Natsu ruszył, nim Erza w ogóle zdążyła
zrozumieć, co się dzieje. Zatrzasnął drzwi od łazienki, a Graya odepchnął pod
ścianę, aby zrobił mu przejście. Zatrzymał się dopiero przed ciemną plamą,
która wylewała się z pokoju. Przykucnął i włożył palec w lepką, trochę
wyschniętą ciecz. Rozmazał ją w palcach. Była czerwona. Wyglądała jak krew.
— Natsu… — szepnął Gray, łapiąc
przyjaciela za ramię.
— Nie…
Otworzył pokój. Czerwona wstęga
rozciągnęła się po linii, jaką przemierzyły drzwi, jakby coś pod nimi leżało.
Natsu ostrożnie wszedł do środka. Przełknął głośno ślinę i na moment przymknął
oczy. Wszystko będzie dobrze, powtórzył
w myślach, powoli zaglądając za drzwi.
— Nie patrz — ostrzegł go Gray, ale
Natsu nie zamierzał go posłuchać.
Wiedział, co znajduje się za drzwiami.
Wiedział, do kogo należy krew.
Wiedział, z kim już nigdy więcej się
nie zobaczy…
Wstrzymał oddech, gdy łzy podeszły mu
do oczu. Przyklęknął. Wyciągnął rękę i złapał zakrwawioną kuleczkę. Nie
poruszyła się. Przytulił ją do policzka i szepnął cicho, że to nie może być
prawda. Przez łzy nie widział małego, lekko skrzywionego pyszczka. Łapki miał
kiedyś takie słodkie, teraz krzywiły się w agonicznych odruchach, których Szczęściarz
zaznał w ostatnich chwilach życia.
— Dlaczego mnie tu nie było? — zapytał
Natsu, a potem nie zdołał z siebie nic więcej wydusić.
Gray położył dłoń na jego ramieniu.
— Ja… — zaczął niepewnie. — Ja na pewno
zamknąłem. Nigdy nie zapominam — podkreślił, choć w jego głosie nie było
pewności. Drżał z wątpliwości.
— Boże drogi, Natsu, tak mi przykro… —
włączyła się Erza, ostrożnie przechodząc obok Natsu. Przysiadła na łóżku i
wzięła od niego Szczęściarza. — Może pochowamy go w parku? Wśród kwiatów? Wiem,
że to pewnie niekoniecznie legalne, ale co z tego? Na pewno sobie poradzimy.
— Ta… — zdołał powiedział.
Nie rozumiał, dlaczego Szczęściarz
zginął. Czy to była kara za jego przewinienia? Czy Ancologia w końcu postanowił
dał mu nauczkę za zniszczenia, których dokonał? W głowie Natsu pytania kłębiły
się w szaleńczym tempie. Nim o jednym zdążył pomyśleć, drugie gdzieś mu
umykało, trzecie przemijało się wraz ze łzami, a czwarte zamykało w martwych
oczkach Szczęściarza, zlepionych od krwi.
— To moja wina — wyszeptał, zdając
sobie sprawę przynajmniej jednej rzeczy. Szczęściarz zginął przez niego i nawet
jeśli próbowałby szukać winnego w kimś innych, odpowiedzi i tak doprowadziłyby
do niego.
— Natsu, to nie… — zaczął Gray, ale
urwał, kiedy Natsu wstał.
Wyszedł z pokoju. Z początku szedł
powoli, nie wzbudzając żadnych podejrzeń u przyjaciół, ale gdy tylko doszedł
pod drzwi od mieszkania, gwałtownie wyskoczył z niego. Uciekł z kawiarni i
zatrzasnął za sobą drzwi. Usłyszał za sobą wołanie członków rodziny, ale nie zatrzymał
się. Pognał w kierunku parku, męcząc się z telefonem, który skakał wewnątrz
kieszeni bluzy. W końcu zdołał go wyciągnąć ze środka. Schował się w pobliskiej
restauracji i usiadł przy barku, chowając charakterystyczne włosy za kapturem.
Zadzwonił.
LOKI
Zabrał się za kolejną kanapkę, którą
wraz z talerzykiem podstawiła mu pod sam nos Lucy. Wszystkie były pokrojone w
mniejsze kawałeczki, aby mógł lepiej przełykać, na zaś nawet postawiła obok
szklankę z wodą. Loki aż się zarumienił. Nie spodziewał się, że Lucy nadal się
będzie o niego troszczyła, chociaż już dawno dostał pozwolenie na normalne
jedzenie.
