[BAEL] Księga 1 ~ Prolog

Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami
Trzy świeczki zgasły wraz z chwilą, kiedy Dale otworzyła wschodnie okno. Na zewnątrz wiał silny wiatr, niepodobny do tego, którego znała przez całe życie. Poruszał koronami drzew, kołysząc nimi w równym, nieprzerwanym rytmie, a pierwsze krople letniego deszczu zaczęły opadać z wysokiej kopuły nocnego nieba, która otaczała strefę OMEGA. Dale wystawiła głową za okno. Chłodny wiatr uderzył w jej twarz. Porwał do tyłu suche, zniszczone od pracy w polu włosy, schładzając i kojąc obolałą głowę.
Nie zapowiadali żadnego ochłodzenia. Jeszcze przed wyjściem w pole kilka razy sprawdzała, do której godziny będzie mogła pracować, by gorące słońce nie doprowadziło ją do kolejnego bólu głowy. Dlatego własnie zeszła z pola jeszcze przed południem, potem wróciła na trochę wieczorem, ale upał utrzymywał się do siedemnastej, więc wróciła. Mimo wszystko teraz musiała sprawdzić, czy pamięć ją nie myli. Odsunęła więc rękaw koszuli roboczej i dotknęła nadgarstka. Klapka w jej skórze otworzyła się, ekran małego monitora rozjaśnił, a ciche piszczenie utwierdziło w przekonaniu, że stary grat wciąż działa. Włączył się po minucie i otworzył na przeglądarce pogodowej. Wpisała do wyszukiwarki hasło „niezapowiedziany deszcz”. Ostatni raz odnotowano takie zjawisko trzydzieści lat temu. Na zaś jeszcze sprawdziła, czy nie przysłali jej alarmu pogodowego. Niczego jednak nie znalazła w ogłoszeniach.
Palcem przejechała jeszcze raz po całym ciągu informacji, które przechodziły przez połowę przedramienia. Słońce, słońce, słońce… Jednak deszczu nikt nie planował przez ostatnie dni.
— Zamknij w końcu to okno i zapal świeczki! — usłyszała wrzask z pokoju obok.
— Sam to możesz zrobić — odwarknęła Malonowi.
— Jestem zmęczony. — Zatrzasnął za sobą drzwi. — Idę spać, połóż Barry’ego do łóżka.
Westchnęła zrezygnowana. Spojrzała na zegar, który wyświetlał jej się na wierzchu dłoni. Zbliżyła się dziesiąta. Brakowało tylko pięciu minut i czternastu sekund. Światło u Barry’ego jeszcze się paliło.
Dale zamknęła okno. Dotknęła szyby i przejechała po niej, rysując klucz zabezpieczający przed otwieraniem z zewnątrz. Świeczki zdjęła z półki obok. Zebrała roztopiony wosk wokół knota, po czym włożyła je do starego świecznika — prezentu ślubnego od jej matki. Wybrała funkcję „zapal” i po chwili czerwono—pomarańczowe płomienie rozjaśniły trochę pomieszczenie. Usiadła przy stole. Zebrała wszystkie podkładki pod talerze w jedno miejsce i uruchomiła ekran notatnika. Trzy zadania jeszcze nie zostały odhaczone. Pokręciła głową. Barry zawiódł ją. Innym razem wybaczyłaby chłopcu, ale nie dziś.
Wstała i wzięła ze sobą świecznik. Jeszcze raz sprawdziła godzinę. Minuta i pięć sekund… A Barry wciąż nie zgasił światła.
Weszła do pokoju dziecka bez pukania. Barry nie zainteresował się jednak jej przybyciem. Siedział przy stole, rozwiązując ołówkiem równania, które przygotowała dla niego poprzedniego wieczoru. Na korkowej tablicy wisiał rozkład zajęć z dzisiejszego dnia. Przeczytała uważnie każde z zadań, jakie wyznaczyła dziecku. Wszystkie były już odhaczone.
— Barry… — odezwała się do chłopca.
Odpowiedziało jej milczenie. Uśmiechnęła się i dumnie pokiwała głową na widok pilnie uczącego się dziecka, które nie marnowało nawet ostatnich minut nauki. Czas jednak minął, więc powinien już kończyć i kłaść się spać.
Zamknęła klapkę ekranu od lewej ręki i przycisnęła kciuk do skóry, by zabezpieczyć przed niepowołanym dostępem. Podeszła do biurka Barry’ego. Pochyliła się nad rozłożonymi notatkami z historii sztuki starożytnej.
— Zawsze uważałam dzieła starożytnych za zbyt dzikie — powiedziała, by zwrócić uwagę Barry’ego.
