[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 27. Bądźmy znów jednością


Kornelia przez chwilę stała w miejscu, lecz zaraz otrząsnęła się i pobiegła za Anastazją. Dziewczyna westchnęła ciężko i pokręciła głową ze zrezygnowałem. Ostateczbie machnęła od niechcenia ręką, dając jak gdyby zmarłej pozwolenie na śledzenie jej. Tylko że w milczeniu. Nie odzywała się, nie szepnęła choćby jednego słówka, a nawet nie odwróciła, póki nie doszły pod blok, w którym mieszkał Daniel.
— Dzieciak pewnie dalej siedzi na kompie — parsknęła pod nosem. — I pewnie to on zostawił tę cholerną puszkę. Puste te dzieciaki. Bardziej niż ta puszka!
Podniosła z trawnika puszkę i potrząsnęła nią kilka razy.
— Pomyłka. — Zacisnęła usta w wąską linijkę. — Jednak puszka pełniejsza od tych kapuścianych łbów! — zwróciła się tym razem bezpośrednio do Kornelii.
— Nie lubisz tego „dzieciaka”? — spytała, pilnując się, żeby nie wypowiedzieć imienia. — I skąd wiesz, że to on.
— W tej dziurze? — Otworzyła oczy ze zdziwienia. — Tylko Daniel chleje kawę. Gdyby któryś z pijaków coś takiego wypił, to chyba sama bym się nawróciła!
— Daniel to syn tej pani detektyw, prawda? — kontynuowała wywiad.
— Ta, ta, syn wariatki zawsze znany jak sama wariatka!
— Czyli oboje widzą świat mitologiczny?
Szeroki uśmiech okrył twarz Anastazji.
— Najadłaś się Christie przed śmiercią czy jak? — odpowiedziała pytaniem, kręcąc się wokół kosza na śmierci. — Ciekawska duszyczka mi się tu trafiła. A jak detektywujesz już, to weź ogarnij mi babcię?
— A gdzie jest?
— Tutaj! — Wskazała palcem na miejsce, w którym stała. — Kurde, baba ma dopiero siedemdziesiąt lat na głowie, a zachowuje się, jakby zaraz miała iść do grobu. I kurde gada z sąsiadkami trzy godziny do sześcianu!
Wzięła głęboki wdech i usiadła na ławce, zakładając nogę na nogę. Wzrok skierowała ku niebu, wyjątkowo przejrzystemu jak na ten cykl. Wrona zakrakała na gałęzi. Anastazja sięgnęła po kamyk i rzuciła go prosto w ptaszysko, które zerwało się i uciekło.
— Tak, teraz lepiej — zauważyła, zaczynając nucić coś pod nosem.
— Gdzie ty jesteś, niewdzięcznico jedna?! — rozległ się wrzask.
— Tak, teraz gorzej… — Westchnęła od niechcenia. — Już skaczę, babcia!
— Szybko, bo mi transmisja mszy minie!
Starsza kobieta podjechała na wózku pod samo wejście do bloku. Wysuszoną, choć dobrze zbudowaną ręką uderzyła o oparcie fotela i fuknęła pod nosem. Ciało wylewało się spoza wózka. Dodatkowe kilogramy krzyczały o dodatkowe siedzenie, któro pomieściłoby niemal stukilogramową kobietę o niemiłym spojrzeniu, niemal zabójczym. Takiej osobie się nie podskakiwało. Choć była niezdolna do samodzielnego poruszania, umiała dokopać, przynajmniej drewnianą laską, którą trzymała na kolanach.
— Już idę, babcia, nie grzej się tak, bo resztki mózgu ci wyparują! — żachnęła się Anastazja.
— Ty smarkulo, pamiętaj, kto ci zmieniał pieluchy, a nie gdakaj co ten jęzor ci nakaże!
— Ta, ta…
— Zero wdzięczności i pewnie znowu nakopałaś Rudemu.
— Skąd wiesz? — zdziwiła się.
— Będę wiedziała, kiedy wrócisz z bachorem tego dzieciaka w brzuchu, więc nie zadaj głupich pytań. Może i jestem ślepa, ale wszystko widzę!
— Jasne — szepnęła pod nosem Anastazja.
— I doskonale wszystko słyszę!
— A jak wołam to nagłe głucha się robisz!
— Mam prawo być głuchą, kiedy mi się podoba!
