Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami
BARRY
Przykucnął. Oczy lekko przymrużył,
rozglądając się jeszcze za jakimiś wskazówkami. Aż w końcu dostrzegł po drugiej
stronie plecak. Wziął głęboki wdech. Gwałtownie podniósł się i w ostatniej
chwili zdusił w sobie pisk radości. Mimo to zwrócił uwagę policjantów. Jeden z
nich, imienia nie pamiętał, chwycił za kamień i nieudolnie rzucił nim w
Barry’ego. Chłopak nawet się nie ruszył. Kamień przeleciał obok i wpadł w
przepaść.
— Co w tym takiego śmiesznego? — spytał mężczyzna ostrym, pełnym wyrzutów tonem.
Barry pokręcił głową. Odszedł kawałek
od przepaści i, gdy już miał wejść z powrotem do lasu, zatrzymał go młody.
Szarpnął za tunikę i zmierzył gniewnym wzrokiem.
— Nigdzie nie idziesz — wysyczał.
Barry wyciągnął pistolet soniczny i
strzelił młodemu prosto w przedramię. Policjant wrzasnął z bólu. Pozostali
koledzy podbiegli do niego. Szybko wyjęli składaną apteczkę i przyłożyli
nanogazę do rany postrzałowej. Nie zagoiła się jednak od razu. Swąd spalonego
kawałka ciała wydobył się z ciemnego kawałka mięsa, które zwęglił pistolet.
Policjanci odsunęli się porażeni tym zapachem. Barry natomiast przysunął się
bliżej. Z czystej ciekawości chciał sprawdzić, jak soniczna broń sprawdza się
na ludziach. Nigdy jej nie użył, nie był pewien, czy którykolwiek z
funkcjonariuszy kiedykolwiek to zrobił, ale ich nie fascynowała reakcja podobno
odpornego na wszystko ciała człowieka, udoskonalonego przez lata badań nad
soniczną energią i nanotechnologią. Młody piszczał z bólu, jeszcze się nie wił,
nie zemdlał, ale jego twarz zbladła.
— Dlaczego? — odezwał się jako pierwszy
Malone.
Barry na moment wstrzymał oddech. Głos
ojca poniekąd był mu obcy, ale tym razem brzmiał jeszcze inaczej. Łagodniej,
jakby ten jeden, jedyny raz naprawdę pragnął porozmawiać z Barrym. Tyle że sam
Barry nie zamierzał odpowiedzieć ojcu. Kłamać nie wypadało, prawdy pewnie by
nie zniósł. Dlatego też Barry odwrócił się do niego plecami i znów ruszył w
kierunku lasu.
Świst przemknął mu obok ucha. Coś
walnęło w drzewo, zostawiając czarną, cienką wyrwę.
— Nie ruszaj się! — wyjęczał młody. —
Zostań i odpowiedz panu Malonowi! — krzyknął przez łzy.
Broń soniczną trzymał nieudolnie,
jeszcze gorzej niż wcześniej. Jego ręka drżała tak bardzo, że celował dosłownie
wszędzie. Przerażeni policjanci odsunęli się od niego, jak najdalej tylko
potrafili. Barry nie ruszył się z miejsca.
— Nie trafisz we mnie — zwrócił się do
młodego. — Śmierć mnie nie lubi. Zostało mi jeszcze wiele lat życia.
Otworzył ekran i włączył aplikację
wiekową. Do śmierci wciąż mu pozostało dokładnie sto jeden lat.
— Niemożliwe — wyszeptał Malone. — Jak…
Ty…
Pozostali funkcjonariusze wytrzeszczyli
oczy ze zdumienia.
— Nie! — ryknął w odpowiedzi młody. — Nie
zrobisz mi tego. Nie odejdziesz. My… On mi powiedział, że wyzdrowieję.
On?,
pomyślał
Barry, lekko zdezorientowany słowami młodego. Policjant na potwierdzenie swoich
słów, zdjął gazę. Rana postrzałowa zagoiła się. Skóra powróciła do dawnego
kolorytu, a nawet wyglądała na zdrowszą niż wcześniej. Młody uśmiechnął się
szeroko, niemal szaleńczo, a potem zwrócił w kierunku powietrza:
— Dziękuję, wiem, że mi pomożesz mi z
nim.
Młody złapał za pistolet, tak jak
nauczył go Barry i strzelił. W ostatniej chwili schylił się, unikając
postrzału. Barry złapał za swoją broń, lecz drugi z policjantów posłał w jego
kierunku wiązkę półsoniczną, która wytrąciła mu ją z rąk. Spojrzał wściekle na
mężczyznę, ale ten nie wyglądał na przestraszonego. Raczej cieszył się z
ozdrowienia młodego. Co gorsza, wszyscy wydawali się stać po tej samej stronie.
Barry został sam.
— On mi mówi, że damy sobie z tobą
radę. Jesteś słaby. Nie umiesz walczyć — mówił młody dalej. — Poza tym nikt cię
tu nie chce. — Jego wzrok krążył gdzieś wokoło. Był nieobecny. Nie mógł złapać
z nikim kontaktu, aż w końcu zamarł.
W oczach młodego Barry dostrzegł coś
niepokojącego — swoiste szaleństwo, które kryło się za pozornie niewinnym
dzieciakiem. Zauważył w nich coś jeszcze. Jakiś dziwny cień, który wychodził
czarnym wężem z tęczówki i kończył się gdzieś za głową młodego.
— Dobra, młody, wystarczy — odezwał się
jeden z policjantów. — Nastraszyłeś tego gówniarza i chwała ci za to, ale rząd
zainteresuje się zniknięciem jeszcze jednej osoby.
Pozostali zgodnie kiwnęli. Młody wziął
głęboki wdech, a potem wypowiedział stanowcze:
— Nie.
Policjant sięgnął po broń soniczną,
lecz jego ręka zamarła przy futerale. Pomacał go, najpierw spokojnie, potem
coraz bardziej nerwowo, aż w końcu ściągnął go z pasa i pokazał pozostałym. Był
pusty. Wszyscy spojrzeli na młodego. Trzymał dwie bronie w dłoniach.
Malone i reszta funkcjonariuszy cofnęła
się przerażona. Odruchowo sprawdzili, czy mają swoje bronie. Barry wykorzystał
zamęt i przykucnął, by zabrać swój pistolet soniczny. Model XXAA. Nawet jeśli
młody go zabierze, nie zdoła poradzić sobie z wystrzałem, spudłuje. Lufa
wylotowa na pocisk soniczny była zdecydowanie cieńsza od modeli, z których
korzystała obecnie policja. Dodatkowo był zaopatrzony w blokadę, której obowiązek
znieśli piętnaście lat temu.
— Nie ruszaj się — rozkazał młody.
Wyciągnął przed siebie obie dłonie.
Klasnął w nie i wszystkie bronie soniczne wyrosły pod jego skóry. Zalepione
krwią opadły na trawę. Młody otrzepał ręce z resztek krwi, po czym sięgnął po
pierwszą z broni.
— To jest niesamowite. — Zaśmiał się. —
Myślałem, że… Nie, nie, nie, jakie to cudownie. Nie widzicie tego? — Wskazał za
siebie, wprost na ciemny kształt. Poruszył się. — Ta przepaść… — przetarł twarz
— to zupełnie co innego. To niesamowite — powiedział, podskakując i klaszcząc w
dłonie.
— Czym jest to coś? — zapytał Barry,
wskazując niepewnie palcem na ciemny kształt.
— Ty… — zaczął niepewnie młody —
odezwałeś się — dokończył. Oczy otworzył szeroko ze zdziwienia. — W końcu się
odezwałeś, coś niesamowitego. I widzisz to coś, prawda? On rozciąga ogon i
jakoś tak… wszystko łapie. Magia. Nie, nie magia, ona nie istnieje. Wiecie, ile
to stwarza możliwości? Możemy zrobić wszystko.
Barry zbliżył się do młodego. Nie
zareagował. Nie miał przecież niczego, co mógł mu zabrać. Policjant złapał za
swoją broń i wycelował prosto w pierś Barry’ego. Ten jednak nie przystanął.
Szedł dalej, pewnym i stanowczym krokiem zmierzając ku młodemu, który coraz
bardziej drżał. Z początku sam się cofnął, lecz gdy zauważył za sobą przepaść,
zamarł w miejscu. Broń stuknęła o pierś Barry’ego.
— Strzelę — ostrzegł młody.