— Pyszne — powiedział, biorąc pierwszy
gryz. — Niech zgadnę: pasta jajeczna.
Lucy pochyliła głowę. Na jej policzkach
wyskoczył niewinny rumieniec.
— Kiedyś lubiłeś. Z koperkiem. I
nienawidziłeś, gdy ktoś ci smarował chleb masłem.
Kanapka o mało co nie wypadła Lokiemu z
rąk. Lucy pamiętała, po tylu latach. Uśmiechnął się, a potem schował usta za
kołnierzem.
— Uważaj, bo się pobrudzisz — zwróciła
mu uwagę Lucy.
— Nie zachowuj się, jak moja mama —
zażartował. — Dam sobie radę.
— Może i tak, ale dla bezpieczeństwa
wolę się tobą opiekować.
— Ta, ta i bardzo… — Zakaszlał,
powstrzymując się w ostatniej chwili od w zasadzie wyznania, co czuje do Lucy. —
Bardzo ci dziękuję — dokończył.
— Mimo wszystko uratowałeś mnie. —
Wzięła kolejną kanapkę i podstawiła mu pod usta. — Jedz — rozkazała.
Ugryzł kanapkę. Ta miała troszkę mocniejszy
smak. — Przepyszne — powiedział, gdy już przełknął pierwszy kęs. — A myślałem,
że nie gotowałaś nigdy.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, a
potem odsunęła się kawałek.
— W zasadzie dopiero w tym tygodniu
nauczyłam się dla ciebie. Pomyślałam, że w ten sposób mogę odwdzięczyć. Więc
jeśli coś jest nie tak w paście, to mów natychmiast! Zrobiłam kilka wersji. W
jednej kupczy majonez, w drugiej mój własny, trzecia bazuje w większości na
żółtkach, a czwarta jest z całego jajka. Nie pamiętam też, jaki chleb lubiłeś.
A może to się zmieniło? Ciemny? Jasny? Żytni? Razowy? Na zakwasie? A może
zwykły drożdżowy? — Wzięła głęboki wdech. — Nie mów, że wolisz bułeczki!
Loki zacisnął usta w wąską linijkę. Z
trudem powstrzymał łzy. Kiedy ktoś mu robił kanapkę czy troszczył się w ten
sposób? W domu w lodówce świeciły pustki, a gdy wreszcie ktoś zapełnił ją jakimkolwiek
jedzeniem, zaczynała się walka o pierwszeństwo. Zawsze zabierał Koziorożcowi
jego ulubione paluszki serowe. Choć Rak dbał o to, by Loki nie miał dostępu do
mleka. Raz nawet specjalnie wystawił w zimie za parapet karton. Szkoda tylko,
że kiedy zechciał się napić mleka, zdążyło zamarznąć.
Teraz śnił. Wątpił, by Lucy specjalnie
dla niego nauczyła się przygotowywać pastę jajeczną. Kanapki pewnie też kto
inny przyrządził.
— Coś się stało? — spytała Lucy,
dźgając palcem w ramię Lokiego. — Wezwać doktor? A może masz wziąć jakieś leki?
— Kocham cię — wyznał niespodziewanie.
Otworzył usta, aby coś dodać, ale ostatecznie zrezygnował. Zbliżył się u
ucałował Lucy w czoło.
— Ssłucham?
— Kocham cię — powtórzył, zabierając
przy okazji kolejną kanapkę. — Zdecydowanie wolę jasne pieczywo. A pasta? Chyba
z całych jajek jest najsmaczniejsza. I wolę jak jest bardziej mokre. Poza tym
do takich kanapek uwielbiam kakao zrobione na pełnym mleku.
— Kochasz mnie? — zapytała z
niedowierzaniem. — Dlaczego? Jak? Po co?
Loki zmarszczył czoło ze złości.
— „Dlaczego?” „Jak?” „Po co?” Czy ty
sobie ze mnie żartujesz?
Przysunęła się bliżej.
— Pytam na serio.
— Po prostu. Jeszcze… Jeszcze nie do
końca wiem, w jakim sensie „kocham”, ale na pewno wiele dla mnie znaczysz. Poza
tym… — schylił czoło, ujął dłoń Lucy i delikatnie ucałował jej wierzch —
obiecałaś mi randkę, moja pani.
Zaśmiała się.