Starsza kobieta walnęła laską o podłoże. Anastazja już więcej się nie odezwała. Przykucnęła, a potem podniosła babcię wraz z wózkiem. Kornelia rozwarła szeroko oczy ze zdziwienia. Nie wierzyła w to, co widzi. Anastazja weszła na klatkę schodową, z trudem przeciskając się przez drzwi. Skłoniła się do woźnego, który akurat sprzątał schody prowadzące do piwnicy. Mężczyzna odpowiedział tym samym gestem. Babcia przewróciła tylko oczami, jakby uznała, że wnuczka zmarnowała zbyt wiele czasu na powitanie. Anastazja poprawiła chwyt na podparciach fotela i weszła na pierwszy schodek, potem drugi i trzeci. Kornelia wątpiła w każdy krok, stawiany przez Anastazję, by donieść babcię na czwarte piętro. Nawet najmniejsza kropla potu nie spłynęła po jej policzku, nie zasapała się i nie marudziła. Postawiła wózek dopiero przed drzwiami wejściowymi, aby otworzyć zamek.
— Pospiesz się, dziewucho! Muszę wypić herbatę — pogoniła babcia.
— A lekarstwa?
— A kij z lekarstwami!
— Jaki kij, stara babo?! — krzyknęła, przenosząc staruszkę przez próg. — Lecisz na tym przeklętym wózku i bierzesz! — Wskazała palcem na kuchnię.
— Wypchaj się! — Pokazała język i odjechała do kuchni.
Kornelia spojrzała kątem oka na pomieszczenie — to właśnie tam stał telewizor. Starsza kobieta podjechała pod sam blat, po czym włączyła stary sprzęt. A gdy nie zadziałał, walnęła pięścią w obudowę. Od razu załączyło. Uśmiechnęła się krzywo, gdy zdążyła na czas.
— Herbata! — przypomniała wnuczce.
Anastazja pokręciła głową. Mimo to ruszyła nastawić wodę w czajniku.
— Zaczekaj u mnie.
Układ pomieszczeń w mieszkaniu był identyczny do tego, w którym mieszkali Daniel i Bożena. Kornelia więc weszła do pokoju, który w drugiej kondygnacji zajmował Daniel. Jednak w przeciwieństwie do tamtego kąta, tutaj panował porządek. Nie tylko porządek. Absolutna harmonia. Lewą ściany wypełniały po brzegi półki z książkami, które układały się w jeden ciąg alfabetyczny. Starsze pozycje obłożone były folią, a nowsze nosiły wewnątrz zakładkę, która wystawa centymetr nad okładką. Jedno biurko stało przy kącie, dwa łóżka cisnęły się po przeciwległej ścianie, a kremowy dywan zdobił świeżo wyremontowaną podłogę.
Było niemal idealnie.
Jedynie jedno zdjęcie niszczyło piękno, które podziwiała Kornelia. Kobieta i mężczyzna trzymali dziecko. Oczy obojga pokrywał czarny tusz, a w ich ustach pozostała pustka, jakby od dziury zrobionej długopisem.
Drzwi od pokoju się otworzyły. Do środka weszła Anastazja. Rzuciła się na łóżko. Zamachnęła się nogami i uderzyła piętą o podłogę. Aż pisnęła z bólu.
Kornelia im dłużej myślała, tym bardziej nie mogła znaleźć przyczyny tego głupiego zachowania. Ostatecznie wzruszyła ramionami i przystanęła przed oknem, obserwując wiernie trwającą pogodę. Nic się nie zmieniło — przynajmniej na razie.
— Zamierzasz uciec przez okno? — spytała nagle Anastazja, rozmasowując obolałą stopę.
— Przecież i tak mnie nie zabijesz — zauważyła.
— Prawda. — Kiwnęła trzy razy. — A teraz, ty cholerna duszo, gadaj po coś przyszła?
— Po nic.
Anastazja aż zazgrzytała ze złości zębami.
— Ej, ej, ej, nie cackaj się mi tu z żartami — powiedziała spokojnym tonem, choć w głosie dało się wyczuć nutkę irytacji. — Gadaj i tyle.
— W zasadzie to przyszłam cię wysłuchać?
— He?! — Walnęła się w prawe udo. — Żarty to jakie czy co? Na spowiedź to ja do księża Macieja idę, a nie podrzędnego ducha. Włazi takie gówno ze swymi brudnymi stopami i jeszcze próbuje się rządzić!
