Kornelia przez chwilę stała w miejscu,
lecz zaraz otrząsnęła się i pobiegła za Anastazją. Dziewczyna westchnęła ciężko
i pokręciła głową ze zrezygnowałem. Ostateczbie machnęła od niechcenia ręką,
dając jak gdyby zmarłej pozwolenie na śledzenie jej. Tylko że w milczeniu. Nie
odzywała się, nie szepnęła choćby jednego słówka, a nawet nie odwróciła, póki
nie doszły pod blok, w którym mieszkał Daniel.
— Dzieciak pewnie dalej siedzi na
kompie — parsknęła pod nosem. — I pewnie to on zostawił tę cholerną puszkę.
Puste te dzieciaki. Bardziej niż ta puszka!
Podniosła z trawnika puszkę i
potrząsnęła nią kilka razy.
— Pomyłka. — Zacisnęła usta w wąską
linijkę. — Jednak puszka pełniejsza od tych kapuścianych łbów! — zwróciła się
tym razem bezpośrednio do Kornelii.
— Nie lubisz tego „dzieciaka”? —
spytała, pilnując się, żeby nie wypowiedzieć imienia. — I skąd wiesz, że to on.
— W tej dziurze? — Otworzyła oczy ze
zdziwienia. — Tylko Daniel chleje kawę. Gdyby któryś z pijaków coś takiego
wypił, to chyba sama bym się nawróciła!
— Daniel to syn tej pani detektyw,
prawda? — kontynuowała wywiad.
— Ta, ta, syn wariatki zawsze znany jak
sama wariatka!
— Czyli oboje widzą świat mitologiczny?
Szeroki uśmiech okrył twarz Anastazji.
— Najadłaś się Christie przed śmiercią
czy jak? — odpowiedziała pytaniem, kręcąc się wokół kosza na śmierci. —
Ciekawska duszyczka mi się tu trafiła. A jak detektywujesz już, to weź ogarnij
mi babcię?
— A gdzie jest?
— Tutaj! — Wskazała palcem na miejsce,
w którym stała. — Kurde, baba ma dopiero siedemdziesiąt lat na głowie, a
zachowuje się, jakby zaraz miała iść do grobu. I kurde gada z sąsiadkami trzy
godziny do sześcianu!
Wzięła głęboki wdech i usiadła na
ławce, zakładając nogę na nogę. Wzrok skierowała ku niebu, wyjątkowo
przejrzystemu jak na ten cykl. Wrona zakrakała na gałęzi. Anastazja sięgnęła po
kamyk i rzuciła go prosto w ptaszysko, które zerwało się i uciekło.
— Tak, teraz lepiej — zauważyła,
zaczynając nucić coś pod nosem.
— Gdzie ty jesteś, niewdzięcznico
jedna?! — rozległ się wrzask.
— Tak, teraz gorzej… — Westchnęła od
niechcenia. — Już skaczę, babcia!
— Szybko, bo mi transmisja mszy minie!
Starsza kobieta podjechała na wózku pod
samo wejście do bloku. Wysuszoną, choć dobrze zbudowaną ręką uderzyła o oparcie
fotela i fuknęła pod nosem. Ciało wylewało się spoza wózka. Dodatkowe kilogramy
krzyczały o dodatkowe siedzenie, któro pomieściłoby niemal stukilogramową
kobietę o niemiłym spojrzeniu, niemal zabójczym. Takiej osobie się nie
podskakiwało. Choć była niezdolna do samodzielnego poruszania, umiała dokopać,
przynajmniej drewnianą laską, którą trzymała na kolanach.
— Już idę, babcia, nie grzej się tak,
bo resztki mózgu ci wyparują! — żachnęła się Anastazja.
— Ty smarkulo, pamiętaj, kto ci
zmieniał pieluchy, a nie gdakaj co ten jęzor ci nakaże!
— Ta, ta…
— Zero wdzięczności i pewnie znowu
nakopałaś Rudemu.
— Skąd wiesz? — zdziwiła się.
— Będę wiedziała, kiedy wrócisz z
bachorem tego dzieciaka w brzuchu, więc nie zadaj głupich pytań. Może i jestem
ślepa, ale wszystko widzę!
— Jasne — szepnęła pod nosem Anastazja.
— I doskonale wszystko słyszę!
— A jak wołam to nagłe głucha się
robisz!
— Mam prawo być głuchą, kiedy mi się
podoba!
