Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami
BARRY
Barry zamknął teczkę i włożył ją z
powrotem do pudła, które odstawił na miejsce. Wolał poczekać z przepisywaniem
do czasu, kiedy załatwi sobie ekran i lepsze oświetlenie. Na razie wolał
wrócić, wykąpać się i trochę odpocząć przed kolejnym dniem pracy.
Archiwum zamknął na klucz, a potem
szarpnął za klamkę, by sprawdzić, czy nikt niepowołany przypadkiem nie wejdzie
do jego królestwa. Automatyczne schody wciąż nie działały. Mógł tylko wzruszyć
ramionami.
Wrócił na górę o własnych siłach.
Dopiero na pierwszym piętrze poczuł, jak sucho i ciepło jest w wyżej położonych
pomieszczeniach. Następnym razem pomyśli o wzięciu czegoś cieplejszego i
wygodniejszego. Szkoda było marnować ulubione tuniki na zabawy w archiwum.
— Zamówienie — przypomniał sobie, kiedy
już wychodził z budynku.
Nagle usłyszał wrzask. Rozejrzał się
wokoło. Tłumy ludzi biegły przez poruszające się we wszystkie strony platformy.
Wpadali na siebie, jeden przez drugiego. Jakaś kobieta upadła na ziemie —
mężczyzna kopnął ją w twarz, dziewczyna stanęła na brzuchu, jakiś dziadek laskę
wsadził w jej oko. Wrzasnęła, wyciągając dłoń w błaganiu, aby ktoś chwycił za nią i wyciągnął ją tego piekła. Przez moment wydawało się, że patrzy wprost na Barry'ego, lecz było to zabawne złudzenie. Czekała na kogoś. Szukała pomocy, która nie nadchodziła. A Barry patrzył na stratowaną kobietę i się uśmiechał.
Powolna śmierć, bolesna, spowodowana przez przypadkowych ludzi, którzy są
nieświadomi tego, że zabijają niewinną osobę. Och, dla Barry’ego był to cudowny
widok, a kiedy kolejna osoba upadła, nie umiała powstrzymać śmiechu. Szybko
jednak zasłonił usta dłonią. Nie śmiej
się, nie śmiej, powtarzał sobie w myślach.
— Prosimy o zachowanie spokoju —
roznosiły się ogłoszenia przez strefę OMEGĘ.
Tłum przebiegł przez uniwersytecki
plac. Rzucili się ku drzwiom wydziału medycznego, nieustannie oglądając się przez ramię, jakby ktoś bądź coś goniło ich. Jednak za tymi ludźmi nie było niczego. Barry zastanawiał się, czy ma się śmiać, martwić, niepokoić czy może zignorować żałosną reakcję ludzi, którzy uciekli przed czymś, co nie istniało.
— Stąd nie ma wyjścia — zwrócił im
uwagę Barry, ale tak cicho, że nikt nie zdołał go usłyszeć.
Musiał sprawdzić, co się wydarzyło.
Otworzył klapę od ręki i stuknął w ekran, lecz pojawił się na nim tylko zaśnieżony
obraz.
Zadrżał. Uśmiech zbladł i zaraz
zastąpił go niepokój, który w pierwszym odruchu zachęcił Barry’ego, by dołączył
do tłumu. Jeszcze nigdy ekran się nie zepsuł. Zawsze działał.
Jeszcze raz spróbował go uruchomić.
Postukał parę razy jego powierzchnię i nagle pojawił się jeden, wielki
komunikat wypisany czerwonymi literami. „Czas zatrzymał się dokładnie na
dwanaście minut i dwanaście sekund. Prosimy o zachowanie spokoju” — głosił.
Tłum zamarł. Najpierw dziecko zauważył
powrót, potem jakiś dorosły i tak domino ciągnęło się między kolejnymi osobami,
które ogłaszały, że koniec świata nie nastąpi.
Barry cofnął się o krok i odetchnął z
ulgą. Gdyby nie archiwum, gdyby nie odwrócona uwaga, sam poddałby się panice.
Dziękował w duchu profesor Lilianie za to, że nieświadomie uratowała mu życie.
Jednak inni mieli miej szczęścia. Pierwsze ciało leżało przy fontannie. Drugie
dotykali ludzie na środku ulicy. Trzecie niosła platforma, po chodniku, na
oczach wszystkich ludzi, którzy stali obok. Niedowierzanie wymalowało się na
twarzach zebranych. Z początku nie pojmowali, co się wydarzyło, ale z czasem do
kolejnych osób docierała śmierć, w tym do Barry’ego.
— Eliot, błagam… Eliot… — Wybrał numer
do przyjaciela i zaczął biec przez platformy, czekając na odzew od przyjaciela.
— Eliot, Eliot, Eliot — powtarzał jego imię, lecz w końcu przyszła tylko jedna wiadomość.