— Mi się podobają — mruknął, nie odkładając ani na moment długopisu. — Cenili naturę.
— Możliwe, ale nawet jeśli zafascynowała cię ich sztuka, to powinieneś poświęcić na ich studiowanie czas wolny. — Wskazała palcem na korkową tablicę. Barry jednak nie spojrzał na nią. — Teraz już kończ.
Dale zatrzasnęła trzy książki i odłożyła je na półkę, nim Barry zdążył dokończyć  ostatnie zdanie na kartce papieru. Nic jednak nie powiedział. Zaznaczył kolorową karteczką, że w tym miejscu skończył notowanie i włożył zapiski do szuflady. Zeskoczył z obrotowego fotela i zdjął z tablicy rozkład dnia. Przedziurkował go i włożył do segregatora opisanego jako „2020”.
— Mamo… — zaczął niepewnie.
— Słucham, dziecko? — Oparła się o ścianę w wyczekiwaniu na to, by syn dokończył zdanie.
—… czy jestem nieudacznikiem? — zapytał.
Dale wyprostowała się. Wiele pytań mogło paść z ust jej dziecka, ale nie spodziewała się, że tego dnia, gdy pogoda zaprzeczy prognozom, Barry rozpocznie temat tak dla niej niewygodny. Czy i syn nią gardził? Nie, pomyślała, kręcąc głową. W jego oczach dostrzegała strach, nie pogardę. Bał się o siebie i przyszłość, nie o matkę i jej przeszłość.
— Na razie nie — odpowiedziała zdecydowanym tonem, przyglądając się chłopcu, który sięgał już do jej do pasa. Urósł w przeciągu ostatnich miesięcy... — Wczoraj nie byłeś nieudacznikiem, dziś nie jesteś nieudacznikiem, ale jutro możesz nim być. Jedna pomyłka może zaprowadzić cię do całkowitej porażki i przekreślić całe życie.
— Więc muszę uważać? Jak mam uniknąć porażki? Nie chcę przecież skończyć jak ty.
Dreszcze przeszły po plecach Dali.
— Ucz się. Mądrze wybieraj przyjaciół. Jeszcze mądrzej wrogów. — Nie bądź podobny do mnie, dodała w myślach, bo te słowa nie chciały przejść przez jej usta.
— Moim przyjacielem jest Eliot.
— Dobra rodzina, mądry chłopak, ale graniczy z porażką — wymieniła jednym tchem wszystko, co musiała wiedzieć o Eliocie. — Chcesz się z nim przyjaźnić?
Pochylił głowę i niepewnie nią kiwnął.
— Przyjaźń jest jak jad węża. Jedna nie wyrządzi większych szkód, druga zamieni twoją krew w gęstą galaretę i zabije — wycedziła przez zęby. — Dlatego godzinę wolnego, którą pozwalam ci mieć, przeznaczasz, na co tylko chcesz. Do ciebie należy wybór, czy spotkasz się z Eliotem, czy dokończysz studiowanie sztuki starożytnych. Jak sądzisz, co jest dla ciebie lepsze?
— Eliot — mruknął chłopiec.
— Eliot… — powtórzyła imię ze wstrętem. — Eliot kiedyś odejdzie. Znajdzie dobrą żonę, będzie miał wiele dzieci, zdobędzie wysoki status w strefie, a przede wszystkim straci czas dla ciebie. Będąc dzieckiem, nie myślisz jak dorosły. Będąc dorosły, nie myślisz jak dziecko. Możesz się cieszysz, Barry, z czasu, który spędzasz z Eliotem, ale on przeminie.
— Eliot obiecał, że już zawsze będziemy razem.
— „Razem” to najgorsze słowo, jakie może paść w przyjaźni. Bo „razem” oznacza jakieś więzi, połączenia, jedność, a w przyjaźni zawsze są dwie osoby.
— Ale to nie znaczy… — zaczął Barry, lecz Dale pokręciła głową. Od razu zamilknął.
— Każdy cię może zdradzić. Każdy może od ciebie odejść. Każdy może zniszczyć wszystko, na co tak ciężko pracowałeś przez całe lata swojego życia. — Luknęła na godzinę. Już straciła dwanaście minut i dwanaście sekund. Do północy niewiele brakowało, a wciąż musiała jeszcze spotkać się z właścicielką domu. — Porozmawiamy innym razem. Przygotowałam ci plany na najbliższy tydzień.