— Gówniaro! — krzyknęła babcia z kuchni. — Ja tu oglądam i już ledwo słyszę bez twoich cholernych krzyków. Jak chcesz na spowiedź, to o siedemnastej jest msza za Magdziaka.
— Babcia, ja tu z duchem gadam! — odkrzyknęła Anastazja.
— No to kurna po egzorcystę trza dzwonić! — Rozległ się huk. — I gdzie moja herbata?
— Nie nachucham ci czajnika, by szybciej się zagotował!
— Raz mogłabyś się do czegoś przydać, niewdzięcznico!
— Ta, ta, ta!
Rozległ się pisk. Anastazja wstała jak poparzona i pobiegła, by wyłączyć gaz pod czajnikiem. Kornelia przeczekała kilka minut w samotności, przygotowując się do dalszej rozmowy. Nie wiedziała, jak przekonać dziewczynę do mówienia. Tak wiele ciekawych rzeczy znajdowało się w tym pokoju — za ciekawych, by nie poznać ich historii.
Anastazja wróciła. Zatrzasnęła za sobą drzwi z powrotem usiadła na łóżku. I wtedy wzrok padł na Kornelię. Jęknęła zawodząco i posłała krzywe spojrzenie gdzieś w głąb pokoju.
— Jeszcze sobie nie poszłaś? — Oparła się o dłoń. — A kysz! Sio, sio! Won!
— Nie.
— Nie jest łatwo się pozbyć takiego natręta. Najszybciej to go pobić do nieprzytomności. — Załamała ręce. — Naprawdę nie dasz się pobić?
— Nie.
— Spokój. Cisza. Trening. Babcia. — Pokazała cztery palce. — Nie ma tu miejsca dla ciebie, cholero!
— Między palcami — odpowiedziała.
Anastazja zamarła na moment, a potem ryknęła śmiechem na cały pokój.
— Cisza albo dzwonię po egzorcystę! — ryknęła babcia.
— Oki, oki, sorry, babcia. — Zmierzyła wzrokiem drzwi od góry do dołu. No, dobra, pogadamy i zmykasz, jasne? — zwróciła się do Kornelii.
— Dobrze.
Wzięła głęboki, pełen ulgi wdech, jakby odpowiedź Kornelii była jedyną rzeczą, jaką od niej oczekiwała.
— W takim razie pytajta, a potem zmykajta! — Pomachała już w tym momencie. — Pewnie to ciebie wybebeszono ostatnio. Wyrazy współczucia, idź se w spokoju umieraj. Nie znałam, nie rusza mnie twoja historyjka. Jak chce spowiednika, to babcia da namiary. Może widzi, może nie, ale uznaj, że…
— Kim są ci ludzie ze zdjęcia? — przerwała, nie mogąc dłużej słuchać ciągnącego się w nieskończoność monologu, który nic nie wnosił.
— Ssłucham? — Głos dziewczyny zadrżał.
Anastazja zerwała się i pobiegła pod półkę, na której stała ramka. Chwyciła fotografię i wyjęła ze środka. Jej dłonie się zatrzęsły. Pochyliła czoło nad zdjęciem, szepcząc coś pod nosem. Kornelia nie zrozumiała żadnego ze słów.
— Ta stara baba znowu mi to oddała — fuknęła, powoli rozdzierając zdjęcie; stopniowo, milimetr po milimetrze, aby tylko rozdzielić mężczyznę i kobietę, którzy znajdowali się na uwiecznionym obrazku. — Siła jest tym, na co sami zapracujemy. Oberwiesz? Wstań i oddaj mocniej. Każdy cios wzmacnia. Porażka uczy, by nigdy więcej jej nie popełnić. — Porwała fotografię na małe kawałeczki, które zaraz wrzuciła do kosza. — Ta głucha i ślepa baba to moja jedyna rodzina. Te pierdoły ze zdjęcia spłodzili mnie i więcej im nie zawdzięczam. Ten pieprzony facet umiał tylko wsadzić cholerną parówę do bezmózgiej dziury. Nawet nie odstawiła mnie od cycka, a wyrzuciła w zimę przed drzwi. Baba znalazła mnie, gdy wróciła z kościoła.