— Śmierć… — rozległ się kobiecy głos z
głośników — poniosło piętnaście osób. Pierwsza ofiara, Eliot. Druga… — Barry
dłużej nie słuchał.
Osunął się na platformę i jęknął
żałośnie. Wciąż dzwonił, na nowo wybierał numer, lecz cisza nadal trwała. Jedno
łkanie za drugim przybywało wraz ze łzami, które zaczęły spływać po policzkach
Barry’ego. Dlaczego płakał? Przecież Eliot wciąż żył. To ktoś inny. Ktoś się
pomylił. Źle zapisali imię. Źle je wymówili. Popełnili błąd. Pomyłka. Nieuwaga.
Wybaczy im. Nawet przestanie się śmiać ze śmierci innych, ale niech powiedzą,
że to nie Eliot zginął. Nie muszą przepraszać, wybaczy im… Wybaczy…
Komunikat nadano jeszcze raz, lecz
imienia nie zmienili. Barry wciął głęboki wdech i pokręcił głową, rozglądając
się wokoło. Głupi krawat, głupie spodnie i do tego fajna marynarka, rozpozna w
tłumie na pewno. Nikogo takiego jednak nie znalazł…
***
Barry wpisał kod zabezpieczający nad
drzwiach od mieszkania. Wyskoczył mu pierwszy błąd. Syknął ze złości, a potem
uderzył delikatnie pięścią o ścianę. Uspokój
się, powtarzał sobie bez ustanku w myślach, wierząc, że Eliot wciąż żyje.
Nie zostawiłby go bez pożegnania. Poza tym poszedł do lasu, gdzie był
bezpieczny. To w centrum ludzie zginęli, nie poza nim.
Wziął głęboki wdech i jeszcze raz
wystukał kod. Pojawił się kolejny sygnał ostrzegawczy. Jeszcze raz się pomyli i
nie wejdzie do mieszkania, dlatego zastanowił się przez moment. Ojciec nie
zmienił hasła, nie mógł tego zrobić w środku tygodnia, po wyjściu Barry’ego na
uczelnię. Pomylił kolejność? Nie, w to też nie wierzył.
Otworzył klapę od ręki i otworzył
dokument z listą kodów, które ojciec używał przez ostatni miesiąc. Przy jednym
z nich zauważył małą uwagę. „Jeśli coś się wydarzy, zacznij od końca” — brzmiał
napis, który widniał gdzieś na początku listy kodów. Coś się wydarzyło, więc
chyba w tej sposób poprawił zabezpieczenia.
Barry spróbował w ten sposób. Drzwi od
razu się otworzyły. Zdjął z siebie tunikę i rzucił ją gdzieś na podłogę.
Zajrzał do kuchni. Na lodówce już wisiał rozkład dnia. Wyszarpnął kartkę
papieru spod magnesu. Ojciec zaplanował nawet w najmniejszych szczegółach cały
jego dzień, a najgorsze, że uwzględnił fakt, że Eliot nie żyje.
— „Nie szukaj go, weź się za naukę” —
przeczytał z niedowierzaniem w głosie. Fuknął, a potem złapał kartkę za brzegi
i porwał ją na kilka kawałków. Ten jeden raz nie wepnie niczego do segregatora.
Wrzucił podarty papier do śmieci i
zajrzał do lodówki. Było w niej pusto. Sprawdził jeszcze zamrażarkę. Ojciec
wywalił z niej wszystko.
Barry otarł mokre czoło. Było gorzej
niż myślał, dużo gorzej. Nawet w najgorszych koszmarach nigdy ojciec nie
wyrzucił zdatnego do spożycia jedzenia. Czy te dwanaście minut i dwanaście
sekund doprowadziło go do takiego szaleństwa? Może nie powinien się temu
dziwić, w mediach już wspominano o końcu świata, choć od godziny nie wydarzyło
się nic, co potwierdziłoby snute przez naukowców teorie. Chyba że jeszcze o
niczym nie usłyszał…
Sprawdził ekran. Ku jego uldze, wciąż
działał. Przeszedł bezpośrednio do działu „ogłoszenia” i przejrzał ostatnie
komunikaty, których nie odczytał przez wyciszony dźwięk w tej części
urządzenia. Ustawił melodię tylko do powiadomień związanych z Eliotem. Ten
jednak jeszcze nie raczył się odezwać.
Barry włączył pierwszy, najnowszy film
zamieszczony bezpośrednio przez reprezentantkę rządu. Opasła, ale nadal piękna,
zadbana kobieta weszła na dywan ułożony na samym skraju lasu. Barry niepewnie
wyjrzał przez okno. To było to samo miejsce, z którego zawsze swoją wędrówkę
zaczynał Eliot. Zadrżał z niepokoju i złych przeczuć. Dlaczego wszystko musiało
się walić? Dlaczego każda, nowa wiadomość próbowała go zapewnić, że Eliot nie
żyje…
— Rząd dba o wszystkich obywateli —
zaczęła mówić. — Nie byliśmy jednak w stanie zapobiec tragedii, która
pochłonęła do tej pory piętnaście istnień. Tragedia ta dotknęła nas znienacka.