Dale wyjęła z szuflady plik siedmiu kartek. Zaczepiła je na tablicy korkowej, po czym obejrzała półkę z książkami. Wydawało się, że wszystkie potrzebne pozycje są na miejscu. Wierzyła, że Barry w tym czasie nie oszuka jej i nie zrezygnuje z nauki. Dzień czy dwa mogłaby nadrobić, ale cały tydzień oznaczałby co najmniej miesiąc dodatkowej pracy, a na to już czasu nie mieli. Wkrótce zaczynały się egzaminy kwalifikacyjne do szkoły. Oczywiście, że życzyła dziecku, by trafił do najlepszej, lecz biorąc pod uwagę jego ostatnie wyniki z testów, szczerze wątpiła w to, że uda mu się trafić na listę do jedynki. Raczej mierzyła na granicy trójki i czwórki. Piątką by się zawiodła, inne absolutnie wykluczała.
— Dostanę się do szkoły — odezwał się nagle Barry, kiedy wchodził pod kołdrę.
— Tak, do jakiejś na pewno.
— Do dwójki, dla ciebie.
Zaśmiała się.
— Nawet nie próbuj. Będzie dobrze, jak z twoimi wynikami przyjmą cię do czwórki.
— Chcę do dwójki — powtórzył zaciekle.
Barry położył się i zamknął drobne oczka. Dale przysiadła się obok i na nadgarstku dziecka wystukała godzinę ósmą. Zaplanowała naukę na dziewiątą, więc dodatkowe pół godziny snu nie zrobi różnicy.
— Do dwójki idzie Eliot, prawda? — spytała szeptem, nim wyszła z pokoju.
Zauważyła, że Barry delikatnie kiwa głową. Uśmiechnęła się. Kiedyś też naiwnie wierzyła w przyjaźń, więzy między dwójką ludzi. Dale wolała, aby Barry uniknął jej losu, ale nie potrafiła mu zabronić czegoś, co dawniej i jej sprawiało radość.
Westchnęła. Teraz już nic nie miało znaczenia. Minie tydzień i jej życie w końcu się odmieni. Zostawi za sobą świat nieudacznika, a prawdziwa chwała, to na co tak ciężko pracowała przez lata, przybędzie do niej.
Zostawiła lekko uchylone drzwi do pokoju synka. Świeczki zgasiła i ciemność zalała mały pokój. Dale jednak nie zamierzała zostać w mieszkaniu. Odstawiła świecznik, wystukała na drzwiach kod i wyszła. Światło zapaliło się na wąskim korytarzu. Dale odruchowo złapała za klamkę, aby szybko wejść, nim ktoś ją zauważy, ale kiedy szarobury kot zaczął łasić się do jej nogi, rozluźniła ciało.
— Forfuś cię uwielbia — odezwał się zmęczony głos z okolic schodów.
Dale odwróciła się. Właścicielka mieszkania zawołała zwierzaka, który bez chwili zastanowienia podbiegł do ukochanej pani.
— A więc to dzisiaj? — mówiła dalej kobieta.
— Tak — odpowiedziała lakonicznie Dale. — Proszę mnie nie pytać, czy na pewno, czy jestem gotowa, czy zostawię syna, czy zostawię męża, czy podejmę ryzyko, bo już zdecydowałam, Albo.
Zeszła z trudem z pierwszego schodka.
— Nic nie mówiłam — mruknęła pod nosem. — A teraz, jakbyś już nie była wystarczającym nieudacznikiem, czy mogłabyś mi pomóc. Moja noga nie wyleczyła się z godziny na godziny.
Dale wzruszyła ramionami.
— Nie pomogę, skoro i tak jestem nieudacznikiem.
Szturchnęła Albę w ramię i zeszła na dół przed kobietą, aby zabrać ze sobą wszystkie rzeczy. Weszła do mieszkania, które zajmowała na parterze właścicielka. Jak zawsze, nie blokowała za sobą drzwi. Trzy koty zamiauczały żałośnie w przedpokoju, stając w jednym rzędzie. Dale machnęła na nie ręką. Te jednak nie zeszły jej z drogi. Dlatego odepchnęła je stopą i przeszła do sypialni Alby. Łóżko nie było jeszcze rozścielone. Pudełko z lekami leżało otworzone na nocnej szafce, a w łazience wciąż paliło się światło.
Dale przyklęknęła. Włożyła rękę pod łóżko i zaczęła obmacywać całą podłogę, aż natrafiła na rączkę od plecaka. Wyciągnęła go. Był za ciężki. Wyciągnięcie tych kilku kilo zmusiło Dale do wzięcia kilku cięższych wdechów. Nie wyobrażała sobie nieść torby przez cały las.
