[BAEL] #1

Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami

ELIOT

Eliot otworzył nadgarstek i poprawił ustawienie klapy, która ostatnimi czasy wyginała się pod kątem, pod którym nie powinna się wyginać. Stare złącza lekko zatrzeszczały, kiedy przesunął o pół milimetra urządzenie, włączając tym samym zabezpieczenie. Ból sparaliżował całą rękę. Bezwładnie opadła wzdłuż ciała, a Eliot się skulił, z trudem wytrzymując impulsy, które przechodziły przez jego ciało.
— Poranne porażenia, jak ja to kocham — wysyczał przez zęby, a potem się wyprostował.
Coś było nie tak. Zmarszczył czoło i przez moment zastanowił się, gdzie istniał problem, by mógł się go pozbyć. Czuł nieprzyjemne łaskotanie przechodzące po krótkich włoskach, jakby pochodziło gdzieś z okolic nadgarstka. Lewa dłoń niekoniecznie chciała się ruszać, choć wyczuwał dotyk, więc nie sparaliżował jej całkowicie. W takim razie zostało mu tylko czekać, aż urządzenie ustabilizuje nerwy.
— Muszka — przypomniał sobie, że zajrzał do sprzętu w trakcie szykowania się do wyjścia.
Prawą ręką chwycił za ukochaną muszkę w białe kropki, której Barry tak nienawidził. Aż zaśmiał się na myśl o tym, jak zareaguje przyjaciel, gdy trzeci raz w tygodniu zobaczy ją. Specjalnie na tę okazję kupił trzy takie same. Dobrego nigdy nie za wiele — jak zawsze powtarzał w życiu. Jeszcze tylko poprawił białą koszulę, a brązowe spodnie, chinosy, które matka chętnie wyrzuciłaby przy najbliższej zbiórce odpadów, podciągnął wyżej. Zastanawiał się czasem tylko, czy faktycznie spodnie, czy może osoba, która je nosiła, tak bardzo uprzykrzały życie matki. Choć z drugiej strony nie miało to znaczenia. Każdy powód do denerwowania matki był idealny, niezależnie od tego, gdzie problem się rodził. Dlatego Eliot zdecydował, że nie założy długiego płaszcza. Wybrał krótką, beżową marynarkę, której chyba też matka nie znosiła.
Chłopak wzruszył ramionami. Ciekawe, czy matkę uszczęśliwiało cokolwiek związane z jego życiem.
Eliot założył pasek, o jedną dziurkę lżej niż zawsze i przyjrzał się w wąskim lustrze, które cudem zdobył z pokoju siostry. Jego odbicie wyglądało okropnie, całe zamazane, a do tego strasznie uwypukliło jego wąską twarz. Oczy spłaszczyło, więc teraz wyglądał jak stereotypowy chińczyk. Aż miał ochotę włożyć ten okropny kapelusz, który w ramach żartu dostał od brata. Nagrodę roku na najgłupiej wyglądającego człowieka w strefie OMEGA miałby już w kieszeni.
Wybuchnął śmiechem. Nie wiedział, co siostra robiła z tym lustrem, nawet nie chciał wiedzieć, ale dokonała niemożliwego.
Eliot odsunął krzesło pod sam parapet i przepchnął się między rozłożonym łóżkiem a szafką na ubrania. Ostrożnie ściągnął lustro i położył je przy ścianie, modląc się, by nie spadło. Co jak co, ale za nic nie wybrałby wszystkich odłamków z tego pokoju.
— Eliot, Eliot! — ryknęła matka z parteru. Rozpoznawał ten głos. Nie musiała już dodawać „ty nieudaczniku, choć i pogratuluj bratu kolejnego sukcesu. Bierz z niego przykład”… Zbyt wiele razy usłyszał gorzkie słowa pełne zawodu i wyrzutów. Odgadywanie, co kobieta miała na myśli, było proste, dziecinnie proste.
Nie zamierzał jednak jeszcze zejść na dół, a tym bardziej spotkać się z bratem. Jego lewa dłoń wciąż była niewygodnie drętwa. Poruszał palcami, całkiem sprawnie, jak na krótkie zwarcie, ale nieprzyjemnie uczucie pozostało. Na naprawę brakowało mu pieniędzy, na fundusz załapałby się dopiero w przyszłym miesiącu — bądź co bądź wakacje trwały w najlepsze.