Starsza kobieta walnęła laską o
podłoże. Anastazja już więcej się nie odezwała. Przykucnęła, a potem podniosła
babcię wraz z wózkiem. Kornelia rozwarła szeroko oczy ze zdziwienia. Nie
wierzyła w to, co widzi. Anastazja weszła na klatkę schodową, z trudem
przeciskając się przez drzwi. Skłoniła się do woźnego, który akurat sprzątał
schody prowadzące do piwnicy. Mężczyzna odpowiedział tym samym gestem. Babcia
przewróciła tylko oczami, jakby uznała, że wnuczka zmarnowała zbyt wiele czasu
na powitanie. Anastazja poprawiła chwyt na podparciach fotela i weszła na
pierwszy schodek, potem drugi i trzeci. Kornelia wątpiła w każdy krok, stawiany
przez Anastazję, by donieść babcię na czwarte piętro. Nawet najmniejsza kropla
potu nie spłynęła po jej policzku, nie zasapała się i nie marudziła. Postawiła
wózek dopiero przed drzwiami wejściowymi, aby otworzyć zamek.
— Pospiesz się, dziewucho! Muszę wypić
herbatę — pogoniła babcia.
— A lekarstwa?
— A kij z lekarstwami!
— Jaki kij, stara babo?! — krzyknęła,
przenosząc staruszkę przez próg. — Lecisz na tym przeklętym wózku i bierzesz! —
Wskazała palcem na kuchnię.
— Wypchaj się! — Pokazała język i
odjechała do kuchni.
Kornelia spojrzała kątem oka na
pomieszczenie — to właśnie tam stał telewizor. Starsza kobieta podjechała pod
sam blat, po czym włączyła stary sprzęt. A gdy nie zadziałał, walnęła pięścią w
obudowę. Od razu załączyło. Uśmiechnęła się krzywo, gdy zdążyła na czas.
— Herbata! — przypomniała wnuczce.
Anastazja pokręciła głową. Mimo to
ruszyła nastawić wodę w czajniku.
— Zaczekaj u mnie.
Układ pomieszczeń w mieszkaniu był
identyczny do tego, w którym mieszkali Daniel i Bożena. Kornelia więc weszła do
pokoju, który w drugiej kondygnacji zajmował Daniel. Jednak w przeciwieństwie
do tamtego kąta, tutaj panował porządek. Nie tylko porządek. Absolutna
harmonia. Lewą ściany wypełniały po brzegi półki z książkami, które układały
się w jeden ciąg alfabetyczny. Starsze pozycje obłożone były folią, a nowsze
nosiły wewnątrz zakładkę, która wystawa centymetr nad okładką. Jedno biurko
stało przy kącie, dwa łóżka cisnęły się po przeciwległej ścianie, a kremowy
dywan zdobił świeżo wyremontowaną podłogę.
Było niemal idealnie.
Jedynie jedno zdjęcie niszczyło piękno,
które podziwiała Kornelia. Kobieta i mężczyzna trzymali dziecko. Oczy obojga
pokrywał czarny tusz, a w ich ustach pozostała pustka, jakby od dziury
zrobionej długopisem.
Drzwi od pokoju się otworzyły. Do
środka weszła Anastazja. Rzuciła się na łóżko. Zamachnęła się nogami i uderzyła
piętą o podłogę. Aż pisnęła z bólu.
Kornelia im dłużej myślała, tym
bardziej nie mogła znaleźć przyczyny tego głupiego zachowania. Ostatecznie
wzruszyła ramionami i przystanęła przed oknem, obserwując wiernie trwającą
pogodę. Nic się nie zmieniło — przynajmniej na razie.
— Zamierzasz uciec przez okno? —
spytała nagle Anastazja, rozmasowując obolałą stopę.
— Przecież i tak mnie nie zabijesz —
zauważyła.
— Prawda. — Kiwnęła trzy razy. — A
teraz, ty cholerna duszo, gadaj po coś przyszła?
— Po nic.
Anastazja aż zazgrzytała ze złości
zębami.
— Ej, ej, ej, nie cackaj się mi tu z
żartami — powiedziała spokojnym tonem, choć w głosie dało się wyczuć nutkę
irytacji. — Gadaj i tyle.
— W zasadzie to przyszłam cię
wysłuchać?
— He?! — Walnęła się w prawe udo. —
Żarty to jakie czy co? Na spowiedź to ja do księża Macieja idę, a nie
podrzędnego ducha. Włazi takie gówno ze swymi brudnymi stopami i jeszcze
próbuje się rządzić!