— Niech nauka i wieki rozwoju czuwają nad nami. — Alba stanęła w progu i oparła się o futrynę. Ręce założyła na piersi. — Kiedy byłam w twoim wieku, codziennie taszczyłam dużo ciężkie pudła, bo pracę można było znaleźć tylko w fabryce. Bierz wszystko. Spakowałam tylko najważniejsze rzeczy.
— Jasne — fuknęła. — Nie myśl sobie, że ci uwierzę. Poza tym jesteś ode mnie starsza tylko o dwadzieścia lat. Nie rób więc z siebie żałosnej babci.
— Babci? — Parsknęła śmiechem. — Babcia ci pomaga, a ty tak się odzywasz do babci. Weź jeszcze na drogę leki.
Palcem wskazała na pudełko leżące na nocnej szafce.
Dale przełożyła torbę przez ramię. Nie dała rady jej utrzymać. Rączki prześlizgnęły się po jej ramieniu i rąbnęły o podłogę tak mocno, że aż koty zaczęły się drzeć. Zwierzaki uciekły z pokoju, a Dale usiadła na chłodnych panelach. Oparła tył głowy o ścianę i westchnęła. Nie da rady. Nawet nie wyszła z domu, a wszystko już ją przeciążało. Jej czoło paliła gorączka, choć resztę ciała okalał chłód. Przez otworzone okno wdzierało się zimne powietrze. Dale otworzyła nadgarstek i jeszcze raz sprawdziła pogodę.
— Nawet nie otwieraj — odezwała się Alba. Usiadła na łóżku, po czym położyła się na nim wygodnie, rozciągając zmęczone nogi. Aż jęknęła wytchnienia. — No, do pani — zawołała koty.
Zwierzaki wskoczyły na pościel i wtuliły się we właścicielkę.
— Zdobyłam martwy okaz ptaka — mówiła dalej. — Barry do mnie przyjdzie, prawda?
Dale w pierwszej chwili nie zajarzyła, o co chodzi kobiecie. Dopiero po chwili przypomniała sobie obiecaną chłopcu prawdziwą sekcję zwłok.
— Tak, wpisałam to do planu. Szesnasta, pasuje?
— Przed spotkaniem z Eliotem. Oj, szczwany z ciebie lis.
— Słu…
— Szczwany lis, kiedyś tak się mówiło na osoby chytre, sprytne — wyjaśniła, nim Dale zdążyła zapytać. — Mogę zaprosić również drugiego dzieciaka. Wiedza czerpana z doświadczeń jest prawdziwym cudem naszych czasów. Widok krwi brzydzi, sama zemdlałam na widok krojonej żaby, ale nauczyłam się więcej, niż gdybym czytała książki.
— Barry potrzebuje tego — zgodziła się cicho. — Kiedy już wrócę, przygotuję dla niego więcej planów.
Alba zaśmiała się gromko, aż koty podskoczyły z wrażenia. Jej ciemne oczy wydawały się w mrokach pokoju niemal czarne. Twarz kobiety nie naruszył czas. Głębokie zmarszczki już okaleczyły Dale od pracy w polu, nieprzespanych nocy i stresu, który męczył ją od narodzin Barry’ego. Alba była piękna, w przeciwieństwie do niej. Alba była bogata, ona biedna. Alba była ceniona, a Dale zmieszano już dawno z błotem. Spojrzała w kierunku pudełka z tabletkami. Gdyby tylko je zmieszała i podała kobiecie, może wtedy jej przypadłoby miejsce w tym łóżku.
— Idę już — mruknęła, ostrożnie podnosząc torbę.
— Na pewno nie chcesz herbaty — spytała Alba, głaszcząc jednego ze swych kotów. — Leków też nie przyjęłaś.
— Niedługo wrócę — syknęła, choć nie tak chciała zwrócić się do Alby.
— Hm, nie mam ci tego za złe, ale bądź tak łaskawa, i następnym razem zamknij tę okropną buźkę nim powie coś… nie tak. Zrozumiano?
— Tak. — Kiwnęła niepewnie głową. — Tak, zrozumiałam.
— Cudownie, kochanie, bo pamiętaj, że mogę wyrzucić twoją rodzinę stąd w każdej, pięknej chwili.
— Tak, to też rozumiem. — Jej głos słabł. — Następnym razem przeproszę i ci wszystko wynagrodzę.
Alba znów parsknęła śmiechem.
— Nie rozśmieszaj mnie. Wiem, jak mnie traktujesz. Aż miło. — Zacmokała usta. — Mogłabym się w tobie zakochać. Cała reszta pewnie stopy by mi całowało, obrzydliwe. — Wystawiła język i skrzywiła się. — Obrzydliwe to za delikatne słowo, więc lubię utarczki z tobą. To na górze, jak mnie zostawiłaś. Ach, prawie się podnieciłam.