— Przykro mi…
— Przykro? — Zaśmiała się. — Nic tym cholerom nie zawdzięczam. Niech bujają się na drzewach. A jak kiedy wrócą, to mordę obiję, że siebie nie poznają. A po co ci to wiedzieć? Wywiad pośmiertny robisz? Autopsję żywych?
— Niczego nie pamiętam — skłamała odruchowo. Odpowiadała zawsze tak samo. Tym razem jednak słowa okazały się kłamstwem. Za późno było już je cofać. Poza tym Kornelia zrozumiała, że jeszcze nie pożałuje tej jednej pomyłki.
— Aha. Sorki, ale nie znam. Poza tym, jak mówiłam, to ciebie ostatnio pocięto. — Przejechała palcem po własnej szyi. — Psy nieźle się wkurzyły. Hulajnogi odwiedzają sąsiedztwo kilka razy dziennie. Nawet w największe święta tak o nas nie dbali. A działo się tu, działo. — Pokręciła głową.
— Czyli policja dba o bezpieczeństwo innych?
— Dba?! — zdziwiła się. — Kurna, zmarła, oni dla jajcse tu jeżdżą. Dziewczyny kurna powinny wylecieć z Lublina, a nie siedzieć szczęśliwe i czekać na wypatroszenie. Nawet z jeden taki post dodałam. Od Rudego się dowiedziałam trochę o sprawie. I od razu większość wyleciała. Ale co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Mówię, znajdą kolejne ciało jak nic.
— Tobie się nic nie stanie?
— Nie bój nic! Jak spotkam, to dokopię zabójcy tak, że sam zgłosi się do pierdla! — Zaśmiała się głośno. — Kurde, ty naprawdę kopnęłaś w kalendarz niedawno? Gadasz jak moja babcia.
— Możliwe.
— Rozmowna też nie jesteś — burknęła pod nosem, gdy rozległo się pukanie.
Anastazja zeskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi wejściowych. Powitał ją ciepły uśmiech mężczyzny i dziecka, którzy trzymali otwarte ulotki niemal przed twarzą dziewczyny — twarzą, która w jednej chwili okryła się niewyobrażalną ulgą.
— Witam serdecznie, czy chciałaby pani… — zaczął mężczyzna.
— Nie! — odparła i trzasnęła drzwiami przed nosem gościa.
— Kto tam?! — krzyknęła z kuchni babcia.
— Jehowi.
— Wygoniłaś?
— Szybko i sprawnie.
— Moja krew! A teraz do pokoju i siedź tam w spokoju!
— Ta, ta!
Anastazja zmarszczyła czoło. Pojedynczy cień przebiegł przez jej spojrzenie, napawając je mrokiem, którego do tej pory Kornelia nie widziała w tych energicznych i radosnych oczach. Słońce za oknem zaszło za ciężkimi chmurami. Pierwszy raz od tego cyklu ręka Zeusa wysunęła się, a chwilę później pierwszy piorun spadł na spokojne miasto. Mieszkańcy niczego się nie spodziewali. Jednak czas mijał, przybliżając zbrodnię do ziszczenia.
W tej ciemności skóra Anastazji zbladła. Sine wory pod oczami wyostrzyły się, a wraz z nastaniem ponurego nastroju mięśnie na rękach napięły, jakby w oczekiwaniu na walkę.
— Sorki, sorki, ale czasami przychodzą tacy jedni po dług — wyjaśniła krótko. Jej głos stracił swoją skoczną i energiczną barwę. Zaczęła mówić powoli, jakby tracąc siły. — Spłodzili mnie, a płodziciel męski zostawił babci długi. Pieprzony drań. Cały mózg poszedł w przyrodzenie, a i pewnie tym nie miał co się chwalić. I teraz pukają po sałatę. A takiej sałaty to ja se nie wyhoduję.
Kropelki deszczu uderzyły w szybę. Na raz obie dziewczyny zwróciły spojrzenia w stronę okna, przez moment przyglądając się narastającej ulewie. Padało. Ponownie padało, choć środek dnia nie zapowiadał takiej zmiany. Kornelią wstrząsnęło. Gdy umierała, pogoda była przepiękna. Nie padało. Słońce grzało od rana, mimo że nieprzyjemny mróz zaskoczył nocą. Ale przede wszystkim, nie padało.
— Gdzie umarłam? — zapytała wraz z kolejnym uderzeniem pioruna.