— Gówniaro! — krzyknęła babcia z
kuchni. — Ja tu oglądam i już ledwo słyszę bez twoich cholernych krzyków. Jak
chcesz na spowiedź, to o siedemnastej jest msza za Magdziaka.
— Babcia, ja tu z duchem gadam! —
odkrzyknęła Anastazja.
— No to kurna po egzorcystę trza
dzwonić! — Rozległ się huk. — I gdzie moja herbata?
— Nie nachucham ci czajnika, by
szybciej się zagotował!
— Raz mogłabyś się do czegoś przydać,
niewdzięcznico!
— Ta, ta, ta!
Rozległ się pisk. Anastazja wstała jak
poparzona i pobiegła, by wyłączyć gaz pod czajnikiem. Kornelia przeczekała
kilka minut w samotności, przygotowując się do dalszej rozmowy. Nie wiedziała,
jak przekonać dziewczynę do mówienia. Tak wiele ciekawych rzeczy znajdowało się
w tym pokoju — za ciekawych, by nie poznać ich historii.
Anastazja wróciła. Zatrzasnęła za sobą
drzwi z powrotem usiadła na łóżku. I wtedy wzrok padł na Kornelię. Jęknęła
zawodząco i posłała krzywe spojrzenie gdzieś w głąb pokoju.
— Jeszcze sobie nie poszłaś? — Oparła
się o dłoń. — A kysz! Sio, sio! Won!
— Nie.
— Nie jest łatwo się pozbyć takiego
natręta. Najszybciej to go pobić do nieprzytomności. — Załamała ręce. —
Naprawdę nie dasz się pobić?
— Nie.
— Spokój. Cisza. Trening. Babcia. —
Pokazała cztery palce. — Nie ma tu miejsca dla ciebie, cholero!
— Między palcami — odpowiedziała.
Anastazja zamarła na moment, a potem
ryknęła śmiechem na cały pokój.
— Cisza albo dzwonię po egzorcystę! —
ryknęła babcia.
— Oki, oki, sorry, babcia. — Zmierzyła
wzrokiem drzwi od góry do dołu. No, dobra, pogadamy i zmykasz, jasne? —
zwróciła się do Kornelii.
— Dobrze.
Wzięła głęboki, pełen ulgi wdech, jakby
odpowiedź Kornelii była jedyną rzeczą, jaką od niej oczekiwała.
— W takim razie pytajta, a potem
zmykajta! — Pomachała już w tym momencie. — Pewnie to ciebie wybebeszono
ostatnio. Wyrazy współczucia, idź se w spokoju umieraj. Nie znałam, nie rusza
mnie twoja historyjka. Jak chce spowiednika, to babcia da namiary. Może widzi,
może nie, ale uznaj, że…
— Kim są ci ludzie ze zdjęcia? —
przerwała, nie mogąc dłużej słuchać ciągnącego się w nieskończoność monologu,
który nic nie wnosił.
— Ssłucham? — Głos dziewczyny zadrżał.
Anastazja zerwała się i pobiegła pod
półkę, na której stała ramka. Chwyciła fotografię i wyjęła ze środka. Jej
dłonie się zatrzęsły. Pochyliła czoło nad zdjęciem, szepcząc coś pod nosem.
Kornelia nie zrozumiała żadnego ze słów.
— Ta stara baba znowu mi to oddała —
fuknęła, powoli rozdzierając zdjęcie; stopniowo, milimetr po milimetrze, aby
tylko rozdzielić mężczyznę i kobietę, którzy znajdowali się na uwiecznionym
obrazku. — Siła jest tym, na co sami zapracujemy. Oberwiesz? Wstań i oddaj
mocniej. Każdy cios wzmacnia. Porażka uczy, by nigdy więcej jej nie popełnić. —
Porwała fotografię na małe kawałeczki, które zaraz wrzuciła do kosza. — Ta
głucha i ślepa baba to moja jedyna rodzina. Te pierdoły ze zdjęcia spłodzili
mnie i więcej im nie zawdzięczam. Ten pieprzony facet umiał tylko wsadzić
cholerną parówę do bezmózgiej dziury. Nawet nie odstawiła mnie od cycka, a
wyrzuciła w zimę przed drzwi. Baba znalazła mnie, gdy wróciła z kościoła.
— Przykro mi…
— Przykro? — Zaśmiała się. — Nic tym
cholerom nie zawdzięczam. Niech bujają się na drzewach. A jak kiedy wrócą, to
mordę obiję, że siebie nie poznają. A po co ci to wiedzieć? Wywiad pośmiertny
robisz? Autopsję żywych?