— W taki sposób podrywasz kobiety jako
żigolak?
— He? — Cały nastrój nagle prysł. —
Żartujesz? Gdybyś była jedną z klientek, to już powiedziałbym o głębi twoich
oczu, kobiecości ust, o delikatnej skórze i tym, że jesteś moim skarbem.
Parsknęła śmiechem jeszcze głośniej.
— Urodziłeś się do tej pracy.
Zaczesał palcami włosy do tyłu.
— Z takim pięknem można się tylko
urodzić…
Na moment nastała cisza, a potem
równocześnie ryknęli śmiechem. Lokiego aż złapał od tego skurcz. Złapał się za
brzuch i rozciągnął na łóżku, aby jakoś go z siebie wygonić. Lucy wtedy
przestała się śmiać. Spojrzała prosto w jego oczy. Jak się tak jej przyglądał,
to naprawdę miała piękne oczy. Może i wciąż krył się w nich smutek, ale gdzie
obok tkwiła nadzieja i szczęście, których jeszcze tydzień temu nie mógł się
doszukać.
Nagle Lucy pochyliła się nad nim.
Uśmiechnęła się ciepło i ucałowała czoło Lokiego.
— Chyba też ciebie kocham. W jakiś… W
jakimś sensie… Możemy spróbować i faktycznie chyba obiecałam ci randkę. —
Założyła kosmyk włosów za ucho. — Nigdy wcześniej nie byłam na randce.
— Nie wątpię — mruknął złośliwie.
— Że co? — Pacnęła go w ramie. — To
było okrutne.
— Ty ledwo co wydukałaś dwa słowa do
jakiegoś faceta. I tym facetem był zazwyczaj nauczyciel — ciągnął dalej, nie
umiejąc powstrzymać się od wkurzania Lucy.
— Miałam… Miałam po prostu złe dziesięć
lat. — Westchnęła ciężko. — Naprawdę przez ten czas z nikim się nie zaprzyjaźniłam.
Ledwo pamiętam, z kim chodzę do klasy. Niby kojarzę trochę twarze, ale… Nie
wiem, czy choćby do jednej osoby byłabym w stanie powiedzieć „cześć”. Lisannę
trochę kojarzę. Na pewno nie da się przeoczyć Juvii…
— Juvii — zainteresował Loki.
— Juvii Loxar. Ogólnie często jej nie
ma w szkole, ale jak już się pojawia, to swoimi koronkami przyćmiewa wszystkie
dziewczyny. Wiesz, że potrafi rozłożyć swoje ukochane parasoleczki w środku
zajęć i nie obchodzi ją, co powiedzą nauczyciele?
— Juvia Loxar… Mówisz poważnie? Ty w
ogóle wiesz, że ona pracuje dla Acnologii? — Zastanowił się przez moment. — Czy
w tym mieście ktokolwiek NIE pracuje dla twojego dziadka?
Loki przymknął oczy. Nigdy wcześniej
nie zadał sobie tego pytania. Nigdy wcześniej nie myślał nad ludźmi, których
Anocnologia skrzywdził. Wiedział o Fairy Tail, poniekąd poznał kilka sługusów
mafiozo, ale za każdym razem poznawał nowe osoby zamieszane w sprawy sprzed
dziesięciu lat. A tych ludzi robiło się zbyt dużo.
— Naprawdę całe miasto zadłużyło się u
dziadka? — spytała Lucy. — To… — Prychnęła. — To trochę żałosne. Póki było im
wygodnie, to było, ale kiedy przyszło do spłacania długów, to postanowili mnie
porwać?
Podniosła się i zbliżyła do
zakratowanego okna. Wyjrzała przez nie. Loki niczego za nim nie widział.
Siedział zbyt daleko. Dlatego wstał, podszedł do Lucy i objął ją od tyłu. Nagle
zabrzmiał dzwonek telefonu. Loki aż podskoczył w miejscu. Odsunął się szybko i
udał, że nic się nie stało.
— No i cały romantyczny nastrój poszedł
w łeb — powiedział, nim Lucy odebrała.
— Słucham. — Zamilkła na moment, a
potem dodała: — Nie mogę. Nie powinieneś do mnie dzwo… — urwała, a jej twarz
zbladła. — Nie żyje? Ale… Ale jak? Kto? — Zmarszczyła czoło. — Przykro mi. Nie,
nie mam z tym nic wspólnego — dodała niemal od razu.
0 Comments:
Prześlij komentarz