[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 30. Kochajmy, nie umierajmy


— Co tu się odwala? Co tu się odwala? Co tu się odwala?! — krzyknęła kilkukrotnie, machając rękoma we wszystkie strony. Potrąciła wazon — spadł i rozpadł się na kilkanaście kawałeczków, które rozniosły się po całej kuchni.
Anastazja chwyciła za zmiotkę i zebrała wszystkie fragmenty, pod nosem szepcząc, że tym razem babcia ją zabije. Jeszcze nie wyobrażała sobie jak, ale sama myśl o gniewie starszej kobiety przerażała.
— A co tam babcia! — krzyknęła. Miała teraz większe problemy niż babcia.
Puściła rączkę zmiotki. Złapała się za czoło — było gorące, choć nigdy wcześniej nie doprowadziła się nawet do stanu podgorączkowego. Ściągnęła ręcznik z wieszaka, namoczyła pod kranem i przyłożyła do twarzy. Przyjemny chłód okrył ją, powoli uspokajając. Wzięła jeden, głęboki wdech i usiadła na stołku.
— Podróż w czasie — przypomniała sobie. — Czy ja, kurna, występuję w jakimś filmie sci—fi? — spytała powietrze, jakby oczekując odpowiedzi.
W mieszkaniu zapanowała cisza — coraz bardziej irytująca z każdą minutą, która mijała w nielogicznym tempie. Anastazja wyłożyła dłonie na blat i ścisnęła mocno powieki. Wskazówki zegara zaczęły tykać w jej uszach. Odliczyła dziesięć sekund i otworzyła oczy. Nic się nie stało. Nadal siedziała w tym samym miejscu, mieszkaniu, dniu i o tej samej godzinie. Jednak nie pomyliła się. Biła się z Rudym, poznała Kornelię, znowu spotkała się z Rudym, potem miała małą wojenkę z policjantami, a na koniec zabiła Daniela. Nie śniło jej się. Nie doświadczyła wizji.
Rodzące się pytania nie napotykały na rozwiązania. Błądziły w umyśle Anastazji, zawsze napotykając na to pierwsze i może najbardziej właściwe, czy cofnęłam się w czasie? Wydawało się, że nie ma w tym żadnych wątpliwości. Tylko że wciąż było jedno „ale”. Czas zawsze płynął do przodu. Nigdy w historii mitologii nie cofnął się.
Anastazja postukała palcami o stół, wygrywając jakąś skoczną melodię, którą pamiętała z radia. Zauważyła kubek — wciąż do połowy pełny. Przekręciła oczami. Westchnęła ciężko. Nie wiedziała co jest gorsze — jej problem z mitologią czy to, że babcia już trzeci raz w tym tygodniu nie wzięła leków.
— Cholera jedna, na stówę ich nie zażyła — syknęła. — „Nie smakują mi”, „gówno mi dają” i „i tak przeżyję ciebie, niewdzięcznico” — zaczęła przedrzeźniać chorą babcię.
Spojrzała pod mały, wiklinowy koszyczek. Tym razem nic tam nie znalazła. Do zlewu babcia rzadko kiedy coś wrzucała, wolała raczej niespostrzeżenie chować, jak gdyby chciała, żeby Anastazja coś znalazła. Więc kontynuowała szukanie. Na półkach stały jedynie garnki. Na kolejnych przyprawy, makarony, kawa i wiele innych rzeczy, ale nie tabletki.
Nagle rozległ się trzask za oknem.
Przesunęła firankę i spojrzała za szybę, z trudem dostrzegając dwa samochody, które wylądowały w rowie. Jeden miał rozwaloną maskę, u drugiego niekoniecznie widziała zniszczenie co bardziej wściekłego kierowcę, który wyskoczył z auta i z pięściami zaczął iść do prowadzącego drugi samochód mężczyzny.
— Wow, chyba z miesiąc nikt się tu nie całował — zażartowała sobie z wypadku.
Pokręciła głową i wróciła do szukania tabletek. Przesunęła doniczkę, potem podniosła ją i dokładnie obejrzała spodek. Gdy nic nie znalazła, odstawiła kwiatek. Rozchyliła liście i zajrzała do ziemi, wymacując okrągłych kształtów.
— Ty niewdzięcznico cholerna! Gdzie jesteś, gdy cię nie ma! — Ryk rozniósł się po całym mieszkaniu.
Anastazja wyjrzała przez okno. Babcia czekała na wózku, trzymając na kolanach torbę pełną zakupów.
— Już idę! — warknęła, choć nie wierzyła, że ta głucha kobieta ją usłyszy. Przynajmniej nie w takich okolicznościach.