Cieszyliśmy się wszyscy pięknym dniem, pracowaliśmy, uczyliśmy, niektórzy
wracali do domów, do rodzin, ale w pewnym momencie ekrany padły — zamilkła na
moment. Rozejrzała się po zaniepokojonych twarzach zebranych ludzi. Usta
zacisnęła w wąską linijkę, oczy przymknęła, jakby dusiła w sobie ból. — Mój syn
też tam zginął. — Wskazała palcem na miasto. — Nie tylko on. Wiele osób kogoś
straciło, a wszystko przez jakiś błąd, którego nikt nie zdołał przewidzieć. A
co gorsza, na tym się nie skończyło. Klęska dopadła nas w najgorszym momencie,
a po chwili nastąpiła druga… — Wzięła głęboki wdech i wykrzyczała: — Połowa
lasu strefy OMEGA zniknęła w czeluściach przepaści. Nie było trzęsienia ziemi,
nie odnotowano żadnych niepokojących ruchów pod ziemią, ale mimo to ona zapadła
się i pochłonęła życie jednego z naszych synów, Eliota.
Ręka Barry’ego opadła bezwładnie. To
była matka Eliota? Umalowana i dobrze ubrana… Wyglądała inaczej, niepodobnie do
siebie, a ta cała przemowa? Jak w nią uwierzy, kiedy słowa wypowiadane z jej
ust były tylko stekiem bzdur. Ta kobieta nigdy nie żałowałaby śmierci Eliota,
wręcz przeciwnie, świętowałaby jego zgon.
— Błagam, przynajmniej przeżyj, żeby ją
wkurzyć, błagam. Błagam. Błagam, Eliot…
Ściągnął gumkę do włosów. Pękła między
jego palcami. Ze złości cisnął ją gdzieś w kąt, a potem wrzasnął na całe
mieszkanie. A dzień zapowiadał się tak pięknie… Tylko musiał w pewnym momencie
przerodzić się w prawdziwy koszmar…
Usiadł na krześle, na tym samym, na
którym ostatni raz siadła matka. Nawet wyżłobił nożem iksa, żeby pamiętał,
które to. położył głowę na blat. Słyszał, jak serce dudni w jego piersi, ale
z czasem wszystko się uspokoiło.
Eliot wróci — w to wierzył i nadal
wierzy. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Póki nie pokażą mu ciała, póki nie
pożegna go w krematorium i nie rozrzuci jego prochów na polach, nie zgodzi się
z tym, że umarł. Nie Eliot, tylko nie on.
Włączył ekran i zamknął powiadomienia.
Przybyły kolejne cztery. Nawet pomiędzy dostał wiadomość od ojca, ale od razu
ją skasował. O drugiej miał zaplanowany obiad, lodówka świeciła pustkami. Na
trzecią powinien pójść do pani Alby i porozmawiać na temat badań sonicznych i
ich wpływu na układ rozrodczy. Później czas wolny, a o szóstej? O szóstej
ojciec kazał mu przejrzeć notatki sprzed czternastu lat. Zerknął tylko raz na
rozkład, ale był pewien, że to o nie chodziło ojcu. Czyżby chciał rozgrzebać
sprawę zaginięcia matki?
Barry się zaśmiał. Ojciec przestał go
zaskakiwać lata temu, ale chyba nadszedł czas, by zmienić zdanie na ten temat.
Nie zamierzał jednak mu pomóc — nie tylko dlatego, że nie chciał, wyrzucił
wszystkie notatki po tygodniu, kiedy matka nie wróciła w obiecanym czasie.
— „Gdzie ona jest? Obiecała wrócić.
Kończy mi się rozkład. Muszę dostać się do szkoły numer dwa” — powtórzył słowa,
które wypowiedział tamtego dnia.
Barry odruchowo dotknął policzka. Po
raz pierwszy i ostatni w życiu zaznał wtedy twardej, policyjnej ręki ojca.
— Nadal boli — szepnął, kiedy
przejechał palcem po miejscu, na którym została cienka, ledwo wyczuwalna
blizna. Lekarze nie wyleczyli go do końca, bo należała mu się odpowiednia
pamiątka.
— UWAGA! UWAGA! UWAGA! — rozległ się
ponownie komunikat. — Prosimy zostać w domach. Drzwi zostaną zabezpieczone. Na
zewnątrz może przebywać tylko policja i rząd. Platformy zostaną wyłączone.
UWAGA! UWAGA! UWAGA! — ogłosiła kobieta, a potem jeszcze raz wszystko
powtórzyła.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz