[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 7. τίποτα

Złapał Alicję za ramię i pociągną ją za sobą, gdy ruszył za Erikiem. Deszcz powoli ustawał, choć chmury nadal przykrywały całe niebo. Aż zaczęło jedynie siąpić. Edgar przystanął przed piekarnią, z której unosił się zapach świeżo pieczonych bułeczek. Był intensywny i słodki. Ślinka podeszła Harry’emu do gardła. Zaburczało mu w brzuchu. Zjadł porządne śniadanie przed wyprawą, ale jeśli mieli w środku bułki z jagodami, mógł je pochłonąć wszystkie.
— To tutaj? — Erik trącił tabliczkę wiszącą z budynku nad ulicą. — I w zasadzie po co…
— Pytania. Pytania. Pytania — zaśpiewał Edgar gasząc lampę. — Cierpliwość jest cenna, a jeszcze cenniejsze jest milczenie.
— He? — Skrzywił się. — O nie, nie. — Pokręcił głową. — Jasno i wyraźnie powiem. Przyszliśmy tu po odpowiedzi na kilka pytań, więc…
— Milcz. Dlatego milcz — przerwał mu.
Edgar zapukał w drzwi. Otworzyły się. Nikt nie wyszedł, ale mężczyzna uśmiechnął się ciepło, gdy deszcz w końcu ustał. Wszedł jako pierwszy do środka, reszta podążyła za nim. W piekarni zastali pustkę. Piec był wygaszony a półki opróżnione z pieczywa. Nawet słodki zapach zanikł, choć jeszcze chwilę kusił Harry’ego, by skosztować jednego z tutejszych wypieków.
— Zapraszam — zawołał Edgar z drugiego pokoju. — Nie mam jednak żadnych krzeseł. Nie spodziewałem się… — spojrzał wprost na Harry’ego — gości — dokończył niezbyt pewnym głosem. — Tak, gości. Moja żona może ewentualnie zaproponować herbatę. Może piękna pani, Alicja, jak mniemam, zechce jej pomóc?
Zdjął z siebie stary, zniszczony płaszcz. Szara koszula przykleiła się do wychudzonego ciała mężczyzny. Czerwone przecięcia, widniejące na plecach, przebiły się przez materiał. Z blizn popłynęła krew. Edgar wyciągnął się, jakby w ogóle nie czuł bólu. Obrócił się przez ramię i znów posłał ten sam, chłodny uśmiech, który pojawiał się na jego twarzy raz z razem.
— Oto cena jaką płaci się za krew, która płynie w naszych żyłach — zwrócił się do Harry’ego.
Z szafy wyjął brązowy surdut. Wytrzepał go przy gościach, a potem przymierzył. Stanął przed lustrem i dokładnie obejrzał się ze wszystkich stron, nim zaakceptował ubiór.
— Teraz mogę was przyjąć — obwieścił. — A co z herbatą? — zwrócił się ku Alicji.
— Już… — zawahała się przez moment.
Harry rozchylił wargi, by poprosić ją o spełnienie życzenia Edgara, lecz nim tak się stało, Erik złapał ją za dłoń. Przestała drżeć.
— Zaraz wrócę — odparła.
Edgar wskazał ręką na żelazne drzwi, które wydawały prowadzić do podpiwniczenia. Podeszła do nich i pociągnęła za klamkę. Z początku z oporem rozchyliła wejście, lecz gdy Erik podszedł, by jej pomóc, rozwarły się szeroko. Podziękowała kiwnięciem, a potem zeszła na dół, zamykając za sobą drzwi.
— Dlaczego? — spytał Erik, kierując dzikie spojrzenie na Edgara.
— Tak będzie lepiej.
— Co niby będzie lepsze? Odesłałeś Alicję, bo…
—… tylko w ten sposób wyznam wam prawdę — dokończył, choć w odczuciu Harry’ego nie zabrzmiał zbyt przekonująco.
— Rozumiemy — wtrącił się w końcu, przerywając niepotrzebną potyczkę słowną między mężczyznami. — Dziękujemy za pomoc, a teraz chciałbym, żebyś wyjaśnił nam list.