Chwyciła za klucze od mieszkania, zamykając na dwa zamki. Pociągnęła za klamkę i dopiero wtedy zaczęła schodzić na dół. Już z góry słyszała marudzenia babci, które kierowała do przyjaciółki z bloku obok. Uwielbiały obgadywać Anastazję przy porannej, popołudniowej i wieczornej herbatce. Zawsze, gdy sądziły, że dziewczyna nie słucha.
— Pani wierzy, że ta gówniara zamiast znaleźć pracę, to ćwiczy jakiś niebezpieczny sport? — usłyszała postękiwania babci. — I jeszcze nie ma żadnych dzieci. Skandal! Ja w jej wieku rodziłam już trzecie dziecko.
I teraz żadne z nich o tobie nie pamięta, dodała w myślach, wspominając całą rodzinę, która grzecznie odmówiła opieki nad starszą, zrzędliwą kobietą. W głębi serca wcale im się nie dziwiła. Babcia nie należała do najwspanialszych kobiet na świecie, ale kiedy własna matka zostawiła ją pod drzwiami tego mieszkania, bez najmniejszych wątpliwości babcia dała jej dom.
— Oj, babcia, jeszcze kiedyś doczekasz się wnuków — powiedziała, wychodząc z klatki. — Nie jojcz mi tu, bo jeszcze od tego wiatru nabawisz się choróbska.
— Choroby się mnie boją. A teraz nie pyskuj mi, smarkulo, i na górę.
Anastazja zaśmiała się pod nosem — na tyle cicho, by babcia nie usłyszała. Kochała ją ponad życie, nie warto było szargać jej nerwów dla chwili przyjemności.
Chwyciła mocno wózek i podniosła na wysokość bioder. Przyjaciółka babci z wrażenia przetarła okulary.
— Przecież jestem silna, mówiłam — oznajmiła starszej kobiecie.
— Tak… — odpowiedziała drżącym głosem. — Do widzenia…
Odeszła.
Anastazja wtargała wózek wraz z babcią na samą górę. W środku nastawiła wodę na herbatę. Z tego wszystko zapomniała o ukrytych lekarstwach. Wzięła świeże, obiecując sobie, że tym razem przypilnuje tę kobietę i, jak będzie trzeba, siłą wciśnie te tabletki.
— Babcia, ty weź teraz te cholerne tabletki.
— A idź! — Kaszlnęła, po czym wytarła twarz kuchenną ścierką. — Nie mów mi…
— To nie do tego… — jęknęła, po czym wyszarpała materiał z rąk kobiety. Na chwilę wyszła do łazienki i wrzuciła ścierkę do pralki. — Później zrobię — szepnęła podejrzewając, że to nie pierwsza i nie ostatnia rzecz, którą babcia ubrudzi.
Woda zaczęła się gotować. Wróciła szybko i wyłączyła pod palnikiem gaz. Babcia już zdążyła włączyć radio, słuchając kolejnej mszy świętej.
— I tak to nic ci nie da. Niebo nie istnieje — przypomniała jej Anastazja. Była ciekawa, jak naprawdę wyglądał Hades. Poznała opis, niekoniecznie zachęcający, z mitologii, ale nigdy nie odwiedziła tego miejsca. Poza tym wolała z tym poczekać jeszcze z pięćdziesiąt albo sto lat. — Uwierz mi.
— Wolę wierzyć księdzu niż tobie. — Prychnęła. — Skaranie boskie z tobą, gówniaro. Mogłabyś pójść się wyspowiadać, komunię przyjąć, a nie próbować mnie do piekła wysłać.
Akurat w tej sprawie nic nie muszę robić, dodała w myślach, nawet nie śniąc by rzucić tak złośliwą uwagę w stronę babci.
— Dobrze, dobrze — powiedziała w końcu, zalewając herbatę. — Pójdę do spowiedzi, jeśli weźmiesz lekarstwa.
— Przekupstwo.
— Nie, tylko drobna zachęta. Przecież pójdziesz do kościoła ze mną. Musisz mieć siły.
— Na ciebie mam całą rezerwę sił. Że też jeszcze nie osiwiałam przez ciebie.
— Osiwiałaś. — Wskazała palcem na włosy babci. — Tylko jeszcze nie zdałaś sobie z tego sprawy.
— Ta, ta, i gdzie ta moja herbata? — zmieniła szybko temat jakby chciała uciec od niewygodnych kwestii. — W gardle mi aż zaschło. I czy mam jakieś déjà vu? Dawno mi nie robiłaś herbaty, więc…
— Też mam takie małe, ale... — urwała, zdając sobie sprawę, że już za wiele powiedziała. Podniosła szklankę. — Nic.
— Ojciec?
Opuściła bezwładnie ręce. Szklanka wysunęła się spod jej palców i upadła na podłogę, roztrzaskując się. Wrzątek rozprysnął się po stopach Anastazji, która wbiła bezsensownie wzrok w spływającej ku niej herbacie. Skarpetki przemokły gorącem, skóra zapiekła, ale nie na tyle, by krzyknąć z bólu. W zasadzie niewiele czuła, jedynie długie ukłucia, które powoli znikały.
