[BAEL] #4

Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami

BARRY

— Śmierć w dawnych czasach była prostsza…
W sali wykładowej zapadła niezręczna cisza. Profesor Liliana uśmiechnęła się chytrze na widok zmęczonych i zdegustowanych twarzy studentów, którzy po trzydziestu minutach prezentacji zdążyli stracić całkowicie uwagę. Barry jednak słuchał, a szczególnie teraz, gdy rozpoczął się temat, dla którego zapisał się na te zajęcia.
Profesor Liliana, wieczna panienka o drobnej budowie i stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu plus dziesięć, gdy nosiła szpilki, przemierzyła dwa razy długie biurko, postukując obcasami o świeżo wyremontowaną podłogę. Nagle się zatrzymała. Zaklaskała, a rząd okien w moment się zaciemnij. Włączyła wyświetlacz i pierwszy z obrazów pojawił się na ekranie.
Barry poprawił się na siedzeniu. Złapał za ołówek, notatnik i przyłożył grafitową końcówkę do czystej karki. Sprawa XX114567 — zapisał szybko, nim profesor Liliana przerzuciła obraz. Kolejne zdjęcie dotyczyło nierozwiązanej zagadki z marca 2019 roku, nie kojarzył numeru, ale charakterystyczny układ ciała wystarczył, aby odnaleźć w sieci odpowiednie informacje.
— Wystarczy! — wrzasnął ktoś z tylu sali.
Profesor Liliana pokazała kolejną fotografię. Dłoń Barry’ego zamarła w bezruchu, kiedy obleczona białymi różami kobieta objawiła się przed jego oczami. Gardło miała podcięte, sukienkę podartą tylko w rękawach, pozostała część ubioru była nienaruszona. Brakowało jej palców u stóp, zostały odcięte nieprecyzyjnie, więc brakowało sprawcy odpowiedniego narzędzia. Jednak co ważniejsze, jej twarz była spokojna, jakby poszła spać, zasnęła i już nigdy więcej się nie obudziła.
— „Biała róża”, tak właśnie media nazwały tajemniczą kobietę znalezioną na skraju lasu, w części dziś objętej polami strefy OMEGA. Żadnych materiałów genetycznych na skórze, nie została zgwałcona, nie torturowano jej, ale jak umarła? — Profesor Liliana zlustrowała wzrokiem studentów. — Do tej pory nikt tego nie wie. Policja uznała, że jej śmierć była skutkiem wypadku, może stało się coś, czego ówczesna medycyna jeszcze nie rozumiała. Niemniej, sprawę umorzono, a osoba, która wyprawiła jej taki oto pogrzeb... — wskazała palcem na ekran — nigdy się nie ujawniła. Jakieś pytania?
Barry natychmiastowo uniósł rękę.
— Tak, Barry?
— W jaki sposób zginęła? Przecież nie mogła ot tak sobie zasnąć i… umrzeć. Naprawdę nie znaleźli niczego, co by wskazywało na przyczynę jej śmierci?
— Podobno w ustach miała białą różę — odpowiedziała, zerkając na notatki. — Ale najprawdopodobniej włożono ją po śmierci dziewczyny.
— A dlaczego dziś nie próbują rozwiązać tej sprawy? Nie zachowało się ciało? Albo przynajmniej w archiwach powinny nadal być…
— Barry — przerwała mu. — Barry, Barry, Barry… — Podeszła do studenta i zabrała mu notatnik. Zamknęła go. — Od kiedy powstał MUR, nie zostało odnotowane ani jedno przestępstwo. Zadaniem policji jest pilnowanie porządku, lecz nie ma ludzi, którzy zakłóciliby ten spokój. Ludzie wiedzą, kiedy umrą, a więc mam dla ciebie jeden, prosty wniosek… — Pochyliła się i dokończyła szeptem: — Nie dysponujemy odpowiednim sprzętem, a medycyna nie rozwija się, bo nie ma po co.
Kobieta się wyprostowała.
— To czemu służy „archiwista”? — pytał dalej. Zapisał wcześniej wszystkie pytania, które miał zadać w trakcie wykładu. Nawet jeśli profesor zabrała jego notatnik, wciąż pamiętał każde z nich. — Przeszłość nie powinna zostać zapomniana, a taka kobieta nadal nie otrzymała sprawiedliwego sądu. Sprawca, który dokonał zbrodni, żyje na wolności. Możliwe, że nadal w strefie OMEGA. Dlaczego więc nie można go osądzić? Dlaczego nie odkopiemy starych spraw i nie…
— Właśnie odpowiedziałeś sobie na to pytanie — przerwała mu. — Odkopywanie starych spraw zawsze jest niebezpieczne. Nigdy nie wiesz, kogo zranisz takim grzebaniem. Sprawca może dziś być porządnym obywatelem, który ma żonę, piątkę dzieci, ma cudowny dom, może nawet psa. Zniszczysz to życie? Nie jedno, a kilka.
Barry z trudem powstrzymał uśmiech. Takiej odpowiedzi oczekiwał, choć profesor Liliana jeszcze nie poruszyła jednej kwestii.
— A co się stanie, jeśli teraz ktoś popełni jakąś zbrodnię?
Profesor Liliana otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— A zamierzasz kogoś zabić, Barry?
Wszyscy studenci ryknęli gromkim śmiechem. Jeden z nich nawet poklepał Barry’ego po plecach i pogratulował mu pomysłu. Dołączył do nich w zabawie, ale nikt nie domyślił się, że pytał na poważnie.
