— Co tu się odwala? Co tu się odwala?
Co tu się odwala?! — krzyknęła kilkukrotnie, machając rękoma we wszystkie
strony. Potrąciła wazon — spadł i rozpadł się na kilkanaście kawałeczków, które
rozniosły się po całej kuchni.
Anastazja chwyciła za zmiotkę i zebrała
wszystkie fragmenty, pod nosem szepcząc, że tym razem babcia ją zabije. Jeszcze
nie wyobrażała sobie jak, ale sama myśl o gniewie starszej kobiety przerażała.
— A co tam babcia! — krzyknęła. Miała
teraz większe problemy niż babcia.
Puściła rączkę zmiotki. Złapała się za
czoło — było gorące, choć nigdy wcześniej nie doprowadziła się nawet do stanu
podgorączkowego. Ściągnęła ręcznik z wieszaka, namoczyła pod kranem i
przyłożyła do twarzy. Przyjemny chłód okrył ją, powoli uspokajając. Wzięła
jeden, głęboki wdech i usiadła na stołku.
— Podróż w czasie — przypomniała sobie.
— Czy ja, kurna, występuję w jakimś filmie sci—fi? — spytała powietrze, jakby
oczekując odpowiedzi.
W mieszkaniu
zapanowała cisza — coraz bardziej irytująca z każdą minutą, która mijała w
nielogicznym tempie. Anastazja wyłożyła dłonie na blat i ścisnęła mocno
powieki. Wskazówki zegara zaczęły tykać w jej uszach. Odliczyła dziesięć sekund
i otworzyła oczy. Nic się nie stało. Nadal siedziała w tym samym miejscu,
mieszkaniu, dniu i o tej samej godzinie. Jednak nie pomyliła się. Biła się z
Rudym, poznała Kornelię, znowu spotkała się z Rudym, potem miała małą wojenkę z
policjantami, a na koniec zabiła Daniela. Nie śniło jej się. Nie doświadczyła
wizji.
Rodzące się pytania
nie napotykały na rozwiązania. Błądziły w umyśle Anastazji, zawsze napotykając
na to pierwsze i może najbardziej właściwe, czy
cofnęłam się w czasie? Wydawało się, że nie ma w tym żadnych wątpliwości.
Tylko że wciąż było jedno „ale”. Czas zawsze płynął do przodu. Nigdy w historii
mitologii nie cofnął się.
Anastazja postukała
palcami o stół, wygrywając jakąś skoczną melodię, którą pamiętała z radia.
Zauważyła kubek — wciąż do połowy pełny. Przekręciła oczami. Westchnęła ciężko.
Nie wiedziała co jest gorsze — jej problem z mitologią czy to, że babcia już
trzeci raz w tym tygodniu nie wzięła leków.
— Cholera jedna, na
stówę ich nie zażyła — syknęła. — „Nie smakują mi”, „gówno mi dają” i „i tak
przeżyję ciebie, niewdzięcznico” — zaczęła przedrzeźniać chorą babcię.
Spojrzała pod mały, wiklinowy koszyczek.
Tym razem nic tam nie znalazła. Do zlewu babcia rzadko kiedy coś wrzucała,
wolała raczej niespostrzeżenie chować, jak gdyby chciała, żeby Anastazja coś
znalazła. Więc kontynuowała szukanie. Na półkach stały jedynie garnki. Na
kolejnych przyprawy, makarony, kawa i wiele innych rzeczy, ale nie tabletki.
Nagle rozległ się trzask za oknem.
Przesunęła firankę i spojrzała za
szybę, z trudem dostrzegając dwa samochody, które wylądowały w rowie. Jeden
miał rozwaloną maskę, u drugiego niekoniecznie widziała zniszczenie co bardziej
wściekłego kierowcę, który wyskoczył z auta i z pięściami zaczął iść do
prowadzącego drugi samochód mężczyzny.
— Wow, chyba z miesiąc nikt się tu nie
całował — zażartowała sobie z wypadku.
Pokręciła głową i wróciła do szukania
tabletek. Przesunęła doniczkę, potem podniosła ją i dokładnie obejrzała spodek.
Gdy nic nie znalazła, odstawiła kwiatek. Rozchyliła liście i zajrzała do ziemi,
wymacując okrągłych kształtów.
— Ty niewdzięcznico cholerna! Gdzie
jesteś, gdy cię nie ma! — Ryk rozniósł się po całym mieszkaniu.
Anastazja wyjrzała przez okno. Babcia
czekała na wózku, trzymając na kolanach torbę pełną zakupów.
— Już idę! — warknęła, choć nie
wierzyła, że ta głucha kobieta ją usłyszy. Przynajmniej nie w takich
okolicznościach.
Chwyciła za klucze od mieszkania,
zamykając na dwa zamki. Pociągnęła za klamkę i dopiero wtedy zaczęła schodzić
na dół. Już z góry słyszała marudzenia babci, które kierowała do przyjaciółki z
bloku obok. Uwielbiały obgadywać Anastazję przy porannej, popołudniowej i
wieczornej herbatce. Zawsze, gdy sądziły, że dziewczyna nie słucha.
