[BAEL] #5

Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami

BARRY

Barry spakował swoje rzeczy i w milczeniu wyszedł z sali wykładowej. Zamknął za sobą drzwi. Jeszcze na moment przystanął przed pomieszczeniem. Powoli docierało do niego, że właśnie złożył obietnicę, którą niewątpliwie kiedyś złamie. „I nigdy więcej nie pojaw się na moim wykładzie” — właśnie to chciała na nim wymusić profesor Liliana. Nie, że dać szansę na lepsze życie, naprawić błędy z przeszłości czy spełnić dobry uczynek, a wygonić z zajęć, aby nigdy więcej nie przeszkadzał innym studentom. No nic, jakoś sobie poradzi.
Podwinął rękaw od bluzy i sprawdził na ekranie, jak dojść do archiwum. Według planów budynku powinno się znajdować w piwnicy, tuż przy starej palarni. Zajdzie pewnie jeszcze wcześniej do sprzątacza i poprosi o jakieś rękawiczki i maseczkę. Nawet nie chciał myśleć, w jakim stanie są papiery. Kurz gromadził się na nim przez lata, jak nie dziesiątki. Mógł też spodziewać się wilgoci, a ona nie współpracowała z jego prostymi, długimi włosami. Na takie wypadki jednak nosił ze sobą gumkę do włosów, zawsze w lewej kieszeni spodni.
Wyciągnął ją i zebrał wszystkie włosy w jeden, ogromny kok. Od zeszłego lata znów urosły, teraz sięgały mu już po pas, tylko zmieniły odrobinę kolor. Wcześniej cieszył się z jasnego, naturalnego koloru. Mało kogo można spotkać z takim odcieniem. Tylko teraz mu trochę pociemniały. Trudno, ale nie rozumiał, dlaczego nie urósł ani o kawałek. W jego wieku mężczyźni zazwyczaj sięgali meta osiemdziesiąt. Nawet Eliot, który po babce odziedziczył dawno—azjatycką krew miał metr siedemdziesiąt dwa, a on? Ledwo metr sześćdziesiąt. Bał się, że minie parę lat i włosy staną się dłuższe od niego samego. Do tego był chudy. Ile nie jadł, ile nie próbował przytyć, zawsze sama skóra i kości. Jak on wydźwiga te wszystkie pudła? Jakoś…
Ruszył do sprzątacza. Oczywiście mężczyzna siedział przy otwartych drzwiach, kanciapie, przy samych schodach na parterze, z której cuchnęło starymi chemikaliami. Wszedł do środka i poprosił:
— Rękawiczki i maska, praca w archiwum.
Sprzątacz popatrzył na niego krzywo.
— Dla dziewczyny to chyba nie jest zbyt dobra robota.
Barry otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Spojrzał na luźną tunikę i ciasne jeansy, które założył tego dnia. Może nie wyglądał prawdziwego mężczyznę, ale jeszcze nikt go nie pomylił z kobietą.
— Jestem facetem — odparł ostrym tonem. — Raczej nie dam panu sprawdzić, ale proszę mi wierzyć, że penisa mam na miejscu.
Sprzątacz schylił się i sięgnął po okulary. Wytarł zakurzone szkiełka starą chusteczką, a potem znów przyjrzał się Barry’emu.
— Ech, dalej wyglądasz jak baba — skomentował złośliwie. — Weź trochę przytyj.
Miał ochotę zabić tego człowieka…
— Maseczka i rękawiczki — powtórzył, oby ostatni raz, bo Barry’emu powoli brakowało sił.
— Tak, tak, tak, już, już. Powodzenia życzę, bo brud i smród tam, jakich mało. Od kiedy zacząłem tu pracować, nikt tam nie zaglądał. — Zaczął szukać rękawiczek i maski w tekturowym pudle. — A nie, przepraszam. Dołożyli tam tylko pudło po tym zaginięciu. Tej całej Dale, czy jak jej tam było.
— Naprawdę? — tym razem się zainteresował. Podszedł bliżej do sprzątała i jeszcze zapytał: — Duże było?
— Właśnie nie. Może z jedną teczkę tam włożyli, nic więcej. No, masz. — Podał Barry’emu wszystko, o co prosił. — Dwie godziny dziennie maksymalnie, bo nabawisz się czegoś niedobrego. Poza tym uważaj. Ubezpieczenie uczelniane na pewno cię obejmie. Nie polecam chodzić tam z rana, straszna wilgoć. Nie ma tam żadnego ekranu, ale dzisiaj to sobie tylko ogarnij działanie zamka. Dostałeś klucze?
— Tak, profesor Liliana mi dała.
Sprzątacz wybuchnął śmiechem.
— Pozbyła się ciebie, prawda? Zaraz się posikam ze śmiechu. Zawsze tak robi ta stara baba. Jak jej jakiś student nie przypasuje, won z nim. Takiego jednego to zaprowadziła do rektora i wiesz, co się stało? Popracował jako asystent z dwa lata i rektor załatwił mu posadę w rządzie. Stara Liliana niemal popłakała się, gdy o tym usłyszała.
— Pewnie nie ze szczęście.
— Oj, oczywiście, że nie. Tak więc, życzę udanej kariery. Jak dobrze pójdzie, to może za rok złapią się cię w policji — w jego głosie Barry nie wyczuł powagi. Raczej sobie z niego żartował. — A teraz wynocha.
Zatrzasnął za sobą drzwi i przeklął coś pod nosem, kiedy Barry stał jeszcze obok kanciapy i myślał. Tym człowiekiem nikt by się nie zainteresował. Stary, bezdzietny, samotny, bez znajomych. Nie umiał też uciekać, utykał na lewą nogę. Słabą miał też prawą rękę. Całe dnie przesiadywał w ciemnym pomieszczeniu, sprzątał w nocy, więc nie był przyzwyczajony do światła dziennego. Gdyby Barry przyszedł tu z samego rana, nim jeszcze zebraliby się pozostali pracownicy placówki, przycisnął poduszkę do twarzy mężczyzny, to odpowiednie służby nie zdążyłyby przyjechać na czas. Odszedłby do archiwum. Tam też nikt by go nie szukał. Jedynie kamery stanowiły prawdziwą przeszkodę, ale bez nich w strefie OMEGA śmierć po raz pierwszy od kilkunastu lat nadeszłaby znienacka.
Uśmiechnął się, a potem pokręcił głową. O czym w ogóle myślał? Jeszcze za wcześnie spełniać drobne marzenia, poza tym w zabiciu starca nie byłoby nic wyjątkowego.
Barry wszedł na klatkę schodową i stanął na pierwszy schodku w dół. Czerwone światło zmieniło się na zielone, a cichy pisk oznajmił Barry’emu, że zaraz zjedzie do piwnicy. Schody jednak się nie ruszyły. Usłyszał warczenie. Zszedł ze schodka i jeszcze raz wszedł na niego, podejrzewając, że stary, nieużywany mechanizm mógł się zaciąć. Nic się jednak nie zmieniło.
Machnął na to ręką i zszedł o własnych siłach, aby nie tracić czasu. W piwnicy uderzył w niego silny, metaliczny smród, który nie przypominał Barry’emu niczego, co znał. Założył maseczkę, która od razy zneutralizowała część zapachów, ale wszystkie nie znikły. Musiał się przyzwyczaić. To dopiero początek, więc bał się, z czym przyjdzie mu się zmierzyć dalej.
Nagle usłyszał pisk. Wydobył się z jego ręki. Otworzył szybko klapę ekranu i przeczytał wiadomość, którą otrzymał do skrzynki pocztowej. „Gratulujemy nowej pracy!” — brzmiał tytuł. Barry uśmiechnął się gorzko. Już wiedzieli…
Otworzył wiadomość i już na początku rzuciła mu się w oczy ikonka, na której musiał zostawić linie papilarne kciuka. Jednak wolał najpierw dokończyć czytanie wiadomości. „Otrzymaliśmy informację, że po tysiącu dniach nieobecności na rynku pracy, w końcu podjąłeś się zawodu, który wniesie ogromny wkład w życie naszego społeczeństwa. Dziękujemy ci i wierzymy, że z każdym dniem praca będzie ci przynosić coraz więcej satysfakcji w życiu. Pozdrawiamy, rząd”. Na końcu doczytał jeszcze notkę, że będzie dostawał na początek pensję minimalną plus dodatek za każdą wprowadzoną sprawę, a wraz z zakończonymi pracami w archiwum dostanie szansę, by przejrzeć akta, które są przechowywane w budynku rządu.
Ostatnia propozycja zaintrygowała Barry’ego. Niekoniecznie dlatego że chciał tam pracować. Raczej chodziło o sam fakt, że nie wszystkie dokumenty trzymali w piwnicach uczelni. Może profesor Liliana pomyliła się i nie tylko sprawa zaginięcia jego matki wydarzyła się w ciągu ostatnich lat.
— Ciekawe, ciekawe — mruknął pod nosem.
Przycisnął kciuk do ekranu i po kilku sekundach już przyszła wiadomość potwierdzająca zawarcie umowy. Zamknął klapkę od ręki, po czym zaczął się rozglądać za właściwymi drzwiami. Miał ze sobą cały pęk kluczy, ale tylko jeden z nich pasował do archiwum, reszta otwierała zamki do nieznanych mu pomieszczeń, do których teoretycznie nie miał wstępu.