— Barry, to niemożliwe, by to się stało — mówiła dalej profesor. — Uwierz mi, żyję trochę na tym świecie. Widziałam, słyszałam wiele, ale od kiedy wznieśli MUR ani razu nie popełniono w strefie OMEGA ani jednej zbrodni.
— Żadnego porwania? — upewnił się.
— Nic a nic.
— Morderstwo.
— W żadnym wypadku.
— Samobójstwo?
— Oprogramowanie na twojej ręce ostrzega odpowiednie służby o takich próbach, więc nie.
— W takim razie… — Przysunął się bliżej. Chciał, aby profesor Liliana patrzyła mu prosto w oczy, gdy będzie odpowiadała na ostatnią propozycję. — Zaginięcie.
Profesor odsunęła się o krok. Zacisnęła usta w wąską linijkę i uciekła z powrotem do biurka. Wyłączyła prezentację, a chwilę później w sali zrobiło się głośno. Zaczęło się od szeptów, koniec końców każdy zaczął ze sobą otwarcie rozmawiać. Jeden ze studentów zaczepił Barry’ego, ten jednak siedział na miejscu i wciąż czekał.
— Proszę opuścić salę, Barry, ty zostajesz.
Nikt nie oponował, część osób z radością uciekła z pomieszczenia. Po kilku minutach nastała całkowita cisza. Barry nie wstał z miejsca. Intrygowało go, czy profesor podejdzie do niego, czy jednak zostanie przy swoim biurku.
— Barry… — zaczęła niepewnie. — Barry, ja…
Spojrzała wprost na chłopaka. W jej oczach mieniła się nadzieja, że nie będzie musiała kończyć zdania i Barry sam zacznie rozmowę.
Milczał uśmiechnięty.
Profesor Liliana westchnęła ciężko. Podniosła się z fotela i podeszła do Barry’ego. Zwróciła m notatnik, sama usiadła rząd niżej, tuż przed chłopakiem.
— Twoja matka to odrębny przypadek. Wszyscy wiedzą, że chciała opuścić strefę OMEGA, zobaczyć świat i odzyskać… — chwilę tarła dłonią podbródek, jakby szukając właściwego słowa — honor — dokończyła ostatecznie. — Została zraniona. Uciekła.
— Wróciłaby — odezwał się w końcu.
— Nie żyje.
— Zgadza się — wysyczał przez zęby. — A skoro tak, to od kiedy powstał MUR wydarzyło się tu coś, czemu rząd nie mógł zapobiec.
— Tak, to twoja matka — zgodziła się profesor. — Barry, masz przed sobą przyszłość. To już trzynasty wykład, na który się zapisałeś. Nie masz pracy. Nie masz żony. Nie masz dzieci. Rząd dał ci czas, tak samo Eliotowi, ale zmarnowaliście go. Dlaczego?
Barry wzruszył ramionami.
— Czasami ktoś musi się wyłamać. Jesteśmy może i wspólnotą, ale w niej żyją jednostki. Nie chcę być taki, jak inni. Poza tym zażegnaliśmy kryzys. Dzieci jest wystarczająco, nie umrzemy — przypomniał kobiecie.
Zagryzła wargę i pochyliło czoło nad fotelem.
— To nie jest takie proste. — Pokręciła głową. — Proszę, daj sobie pomóc. Masz jeszcze szansę naprawić wszystko, a przede wszystkim widzę w tobie potencjał.
— To profesor wyrzuciła moją matkę z uczelni, gdy okazało się, że nie może mieć więcej dzieci — wypomniał jej, choć nie zamierzał. To samo przeszło przez jego usta, ale już nie wytrzymał głupot, którymi próbowała truć go kobieta. Dawno pozbył się złudzeń, że ciężka praca dokądś go zaprowadzi. Społeczeństwo uznało go za porażkę, wystarczyło urodzić się w rodzinie nieudaczników. W tym tkwił cały klucz do wielkiego sukcesu, ale profesor Liliana wydawała się tego nie widzieć, a może nie chciała…
— Tak, przekreśliłam karierę, przekreśliłam wszystko, na co tak ciężko pracowała Dale! — wykrzyczała  w złości. Aż jej okrągłą twarz zalała krew. Zacisnęła pięść i ostrożnie uderzyła w nią o fotel, próbując powstrzymać buzujące w niej emocje. — Nie żałuję. To ona podjęła głupią decyzję. Miała do tego talent, co zresztą widać. Uciekła, cudowna decyzja. Jednak ty nią nie jesteś. Barry, obserwuję cię. Interesujesz się rzeczami, o których większość ludzi w ogóle nie myśli. Masz smykałkę do tajemnic. Dlatego… — Wzięła głęboki wdech. — Dlatego proponuję ci pracę. Archiwisty. W piwnicach uniwersytetu trzymamy pudła z niezakończonymi sprawami sprzed lat. Sprawdź, co tam jest i przenieś dane do komputera. Jeśli chcesz, pomyśl nad tymi zbrodniami, ale nigdy ich nie rozwiązuj. Za późno na to.
— Profesor chce mi… dać pracę? — upewnił się, czy dobrze usłyszał.
— Tak, dokładnie w archiwum. To jest dla ciebie szansa. Obiecaj mi tylko jedno.
Barry zamarł.
— Rozumiem — odpowiedział, nim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Obiecuję i proszę dać mi kod do archiwum.
Otworzyła usta, chcąc coś dodać, ale ostatecznie zmieniła zdanie. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z nich pęk starych, zardzewiałych kluczy. Wsadziła je Barry’emu do ręki i dopiero wtedy wyjaśniła:
— Nie ma kodów zabezpieczających, to same klucze. Nikt nie potrzebuje archiwum.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!