Barry odepchnął broń na bok. Młody
podążył za nią wzrokiem i na moment stracił uwagę na to, co się dzieje wokół.
Barry popchnął go delikatnie. Zachwiał się na samym skraju przepaści. Machał
rękoma, aby odzyskać równowagę, lecz w pewnym momencie po prostu poleciał w
kierunku czarnej, niekończącej się głębi.
Policjanci wstrzymali oddech. Malone
otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nawet on nie zdołał znaleźć właściwych
słów. Pogrążył się więc w milczeniu, jak pozostali. A Barry przeszedł obok nich
i zniknął w lesie, skąd zaczął uciekać. Nie planował tego. Nie zamierzał zabić
młodego, ale tak wyszło…
— Na MUR, co ja zrobiłem? — zdał sobie
sprawę z tego, co uczynił. Przystanął przy czterech drzewach wyznaczających
cztery kierunki świata i oparł się głową o wschód.
Zrobiło mu się gorąco, jakby nagła
gorączka pochwyciła jego ciało. Ręka, na której znajdowało się urządzenie,
piekła go. Gorzej niż kiedykolwiek w życiu, a przecież trzy razy udało mu się
przerwać połączenia z nerwami. Nie, tym razem to było coś innego. Czyżby system
wykrył zabójstwo? Może już umieścili go na liście poszukiwanych i za moment
trafi do więzienia.
Barry zastanowił się przed moment. Czy
w ogóle w strefie OMEGA było jakieś więzienie? Kojarzył budynek, ale jeszcze
zanim się urodził przerobili go na dom starców. Więc co? Czekała go
natychmiastowa kara śmierci? Nie, w to też nie wierzył. Kto miał niby wykonać
wyrok?
Na razie uznał, że jest bezpieczny.
Dlatego też wyprostował się i wziął kilka głębokich wdechów. Dłoń zacisnął na
nadgarstku i wyszedł z lasu, kierując się wprost do domu. Nie, nawet nie do
domu, do pani Alby. W tej sytuacji tylko ona posiadała wystarczające
uprawnienia, by mu pomóc. Wszedł na pierwszą z platform — nie zadziałała.
Stanął na drugiej, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie usterka tylko jednego z
kwadratów. Niestety, i drugim nie ruszył do domu. Kolejnych nie próbował
sprawdzać. Ruszył o własnych siłach, przemierzając całe osiedle ścieżką, która
do tej pory przemieszczała się samoczynnie.
Udało mu się dotrzeć do domu znacznie
szybciej niż się spodziewał. Z początku wpisał kod zabezpieczający na drzwiach,
lecz okazało się, że są nadal zamknięte. Westchnął ciężko. Usiadł na schodku i
pochylił czoło ku ziemi. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Oczywiście, że nie
mógł wejść do środka, przecież ledwo zdążył wyjść, nim zablokowali wszystkie
mieszkania.
— Błagam, niech pani mnie zauważy… —
szepnął cicho.
Podniósł się i zapukał do drzwi kilka
razy. Nic się nie stało, więc zaczął walić w nie mocniej.
— Pani Albo, proszę otworzyć! — ryknął,
ale znów zastał tylko ciszę.
Zachwiał się. Odruchowo cofnął się w
tył. Jego noga ześlizgnęła się ze stopnia i poleciał w kierunku chodnika.
Rąbnął tyłem głowy w twardą powierzchnię, a potem krzyknął z bólu, który
sparaliżował go na moment. Nie mógł poruszyć nogami ani rękoma. Próbował,
starał się, lecz nic nie chciało go słuchać.
— Jakby kózka nie skakała, to by nóżki
nie złamała — usłyszał za sobą. Wydawało mu się, że głos należy do pani Alby.
Nie był pewien. Odchylił trochę głowę do tyłu, na ile mógł. Postać opływała w
promieniach słonecznych.
Barry zmrużył oczy i w tym samym
momencie tajemnicza postać nałożyła na jego twarz chustę. Pochyliła się, a
potem już tylko poczuł ukłucie w okolicy zgięcia ręki, tej samej na której
znajdowało się urządzenie.
— Dobranoc…
Wiem, że długo rozdziału nie było. Wybaczcie, ale znów muszę ogarnąć swoje życie, a ono niekoniecznie chce się ogarnąć :(
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz