Kornelia wyjrzała przez budynek.
Samochód przejechał przed jej nosem. Koła zahaczyły o kałużę, wylewając
strumień prosto na Kornelię. Nie cofnęła się. Ruszyła na przód, pozwalając
wodzie przepłynąć przez nią. Przyzwyczaiła się. Zbędne odruchy opóźniały ją, a
czas wciąż gnał. Chmury ponownie przykrywały słońce Apolla, choć jeszcze chwilę
temu bóg rozsyłał swe promienie nad całym Lublinem.
Bogowie
też miewają humory, doszła do
wniosku, niepewnie wkraczając na ulicę, na której rzekomo mieszkał Pavor i na
której rzekomo została zamordowana. Panowała cisza. Sielska, błoga cisza, zakłócana
nieznacznymi szumami dobiegającymi z Alei Racławickich. Starsza kobieta wyszła
z mieszkania, niosąc na rękach małego pieska. Pocałowała w pyszczek zwierzę i
wypuściła na ziemię, naciągając smycz.
— No, nie ganiamy — rozkazała grzecznie
pupilkowi i ruszyła w kierunku, z którego Kornelia przyszła.
A przynajmniej tak myślała…
Gdy kobieta minęła dom — dom, którego
adres Kornelia otrzymała od Anastazji — zatrzymała się. Pokręciła trzy razy
głową i żałośnie stęknęła. W jej oczach pojawiły się łzy. Zdjęła cienkie
okulary i przetarła je chusteczką.
— Tragedia, tragedia… Gdzie ten świat
zmierza? — spytała, kiedy zwierzak pociągnął ją w stronę przechodzącej przez
przejście dziewczyny. — Spokój! — krzyknęła i ruszyła za pupilkiem.
Kornelia pomachała kobiecie na
pożegnanie, choć ta nie mogła jej zauważyć. Westchnęła. Wbiła spojrzenie w
klamkę, której wierzchnia warstwa farby się złuszczyła. Trzy liście utkwiły
między żelaznymi szpikulcami, a kolejne wydawały się przybywać wraz z
narastającym wiatrem. Cicha melodyjka pełna smutku i nostalgii zagrała z
wnętrza domu. Drzwi lekko się uchyliły. Szczupła dłoń wysunęła z wnętrza, jakby
zachęcając Kornelię, by weszła do środka.
Postawiła pierwszy krok i zatrzymała
się w środku bramy, gdzie nie było już odwrotu. Brakowało jej sił. Sił na
przezwyciężenie własnych słabości i miłości, którą płomień pochodni rozsyłał po
całym jej wnętrzu. Winna ją zgasić. Poddać się i zakończyć swą wędrówkę. Jednak
pochodnia nie gasła, a przybierała na sile, kiedy stała w miejscu.
— Nie… — szepnęła.
Miłość do Tanatosa kwitła. Pragnęła
znów powrócić do Hadesu i pozostać tam na zawsze. Już wcześniej w jej sercu
pojawiło się coś podobnego. Poszła za tym głosem. Potem znów powróciła do
świata żywych. Nie możesz znowu tam
wrócić, nie teraz, powtarzała sobie w myślach, lecz serce stawało się coraz
bardziej głuche na jej błagania. A ciało słuchało serca. Niematerialny byt
drgał, zmuszając się do wykonania choćby jednego, tego najmniejszego kroku,
który pozwoliłby przezwyciężyć siebie.
Krok nie przyszedł.
Zamiast tego narodziły się jeszcze
większe wątpliwości. Nie takich uczuć spodziewała się wraz z przybyciem do
miejsca, w którym wydawała ostatni dech.
Wróć
do Hadesu, podpowiedziało
jej serce, coraz silniej ciągnąc ku Komnacie Mitów i ku tym przeklętym drzwiom.
— Nie — szepnęła do siebie, jeszcze się
nie poddając. — Nie — odparła stanowczo, aby utwierdzić się we własnym
przekonaniu.
I wtedy wrona zakrakała.