— Rozumiem. Rozumiem. — Założył ręce na piersi. — Prawda jest taka, że trzymam się jak najdalej od bogów. Nie interesują mnie, odkąd zniszczyli mi życie.
— Czyli chciałbyś zemsty? — wycedził przez zęby Erik.
— Zemsty? — Zaśmiał się. — Zemsta to takie proste słowo. Wyjaśnia wszystko i jednocześnie nic. Dlaczego miałbym się mścić? I przede wszystkim jak? Zemsta wymaga poświęcenia, a ja niewiele mam już do stracenia. Więc po co się mścić?
— Możesz nam powiedzieć — zachęcił Erik.
— Powiedzieć można zawsze — ciągnął dalej Edgar. — Uznacie moje słowa za prawdę? I co dalej? Zaprowadzicie przed oblicze Ateny? Nie boję się.
— A o swoją żonę? — Erik wskazał palcem na żelazne drzwi. — Jest tam.
— Moja ukochana żona straciła prawie wszystko, tak jak ja. Poza tym… Harry już zna prawdę. Wie, że to nie ja wysłałem list.
Harry zacisnął dłoń w pięść. Czoło zmarszczył ze złości, lecz po chwili potrząsnął głową, żeby się uspokoić. Błagał teraz jedynie, by Erik nie zauważył jego reakcji.
Podszedł do okna i wyjrzał za nie. Na ulicy zaczęło się roić od mieszkańców, którzy po deszczu wyszli ze swoich domów. Było ich za dużo. Panująca wcześniej pustka zanikła, ustępując miejsca nienaturalnemu tłumowi.
— Harry, powiedz coś — pogonił go Erik.
Odsunął się od okna i zaczął rozmyślać nad odpowiedzią, którą da Erikowi.
— Tak, zgadza się — potwierdził przypuszczenia Edgara.
— Skąd? — kontynuował Erik.
Harry westchnął. Taka była kolej rzeczy. Jedno pytanie oczekiwało na odpowiedź. Jednak gdy się ją poznało, zawsze rodziła się kolejna wątpliwość. Ona z kolei prowadziła już do zguby, do tajemnicy, która Harry ukrywał przed całym światem od dnia narodzin…
— To moja… umiejętność. Taką mam umiejętność.
— Umiejętność? — powtórzył ze zdziwieniem Erik. — A no tak, pupilek Ateny. Zawsze coś ukrywa. Cudownie. To w takim razie po co tu w ogóle przychodziliśmy?
— Przepraszam — wtrącił się do rozmowy Edgar. — Czy możecie wyjść i się dalej kłócić na zewnątrz?
Edgar wyjął z drewnianej komody pas. Założył przez ramię, a potem wyciągnął ze środka brzytwę. Obejrzał ją z obu stron. Wyczyszczone ostrze zalśniło. Edgar zamachnął się nim i przeciął powietrze. Harry zadrżał. Krew. Wszędzie widział spływającą krew — od samego sufitu, aż po same ściany, meble i podłogę. Płynęła równym strumieniem, kierując się do Harry’emu. Pojedyncze krople skapnęły na jego twarz. Odruchowo starł je ze skóry. Na palcach pozostał czerwony, zamazany ślad, który nie zniknął wraz z kolejnym mrugnięciem.
Oczy Edgara spowiły się bielą. Były bezbarwne, pozbawione uczuć i jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Harry odsunął się o krok w tył. Zatrzymała go ściana. Okno zatrzasnęło się. Krew zalała strumieniem szybę. Nie było już przechodniów. Nie było już mieszkańców. Jedynie krew.
— Teraz widzisz? — szepnął Edgar.
Podłoga pokryła się stosem zwłok — wszystkie z poderżniętym gardłem. Harry dopiero teraz zrozumiał prawdę. Edgar nie wysłał listu, ale nie był bez winy. A jego wina wiązała się z bogami mocniej niż Harry przewidywał.
— Harry! — usłyszał krzyk Erika.
Powoli przekręcił głowę w stronę przyjaciela. Chłodny pot spłynął po jego twarzy.
— Co się dzieje? — spytał troskliwym, podejrzanie troskliwym tonem. — On ci coś zrobił?