Wzruszył ramionami i wyszczerzył się z szaleńczej myśli, która zawsze nadchodziła w takich chwilach — sam naprawi uszkodzony sprzęt. Świnkę skarbonkę z oszczędnościami schował pod łóżkiem, zostawiając bezcenne środki na później, a skrzynkę z narzędziami wyciągnął zza komputera. W usta włożył laserowy śrubokręt, a hasło dostępu wraz z gwarancją sprzętu położył obok na kołdrze. Rozłożył szeroko dłoń. Parę nerwów puściło i przeszło po ręce Eliota. Wzdrygnął się. Jedna pomyłka i już lewą stronę będzie mógł wyłączyć z wakacyjnych zabaw.
— Eliot! — wrzasnęła jeszcze raz matka.
Skrzywił się z obrzydzenia i wrócił do urządzenia, które zapaliło się jasnoczerwonym światłem.
BŁĄD, BŁĄD, BŁĄD! — krzyczał sprzęt, a Eliot tylko wystukał na samym środku kod dostępu. Nastała cisza. Wyciągnął laserowy śrubokręt z ust i nakierował go na skraje prostokątnej platformy, by oddzielić ją od mięśni. Z sonicznym byłoby pewnie dużo łatwiej, ale i tak sobie poradzi. Kilka machnięć i już udało mu się dostać do połączeń z nerwami. Tak jak podejrzewał, przypaliły się. Czarne końcówki stykały się z miejscu, w którym zaczynały się mięśnie. A jednak czekała go wymiana. Tymczasowo tylko załagodził przypalenia wodą soniczną, która wyglądała i pachniała jak stare siki. Aż żołądek podszedł mu do gardła, gdy spryskał sobie rękę.
Ulga jednak przyszła od razu. Uśmiechnął się szeroko i wciąż głęboki wdech, czując, że teraz może sobie żyć.
— ELIOT! — ryknęła matka ostatni raz.
Życie mogło być piękne, gdyby nie całkowicie zrąbana rzeczywistość. Dlatego tak bardzo kochał od niej uciekać.
Rozwinął rękaw, wcześniej zamykając klapę od ręki. Poprawił marynarkę. Tak, wyglądał w niej świetnie, nawet jeśli dostał ją po bracie. Na nim nie leżała już tak idealnie.
— Lecę wielka przygodo!
Gruby notatnik wcisnął do starego plecaka szkolnego. W środku już były jakieś kanapki, woda i oczywiście aparat. Zapchaną kartę już wyciągnął i przykleił do łóżka od spodu. Później ją zabierze i ukryje u Barry’ego, na razie tu będzie musiała czuć się bezpieczna.
Eliot przerzucił plecak przez ramię. Zrzucił z siebie domowe ciapki i wyłożył najwygodniejsze buty sportowe, jakie tylko miał. Uśmiechnął się od ucha do ucha i po raz ostatni poprawił muszkę. Dumny ze swojego wyglądu wyskoczył z pokoju. Elli wyszła właśnie z łazienki. Siostra spojrzała na niego krzywo i zeszła na dół przed nim, a potem kolejny raz usłyszał wrzask matki. Elli obejrzała się przez ramię. Zmarszczyła czoło i pokręciła głową z dezaprobatą. W jej chytrych, wąskich oczach aż mienił się zawód.
— Droga siostrzyczko, gdybyśmy mieli być jednością, to tak by się stało, a skoro jednak urodzimy się jako dwie, oddzielne jednostki, to prosiłbym o to, byś pilnowała swoich spraw. Ja swoimi świetnie się zajmę.
Odwróciła się i wepchnęła do ust lizaka. Eliot pokazał jej język, po czym przepchnął się obok siostry. Matka zatarasowała mu drogę. Czterdziestoletnia kobieta może i straciła trochę sił przez wiek, ale okrągłe ciało dobrze tarasowało Eliotowi drogę do drzwi.
— Gdzie idziesz? — wysyczała przez pomalowane różową szminką małe usteczka. Była wystrojona. Eliot wszędzie rozpoznałby drogą suknię, którą matka zdobyła dzięki znajomością. Zbyt wiele razy się chwaliła całej rodzinie, że kupiła ją tylko na bardzo wyjątkowe okazje.
— Umarłem? — dopytał się Eliot.
— Słucham? — Zmarszczyła czoło ze zdziwienia. — Niestety jeszcze żyjesz.
— Uff… — Udał, że oddycha z ulgą. — Bo wiesz, tę sukienkę miałaś wkładać na wyjątkowe okazje. A najbardziej wyjątkowa dla ciebie byłaby moja śmierć. Żyję… O tak, to cudowna wiadomość. Aż mam ochotę umrzeć z radości. Czyli mamy inną, mniej wyjątkową okazję. Braciszek… Tak, braciszek — odpowiedział, nim matka zdążyła otworzyć usta. — Pięknie. Gratulacje. Papa.