Czarny materiał zatańczył na wietrze
przed oczami Kornelii, wyłaniając białą jak śnieg skórę. Piękny, wyraźny
uśmiech wydobył się z kolejnego tańca, a cichy, tajemniczy blask pojawił się w
oczach, jakby śmiejąc się z bezsilności zmarłej.
— Eleanor — wydusiła z trudem imię
kobiety.
Wrona poderwała się do góry, trzepocząc
czarnymi skrzydłami przed drzewem, aż usiadła na chudym ramieniu Eleanor.
Kobieta chwyciła za suknię, po czym przygładziła do ud.
— Jesteś tchórzem — stwierdziła,
przechylając głowę na lewy bok. — O tchórzostwo cię nie podejrzewałam. Nawet w
obliczu śmierci potrafiłaś zachować resztki godności. A gdzie są teraz?
— Zostały w Hadesie — odpowiedziała
szybko Kornelia.
— Co racja to racja. — Zaśmiała się. —
Naprawdę możesz tu wejść. Wszystko okaże się łatwiejsze dla ciebie. Zaakceptuj
los i przestań wędrować. Więcej kłopotów przynosisz niż dobrego. Choć jak
ludzie mówią: „co ma być to będzie”.
— „Niebo znajdę wszędzie” —
dopowiedziała, gdy zrozumiała, że Eleanor nie zamierza nic więcej dodać. —
Znalazłam swoje miejsce, ale nie chcą mnie tam.
— A wiesz dlaczego?
— Tanatos…
— A jeśli nie Tanatos?
— Dlaczego ty?
Eleanor zamilkła z wrażenia. Otworzyła
szeroko oczy i, jakby nie wiedząc, jak odpowiedzieć, zaczęła gładzić wronę.
— Dlaczego tak bardzo chcesz żebym tam
wróciła? — nacisnęła mocniej.
Nadal milczała.
— Tanatos nie chce bym wróciła, jeszcze
nie teraz, ty chcesz, ja chcę, H… — imię boga utkwiło w jej gardle. Zapomniała.
Już zapomniała, że nie ma prawa go wypowiadać. — Pluton Najwyższy też tego
chciał.
— Jesteś taka głupia czy taką udajesz?
— spytała, marszcząc szerokie czoło. — Sama sobie odpowiedz. Przecież on już ci
wszystko wyjaśnił, a ty nadal gadasz głupoty. Jak ja tego nienawidzę.
Śmiertelnicy zawsze próbują szukać tego, co już znaleźli. Nie wierzą. Wątpią.
Mają zbędne problemy, które sami tworzą.
— Przykro mi, że się tak zawiodłaś na rodzaju
ludzkim — powiedziała tym samym pustym, nieprzejętym głosem, co wcześniej. —
Może gdybym od początku ktoś mi wszystko wyjaśnił, teraz nie musiałabyś się ze
mną męczyć.
— To prawda — przyznała szybko. Nawet
za szybko. — Sprawy się trochę skomplikowały. Mimo to nie winię cię. Tanatos
złapał zabawkę, po raz pierwszy w swym życiu, i może się nią nacieszyć.
Sprowadza na wszystkich tylko niepotrzebne kłopoty.
— Myślałam, że lubisz dobrze się bawić.
— Bawić? — powtórzyła, unosząc głos. —
Żartujesz, prawda? Czy to ci wygląda na zabawę? Czy myślisz, że dla „zabawy”
zabiłam dwie niewinne dziewczyny?
Kornelia wzruszyła rękoma.
— Różne rzeczy widziałam, a podobno
bogowie lubią się bawić ludźmi — odparła szczerze. Nie widziała sensu w
ukrywaniu zdania, które ma na temat bogów. — Czy po prostu nie możesz mi
powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Ja sobie pójdę, skończymy tę maskaradę
i koniec mitu.
— Widzisz, ale nic nie widzisz.