— Nie — odpowiedział niepewnie. — Jeszcze nie, ale musimy się rozejrzeć po tej wyspie. Podziękujemy za herbatę. Proszę przekazać Alicji, żeby do nas dołączyła.
Skinął głową, a potem wyskoczył z domu, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Słyszał, że Erik za nim woła. Nie zamierzał jednak zatrzymać się choćby na moment. Drżał. Pot spływał po jego plecach, a myśli o prawdziwym zajęciu Edgara przerażały mocniej niż gdyby okazał się nadawcą listu. I coś jeszcze… Harry obawiał się czegoś. Czegoś, czego nie rozumiał, a co tkwiło w Edgarze.
— Powiedziałem „ZATRZYMAJ SIĘ”! — ryknął Erik.
Szarpnął Harry’ego za marynarkę i przyciągnął do siebie.
— Mów. NATYCHMIAST — dodał.
— I tak nie zrozumiesz. — Odepchnął Erika od siebie. — Coś tu jest nie tak. Nie ufam mu. Nie ufam temu miejscu. Nie on napisał ten list, ale mam wrażenie, że to, co ma do ukrycia, jest ważne. Atena…
Otworzył szeroko oczy. Atena nie wysłała go z powodu listu. Przybyli tutaj, aby spotkać się z dzieckiem Afrodyty i Hadesa.
— Ona wie — szepnął do siebie.
— Co tam pomrukujesz? A tak w ogóle, to nie unikaj odpowiedzi. Mów, w tej chwili.
— Przepraszam, ale… — machnął ręką — nie mogę. Tajemnica.
— Super. — Wzruszył ramionami. — Po prostu super. Sto lat, a ty jesteś tym samym gnojem, co wcześniej. Tylko że wtedy jakoś udawało nam się RAZEM wypełniać misje. Nie kojarzę byś chociaż raz uciekł. A teraz? Też tracisz moc, jak Alicja?
Harry aż otworzył usta ze zdziwienia. Jak Erik doszedł do takich wniosków? Choć gdy się tak zastanowił nad własnym zachowaniem, przyznał Erikowi rację.
— Przepraszam — burknął niewyraźnie.
— No, słucham, słucham. Przez sto lat trochę ogłuchłem.
Erik przyłożył dłoń do ucha i zaczął nasłuchiwać, uśmiechając się złośliwie.
— Przepraszam! — krzyknął Harry. — Już usłyszałeś?
— Ach — jęknął. — Ambrozja dla moich uszu. No, mów dalej — pogonił go.
Harry parsknął śmiechem, a potem odparł:
— Nigdy więcej.
— Dlaczego? — zdziwił się Erik. — Miło słyszeć, jak mnie przepraszasz. Czuję się wtedy obdarowany pozytywną energią.
— Ty i pozytywna energia…
Przysiadł przy drzewie. Oparł się plecami o pień i na moment zamknął oczy, aby nic więcej nie widzieć. Przetarł powieki, a potem wziął głęboki wdech świeżego powietrza.
Nagle poderwał się do góry. Rozejrzał dookoła i zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w miasteczku.
— Kiedy wyszliśmy? — spytał Harry.
— O czym ty mówisz? Z domu wyszliśmy chwilę… — Palcem wskazał na punkt za siebie. Zdania jednak nie dokończył. Usta rozwarł szeroko i wydał z siebie jedyne ciche „aha”. — Tu było miasteczko.
Popatrzył się na Harry’ego, odwrócił się i jeszcze raz spojrzał przed siebie, przecierając oczy z niedowierzania.
— Tu naprawdę było miasteczko. O nie, nie, nie. — Pokręcił palcem. Przeszedł jeden krok, lecz wtedy rozległ się rumor. Erik złapał się za czoło i cofnął, jakby w coś uderzył. Dłoń wystawił przed siebie i obmacał dokładnie przestrzeń znajdującą się przed nim.
Harry podszedł do przyjaciela i w tym samym miejscu dotknął niewidzialnej ściany, bariery, za którą dalej rozciągał się las.
