go podniósł, lecz kolejna osoba i jeszcze kolejna walnęły w głowę martwej kobiety. Czaszka pękła, a ćwierć głowy odpadła od reszty ciała, roztrzaskując się chwilę później. Oko wyleciało z oczodołu i przeturlało się spokojnie pod but Natsu. Nie poruszył się. Nie odepchnął od siebie oka.
Natsu złapał szybko Lucy za usta, nie pozwalając jej choćby jęknąć.
Dusiła się, prosiła w myślach, żeby przestał, ale on ją trzymał.
Padł kolejny strzał. Ojciec z dzieckiem przywrócili się. Rodzic chwycił mocno dziecko i przyklęknął, chroniąc je przed napierającym tłumem, ale i on padł.
Lucy ścisnęła mocno powieki. Nie, nie chciała już nic więcej widzieć. To było dla niej za dużo…
— Nie ruszaj się — rozkazał Natsu.
Wcisnął głowę Lucy do swojej piersi. Dusiła się. Nie mogła oddychać. Walnęła go w ramię, ale potem przetrzymał i jej ręce. Przestała się ruszać.
— Nie ma tu ich — usłyszała cichy, niewyraźny głos. Bezsprzecznie należał do kobiety.
Stukot obcasa wydał się głośniejszy od kroków tłumu.
Zadrżała. Nie podchodź bliżej, nakazała w myślach, ale kobieta zaczęła zbliżać się ku nim. Aż stanęła obok. Może pół metra od miejsca, w którym Lucy skrywała się z Natsu.
Nie poruszyli się. Zostali w tym samym miejscu, czekając.
Kobieta zaczęła rozglądać się. Twarz miała schowaną za kominiarką, Lucy zdołała dostrzec tylko fragment jej oczu.
— Nie uciekli, wiem o tym — mówiła dalej.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!