[Zmierzch bogów] PROLOG

Brzydota zawsze kryła się za prawdziwym pięknem. I dlatego Alicja urodziła się piękna, zresztą tak, jak każda kobieta w jej rodzinie — począwszy od pierwszej Adary, której przy narodzinach Afrodyta złożyła pocałunek na czole, a nie kończąc na najmłodszym pokoleniu. A Dafne, nazwana po ukochanej Apollina i ulubienicy Artemidy, była z całej rodziny najpiękniejsza i taką zapamiętał ją cały świat.
Alicja weszła na oblepioną w zeschniętych kwiatach ścieżkę, którą zostawił po sobie ostatni orszak pożegnalny. Zbliżał się już koniec dnia. Konie Heliosa rżały z oddali, ciągnąc za sobą czerwony jak krew powóz, a na nim samym stojącego boga. Cień zbliżał się ku wzgórzu. Piękna głowa Selene nieśmiało wychylała swój blask w ostatni dzień lata i w ostatni dzień, który upamiętniał tysięczną rocznicę śmierci Dafne.
— Witaj, ciociu — szepnęła Alicja, zatrzymując się w oddali. Nawet po dziesięciu wiekach nie odważyła się podejść bliżej. Wystarczyła jej pierwsza kolumna, pierwszy przystanek, na którym kapłani zanosili najcichsze modlitwy.
Przyklęknęła. Odetchnęła mroźnym chłodem, zanosząc uformowane z jej oddechu płatki śniegu ku grobowcowi Dafne. Biały puch oblepił świeżo usadzone kwiaty. Zwiędły, nim Alicja zdążyła zabrać z nich chłód.
— Przepraszam — burknęła pod nosem, wstydliwie odwracając głowę. — To dla mnie… — urwała.
Zadrżała na samą myśl o tym, że znów musi się tłumaczyć Dafne. Dlaczego wciąż nie kontrolowała śniegu i lodu, które były częścią jej ciała? Jej duszy? Jej przeznaczenia? A nawet więcej, bo stanowiły fragment nieuchronnego dziedzictwa. Dlaczego dygotała ze strachu przed zmarłą, która nie mogła jej dosięgnąć?
Głos ciotki wciąż odbijał się echem w jej głowie. Był tak samo cudowny, a zarazem obrzydliwy, jak dawniej. Nie zmienił się pomimo upływu tylu lat. Dafne zadbała o to, żeby nie zostać zapomnianą.
— Ciociu, minęło już tysiąc lat — zaczęła jeszcze raz. —  Pewnie wciąż nie umiesz mi wybaczyć tamtej „pomyłki”, ale nie żałuję. Raz udało mi się podjąć właściwą decyzję. Sama ją podjęłam — podkreśliła. — Nikt z tego powodu nie był ze mnie dumny, prawda?
Przetarła oczy. Łzy jeszcze nie spłynęły spod powiek, ale już gromadziły się w kącikach.
— Przez tysiąc lat ani razu się nie sprzeciwiłam rodzinie — dodała jeszcze ciszej, jakby w obawie, że wiatr zaniesie jej słowa do uszu samych bogów. — Może teraz ktoś będzie ze mnie dumny? A może jednak nie. Ciężko jest dogodzić mamie czy babci, gdy obie mają wobec mnie wysokie wymagania. Wiesz, że dalej nie wyszłam za Henry’ego? A w zasadzie zmienił imię na „Harry”. — Uśmiechnęła się smutno. — A ja dalej jestem jakąś „Alicją”… Mnie nikt nie pozwolił się zmienić.
Wrona zakrakała w oddali. Pozbawione liści drzewo zatrzęsło od silnego wiatru, który przemknął przez wzgórze. Czarne chmury zebrały się na czerwonym niebie, gdy umięśniona ręka Zeusa wyjrzała zza sklepienia nieba. Piorun wyrósł z dłoni boga. Rzucił nim ku ziemi, wprost na martwe drzewo. Rozległ się donośny huk, a potem nastąpiła długa, niepokojąca cisza. Cienka strużka dymu uniosła się ze spalonej kory, co nie przeszkodziło wronie, by usiąść na jednej z gałęzi. Czarne ślepia wbiły się w Alicję, oglądając ją ze wszystkich stron. Łeb poruszył się w prawą stronę, potem lewą, w dół, cały ptak się przekręcił na gałęzi, aż wzniósł się i poleciał za Alicję.
— No już, kochany — usłyszała melancholijny głos, który sprawił, że złe wspomnienia powróciły.
Alicja odwróciła się. Kobieta ubrana w czarny, cienki płaszcz zbliżyła się, niosąc bukiet białych przebiśniegów. Złożyła kwiaty przy kolumnie, przy której stała Alicja, i przyklęknęła. Twarz nieznajomej była okryta kapturem, ale znała ją zbyt dobrze, żeby jej nie rozpoznać.  Nawet jeśli minęło tysiąc lat, przed Alicją nigdy nie udało się kobiecie ukryć prawdziwego oblicza.