— A dam ci adresy. — Anastazja zapisała wszystko na kartce papieru. — Ale nie pójdę. Mam sprawę do załatwienia. — Nałożyła bluzę z kapturem. — Radzę do Hadesa pójść. Te śmierci to tylko bogów dotyczą. Pewnie wszystko ci wyśpiewa, jak grzecznie poprosić. Powiedz, że wiesz o Eleanor i tyle. Starczy tego.
— Dobrze, dziękuje.
— A nie dziękuj, tylko zostaw w spokoju. Mnie i babcię — dodała. — Babcię kocham ponad życie. Wszystko bym zrobiła dla niej.
— Wszystko?
— Nawet pokonała cholerną śmierć.
A Śmiercią jest Tanatos, dokończyła w myślach.
Patrząc na Anastazję, wierzyła w jej deklarację. Oczy nie kłamały. Pałały determinacją, jaką dawniej widziała we własnym odbiciu. Była tą osobą, która zawsze wyprzedzała o krok innych i szukała własnych sposobów na sukces. Znalazła praktyki i propozycję pracy nim Penelopa zaczęła o tym myśleć. Pomagała rodzicom, a przy okazji znajdowała się na samym szczycie rankingów na uczelni.
Zaśmiała się pod nosem, kiedy zdała sobie sprawę, że nawet teraz, po śmierci, uparcie dąży do celu. A skoro Anastazja była do niej podobna, musiała wziąć jej słowa do serca — szczególnie, że padało.
— To wszystko, umarlaku? — Z zamyślenia wyrwała ją Anastazja. — Muszę spadać. Mordy same się nie obiją.
— Idziesz kogoś pobić? — spytała zaciekawiona, czy faktycznie dziewczyna była tą, która pokonała tamtych mężczyzn.
— Jak dzień w dzień. Mordy do obicia nie kończą się. A głupie mordy nie uczą się na własnych siniakach.
— Życzę miłej zabawy.
— A dzięki, dzięki. — Znowu uśmiechnęła się szeroko. — A ty lećta pod miejsce zbrodni, brygado scooby’ego.
— Pójdę i zobaczę. Może coś sobie przypomnę.
— Jak tam chceta. — Wzruszyła ramionami. — Czasem lepiej nie wiedzieć, co w głowie siedzi. Amnezja to dobra rzecz, gdy o czymś nie chce się pamiętać. Ja tam bym wolała nie wiedzieć, jak mnie wyrżnęli.
Anastazja podała złożoną kartkę. Kornelia wyciągnęła dłoń, by ją przyjąć, lecz szybko przypomniała sobie — wciąż nie odzyskała materialnej formy. Papier przeleciał przez jej ciało i upadł bezgłośnie na podłogę. Anastazja ryknęła śmiechem i podniosła notatkę, rozwijając ją.
— Nie myślałaś o karierze w kabarecie? Niezły z ciebie pajac.
Kornelia przemilczała uwagę dziewczyny.
— Nie bądź taka sztywna. Życie nie raz cię jeszcze zaskoczy! — Przełożyła torbę przez ramię i zaczęła szykować się do wyjścia. Klucze schowała do kieszonki, a kaptur założyła na głowę. Nie zamierzała wziąć ze sobą parasolki. — Przepraszam, śmierć — dodała po chwili ciszy. — Mów, co chcesz, ale minę to masz grobową. Więcej radości. Koniec cierpień ziemskich. Hades to pewnie spoko miejsce. Martwa nic nie zrobisz, chyba że chcesz szkodzić żywym. — Poszła w stronę wyjścia. — A! I nie gap się na moją babcię. Jeszcze zawału od ciebie dostanie!
— Że co?! — rozniósł się ryk z kuchni. — Cholero jedna! Myślisz, że twoja koleżanka dostanie na mój widok zawału?
— Weź lekarstwa, bo głupoty zaczynasz gadać! — odkrzyknęła Anastazja, zatrzymując się w progu.
— Wezmę lekarstwa jak zechcę. Prędzej ty mnie wpędzisz do grobu niż choroba.
— Ta, jasne.
Kornelia usłyszała tylko prychnięcie. Wychyliła się na moment z pokoju, niż drzwi się zatrzasnęły. Może pomyliła się. Może błędnie ujrzała twarz Anastazji przez ułamek. Ale wydawało jej się, że zaczęło padać w budynku. Bo skąd wzięłyby się łzy?

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!