— Nienawidzę tego — wysyczał Erik, załamując ręce. Westchnął ciężko. — Czyli jednak coś ukrywają i z chęcią się nas pozbyli. Ciekawe, czy w drugą stronę możemy iść?
— Mam nadzieję, że tak, bo inaczej będziemy mieć problem.
— Problem. Problem. Problem. Ah! — zdusił w sobie krzyk. — Czy naprawdę pierwsza misja po stu latach nie mogła być szybka i przyjemna? Nie, oczywiście, że nie, no bo jak!
— Narzekasz jak stara baba — skomentował zachowanie przyjaciela Harry.
— A myślisz, że dlaczego? Mam dosyć. Notesik zapisany, a nie mam czasu…
Harry przestał dalej słuchać. Poszedł w drugą stronę i zostawił Erika za sobą. Coś jeszcze narzekał pod nosem, ale niekoniecznie miał ochotę go słuchać. Zniknęli z miasteczka nagle. Nawet nie oddalili się od domu Edgara, od piekarni o więcej niż kilka kroków. Z początku rozmawiali pośrodku ulicy, ale w którymś momencie przenieśli się z powrotem do lasu.
Harry przykucnął i zaczął odgarniać liście, szukając znaków, które wcześniej pozostawił. Pamiętał dokładnie rozkład drzew i miejsca, które oznaczył, lecz nigdzie ich nie było. Otrzepał spodnie z brudu i wstał. Trzy monety zabrzęczały w jego kieszeni. Wyjął pieniążki — obole, które dostał od babci. Tym razem jakoś nie przynosiły mu szczęścia, ale może zbyt wiele wymagał.
— Oczy i usta — odezwał się Erik, przystając przy jednym z drzew.
— Co „oczy i usta”? — dopytał się Harry.
— No wiesz… Nosisz je, ale jakoś tak idealnie pasują, żeby na pogrzeb zakryć ci oczy i usta.
— Bardzo zabawne. — Schował monety z powrotem do kieszeni. — Poza tym w zależności od okresu ludzie albo zakrywali oczy, albo wkładali obole do ust. Nigdy oba na raz.
— Ta, ta, ale mimo wszystko jakoś pechowo to wygląda.
— Nie, to na szczęście.
— Gdyby uzyskać szczęście było tak prosto, to bym dawno w kieszeni nosił obole.
— Nosić nigdy nie zaszkodzi.
Dłoń Erika zadrżała.
— Czasami… — Wziął głęboki wdech. — Czasami to takie małe gówna są najgorsze. Uważaj, żeby tylko ci nie wypadły.
Poklepał Harry’ego po ramieniu, a potem odszedł.
Niezależnie od tego, jak daleko Harry sięgał pamięcią, nie pamiętał, by Erik kiedykolwiek wykonał podobny gest. Nie mając tak ponury wyraz twarzy. Może już wcześniej zdał sobie sprawę ze zmiany, jaka zaszła w Eriku przez te sto lat, ale dopiero teraz dostrzegł jej wyraźne konsekwencje. Erik stał się innym człowiekiem, nawet jeśli wciąż uwielbiał się kłócić z Harrym o pierdoły.
— Idziesz, księżniczko? — zawołał.
— Tak, tak, idę — fuknął Harry.
W krzakach zaszeleściło. Erik odruchowo odsunął się, sięgając do rękojeści miecza. Syknął, a potem wyciągnął miecz z pochwy. Harry poprawił marynarkę.
— Przepraszam, przepraszam, dobrzy panowie — rozbrzmiał czyjś głos zza krzaków. — Już wychodzę, proszę opuścić miecz.
Skulony mężczyzna wystawił nieuważnie nogę zza chaszczy i przewrócił się na ziemię, uderzając twarzą prosto w korzeń drzewa. Jęknął żałośnie. Przeturlał się w kierunku Harry’ego, który na zaś odsunął się od mężczyzny.
— Proszę, pomóżcie mi — szepnął przez łzy.
Przyklęknął. Cała jego twarz zaczerwieniała od płaczu, lecz nie ból po uderzeniu był tego przyczyną. Harry widział cierpienie w jego oczach, jakby po stracie kogoś bliskiego. Ostatkiem nadziei błagał cicho o pomoc, lecz ani Harry, ani Erik nie zabrali głosu. Milczeli, a gdy mężczyzna zaprzestał prosić, nastało długa, niepokojąca cisza.