— Pani wierzy, że ta gówniara zamiast
znaleźć pracę, to ćwiczy jakiś niebezpieczny sport? — usłyszała postękiwania
babci. — I jeszcze nie ma żadnych dzieci. Skandal! Ja w jej wieku rodziłam już
trzecie dziecko.
I
teraz żadne z nich o tobie nie pamięta, dodała
w myślach, wspominając całą rodzinę, która grzecznie odmówiła opieki nad
starszą, zrzędliwą kobietą. W głębi serca wcale im się nie dziwiła. Babcia nie
należała do najwspanialszych kobiet na świecie, ale kiedy własna matka
zostawiła ją pod drzwiami tego mieszkania, bez najmniejszych wątpliwości babcia
dała jej dom.
— Oj, babcia, jeszcze kiedyś doczekasz
się wnuków — powiedziała, wychodząc z klatki. — Nie jojcz mi tu, bo jeszcze od tego
wiatru nabawisz się choróbska.
— Choroby się mnie boją. A teraz nie
pyskuj mi, smarkulo, i na górę.
Anastazja zaśmiała się pod nosem — na
tyle cicho, by babcia nie usłyszała. Kochała ją ponad życie, nie warto było
szargać jej nerwów dla chwili przyjemności.
Chwyciła mocno wózek i podniosła na
wysokość bioder. Przyjaciółka babci z wrażenia przetarła okulary.
— Przecież jestem silna, mówiłam —
oznajmiła starszej kobiecie.
— Tak… — odpowiedziała drżącym głosem.
— Do widzenia…
Odeszła.
Anastazja wtargała wózek wraz z babcią
na samą górę. W środku nastawiła wodę na herbatę. Z tego wszystko zapomniała o
ukrytych lekarstwach. Wzięła świeże, obiecując sobie, że tym razem przypilnuje
tę kobietę i, jak będzie trzeba, siłą wciśnie te tabletki.
— Babcia, ty weź teraz te cholerne
tabletki.
— A idź! — Kaszlnęła, po czym wytarła
twarz kuchenną ścierką. — Nie mów mi…
— To nie do tego… — jęknęła, po czym
wyszarpała materiał z rąk kobiety. Na chwilę wyszła do łazienki i wrzuciła
ścierkę do pralki. — Później zrobię — szepnęła podejrzewając, że to nie
pierwsza i nie ostatnia rzecz, którą babcia ubrudzi.
Woda zaczęła się gotować. Wróciła
szybko i wyłączyła pod palnikiem gaz. Babcia już zdążyła włączyć radio,
słuchając kolejnej mszy świętej.
— I tak to nic ci nie da. Niebo nie
istnieje — przypomniała jej Anastazja. Była ciekawa, jak naprawdę wyglądał
Hades. Poznała opis, niekoniecznie zachęcający, z mitologii, ale nigdy nie
odwiedziła tego miejsca. Poza tym wolała z tym poczekać jeszcze z pięćdziesiąt
albo sto lat. — Uwierz mi.
— Wolę wierzyć księdzu niż tobie. —
Prychnęła. — Skaranie boskie z tobą, gówniaro. Mogłabyś pójść się wyspowiadać,
komunię przyjąć, a nie próbować mnie do piekła wysłać.
Akurat
w tej sprawie nic nie muszę robić, dodała
w myślach, nawet nie śniąc by rzucić tak złośliwą uwagę w stronę babci.
— Dobrze, dobrze — powiedziała w końcu,
zalewając herbatę. — Pójdę do spowiedzi, jeśli weźmiesz lekarstwa.
— Przekupstwo.
— Nie, tylko drobna zachęta. Przecież
pójdziesz do kościoła ze mną. Musisz mieć siły.
— Na ciebie mam całą rezerwę sił. Że
też jeszcze nie osiwiałam przez ciebie.
— Osiwiałaś. — Wskazała palcem na włosy
babci. — Tylko jeszcze nie zdałaś sobie z tego sprawy.
— Ta, ta, i gdzie ta moja herbata? —
zmieniła szybko temat jakby chciała uciec od niewygodnych kwestii. — W gardle
mi aż zaschło. I czy mam jakieś déjà vu? Dawno mi nie robiłaś herbaty, więc…
— Też mam takie małe, ale... — urwała,
zdając sobie sprawę, że już za wiele powiedziała. Podniosła szklankę. — Nic.
— Ojciec?
Opuściła bezwładnie ręce. Szklanka
wysunęła się spod jej palców i upadła na podłogę, roztrzaskując się. Wrzątek
rozprysnął się po stopach Anastazji, która wbiła bezsensownie wzrok w
spływającej ku niej herbacie. Skarpetki przemokły gorącem, skóra zapiekła, ale
nie na tyle, by krzyknąć z bólu. W zasadzie niewiele czuła, jedynie długie
ukłucia, które powoli znikały.
