[BAEL] #6

Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami

BARRY

Barry zamknął teczkę i włożył ją z powrotem do pudła, które odstawił na miejsce. Wolał poczekać z przepisywaniem do czasu, kiedy załatwi sobie ekran i lepsze oświetlenie. Na razie wolał wrócić, wykąpać się i trochę odpocząć przed kolejnym dniem pracy.
Archiwum zamknął na klucz, a potem szarpnął za klamkę, by sprawdzić, czy nikt niepowołany przypadkiem nie wejdzie do jego królestwa. Automatyczne schody wciąż nie działały. Mógł tylko wzruszyć ramionami.
Wrócił na górę o własnych siłach. Dopiero na pierwszym piętrze poczuł, jak sucho i ciepło jest w wyżej położonych pomieszczeniach. Następnym razem pomyśli o wzięciu czegoś cieplejszego i wygodniejszego. Szkoda było marnować ulubione tuniki na zabawy w archiwum.
— Zamówienie — przypomniał sobie, kiedy już wychodził z budynku.
Nagle usłyszał wrzask. Rozejrzał się wokoło. Tłumy ludzi biegły przez poruszające się we wszystkie strony platformy. Wpadali na siebie, jeden przez drugiego. Jakaś kobieta upadła na ziemie — mężczyzna kopnął ją w twarz, dziewczyna stanęła na brzuchu, jakiś dziadek laskę wsadził w jej oko. Wrzasnęła, wyciągając dłoń w błaganiu, aby ktoś chwycił za nią i wyciągnął ją tego piekła. Przez moment wydawało się, że patrzy wprost na Barry'ego, lecz było to zabawne złudzenie. Czekała na kogoś. Szukała pomocy, która nie nadchodziła. A Barry patrzył na stratowaną kobietę i się uśmiechał. Powolna śmierć, bolesna, spowodowana przez przypadkowych ludzi, którzy są nieświadomi tego, że zabijają niewinną osobę. Och, dla Barry’ego był to cudowny widok, a kiedy kolejna osoba upadła, nie umiała powstrzymać śmiechu. Szybko jednak zasłonił usta dłonią. Nie śmiej się, nie śmiej, powtarzał sobie w myślach.
— Prosimy o zachowanie spokoju — roznosiły się ogłoszenia przez strefę OMEGĘ.
Tłum przebiegł przez uniwersytecki plac. Rzucili się ku drzwiom wydziału medycznego, nieustannie oglądając się przez ramię, jakby ktoś bądź coś goniło ich. Jednak za tymi ludźmi nie było niczego. Barry zastanawiał się, czy ma się śmiać, martwić, niepokoić czy może zignorować żałosną reakcję ludzi, którzy uciekli przed czymś, co nie istniało.
— Stąd nie ma wyjścia — zwrócił im uwagę Barry, ale tak cicho, że nikt nie zdołał go usłyszeć.
Musiał sprawdzić, co się wydarzyło. Otworzył klapę od ręki i stuknął w ekran, lecz pojawił się na nim tylko zaśnieżony obraz.
Zadrżał. Uśmiech zbladł i zaraz zastąpił go niepokój, który w pierwszym odruchu zachęcił Barry’ego, by dołączył do tłumu. Jeszcze nigdy ekran się nie zepsuł. Zawsze działał.
Jeszcze raz spróbował go uruchomić. Postukał parę razy jego powierzchnię i nagle pojawił się jeden, wielki komunikat wypisany czerwonymi literami. „Czas zatrzymał się dokładnie na dwanaście minut i dwanaście sekund. Prosimy o zachowanie spokoju” — głosił.
Tłum zamarł. Najpierw dziecko zauważył powrót, potem jakiś dorosły i tak domino ciągnęło się między kolejnymi osobami, które ogłaszały, że koniec świata nie nastąpi.
Barry cofnął się o krok i odetchnął z ulgą. Gdyby nie archiwum, gdyby nie odwrócona uwaga, sam poddałby się panice. Dziękował w duchu profesor Lilianie za to, że nieświadomie uratowała mu życie. Jednak inni mieli miej szczęścia. Pierwsze ciało leżało przy fontannie. Drugie dotykali ludzie na środku ulicy. Trzecie niosła platforma, po chodniku, na oczach wszystkich ludzi, którzy stali obok. Niedowierzanie wymalowało się na twarzach zebranych. Z początku nie pojmowali, co się wydarzyło, ale z czasem do kolejnych osób docierała śmierć, w tym do Barry’ego.
— Eliot, błagam… Eliot… — Wybrał numer do przyjaciela i zaczął biec przez platformy, czekając na odzew od przyjaciela. — Eliot, Eliot, Eliot — powtarzał jego imię, lecz w końcu przyszła tylko jedna wiadomość.
— Śmierć… — rozległ się kobiecy głos z głośników — poniosło piętnaście osób. Pierwsza ofiara, Eliot. Druga… — Barry dłużej nie słuchał.
Osunął się na platformę i jęknął żałośnie. Wciąż dzwonił, na nowo wybierał numer, lecz cisza nadal trwała. Jedno łkanie za drugim przybywało wraz ze łzami, które zaczęły spływać po policzkach Barry’ego. Dlaczego płakał? Przecież Eliot wciąż żył. To ktoś inny. Ktoś się pomylił. Źle zapisali imię. Źle je wymówili. Popełnili błąd. Pomyłka. Nieuwaga. Wybaczy im. Nawet przestanie się śmiać ze śmierci innych, ale niech powiedzą, że to nie Eliot zginął. Nie muszą przepraszać, wybaczy im… Wybaczy…
Komunikat nadano jeszcze raz, lecz imienia nie zmienili. Barry wciął głęboki wdech i pokręcił głową, rozglądając się wokoło. Głupi krawat, głupie spodnie i do tego fajna marynarka, rozpozna w tłumie na pewno. Nikogo takiego jednak nie znalazł…