— Coś ty narobiła?! — wrzasnęła babcia. — Cholero, żadnego pożytku z ciebie nie ma. Tylko wspomniałam o twoim ojcu i już rzucasz szklankami po całej kuchni. I co? Jeszcze pewnie to moja ulubiona.
Z trudem słuchała starszej kobiety, myślami błądząc po obszarach, które dawno zostawiła za sobą — a przynajmniej w to wierzyła. Jednak prawda powróciła. Babcia nie pomyliła się. Wspomniała wyraźnie o ojcu, o mężczyźnie, który ją spłodził i zostawił, nie o ojczymie, który zostawił długi i uciekł.
— Dlaczego o nim wspomniałaś? — spytała w końcu. Z kącikach oczu zebrały się łzy. Przetarła rękawem twarz, powtarzając sobie, że nie rozpłacze się po tylu latach z powodu ojca. — Dlaczego?! — wrzasnęła, tracąc cierpliwość.
— A co ty się tak drzesz? Sama to zaczęłaś. Nawet nie dokończyłaś! — oburzyła się. — A teraz weź się wytrzyj, szkło zbierz i uważaj. Ja cię do szpitala nie zawiozę — podkreśliła.
— Żebyś ty, kurna, nie musiała nigdzie jechać — odburknęła nieświadomie. Spojrzała gniewnie na babcię i odetchnęła ciężko. Kochała ją z całego serca, ale i czasem ono nie wystarczało, by znieść ciężki charakter staruszki. — Pójdę do pokoju. Tak.
Ściągnęła skarpetki i po drodze rzuciła je na podłogę łazienki. Z szafki wyjęła świeże. Maść na oparzenia położyła na łóżko, a sama usiadła, przyglądając się zaczerwienieniom. Nie wygląda tak źle, stwierdziła, trochę naciągając prawdę. Skóra trochę zmieniła kolor, ale żadne bąble nie wyszły, a przy dotyku czuła jedynie delikatne ukłucia. Ale czego innego się spodziewała? To ciało jeszcze nigdy jej nie zawiodło. Zostało przecież stworzone do wojny, aby walczyć i znosić najcięższe ciosy. Bić się do samego końca. Tylko że wciąż po części była człowiekiem. Niewiele odziedziczyła po matce, na całe szczęście. A na nieszczęście dużo z ojca jej zostało.
Pogładziła zaczerwienia i wsmarowała trochę maści w skórę. Odczekała chwilę, zanim się wszystko się wchłonęło.
Oparła się o ścianę i przymknęła oczy, wcześniej zapamiętując godzinę. Nic się nie zmieniło, gdy znów otworzyła powieki. Może to tylko złudzenie, pomyślała przyglądając się dłoni — tej, w której trzymała nóż i którą zabiła Daniela. Nie, nie wydawało jej się. Naprawdę zamordowała przyjaciela z zimną krwią.
— Babciu, chcesz drugą herbatę? — zaproponowała, uznając, że czas przeprosić.
Odpowiedziała jej cisza. Zmarszczyła brwi z zaniepokojenia.
— Babciu? — powtórzyła drżącym głosem.— BABCIU! — ryknęła, wbiegając do kuchni.
Głowa opadła, luźno zawisając nad kolanami. Anastazja ujęła ją za policzki i kilka razy poklepała po nich, by dostać ciche postękiwania. Kobieta zbladła. Oddychała ciężko, dusząc się z każdą sekundą coraz bardziej. Bez chwili zastanowienia Anastazja chwyciła za telefon i zadzwoniła po pogotowie. W duchu błagała, by znów się cofnąć, by znów wrócić, jak ostatnim razem i zapobiec tragedii, lecz im silniej zaciskała powieki, tym bardziej malały nadzieje na ratunek. Nacisnęła drżącym palcem na pierwszą cyfrę, lecz ekran w tym momencie zgasł. Kliknęła raz drugi, ale nic się nie pojawiło.
Otworzyła usta. Krzyk zamarł na jej ustach, gdy ciemność wkroczyła do kuchni. Wiatr przybrał na sile. W duchu przeczuwała, co się zbliża. Wzięła głęboki wdech i ryknęła:
— POMOCY! POGOTOWIE!
W tym momencie coś pojawiło się na wyświetlaczu. Uderzyła w telefon trzy razy, a ten odżył. Wybrała szybko numer na pogotowie.
— Zabij Daniela, zabij Daniela — zaczęła powtarzać, a zaraz potem rozległ się głos w słuchawce.
Czarne skrzydła rozwarły się przed jej twarzą. Telefon wysunął się z jej dłoni, upadając na kolana babci.
— Nie… — wysyczała przez zęby. — Nie!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!