— Coś ty narobiła?! — wrzasnęła babcia.
— Cholero, żadnego pożytku z ciebie nie ma. Tylko wspomniałam o twoim ojcu i
już rzucasz szklankami po całej kuchni. I co? Jeszcze pewnie to moja ulubiona.
Z trudem słuchała starszej kobiety,
myślami błądząc po obszarach, które dawno zostawiła za sobą — a przynajmniej w
to wierzyła. Jednak prawda powróciła. Babcia nie pomyliła się. Wspomniała
wyraźnie o ojcu, o mężczyźnie, który ją spłodził i zostawił, nie o ojczymie,
który zostawił długi i uciekł.
— Dlaczego o nim wspomniałaś? — spytała
w końcu. Z kącikach oczu zebrały się łzy. Przetarła rękawem twarz, powtarzając
sobie, że nie rozpłacze się po tylu latach z powodu ojca. — Dlaczego?! — wrzasnęła,
tracąc cierpliwość.
— A co ty się tak drzesz? Sama to
zaczęłaś. Nawet nie dokończyłaś! — oburzyła się. — A teraz weź się wytrzyj,
szkło zbierz i uważaj. Ja cię do szpitala nie zawiozę — podkreśliła.
— Żebyś ty, kurna, nie musiała nigdzie
jechać — odburknęła nieświadomie. Spojrzała gniewnie na babcię i odetchnęła
ciężko. Kochała ją z całego serca, ale i czasem ono nie wystarczało, by znieść
ciężki charakter staruszki. — Pójdę do pokoju. Tak.
Ściągnęła skarpetki i po drodze rzuciła
je na podłogę łazienki. Z szafki wyjęła świeże. Maść na oparzenia położyła na
łóżko, a sama usiadła, przyglądając się zaczerwienieniom. Nie wygląda tak źle, stwierdziła, trochę naciągając prawdę. Skóra
trochę zmieniła kolor, ale żadne bąble nie wyszły, a przy dotyku czuła jedynie
delikatne ukłucia. Ale czego innego się spodziewała? To ciało jeszcze nigdy jej
nie zawiodło. Zostało przecież stworzone do wojny, aby walczyć i znosić
najcięższe ciosy. Bić się do samego końca. Tylko że wciąż po części była
człowiekiem. Niewiele odziedziczyła po matce, na całe szczęście. A na
nieszczęście dużo z ojca jej zostało.
Pogładziła zaczerwienia i wsmarowała
trochę maści w skórę. Odczekała chwilę, zanim się wszystko się wchłonęło.
Oparła się o ścianę i przymknęła oczy,
wcześniej zapamiętując godzinę. Nic się nie zmieniło, gdy znów otworzyła
powieki. Może to tylko złudzenie, pomyślała
przyglądając się dłoni — tej, w której trzymała nóż i którą zabiła Daniela.
Nie, nie wydawało jej się. Naprawdę zamordowała przyjaciela z zimną krwią.
— Babciu, chcesz drugą herbatę? —
zaproponowała, uznając, że czas przeprosić.
Odpowiedziała jej cisza. Zmarszczyła
brwi z zaniepokojenia.
— Babciu? — powtórzyła drżącym głosem.—
BABCIU! — ryknęła, wbiegając do kuchni.
Głowa opadła, luźno zawisając nad
kolanami. Anastazja ujęła ją za policzki i kilka razy poklepała po nich, by
dostać ciche postękiwania. Kobieta zbladła. Oddychała ciężko, dusząc się z
każdą sekundą coraz bardziej. Bez chwili zastanowienia Anastazja chwyciła za
telefon i zadzwoniła po pogotowie. W duchu błagała, by znów się cofnąć, by znów
wrócić, jak ostatnim razem i zapobiec tragedii, lecz im silniej zaciskała
powieki, tym bardziej malały nadzieje na ratunek. Nacisnęła drżącym palcem na
pierwszą cyfrę, lecz ekran w tym momencie zgasł. Kliknęła raz drugi, ale nic
się nie pojawiło.
Otworzyła usta. Krzyk zamarł na jej
ustach, gdy ciemność wkroczyła do kuchni. Wiatr przybrał na sile. W duchu
przeczuwała, co się zbliża. Wzięła głęboki wdech i ryknęła:
— POMOCY! POGOTOWIE!
W tym momencie coś pojawiło się na
wyświetlaczu. Uderzyła w telefon trzy razy, a ten odżył. Wybrała szybko numer
na pogotowie.
— Zabij Daniela, zabij Daniela —
zaczęła powtarzać, a zaraz potem rozległ się głos w słuchawce.
Czarne skrzydła rozwarły się przed jej
twarzą. Telefon wysunął się z jej dłoni, upadając na kolana babci.
— Nie… — wysyczała przez zęby. — Nie!
0 Comments:
Prześlij komentarz