LUCY
Natsu szarpną za rękaw Lucy i po raz
kolejny pociągnął ją w zupełnie przeciwnym kierunku, do którego wcześniej
zmierzali. Dostała zadyszki, traciły siły, ale Natsu ani na moment nie przestał
uciekać.
Obejrzała się przez ramię. Ta furgonetka
z lodami wciąż za nimi jechała. Nie dogoniła ich tylko dlatego, że nie zdołała
rozpędzić się przez parking. Na szczęście nie padł kolejny strzał, ale Lucy
obawiała się, że to tylko cisza przed burzą.
— Biegnij! — ryknął Natsu, łapiąc
agresywnie rękę Lucy. Ścisnął ją aż do bólu i przyspieszył.
Lucy traciła czucie w nogach. Plątało
jej się pod stopami, aż w końcu potknęła się. Natsu nie pozwolił jej upaść.
Szybko stanęła na wprost i podążyła za chłopakiem, który wparował na środek
ulicy. Samochody zatrąbiły za nimi. Nie zdążyła nawet skinął, by przeprosić, od
razu wskoczyli między bloki.
Furgonetka nadal za nimi podążała.
Ominęła wszystkie samochody i wjechała na chodnik. Podskoczyła na
nierównościach. Lucy modliła się, by zabrakło jej miejsca między zasadzonymi
krzakami i drzewami. Ta jednak zmieściła się.
Przegryzła wargę aż do krwi.
— Dogoni… nas… — wysapała.
— Nie! — wrzasnął z odpowiedzi, nadal
uciekając.
Natsu ani razu nie obejrzał się za
siebie. Kierował się w określoną stronę. Obrał jakiś punkt i do niego dążył,
Lucy nie mogła odgadnąć jego myśli. Do Acnologii było zbyt daleko, oddalali się
od Lokiego i Zerefa, więc gdzie zmierzali.
— Skocz! — rozkazał.
Tak też uczyniła. Na środku chodnika
leżało hulajnoga. Dzieci uciekły z piskiem z placu i szybko wbiegły do bloków.
Ucieszyła się, że maluchom nic się nie stało.
Nagle rozległ się strzał. Odruchowo
próbowała zasłonić się, lecz Natsu zacisnął swoja dłoń na jej nadgarstku. Nie
mogła się uwolnić. Przez to wszystko tylko zachwiała się i Natsu znów musiał pomóc
jej zachować równowagę. Złapała się za jego ramię.
Rozpłakała się.
Niech ja złapią, zabiją, cokolwiek, ale
nie miała już sił biec dalej.
— Nie pozwolę cię zabrać! — obiecał
niespodziewanie Natsu. — Nie jestem moim ojcem… — wysyczał przez zęby. Jego twarz
zalała się czerwienią, i ze zmęczenia, i ze złości. — Nie jestem matką.
Otworzyła szeroko oczy. Pokręciła
głową, a łzy starła rękawem bluzki.
— Nie jesteś — potwierdziła.
Lucy wyrwała się z uścisku i chwyciła
Natsu za dłoń, tym razem jego pociągając w kierunku bloków. Zabudowania były
gęstsze. Nie wątpiła, że jak na złość i między wąskimi przejściami zmieści się
ten cholerny pojazd. Mimo wszystko będzie się wolniej poruszał.
Natsu zacisnął dłoń Lucy.
— Centrum — wysapał.
Skinęła jedynie. Nie miała sił na bieg,
a tym bardziej za rozmowę. Nie znajdowali się daleko od centrum. Godzina też im
sprzyjała. Jeśli tylko dobiegną tam przed furgonetką, wtopią się w tłum ludzi.
Nie znajdą ich.
Uśmiechnęła się pełna nadziei na chwilę
wytchnienia.
Nie czas było jednak się cieszyć.
Jeszcze został im kawałek.
Lucy wzięła głęboki wdech. Rozległ się
huk, lecz nie strzał. Tym razem się nie odwróciła.
Zauważyła z oddali wieżyczkę kościoła.
Opuścili bloku i przebiegli na drugą stronę ulicy, wkraczając do starych,
jeszcze przedwojennych kamienic. Było nimi więcej przestrzeni. Nikt nie
przemierzał ulicą, do której dotarli.
Lucy nie wiedziała, czy odetchnąć z
ulgą czy zacząć się martwić.
Im dalej jednak szli, tym pojawiało się
więcej ludzi, aż w końcu dostrzeli tłum modlących się przy sklepach, które
zajął ogień. Lucy pobieżnie słyszała o tym wydarzeniu, nie wgłębiła się w
szczegóły, sądząc, że to tylko kolejny atak Natsu… Myliła się.