Chodzisz, ale nie tymi drogami, co trzeba. Jesteś świadkiem wydarzeń, ale
główna linia czasowa nie jest ci znana — wysyczała przez zęby. — To ty przestań
się bawić i w końcu zrób to, co uważasz za słuszne. Na przeklętą piętę
Achillesa, ty sama jesteś swoją słabością.
— Zagadki…. — wysapała. — Naprawdę
wystarczy jedno, proste zdanie. Konkrety. Konkrety, poproszę.
— A czy ja jestem twoją niańką, by
prowadzić za rączkę?
— To po co tutaj jesteś?
— Ponieważ muszę cię pilnować — odparła
bez chwili zawahania. — Bawisz się śmiercią. Śmierć i prawdziwa historia
przybędą i bez twojego udziału. — Westchnęła. — Nie spodziewałam się, że do
tego dojdzie…
— Smutne…
Eleanor otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia.
— Co według ciebie jest takie smutne? —
spytała, choć gdzieś w tym pięknym, tajemniczym spojrzeniu kryła się odpowiedź.
Odpowiedź, z której nie była zadowolona.
— Pomyliłaś się — przypomniała kobiecie
o porażce. — Słabość. Pomyłka. Nie świadczy to o tobie dobrze, prawda?
— Chcesz mnie zdenerwować? — Parsknęła
śmiechem. — Proszę, naprawdę musisz się postarać następnym razem. — Pomachała
dłonią, nadal śmiejąc się pod nosem. — Oj, Kornelio, Kornelio, dziecko drogie,
proszę, przestań już. Nie mów o mnie, tylko o sobie. Ja sobie zawsze jakoś
poradzę. Nawet z porażką — dodała ciszej.
Weszła w głąb posesji i stanęła na
pierwszym ze schodków. Suknia zaplątała się między jej łydkami, odsłaniając
trzy równe cięcia, tuż przy ścięgnie. Szybko jednak zasłoniła znamiona i
usiadła na stopniu, opierając się odsłoniętymi plecami o ścianę budynku.
— Przez piętnaście lat Pavor mieszkał w
tym domu — odparła po chwili.
— Więc?
— Więc to miejsce ma dla mnie duże
znaczenie. Przez piętnaście lat kazałam mu pilnować Penelopy, abym mogła zabić
ją i zgarnąć moc Granicy Olimpu. Nie udało mi się. Co więcej, zabiłam ciebie.
Przepraszam. Żałuję. I nie zrozum mnie źle, nie mam problemów z zabijaniem.
Jednak nie lubię przelewać krwi na marne. Każda krew ma znaczenie i swoje
przeznaczenie. Twoja nić za szybko została przerwana, gdy Pavora przetrwała.
Kornelia nie odezwała się choćby
słowem, w skupieniu wysłuchując spowiedzi Eleanor. W duchu dziękowała kobiecie
za szczerość i za to, że nie próbowała usprawiedliwiać swoich czynów. Gdyby
tylko mówiła prościej — wyjaśniła, by już nigdy więcej wątpliwości się nie
pojawiły.
Spojrzała na własne stopy — nadal
okryte materiałem, który rozerwała w drodze przez Hades. Stracił już dawno
pierwotną biel, a ślady piachu, błota i wody ostały się na dwóch pasmach,
przynosząc wspomnienia krainy zmarłych, które znowu ją tam ciągnęły. Cofnij się!, krzyknęły myśli, ogarniając
niepokojem serce Kornelii. Jeśli nie teraz, to kiedy zbuntuje się
przeznaczeniu? Rusz się!, nakazała
sobie w myślach, lecz nogi nie wykonały choćby najmniejszego kroku.
— Jesteś słaba — skomentowała Eleanor,
stukając palcem o barierkę schodów.
Tak, miała rację, ale Kornelia nie zamierzała
przyznać tego na głos. Zarzuciła kobiecie słabość, ale to ona sama była nikim.