— Stara palarnia — powtórzył, szukając charakterystycznych drzwi z napisem.
Nagle zauważył wejście do archiwum. Zardzewiałe litery były wyżłobione nad samą futryną. Barry pomacał je. Nigdy w życiu nie dotykał zabytków sprzed powstania MUR—u. Były inne niż te, które znał. Bardziej chropowate. Wszystko, co dotykał w swoim życiu, charakteryzowało się gładkością. Brakowało niedoskonałości, niedopracowania. Tutaj jedna z liter wisiała trochę krzywo, „c” prawie przypominało „o”, a wszystko pokrywała bura rdza, która została na jego palcach.
Zawsze dziwił się, dlaczego Eliot kochał podróżować, szukać czegoś, czego inni nie chcieli się tknąć, wychodzić do lasu… Teraz poniekąd go pojmował. Zwyczajna ciekawość i inność przeszłości od teraźniejszości kusiła, by poznać więcej.
Przejechał palcem niżej, aż dotarł do zamka. Odsunął wieczko blokujące dziurkę i wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Nie było tu kodu. Nic nie otworzy się, dlatego że wpisze rząd przypadkowych cyferek. Potrzebował klucza i go posiadał, tylko on.
Przyłożył pierwszego z nich, nie pasował. Z drugim nawet nie próbował. Trzeci okazał się złamały w pół, ale czwarty wszedł cały. Przekręcił go w zamku i gdy rozległo się klekotanie, z wielkim uśmiechem na twarzy nadusił na klamkę. Popchnął drzwi. Wtedy uderzył w niego obrzydliwy smród wilgoci i sików. Poprawił maseczkę na twarzy, ale na niewiele się zdawała w obliczu paskudnego zapachu.
Ostrożnie przekroczył próg. W środku rozejrzał się za włącznikiem. Znalazł go na bocznej ścianie. Cztery żarówki niepewnie zamigotały, niekoniecznie chcąc rozświetlić całe pomieszczenie. Barry spróbował jeszcze raz je wyłączyć i włączyć. Dopiero po drugiej próbie rozjaśniły archiwum, ukazując jej ogrom, który wychodził nawet poza tereny uczelni. Rzędy kilkudziesięciu szafek rozciągały się aż po same krańce pomieszczenia, których Barry nie potrafił objąć wzrokiem.
— Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę, że to… — Przeszedł kawałek i zgarnął kurz z jeden z półek. — To jest wielkie.
Rząd mówił o przeniesieniu, kiedy skończy pracę tutaj, lecz patrząc na półki zapchane po brzegi pudłami, wątpił, że starczy mu życia, by zająć się tym jednym archiwum… Jednym, wielkim fascynującym archiwum, które zbierało jedynie nierozwiązane sprawy z terenów dzisiejszej strefy OMEGA. Kwintesencja pychy, zachłanności, nierządu, brutalności, chciwości rozciągały się przez jego oczami i istniały tylko dla niego.
Barry ostrożnie zbliżył się do pierwszej z szaf. Z samego dołu zsunął pierwsze z pudeł. Było opieczętowane z datą „11.06.2010”. Obok znajdowało się kolejne, lecz zbrodnia miała miejsce dwa lata później. Przesunął się jeszcze dalej, znowu inna data. Nikt ich nie ułożył chronologicznie. Chyba że istniał jakiś układ, którego jeszcze nie dostrzegł.
Teraz nie miał na to czasu. Szarpnął za taśmę. Porwała się łatwo ze starości. Pudełko na szczęście wytrzymało próbę czasu. Barry zdjął wieko i wyjął ze środka pierwszą teczkę. Otworzył ją ostrożnie. Zdjęcie zamordowanego mężczyzny były przyczepione zszywką do ręcznie wypisanych dokumentów.
— To jest, to jest piękne — wyszeptał z niedowierzaniem w głosie Barry. Nie śniło mu się? Czy naprawdę przydzielono go do pracy przy tych cudownych zdjęciach.
Ręce mężczyzny były uwiązane grubym sznurem i zaciągnięte do góry, jakby ktoś szykował ofiarę do powieszenia za nie. Nie mów mówić, usta zapychał jakiś materiał. Brakowało nóg, lecz po bliznach Barry rozpoznał, że operację wykonano wiele lat przed śmiercią mężczyzny. Dlatego sprawa stawała się coraz bardziej fascynująca. Czy człowiek został wybrany przez wzgląd na brak nóg? A może istniał inny powód…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!