***

Barry wpisał kod zabezpieczający nad drzwiach od mieszkania. Wyskoczył mu pierwszy błąd. Syknął ze złości, a potem uderzył delikatnie pięścią o ścianę. Uspokój się, powtarzał sobie bez ustanku w myślach, wierząc, że Eliot wciąż żyje. Nie zostawiłby go bez pożegnania. Poza tym poszedł do lasu, gdzie był bezpieczny. To w centrum ludzie zginęli, nie poza nim.
Wziął głęboki wdech i jeszcze raz wystukał kod. Pojawił się kolejny sygnał ostrzegawczy. Jeszcze raz się pomyli i nie wejdzie do mieszkania, dlatego zastanowił się przez moment. Ojciec nie zmienił hasła, nie mógł tego zrobić w środku tygodnia, po wyjściu Barry’ego na uczelnię. Pomylił kolejność? Nie, w to też nie wierzył.
Otworzył klapę od ręki i otworzył dokument z listą kodów, które ojciec używał przez ostatni miesiąc. Przy jednym z nich zauważył małą uwagę. „Jeśli coś się wydarzy, zacznij od końca” — brzmiał napis, który widniał gdzieś na początku listy kodów. Coś się wydarzyło, więc chyba w tej sposób poprawił zabezpieczenia.
Barry spróbował w ten sposób. Drzwi od razu się otworzyły. Zdjął z siebie tunikę i rzucił ją gdzieś na podłogę. Zajrzał do kuchni. Na lodówce już wisiał rozkład dnia. Wyszarpnął kartkę papieru spod magnesu. Ojciec zaplanował nawet w najmniejszych szczegółach cały jego dzień, a najgorsze, że uwzględnił fakt, że Eliot nie żyje.
— „Nie szukaj go, weź się za naukę” — przeczytał z niedowierzaniem w głosie. Fuknął, a potem złapał kartkę za brzegi i porwał ją na kilka kawałków. Ten jeden raz nie wepnie niczego do segregatora.
Wrzucił podarty papier do śmieci i zajrzał do lodówki. Było w niej pusto. Sprawdził jeszcze zamrażarkę. Ojciec wywalił z niej wszystko.
Barry otarł mokre czoło. Było gorzej niż myślał, dużo gorzej. Nawet w najgorszych koszmarach nigdy ojciec nie wyrzucił zdatnego do spożycia jedzenia. Czy te dwanaście minut i dwanaście sekund doprowadziło go do takiego szaleństwa? Może nie powinien się temu dziwić, w mediach już wspominano o końcu świata, choć od godziny nie wydarzyło się nic, co potwierdziłoby snute przez naukowców teorie. Chyba że jeszcze o niczym nie usłyszał…
Sprawdził ekran. Ku jego uldze, wciąż działał. Przeszedł bezpośrednio do działu „ogłoszenia” i przejrzał ostatnie komunikaty, których nie odczytał przez wyciszony dźwięk w tej części urządzenia. Ustawił melodię tylko do powiadomień związanych z Eliotem. Ten jednak jeszcze nie raczył się odezwać.
Barry włączył pierwszy, najnowszy film zamieszczony bezpośrednio przez reprezentantkę rządu. Opasła, ale nadal piękna, zadbana kobieta weszła na dywan ułożony na samym skraju lasu. Barry niepewnie wyjrzał przez okno. To było to samo miejsce, z którego zawsze swoją wędrówkę zaczynał Eliot. Zadrżał z niepokoju i złych przeczuć. Dlaczego wszystko musiało się walić? Dlaczego każda, nowa wiadomość próbowała go zapewnić, że Eliot nie żyje…
— Rząd dba o wszystkich obywateli — zaczęła mówić. — Nie byliśmy jednak w stanie zapobiec tragedii, która pochłonęła do tej pory piętnaście istnień. Tragedia ta dotknęła nas znienacka. Cieszyliśmy się wszyscy pięknym dniem, pracowaliśmy, uczyliśmy, niektórzy wracali do domów, do rodzin, ale w pewnym momencie ekrany padły — zamilkła na moment. Rozejrzała się po zaniepokojonych twarzach zebranych ludzi. Usta zacisnęła w wąską linijkę, oczy przymknęła, jakby dusiła w sobie ból. — Mój syn też tam zginął. — Wskazała palcem na miasto. — Nie tylko on. Wiele osób kogoś straciło, a wszystko przez jakiś błąd, którego nikt nie zdołał przewidzieć. A co gorsza, na tym się nie skończyło. Klęska dopadła nas w najgorszym momencie, a po chwili nastąpiła druga… — Wzięła głęboki wdech i wykrzyczała: — Połowa lasu strefy OMEGA zniknęła w czeluściach przepaści. Nie było trzęsienia ziemi, nie odnotowano żadnych niepokojących ruchów pod ziemią, ale mimo to ona zapadła się i pochłonęła życie jednego z naszych synów, Eliota.
Ręka Barry’ego opadła bezwładnie. To była matka Eliota? Umalowana i dobrze ubrana… Wyglądała inaczej, niepodobnie do siebie, a ta cała przemowa? Jak w nią uwierzy, kiedy słowa wypowiadane z jej ust były tylko stekiem bzdur. Ta kobieta nigdy nie żałowałaby śmierci Eliota, wręcz przeciwnie, świętowałaby jego zgon.
— Błagam, przynajmniej przeżyj, żeby ją wkurzyć, błagam. Błagam. Błagam, Eliot…
Ściągnął gumkę do włosów. Pękła między jego palcami. Ze złości cisnął ją gdzieś w kąt, a potem wrzasnął na całe mieszkanie. A dzień zapowiadał się tak pięknie… Tylko musiał w pewnym momencie przerodzić się w prawdziwy koszmar…
Usiadł na krześle, na tym samym, na którym ostatni raz siadła matka. Nawet wyżłobił nożem iksa, żeby pamiętał, które to. położył głowę na blat. Słyszał, jak serce dudni w jego piersi, ale z czasem wszystko się uspokoiło.
Eliot wróci — w to wierzył i nadal wierzy. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Póki nie pokażą mu ciała, póki nie pożegna go w krematorium i nie rozrzuci jego prochów na polach, nie zgodzi się z tym, że umarł. Nie Eliot, tylko nie on.
Włączył ekran i zamknął powiadomienia. Przybyły kolejne cztery. Nawet pomiędzy dostał wiadomość od ojca, ale od razu ją skasował. O drugiej miał zaplanowany obiad, lodówka świeciła pustkami. Na trzecią powinien pójść do pani Alby i porozmawiać na temat badań sonicznych i ich wpływu na układ rozrodczy. Później czas wolny, a o szóstej? O szóstej ojciec kazał mu przejrzeć notatki sprzed czternastu lat. Zerknął tylko raz na rozkład, ale był pewien, że to o nie chodziło ojcu. Czyżby chciał rozgrzebać sprawę zaginięcia matki?
Barry się zaśmiał. Ojciec przestał go zaskakiwać lata temu, ale chyba nadszedł czas, by zmienić zdanie na ten temat. Nie zamierzał jednak mu pomóc — nie tylko dlatego, że nie chciał, wyrzucił wszystkie notatki po tygodniu, kiedy matka nie wróciła w obiecanym czasie.
— „Gdzie ona jest? Obiecała wrócić. Kończy mi się rozkład. Muszę dostać się do szkoły numer dwa” — powtórzył słowa, które wypowiedział tamtego dnia.
Barry odruchowo dotknął policzka. Po raz pierwszy i ostatni w życiu zaznał wtedy twardej, policyjnej ręki ojca.
— Nadal boli — szepnął, kiedy przejechał palcem po miejscu, na którym została cienka, ledwo wyczuwalna blizna. Lekarze nie wyleczyli go do końca, bo należała mu się odpowiednia pamiątka.
— UWAGA! UWAGA! UWAGA! — rozległ się ponownie komunikat. — Prosimy zostać w domach. Drzwi zostaną zabezpieczone. Na zewnątrz może przebywać tylko policja i rząd. Platformy zostaną wyłączone. UWAGA! UWAGA! UWAGA! — ogłosiła kobieta, a potem jeszcze raz wszystko powtórzyła.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!