Pomachał kobiecie i przemknął obok niej. Szybko wstukał kod zabezpieczający do drzwi i uciekł na zewnątrz, wcześniej posyłając matce buziaczka. Podskoczył w progu i skoczył na wycieraczkę. Przy okazji słyszał zza drzwi żałosne krzyki matki, które dla Eliota wydawały się już tylko śmieszne. Pomachał w kierunku domu, po cichu żegnając się z rodziną. Nie wróci tu już dzisiaj, pewnie jutro też nie, ale jeszcze go zobaczą. Nie uczyniłby im tego zaszczytu i nie zniknąłby już na zawsze. Aż tak kochany nie jest.
— Eliot! — usłyszał swoje imię zza płotu.
— Najdroższy panie listonoszu, którego imienia nie pamiętam! — Podszedł do furtki i przyjął od listonosza paczkę. — Panie kochany, ja pana kocham. Gdyby przybyłby pan minutę wcześniej, matka skonfiskowałaby wszystko.
— To może w końcu zapamiętaj, jak się nazywam.
Listonosz puścił w kierunku Eliota oczko, jedyne, jakie miał. Drugie stracił podobno w wielkiej bitwie, w której uczestniczył za młodu, ale wszyscy powiadali, że nadział się na grabie w trakcie pracy w polu. Dla Eliota nie miała znaczenia historia brakującego oka. Uwielbiał starszego listonosza, który paczki przynosił tylko jemu, wcześniejszy raczej zostawiał je komuś, kto akurat był w domu.  Dlatego rzadko miał wtedy okazję, by nacieszyć się z zakupu.
— Anabeusz — wypowiedział imię Eliot, troszkę niepewnie, bo niekoniecznie je pamiętał.
— Ateusz — poprawił go.
— Ateusz, postaram się zapamiętać — obiecał, choć podejrzewał, że przy kolejnym spotkaniu dalej nie przypomni sobie imienia. — No nic, dziękuję za paczuszkę. Podpis mam złożyć…
— Aaa, już daję.
Ateusz podciągnął rękaw i otworzył klapę od ręki. Wpisał numer paczki. Odczekali chwilę, aż system odnalazł przesyłkę.
— Proszę przyłożyć kciuk — poprosił, wystawiając rękę za płot.
— Już, już.
Eliot mocno przycisnął kciuk do ekranu. W moment system rozpoznał jego linie papilarne.
— Dziękuję bardzo i zapraszam do dalszego korzystania z naszych usług.
Listonosz schylił czoło i odszedł.
— Dla jednookiego listonosza wszystko! — krzyknął za nim Eliot.
Przyklęknął i wcisnął do plecaka paczkę. Otworzy już ją w lesie, na razie musiał uciec z domu, nim matka zauważy, że nadal nie przekroczył granicy posesji.
Otworzył furtkę i spojrzał prawo, a potem w lewo. W dzielnicy było jakoś cicho. Nawet w rozciągających się aż po sam las polach nie widział pracujących rolników, choć ci wychodzili przed nim przynajmniej godzinę wcześniej. Na widok pustki aż zadrżał. Miał jakieś złe przeczucia. Ludzie zawsze nie wychodzili z domów, gdy coś się szykowało, coś złego.
— Eliocie, Eliocie, nie myśl o głupotach — skarcił samego siebie.
Wkroczył na chodnik, na pierwszą kostkę, przy której paliło się czerwone światełko. Platforma zaświeciła się na zielono i ruszyła wprost na pierwsze skrzyżowanie, gdzie kończyły się mechaniczne przejścia. Chodzenie o własnych siłach — tego właśnie potrzebował. W centrum miasta ciężko było znaleźć miejsce, gdzie człowiek mógł rozprostować nogi i trochę nimi poruszać. Sieć platform do przemieszczania się oplatała strefę OMEGA na wzór ogromnej pajęczyny, a ta rozbudowała się wraz z tworzeniem się kolejnym zabudowań i zagospodarowywaniem terenów zielonych. Na szczęście do lasu nie dotarła jeszcze technologia.
Nagle usłyszał szczekanie psa. Zaklaskał kilka razy radośnie w dłonie i już zaczął wyglądać, skąd dobiega ujadanie zwierzęcia. Na pewno z terenów nie objętych platformami.
Oczywiście się nie pomylił. Kobieta w średnim wieku wyszła zza skrzyżowania, a pies zaraz pociągnął ją za sobą, goniąc za jakimś gołębiem.
— Alba! — zawołał kobietę. — Piękności moja, co tam u ciebie?
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!