Cyfry zmieniły się na godzinę
szesnastą.
Kornelia przybliżyła się do stojącego
naprzeciw wejścia elektrycznego urządzenia i przyjrzała się czerwonym liczbom,
które wydawały się wyraźniejsze niż ostatnim razem. Niepewnie sięgnęła palcem
wskazującym do sprzętu. Westchnęła ciężko i zabrała rękę. Dłoń wplotła we
włosy, które zaraz rozczochrała, zastanawiając się, dlaczego jest takim
tchórzem.
— Dasz radę — szepnęła motywująco.
Spróbowała ponownie, zaciskając dłoń na
zegarze. Podniosła przedmiot i wraz z nim cofnęła aż pod same drzwi, w które
uderzyła plecami.
Zaśmiała się głośno.
— Czuję… — zdała sobie sprawę. — Ja
czuję! — krzyknęła i wypuściła z dłoni zegar. Spadł na zabrudzony, chyba kawą,
dywan. Baterie przeturlały się w przeciwne kierunki. Jedna z nich zatrzymała
się dopiero pod pokojem Daniela.
Podniosła ją z podłogi i okręciła
między palcami, bawiąc się jak dziecko zabawką, którą dostało dopiero co pod
choinkę.
— Chcesz się wycofać?! — usłyszała
wrzask, który dobiegł z pokoju Daniela.
Odruchowo cofnęła się, zaraz jednak
przykleiła się do drzwi, podsłuchując, co się za nimi dzieje. Nastąpiło
chwilowe milczenie. Odczekała może z minutę, lecz cisza nadal trwała. Żadnych
rozmów, choćby szeptów, które potwierdziłyby wcześniejszy krzyk. Nic.
Sięgnęła do klamki. Nie mogła już
przejść przez ścianę i udawać przypadkowego ducha, który zagubił się w drodze
do Hadesu.
Weszła do środka. Czworo oczu spojrzało
nanią w tym samym momencie. Daniel wstrzymał oddech. Na ustach zamarł mu krzyk.
Anastazja chwyciła szybko za nóż i skoczyła z nim na Kornelię. Usunęła się z
jej drogi, choć końcówka ostrza zahaczyła o jej ramię. Cieniutka linia krwi
pojawiła się na skórze. Złapała zranione miejsce i jęknęła. Cholera, pomyślała, powoli obawiając
się, że to drobne obrażenie jest dopiero początkiem.
— A wiec to ty zabiłaś Daniela— zaczęła
temat, aby za wszelką cenę zyskać na czasie.
— Zabiłam? — zdziwiła się i luknęła
przez ramię na Daniela, gdy ten schował się za biurkiem. — Jeszcze nie… —
Zamarła na moment. — Ty wiesz, co ma się wydarzyć?
Kiwnęła energicznie.
— Kim jesteś? — spytała Anastazja,
zamykając za sobą drzwi. Niezależnie od odpowiedzi, jaką da Kornelia, nie
zamierzała jej wypuścić — a przynajmniej na to wszystko wskazywało.
— Kornelia.
— Nie zabiłam cię, mała — odparła. — Co
to robisz? Chcesz obronić tego ciołka, he?! — Końcem noża wskazała na Daniela.
— Tchórz, oszukał mnie.
— W związku z czym? — Przywarła do
okna. Zaczęła szukać rączki, aby otworzyć je w razie potrzeby. — Przecież nic
ci nie zrobił.
— Kurna nie! — ryknęła. — Miał sobie
zginąć i tyle.
— Żebyście mogli porwać Tanatosa.
— Jasne. To coś… — miała na myśli
Daniela — spotkałoby się z popierdolonym ojcem, a ja bym sobie uratowała
babcię. The end, idziemy dalej, wszyscy szczęśliwi, ale nie, lepiej się
wycofać.
— Przepraszam — wydukał trudem Daniel.
Zatrząsł się za stolikiem, obserwując przerażonym wzrokiem Kornelię. —
Kurczaki, jestem tchórzem.
— Przestań pieprzyć z tymi kurczakami,
weź bądź mężczyzną. Takiej popierdołówki Ares za żadne skarby nie chciałby
zobaczyć — zarzuciła chłopakowi Anastazja. — Nadajesz tylko do umierania. To ja
mam jaja w tym towarzystwie!
Dumnie walnęła się w pierś. Otoczyła
stolik i chwyciła Daniela za bluzę. Przyciągnęła go do siebie, owijając rękę
wokół szyi. Nóż przystawiła mu do gardła.
— Powstrzymasz mnie? — zwróciła się do
Kornelii. —Przykro mi, że to nie ja cię zabiłam, ale zamierzam. I akurat to
byłaś ty z tą przeklętą pochodnią. Jeden dzień poczekałabyś z umieraniem i
wszyscy byliby szczęśliwi, ale nie! Musiałaś cholero popierdolona umrzeć! —
ryknęła.
Za oknem usłyszała hałasy. Szybko
obejrzała się przez ramię. Na parkingu dostrzegła zbierające się tłumy, ale co
ważniejsze, rozpoznała w jednym z mężczyzn Pavora. Pomachał do niej, a potem
uciekł w kierunku pozostałych bloków.
— Nie musisz zabijać Daniela —
przypomniała jej Kornelia. — Twoja babcia i tak kiedyś umrze.
— Jeszcze nie teraz! Nie zostanę sama.
Nie zostawią mnie znowu na progu. Cudowna matka mnie urodziła, a ten pieprzony
Ares? Umiał tylko mnie spłodzić. Jedna rzecz, która się udała temu pierdolonemu
bogowi. I co? Tylko kłopoty przez całe popierdolone życie!
Twarz Daniela zasiniała. Walnął
Anastazję łokciem w bok, lecz ta nawet się nie ruszyła. Uścisk na szyi wydawał
się zacieśniać. Daniel z trudem łapał kolejne oddechy. Błagalny wzrok padł na
Kornelię. Nadal stała niewzruszona. Powinna coś zrobić — zdawała sobie z tego
sprawę, ale czym różnił się ten cykl od innych. Czy Daniel nie zasługiwał na
śmierć? Czy zasługiwał na ratunek?
—Dlaczego zabijaliście tamte
dziewczyny? — zadała pytania, zamiast ratować Daniela. Niech się dzieje wola bogów, dodała w myślach, kręcąc głową, gdy
ich spojrzenia się spotkały.
—Dlaczego? — powtórzyła z
niedowierzaniem w głosie. — Przez ciebie.
— O nie, nie — wysyczała. — Nie
oskarżycie mnie o to. Wystarczyła mi śmierć. Nawet nie próbuj nie wplątywać w
śmierć niewinnych dziewczyn.
— Że jak, mała? — Zaśmiała się i
wypuściła Daniela z objęć. — To twoja wina. Po cholerę miałaś w sobie tę
pochodnię?
— Pochodnię? — zdziwiła się, ale po
chwili w końcu zrozumiała przeklęty plan Daniela i Anastazji. — Pochodnia, no
oczywiście. Nie wiedzieliście, kto ją ma, więc zabijaliście kolejno dziewczyny
w podobnym wieku. Nie mogliście pojmać Tanatosa, ale jeśli zabralibyście
pochodnię? Udałoby się wam go porwać…
—Oczywiście, że tak, ale nie, kopnęło
ci się w kalendarz. Więc co? Wymyśliliśmy co innego.
Daniel zakaszlał. Podparł się o stolik
i wstał, kierując spojrzenie ku drzwiom. Upewnił się, że Anastazja przestała
zwracać na niego uwagę. Zsunął ciapy i w samych skarpetkach zaczął przesuwać
się po podłodze, kierując ku wyjściu.
— Nigdzie nie idziesz! — ryknęła
Anastazja, nadal trzymając wzrok skierowany ku Kornelii. — Ty też! Skąd ty niby
wiesz o wszystkim, he?!
Daniel zatrzymał się. Łzy stanęły mu w
oczach.