— Moja córka… — odparł ostatkami sił mężczyzna. — Moja córka… Porwali ją…
Harry zbliżył się. W kolanie zastrzykało mu, lecz gorszy okazał się ostry ból, który wszedł mu w nogę. Dlaczego? Miał jedynie złe przeczucia wobec tej misji, tylko że nasilały się wraz z każdą chwilą spędzoną w tym przeklętym miejscu.
— Proszę nam powiedzieć, co konkretnie się stało — zachęcił mężczyznę do dalszego mówienia.
— Nie mamy… — zaczął Erik, lecz Harry podniósł szybko dłoń, nakazując mu milczenie.
Musieli dowiedzieć się prawdy o wyspie, a później wrócić do miasteczka i zabrać ze sobą Alicję. Erik jednak wydawał się jeszcze tego nie rozumieć.
— Przepraszam za przyjaciela, proszę mówić.
— Dobrze. — Uśmiechnął się pełen nadziei. — Moja córka wyszła z miasta. Do lasu. Zbierać grzyby — niewyraźnie wytłumaczył zachowanie dziecka. — Ma dziesięć lat. Jasne włosy i zniszczoną sukienkę. Po siostrze.
— Konkrety — pogonił go Erik
— Tak, tak, panowie, wybaczcie. — Pochylił przed nimi czoło. — Wybaczcie proszę, staremu człowiekowi…
— Konkrety — powtórzył ostrzej Erik.
Mężczyzna wzdrygnął się ze strachu. Usta zacisnął w wąską linijkę, jak gdyby bał się od tego momentu wypowiedzieć choćby jedno słowo. Harry mówił Erikowi, że powinien znać granice między prośbą a grożeniem. Zawsze jednak wychodziło mu to drugie.
Zbliżył się więc do mężczyzny i położył mu dłoń na ramieniu, dodając tym samym otuchy. Rozluźnił się od razu, ale nadal nie wypowiedział choćby słowa.
— Proszę się nie bać — rzekł łagodnym tonem. — Chętnie wysłuchamy pana. Mój przyjaciel często traci cierpliwość, ale proszę mu wybaczyć. To z przejęcia.
Mężczyzna przełknął głośno ślinę, a potem niepewnie zaczął:
— Moją córkę porwali. — Wziął głęboki wdech. — Porwali ją i chcą spalić na stosie. Mówią, że jest wiedźmą, ale wiedźm już nie palimy. A może mają ją ukrzyżować? — zawahał się. — Ukrzyżować? Dlaczego ukrzyżować? A może utopić? Ja… Ja… Nie pamiętam.
— Nie pamiętasz? — syknął Erik.
Chwycił mężczyznę za stary poszarpany ubiór, który przypominał Harry’emu odzież robotników z połowy dziewiętnastego wieku. Luźne portki pokrywały nieudolnie zaszyte ślady po dziurach, a zżółknięta koszula wisiała na drobnym, kościstym ciele, które z trudem utrzymywało się na nogach od zmęczenia. Jednak, ku zaskoczeniu Harry’ego, nie był on brudny. Nawet skóra wyglądała na zdrową i zadbaną. Z zaniepokojenia rozmasował kolano. Bolało jak cholera, choć udawał, że wszystko jest w porządku.
— Co dokładnie się wydarzyło? — zachęcił mężczyznę, by mówił jaśniej.
— Poszła do lasu. Wyszła… Wyszła z miasta, a potem nie wróciła. Jeden dzień minął. Drugi. Trzeci… Który dzień? Och, nie pamiętam, ale nie wróciła. Wielu nie wraca, bo odchodzą. Ale gdzie? — Popatrzył na swoje ręce. — Są czyste. Gdzie brud?
Erik przysunął się bliżej Harry’ego.
— Idźmy stąd — szepnął mu do ucha.