Weszli w tłum modlących się, w miejscu,
gdzie ludzie postawili przynajmniej dziesięć zdjęć żałobnych.
— To nie ja — wyszeptał jej na ucho
Natsu.
— Na razie… — przełknęła ślinę —
uwierzę — dokończyła niepewnie i pozwoliła mu się prowadzić.
Ominęli modlących się, do których wciąż
podchodzili kolejni. Schowali się w cieniu jednej z kamienic. Równocześnie
przykucnęli. Natsu przesunął trochę stos pudeł, które ktoś z restauracji
zostawił z boku.
Równocześnie odetchnęli z ulgą.
— Chyba jesteśmy bezpieczni — wyszeptał
Natsu. — Dziękuję, że mi zaufałaś.
— Nie dziękuj, to tylko przypadek.
— Mimo wszystko, dziękuję, Lucy.
— Proszę. — Uśmiechnęła się słabo. —
Dziękuję za ratunek. Nie musiałeś.
— Musiałem. Nie uda mi się przeprosić
za to, co zrobili ci moi rodzice, ale może chociaż troszkę uda mi się… — urwał
i westchnął ciężko. — Przepraszam, że chciałem cię porwać. Zdobyć zaufanie i…
zdradzić. Wtedy w parku tak się cieszyłem ze spotkania. Może trochę obwiniałem
cię za to, co się przytrafiło mi w życiu.
— Jakbym była winna — fuknęła pod
nosem.
— Nie byłaś, ale chyba za późno to
zrozumiałem. Poza tym… — uśmiechnął się słodko — polubiłem cię.
Lucy przetarła wierzch dłoni.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, dlatego
przemilczała wyznanie Natsu. Wstydliwie pochyliła głowę i burknęła coś, czego
sama nie zrozumiała.
Nagle z tłumu rozległ się wrzask.
Lucy odruchowo wstała, ale Natsu szybko
przyciągnął ją do siebie. Wtulił do piersi, a głowę przytrzymał, by się nie
wychylała. Oczy przymknął.
— Siedź — wyszeptał jej na ucho.
Nie ruszyła się.
Ktoś krzyknął. Potem rozległ się
wystrzał w centrum zapanował chaos. Ryk za rykiem, wrzask za wrzaskiem,
błaganie o pomoc za błaganiem. Tłumy ludzi przebiegły przed nimi, omijając, nie
zwracając uwagi. Aż jedna z kobiet padła. Krew spłynęła po chodniku. Starszy
mężczyzna poślizgnął się i padł obok. Ktoś go podniósł, lecz kolejna osoba i
jeszcze kolejna walnęły w głowę martwej kobiety. Czaszka pękła, a ćwierć głowy
odpadła od reszty ciała, roztrzaskując się chwilę później. Oko wyleciało z
oczodołu i przeturlało się spokojnie pod but Natsu. Nie poruszył się. Nie
odepchnął od siebie oka.
Natsu złapał szybko Lucy za usta, nie
pozwalając jej choćby jęknąć.
Dusiła się, prosiła w myślach, żeby
przestał, ale on ją trzymał.
Padł kolejny strzał. Ojciec z dzieckiem
przywrócili się. Rodzic chwycił mocno dziecko i przyklęknął, chroniąc je przed
napierającym tłumem, ale i on padł.
Lucy ścisnęła mocno powieki. Nie, nie
chciała już nic więcej widzieć. To było dla niej za dużo…
— Nie ruszaj się — rozkazał Natsu.
Wcisnął głowę Lucy do swojej piersi.
Dusiła się. Nie mogła oddychać. Walnęła go w ramię, ale potem przetrzymał i jej
ręce. Przestała się ruszać.
— Nie ma tu ich — usłyszała cichy,
niewyraźny głos. Bezsprzecznie należał do kobiety.
Stukot obcasa wydał się głośniejszy od
kroków tłumu.
Zadrżała. Nie podchodź bliżej, nakazała w myślach, ale kobieta zaczęła
zbliżać się ku nim. Aż stanęła obok. Może pół metra od miejsca, w którym Lucy
skrywała się z Natsu.
Nie poruszyli się. Zostali w tym samym
miejscu, czekając.
Kobieta zaczęła rozglądać się. Twarz
miała schowaną za kominiarką, Lucy zdołała dostrzec tylko fragment jej oczu.
— Nie uciekli, wiem o tym — mówiła
dalej.
0 Comments:
Prześlij komentarz