— Przykro mi, ale nie mam na to czasu —
odpowiedziała zaskakująco grzecznie. Nie podejrzewałaby siebie o to,
szczególnie w takich okolicznościach, gdy Anastazja wciąż groziła jej nożem.
—Czas, czas, czas, cholerny czas! —
Złapała się za czoło. — Dajcie mi z nim spokój. Moja babcia na zawał schodzi, a
niby wy nie macie czasu?
Kornelia zacisnęła pięść. Pierwszy raz
w całym życiu i śmierci miała ochotę komuś przywalić prosto w twarz — na tyle
mocno, by już się nie podniósł. Powstrzymała się. Od uderzenia ucierpiałaby
bardziej niż Anastazja.
— Twoja babcia jest STARA! —
podkreśliła ostatnie słowo. — Umrze. Jak. Każdy. Człowiek. Czy ty w ogóle
wpadłaś na to, że kiedyś Tanatos się uwolni?
— Ha! Ostatnim razem niekoniecznie
zauważyli, że nie umieramy — parsknęła. — Robaki. Tyle znaczymy dla tych z góry
i dołu. Do zgniecenia. I co im, że sobie nie zdychamy?
—Tanatos odebrał później żniwo! —
Zmarszczyła w złości czoło. — Czy ty w ogóle pomyślałaś o babci?
— Na okrągło. — Jej głos zadrżał. —
Codziennie.
— Właśnie… — Po policzkach spłynęły jej
łzy. Nie starła ich, pozwoliła płynąć, aby i Anastazja poznała jej ból. —
Umarłam. Rodzice pogrążyli się w takiej żałobie, że jeden oskarżał drugiego.
Oni próbowali się pozabijać! Czy ty, idiotko, zdajesz sobie sprawę, jak twoja
babcia będzie cierpieć? Jesteś MORDERCĄ! Nic cię nie usprawiedliwia. Nic. Żadna
pochodnia. Żadni bogowie. NIC! Twój plan był chory. Nic nim nie zyskałaś, nic.
— Zamknij ryj — powiedziała łagodnym
tonem.
— O nie, nie zamierzam. Zbyt długo
byłam nikim. Wystarczy mi tych powrotów. Koniec z tym. Możesz sobie być córką
Aresa, ale…
—Właśnie, jestem nią — przerwała.
Chwyciła mocniej za nóż i wbiła go w
plecy Daniela. Przewrócił się. Potem ostrze przeszło przez głowę. Podniosła
stopę i nadepnęła na rękę chłopaka— zmieniła się w krwawą miazgę. Nie
krzyczała, nie jęczała, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Towarzyszył jej
jedynie chlust rozlewającej się wokoło krwi. Nastąpiła w nią, mocząc nogi w
posoce. Skarpetki pokryła czerwień, a spokój stąpił na twarz Anastazji, gdy po
raz ostatni wsadziła nóż w ciało Daniela.
Przekręciła narzędzie w dłoni, kierując
je ku Kornelii.
—Nigdy nie przegrywam — szepnęła. —
Daniel miał zginąć i zginął, trudno. Babcia nie umrze ani dziś, ani jutro.
Skrzydła zatrzepotały za oknem. Serce
wstrzymało swe bicie na moment. Ogień na pochodni zawrzał, gdy Kornelia ujrzała
za oknem twarz kierującego się ku niej Tanatosa. Blade oblicze zawisło nad nią.
Bóg śmierci zrzucił kaptur i uśmiechnął się chłodno na jej widok.
— Oj, wiele mam z ojczulka, niestety —
odparła Anastazja. — I na szczęście.
Popchnęła Kornelię w stronę okna z
siłą, której nie przypisywało się człowiekowi. Ból wstrząsnął dziewczyną.
Zdusiła w sobie agonalny krzyk, gdy Tanatos odsunął się na bok, nieświadomy, że
nietykalność zmarłej skończyła się. Kornelia przymknęła powieki, błagając
Hadesa, by po raz ostatni raz móc wrócić.
— Nie — rozległ się pisk.
— Leci!
— Uciekać!
— Pomocy!
0 Comments:
Prześlij komentarz