— Jeszcze moment — odpowiedział. — Ten mężczyzna wie więcej, tylko... — urwał, gdy spojrzał w kierunku, gdzie stał mężczyzna, a przynajmniej powinien stać. Szmaciana czapka opadła na ziemię. Harry schylił się, podniósł ją i otrzepał z brudu. Rozejrzał się po okolicy, lecz mężczyzna zniknął.
Pierwsze promienie słonecznie przebiły się przez gęste korony drzew. Harry wszedł w światło. Nie widział lepiej, ale wystarczyło, że czuł chłód bijący ze słońca. Nie były ciepłe, jak oczekiwał.
— Erik, uważaj — ostrzegł spokojnym tonem. — Musimy znaleźć Alicję i zawiadomić Atenę. Nie wiem jeszcze do końca, co tu się dzieje, ale Edgar bawi się nami.
— No co ty nie powiesz? — Skrzywił twarz w niesmacznym grymasie. — Już mi się to nie podoba. Nawet się nie bawi, dla niego to coś normalnego.
— Co masz na myśli? — zainteresował się.
— Nie wiem do końca… — Podrapał się po głowie, a potem zamyślił. — Edgar wygląda na pewnego siebie. Zaprosił nas. Nawet chciał poczęstować herbatą. Gdybyś wtedy nie uciekł, to może i by nas ugościł jakimiś bułeczkami.
— Nie bał się nas… — szepnął na tyle cicho, że wątpił, by Erik go usłyszał.
— Edgar jest silniejszy od nas — kontynuował. — Przynajmniej tak myśli. Chociaż nie dziwię mu się. Potomek dziecka Afrodyty i Hadesa. Bogini piękna i miłości, która potrafi oczarować każdego, oraz pana podziemia i śmierci. Wyjątkowe połączenie. Wyjątkowo… niebezpieczne.
Harry pochylił smutnie głowię w zamyśleniu. Zgadzał się z Erikiem. Potomkowie tej pary bogów byli niebezpieczni — nie tylko przez wzgląd na swoją krew, ale również umiejętności, które rozwinęli pod wpływem upływu czasu i przemijania potęgi bogów. Sam nie wyobrażał sobie, do czego dąży ich moc. Mógł tylko przewidywać, że do katastrofy.
Nie było więc czasu do stracenia.
Zdjął z siebie marynarkę i rzucił ją na ziemię. Białą koszulę rozpiął, a T—shirt wyciągnął ze spodni.
— Nie mamy czasu — oznajmił. — Rozejrzyjmy się po wyspie i znajdźmy wyjście. Nie możemy bez przerwy tu krążyć. Poza tym… — Syknął, nim dokończył: — Im dłużej tu jesteśmy, tym większą ma nad nami przewagę. Masz całkowitą rację. To jego teren i jego zasady.
Erik otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Nawet jeśli próbował ukryć reakcję na słowa Harry’ego, to nie udało mu się tego dokonać. Uśmiechnął się szeroko. Harry nieczęsto go chwalił, częściej karcił za dziecinne zachowanie i niepowagę wobec sytuacji. Na szczęście, Erik dojrzał i miał nadzieję, że nie zmieni zdania na ten temat.
— Czas mija. Idziemy.
— Gdzie dokładnie? — dopytał się Erik, postukując w korę drzewa. — Wygląda na prawdziwe.
— Przed siebie. — Wskazał na kierunek. — Nie ma sensu stać w miejscu. Iluzja czy nie. Prawdziwy świat czy nie. Nie ma znaczenia. Tak czy siak musimy przez to wszystko jakoś przejść.
— No dobra, ty jesteś tu szefem. — Założył ręce za głowę. — Tylko że… — spojrzał w kierunku nieba — jakoś pięknie to wygląda.
Harry nie odważył się skierować wzroku na sklepienie. Obawiał się, że zobaczy co innego niż Erik i wtedy nie zdoła już dłużej ukrywać przed nim prawdy. Szczęścia wystarczyło na to, by Erik zapomniał o nagłej ucieczce z domu Edgara. Na więcej nie liczył…


UWAGA! Za tydzień nie będzie nowego rozdziału Zmierzchu bogów, ale zamiast tego pojawi się inna, ciekawa opowiastka :)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!