Nie walczyła, gdy deszcz przybywał. Nie Hades. Nie Tanatos. Nie śmierć. Nie
Daniel. Nie Anastazja. Nie… Nie… Nie…, słowo
odbiło się echem wraz z krakaniem wrony. Nienawidziła jej. Szczerze
nienawidziła. Chciała zdjąć to cholernego ptaszysko z gałęzi i rzucić gdzieś
przed siebie. Nienawidziła uśmieszku Eleanor, skierowanego na jej pustą,
niezdecydowaną twarz. I w końcu nienawidziła siebie. Za to, że nie umiała
wykonać jednego kroku.
— Umarłaś — przypomniała Eleanor. — Ale
dlaczego pojawiłaś się przy rodzicach?
Dlaczego?,
spokojne pytanie przybyło. Ból w sercu
zelżał, a ciepło bijące od pochodni przygasło.
— Bobboo… — zająknęła się. Przez
policzek przemknęło jej coś mokrego. Uniosła dłoń i opuszkami palców zmazała
kilka łez, które zsunęły się po skórze. — Chciałam wrócić do domu — wydusiła z
trudem przed gardło. — Ja chciałam tylko wrócić do domu! — wrzasnęła, upadając
na kolana.
Zabolało.
Szpikulec zahaczył o jej ramię, wbijając
się, choć nie raniąc. Złapała się za rękę i zadrżała.
— Dlaczego teraz muszę czuć? Dlaczego
nie wcześniej? Gdzie te wspomnienia? Dlaczego na początku tak nie bolało?
Pustka? Gdzie moja pustka? Nie obchodzi mnie Anastazja. Nie obchodzi mnie
Daniel. Gdzie moja mama i tata? Gdzie Penelopa? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? —
wykrzyczała na jednym wydechu.
Eleanor już tam nie było. Odeszła, nim
kolejne chmury przykryły słońce; jakby uciekając wraz z najczystszymi
promieniami, jakie padły z twarzy Apolla. Kornelia spojrzała w stronę drzewa —
wrona zniknęła wraz ze swoją panią, pozostawiając wplątane między liście czarne
pióro.
Wiatr zatańczył wraz z gałęziami, a
kojący szum dotarł, gdy Kornelia najbardziej go potrzebowała. Pióro zeskoczyło
z liści i upadło delikatnie na chodnik, by pognać przez stopy zmarłej. Nie
poczuła choćby muśnięcia, ale wyobraziła sobie ten dotyk — tak podobny do tego,
który doznała w Hadesie.
— Tu umarłam — szepnęła zachrypłym
głosem. — Chciałam tylko wrócić do domu.
I
wróciłam, dokończyła w myślach.
Wróciła, ale nie tak, jak pragnęła. Wróciła, choć tylko po to, by nieść jeszcze
większe cierpienie. Wróciła, gdy czas nie mógł zostać cofnięty. Bo cofał się
tylko do jedno punktu. Do jednego okrutnego momentu, w którym coś wydarzyło się
w Hadesie i trafiła do domu.
Nie rozumiała. Nie rozumiała
przekleństwa i własnych uczuć, które w końcu przejęły jej serce. Zaakceptowała
siebie w Hadesie, więc teraz przyszedł czas na akceptację w świecie żywych? Wstań, rozkazała sobie, stając pośrodku
miejsca, w którym umarła. W myślach napisane litery krwią rozrysowały się na
chodniku, choć w rzeczywistości dłużej tam nie widniały. Uśmiechnęła się do
drzewa, z którego wrona już dawno uciekła. W dłoni już dłużej nie trzymała
kartki papieru.
Koniec…
Nastąpił koniec, a ona musiała pozwolić
opowieści zacząć się i skończyć. Eleanor miała raję. Wszystkie wydarzenia
znajdowały się przed nią.
Trzy dziewczyny umarły, lecz tylko jej
śmierć przerwała ten cykl. A potem Tanatos przyszedł po Daniela.
Daniel zmienił biegł historii.
Historia dotarła do Anastazji.
— Ona jest mordercą — odpowiedziała
cicho, przymykając powieki.
Nie zamierzała wracać. Planowała iść
dalej.
0 Comments:
Prześlij komentarz