Dale wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Huk rozniósł się echem po korytarzu. Usłyszała, jak piętro wyżej sąsiadka wyjrzała z mieszkania, by sprawdzić, co się dzieje. Dale przylgnęła do ściany i ostrożnie przymknęła drzwi wejściowe. Światło rozbłysło na korytarzu. Na klatce schodowej rozległ się odgłos ciężkich kroków. Miała ochotę krzyknąć, by sąsiadka odeszła. Nie znała jej, nie pamiętała ani imienia, ani numeru. Nawet dobrze nie kojarzyła, jak wygląda.
— Idź spać, natychmiast! — ryknęła z pokoju Alba. — Czemu mi tu łazicie po domu, he?
Dale zacisnęła pięść z gniewu. Przełknęła głośno ślinę, a kiedy sąsiadka wbiegła w milczeniu na górę, odwróciła się i znów weszła do pokoju Alby.
— Wrócę — oświadczyła stanowczym tonem.
— Oczywiście na to liczę — odparła lekkim, trochę zmęczonym głosem. — Tydzień?
— Tak, a kiedy już wrócę, przeprosisz mnie.
— Również na to liczę. Uwierz mi, że oddałabym wszystko, by móc doświadczyć… „tego”… Jednak jakbym nie skakała, nie przeskoczę MURU.
— Północ.
— Północ, dwanaście minut i dwanaście sekund. Nie przegap, bo to jedyna okazja.
— Jedyna. Okazja. Nie zmarnuję.
Alba zsunęła z siebie ciężki plecak. Nie był już jej do niczego potrzebny. Zbędne przedmioty tylko zawadzały w krótkiej podróży.
— Weź jeszcze leki.
Rzuciła ku Dale pudełko z tabletkami. Nie złapała go. Kapsułki rozsypały się po całej podłodze, dwie z nich nawet zatrzymał kot, bawiąc się czerwonymi kuleczki jak ulubioną zabawką.
— Nie wezmę ich.
— He, szkoda. — Wzruszyła ramionami. — W takim razie do zobaczenia za tydzień. Jesteśmy umówione. Barry oczywiście dostanie się do szkoły drugiej, a twój mąż dostanie awans, kiedy wrócisz.
— Słucham? — zdziwiła się.
— Idź już, bo zacznę krzyczeć. A, no i alarm...
W domu naprzeciwko rozległ się alarm ostrzegawczy. Czerwone światła przemknęły przez otworzone okno w pokoju i otoczyły Albę. Władczy uśmiech kobiety przemienił się w szaleńczy wyraz twarzy, który wyrył się w myślach Dale, pozostawiając szramę głęboką i krwawiącą.
Dale cofnęła się o krok.
— Idź już — powtórzyła Alba. — Najlepiej drzwiami obok. Nie tymi wyjściowymi.
Wskazała na kierunek, zupełnie przeciwny do tego, w którym zamierzała iść Dale. Wolała podążyć ścieżką, którą przygotowała już dawno między lekcjami Barry’ego, ale służby już przyjechały do domu naprzeciwko. Nie miała innego wybory, chyba że wolała zostać i trwać w swoim normalnym życiu. Nie oto jednak walczyła.
Skinęła i podążyła za wskazówkami Alby. Drzwi nie były zabezpieczone. Pociągnęła za podejrzanie ciepłą klamkę i weszła do środka. Zastała ją cisza. Alarm zanikł w głuszy nieskończonego korytarza, zbudowanego ze starego metalu, który najpewniej jeszcze pochodził sprzed czasów, kiedy powstał MUR. Pokrywała go drobna rdza, lecz poza tym wyglądał na zadbany. W kątach nie widziała żadnej pajęczyny, a gdy palcem przejechała po metalu, żaden brud nie pozostał na powierzchni skóry.
Nie była to droga ucieczki, nie był to dawny bunkier, tym bardziej jakaś piwnica na przetwory, a korytarz prowadzący do miejsca, z którego Alba korzystała często.
Nagle światła zgasły, a ciemność zalała Dale ze wszystkich stron.
— A więc za dwudziestego pierwszego lipca zostaniesz oficjalnie uznana za zaginioną…
Pierwszy rozdział, a dokładnie PROLOG za mną. Czytało mi się mega przyjemnie i tak samo pisało. Bael jest historią, którą naprawdę mam ułożoną od początku do końca. Wiem, jak zacznę, wiem, co będzie w środku, i wiem, jak skończę. Mam nadzieję, że i Wam opowieść przypadnie do gustu, a teraz już kończę. Rozdział 1 już... JUTRO!

 Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!