— Jeszcze tylko kilka godzin i skończy się wielkie tysiąclecie śmierci Dafne — przypomniała Alicja, dołączając do kobiety.
— Dlatego przyszłam dopiero teraz — odpowiedziała. Spod kaptura wysunął się krzywy, ale nadal piękny uśmiech. — Nie chciałam, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał.
Alicja westchnęła ciężko. Nie spodziewała się, że ktokolwiek zechce się z nią widzieć przed grobowcem Dafne.
— A więc wiesz, kim jestem i przyszłaś ze mną porozmawiać o czymś konkretnym? — zachęciła nieznajomą, by mówiła dalej, a sama ciągnęła piękne przedstawienie.
— Zgadza się, Alicjo z krainy nieczarów — szepnęła.
— Niemożliwe…
Zerwała się. Oczy otworzyła szeroko ze zdziwienia, cofając się ku spalonemu drzewu. Wrona znów zakrakała, zatrzymując Alicję pomiędzy kwiecistą ścieżką a zboczem wzgórza.
— Eleanor, prawda? — spytała. Z jakiegoś powodu nie powstrzymała już łez. — Jesteś Eleanor?
— Zgadza się.
Alicja przyłożyła dłoń na ust. Zasłoniła je, aby nie wydać z siebie żadnego krzyku — czy to radości, czy gniewu. W końcu usłyszała to imię. Żadnego ukrywania, żadnego wymyślania pseudonimów. Sama prawda.
— Dlaczego? — wycedziła przez zęby, zduszając w sobie złość. — Dlaczego wróciłaś? Dlaczego tutaj? Przecież mogą cię złapać. O bogowie… — złapała się za głowę — powinnam cię teraz pojmać i zanieść przed oblicze Ateny.
— Zgadzam się — przyznała, siadając przy kolumnie. Płaszczem okryła blade kostki. Ze stóp zdjęła brązowe sandały. — Bardzo chętnie spotkam się z Ateną. I tak jej ucieknę — dodała i zaśmiała się cicho. — Zawsze jej uciekam. Od ponad tysiąca lat… A ty?
Czerwone słońce Apollina schowało się w mrokach ciemnego sklepienia nocnego. Alicja spojrzała ku lśniącej głowie Selene, która zwracała się ku najniższym dolinom, gdzie matka, ciotki, kuzynki i babcia wzywały naturę i błogosławiły jej.
— Ja uciekam jeszcze dłużej — odpowiedziała, siadając naprzeciw Eleanor. — Nigdy jednak nie umiem znaleźć się wystarczająco daleko, by uciec naprawdę. A ty?
— Albo mnie nie widzą, albo nie chcą widzieć.
— Powiedziałabym, że raczej to drugie. Uważają nas wszystkich za robactwo. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale zawsze robactwo, które trzeba zgnieść, gdy przeszkadza. Bądź ignorować.
— Uwielbiają ignorować. — Palcem wskazała na Selene. — Widzi wszystko, a zarazem nic.
— Lepiej być ślepym na to, co się widzi, niż później tłumaczyć u najwyższego Zeusa.
— A więc uważasz, że bogowie są ślepi? — Eleanor złapała ją za słowa.
— Tego nie powiedziałam — usprawiedliwiła się, choć zgadzała się w zupełności z tym stwierdzeniem. Bogowie byli ślepi, w ten czy inny sposób, a szczególnie wtedy, gdy powinni patrzeć i reagować.
— Alice, Alicja, ale wszystko sprowadza się do „prawdy” — bawiła się dalej. — Sądzisz, że prawda o Dafne kiedyś wyjdzie na jaw? — spytała, zwracając się ku grobowcowi.
— Wątpię. — Ścisnęła usta w wąską linijkę. Skłamała. Alicja wiedziała, że prawda o Dafne nigdy nie ujrzy światła słońca Apolla.
Żadne ze wspomnień, które nosiła w sercu Alicja, nie zachowało się na kartkach historii. Choć jej matka widziała, ciotka słyszała, a babcia zapisywała, nikt nie postawił się drugiej z najpiękniejszych kobiet w dziejach ludzkości. Dafne była zbyt piękna, aby tak się stało.
— Dziękuję — odparła nagle Eleanor.
— Za co? — zdziwiła się.
— Nie wydałaś mnie ani dziś, ani sto lat temu. Jestem ci za to wdzięczna.
— Nie bądź wdzięczna za moje tchórzostwo — fuknęła. Wyrwała trzy kwiaty z bukietu przebiśniegów i zmroziła je swoim oddechem.
— Niezależnie od powodu, dziękuję. — Skinęła głową z wdzięczności przed Alicją. — Zazwyczaj ludzie wolą mnie wydać, aniżeli spróbować zrozumieć.
— A czy kiedykolwiek próbowałam cię zrozumieć?
Zefir chuchnął chłodnym wiatrem, który zaniósł pieśń nimf między pustymi wzgórzami. W grobowcu Dafne zapiszczało. Eleanor i Alicja zerwały się z miejsca. Miejsce pochówku zaprojektowano z myślą, aby nikt ani nic nie mogło wejść do środka. Jednak wiatr pisnął wewnątrz, jakby przemknął przez jedyny właz pozwalający przedostać się do grobowca.
Alicja podeszła bliżej niż kiedykolwiek. Oblał ją zimny pot na samą myśl, że znowu zbliży się do Dafne. Wiedziała, że kobieta znajduje się w zamknięciu, do tego martwa, ale serce kołatało w piersi w obawie, że właz się otworzy.
— Dasz radę? — spytała Eleanor.
Położyła dłoń na ramieniu Alicji, chcąc dodać jej otuchy. Kiwnęła w odpowiedzi, że wszystko jest w porządku. Ona nie mogła wrócić, powtarzała sobie przez całe tysiąc lat każdego dnia przed spaniem. Nie złapie cię we śnie. Nie zmusi do kolejnej zbrodni. Nie rozkaże wyjść za Harry’ego. Żadne słowa otuchy nie pomagały, a wręcz pogłębiały narastający w niej strach. Oddech stał się płytki, w pewnym momencie stanęła w bezdechu, tuż przy samym włazie.
Oblepione kwiatami wejście pochłonęło zimno wydobywające się z ciała Alicji. Nie kontrolowała mrozu, nie w tym momencie.
Wiatr znów zapiszczał w środku grobowca.
— Ona nie mogła uciec — stwierdziła, rozmasowując wierzch dłoni. — Nie mogła…
— Dafne nie żyje — przypominała jej Eleanor, lecz jej głos nie brzmiał przekonująco. Ona nie była przekonana, a może nawet wiedziała o czymś, co pominięto na spotkaniach rodzinnych Alicji.
— Dafne na pewno nie żyje? — zapytała, w głębi duszy oczekując tylko jednej odpowiedzi.
— Tak, nie żyje.
— Ale śmierć to dopiero początek…
Eleanor umknęła spojrzeniu Alicji. Złapała latającą wokół wronę i położyła ją na własnym ramieniu.
— Odpowiedz — rozkazała Alicja.
— Dafne nie trafiła do Hadesu — odparła w chwili, gdy głowa Selene zwróciła się ku nim.
Kobieta w czerni schowała twarz za kapturem. Odwróciła się, by blask bogini księżyca nie objął jej. Ostatnie minuty odliczały czas do końca tysiąclecia śmierci Dafne. Pojedyncze gwiazdy zawisły na sklepieniu niebieskim, gdy powóz nieba nocnego zgubił kilka z nich w swej wędrówce. Alicja przymknęła powieki i westchnęła. Dafne nie trafiła do Hadesu, w myślach pojawiło się jedno stwierdzenie, które znaczyło wszystko i nic. Dafne mogła zamienić się w morską pianę, stać się światłem, które opanowała, a nawet pójść za głosem któregoś z bogów. Jednak obawiała się, że tak się nie stało.
— Muszę odejść — szepnęła Eleanor. — Nie potrzebuję dłużej składać hołdu zmarłej.
— Nigdy nie musiałaś, ale chciałaś. Wiele ryzykowałaś — dodała ciszej.
— Nie ryzykowałam, tylko uczyniłam tak, jak należało.
Trzy raz wiatr zaświstał wewnątrz grobowca. Alicja podeszła pod sam właz. Maleńkie pęknięcie widniało na samym jego szczycie. Odetchnęła z ulgą. Ciało Dafne nie wydostało się z środka.
— Przepraszam, Alicjo — usłyszała tylko, gdy dwie kropelki spadły na jej policzek. Posmakowała je — były słone, ale nie wierzyła, by wiatr przyniósł łzy Eleanor. Nie dziś i nie przez ostatnie tysiąc lat…
Odeszła, pozostawiając jedyny zdrowy przebiśnieg przed wejściem do grobowca.

Spójrz Wędrowcze Drogi na ten grób wspaniały.
Obleczony kwiatami, bijącymi pełnię Jej chwały.
Kiedy lud płacze nad panią złotą,
choć serce jej było spowite ciemnością srogą,
dama w czerni stoi, śmiejąc się nad swoją niedolą.
Znając przyszłości dar,
widzi codzienny koszmar jej mar.
"Wojna się zbliża.
Lud ostatnie swe godziny odlicza.
Śmierci kroki słychać wszak,
gdy do boju ruszy herosów orszak.
Potomkowie bogów staną przed wyborem,
ostatecznie spowijając się głębokim murem.
Szukając prawdy sprzed lat,
odkryją świat, który był przed ich oczyma cały czas.
Och, dzieci nieszczęścia...
Zaznacie tego co ja
i ujrzycie mrok, który był skrywany za pięknem złotym"

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!