— Niczego nie pamiętam — skłamała
odruchowo. Odpowiadała zawsze tak samo. Tym razem jednak słowa okazały się
kłamstwem. Za późno było już je cofać. Poza tym Kornelia zrozumiała, że jeszcze
nie pożałuje tej jednej pomyłki.
— Aha. Sorki, ale nie znam. Poza tym,
jak mówiłam, to ciebie ostatnio pocięto. — Przejechała palcem po własnej szyi.
— Psy nieźle się wkurzyły. Hulajnogi odwiedzają sąsiedztwo kilka razy dziennie.
Nawet w największe święta tak o nas nie dbali. A działo się tu, działo. —
Pokręciła głową.
— Czyli policja dba o bezpieczeństwo
innych?
— Dba?! — zdziwiła się. — Kurna,
zmarła, oni dla jajcse tu jeżdżą. Dziewczyny kurna powinny wylecieć z Lublina,
a nie siedzieć szczęśliwe i czekać na wypatroszenie. Nawet z jeden taki post
dodałam. Od Rudego się dowiedziałam trochę o sprawie. I od razu większość
wyleciała. Ale co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Mówię, znajdą kolejne ciało
jak nic.
— Tobie się nic nie stanie?
— Nie bój nic! Jak spotkam, to dokopię
zabójcy tak, że sam zgłosi się do pierdla! — Zaśmiała się głośno. — Kurde, ty
naprawdę kopnęłaś w kalendarz niedawno? Gadasz jak moja babcia.
— Możliwe.
— Rozmowna też nie jesteś — burknęła
pod nosem, gdy rozległo się pukanie.
Anastazja zeskoczyła z łóżka i pobiegła
do drzwi wejściowych. Powitał ją ciepły uśmiech mężczyzny i dziecka, którzy
trzymali otwarte ulotki niemal przed twarzą dziewczyny — twarzą, która w jednej
chwili okryła się niewyobrażalną ulgą.
— Witam serdecznie, czy chciałaby pani…
— zaczął mężczyzna.
— Nie! — odparła i trzasnęła drzwiami
przed nosem gościa.
— Kto tam?! — krzyknęła z kuchni
babcia.
— Jehowi.
— Wygoniłaś?
— Szybko i sprawnie.
— Moja krew! A teraz do pokoju i siedź
tam w spokoju!
— Ta, ta!
Anastazja zmarszczyła czoło. Pojedynczy
cień przebiegł przez jej spojrzenie, napawając je mrokiem, którego do tej pory
Kornelia nie widziała w tych energicznych i radosnych oczach. Słońce za oknem
zaszło za ciężkimi chmurami. Pierwszy raz od tego cyklu ręka Zeusa wysunęła
się, a chwilę później pierwszy piorun spadł na spokojne miasto. Mieszkańcy
niczego się nie spodziewali. Jednak czas mijał, przybliżając zbrodnię do
ziszczenia.
W tej ciemności skóra Anastazji
zbladła. Sine wory pod oczami wyostrzyły się, a wraz z nastaniem ponurego
nastroju mięśnie na rękach napięły, jakby w oczekiwaniu na walkę.
— Sorki, sorki, ale czasami przychodzą
tacy jedni po dług — wyjaśniła krótko. Jej głos stracił swoją skoczną i
energiczną barwę. Zaczęła mówić powoli, jakby tracąc siły. — Spłodzili mnie, a
płodziciel męski zostawił babci długi. Pieprzony drań. Cały mózg poszedł w
przyrodzenie, a i pewnie tym nie miał co się chwalić. I teraz pukają po sałatę.
A takiej sałaty to ja se nie wyhoduję.
Kropelki deszczu uderzyły w szybę. Na
raz obie dziewczyny zwróciły spojrzenia w stronę okna, przez moment
przyglądając się narastającej ulewie. Padało. Ponownie padało, choć środek dnia
nie zapowiadał takiej zmiany. Kornelią wstrząsnęło. Gdy umierała, pogoda była
przepiękna. Nie padało. Słońce grzało od rana, mimo że nieprzyjemny mróz
zaskoczył nocą. Ale przede wszystkim, nie padało.
— Gdzie umarłam? — zapytała wraz z
kolejnym uderzeniem pioruna.
— A dam ci adresy. — Anastazja zapisała
wszystko na kartce papieru. — Ale nie pójdę. Mam sprawę do załatwienia. —
Nałożyła bluzę z kapturem. — Radzę do Hadesa pójść. Te śmierci to tylko bogów
dotyczą. Pewnie wszystko ci wyśpiewa, jak grzecznie poprosić. Powiedz, że wiesz
o Eleanor i tyle. Starczy tego.
— Dobrze, dziękuje.
— A nie dziękuj, tylko zostaw w
spokoju. Mnie i babcię — dodała. — Babcię kocham ponad życie. Wszystko bym
zrobiła dla niej.
— Wszystko?
— Nawet pokonała cholerną śmierć.
A
Śmiercią jest Tanatos, dokończyła
w myślach.
Patrząc na Anastazję, wierzyła w jej
deklarację. Oczy nie kłamały. Pałały determinacją, jaką dawniej widziała we
własnym odbiciu. Była tą osobą, która zawsze wyprzedzała o krok innych i
szukała własnych sposobów na sukces. Znalazła praktyki i propozycję pracy nim Penelopa
zaczęła o tym myśleć. Pomagała rodzicom, a przy okazji znajdowała się na samym
szczycie rankingów na uczelni.
Zaśmiała się pod nosem, kiedy zdała
sobie sprawę, że nawet teraz, po śmierci, uparcie dąży do celu. A skoro
Anastazja była do niej podobna, musiała wziąć jej słowa do serca — szczególnie,
że padało.
— To wszystko, umarlaku? — Z zamyślenia
wyrwała ją Anastazja. — Muszę spadać. Mordy same się nie obiją.
— Idziesz kogoś pobić? — spytała
zaciekawiona, czy faktycznie dziewczyna była tą, która pokonała tamtych
mężczyzn.
— Jak dzień w dzień. Mordy do obicia
nie kończą się. A głupie mordy nie uczą się na własnych siniakach.
— Życzę miłej zabawy.
— A dzięki, dzięki. — Znowu uśmiechnęła
się szeroko. — A ty lećta pod miejsce zbrodni, brygado scooby’ego.
— Pójdę i zobaczę. Może coś sobie
przypomnę.
— Jak tam chceta. — Wzruszyła
ramionami. — Czasem lepiej nie wiedzieć, co w głowie siedzi. Amnezja to dobra
rzecz, gdy o czymś nie chce się pamiętać. Ja tam bym wolała nie wiedzieć, jak
mnie wyrżnęli.
Anastazja podała złożoną kartkę.
Kornelia wyciągnęła dłoń, by ją przyjąć, lecz szybko przypomniała sobie — wciąż
nie odzyskała materialnej formy. Papier przeleciał przez jej ciało i upadł
bezgłośnie na podłogę. Anastazja ryknęła śmiechem i podniosła notatkę, rozwijając
ją.
— Nie myślałaś o karierze w kabarecie?
Niezły z ciebie pajac.
Kornelia przemilczała uwagę dziewczyny.
— Nie bądź taka sztywna. Życie nie raz
cię jeszcze zaskoczy! — Przełożyła torbę przez ramię i zaczęła szykować się do
wyjścia. Klucze schowała do kieszonki, a kaptur założyła na głowę. Nie
zamierzała wziąć ze sobą parasolki. — Przepraszam, śmierć — dodała po chwili
ciszy. — Mów, co chcesz, ale minę to masz grobową. Więcej radości. Koniec
cierpień ziemskich. Hades to pewnie spoko miejsce. Martwa nic nie zrobisz,
chyba że chcesz szkodzić żywym. — Poszła w stronę wyjścia. — A! I nie gap się
na moją babcię. Jeszcze zawału od ciebie dostanie!
— Że co?! — rozniósł się ryk z kuchni.
— Cholero jedna! Myślisz, że twoja koleżanka dostanie na mój widok zawału?
— Weź lekarstwa, bo głupoty zaczynasz
gadać! — odkrzyknęła Anastazja, zatrzymując się w progu.
— Wezmę lekarstwa jak zechcę. Prędzej
ty mnie wpędzisz do grobu niż choroba.
— Ta, jasne.
Kornelia usłyszała tylko prychnięcie.
Wychyliła się na moment z pokoju, niż drzwi się zatrzasnęły. Może pomyliła się.
Może błędnie ujrzała twarz Anastazji przez ułamek. Ale wydawało jej się, że
zaczęło padać w budynku. Bo skąd wzięłyby się łzy?
0 Comments:
Prześlij komentarz