[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 25. Zabójca kryje się w świetle


Zerwał się gwałtowny wiatr. Ognisko zgasło, a przenikająca zewsząd ciemność otoczyła jaskinię. Trzepot skrzydeł zaszumiał w uszach Kornelii. Obróciła się, lecz zanim zdążyła choćby mrugnąć, poderwała się do góry. Pęd powietrza porwał ze sobą jej włosy, rozwierzgają je we wszystkie strony. Zamknęła oczy. Pył, drobinki kurzu wdarły się pod powieki i podrażniły gałki. Łzy znów zebrały się w kącikach oczu.
— Coś się stało? — spytał głos, od którego dostała dreszczy. Był chłodny i suchy, nie wyrażał najmniejszych emocji. Właśnie dlatego od razu go poznała.
— Nie.
Przetarła oczy, po czym wtuliła się mocniej w szczupłą pierś Tanatosa.
— A więc jednak cię znalazłam — kontynuowała, gdy znów, tak jak kiedyś, lecieli nad krainą Hadesu.
— A szukałaś mnie?
Znowu poczuła ten chłód, jakby nie cieszył się z jej obecności.
— Tak.
— To dlaczego znalazłaś się przy strażnikach?
Nie złościł się, co jeszcze bardziej ją zmartwiło. Nie zaprzeczała, zapewne chciała znaleźć się przy Radku i Kaziu, by jeszcze raz zaznać trochę radości. Denerwowali ją, ale i rozbawiali. Oni jedynie jeszcze traktowali jako człowieka, nie ducha, nie zmarłą.
— Nie przeproszę — odparła nagle. — Po prostu chciałam gdzieś przeczekać jeden cykl. Poza tym chyba obiecałam ci spotkanie.
— I tylko tyle?
— Tylko tyle — potwierdziła, choć pragnęła powiedzieć coś innego.
Nie rozumiała jej. Pasji czy miłości, którą darzyła Tanatosa. Tak silna wcześniej, teraz bladła, jakby zanikała z każdym kolejnym cyklem. Widziała go inaczej. A stało się tak chwilę po tym, jak sięgnęła do drzwi.
— Drzwi są nadal zamknięte — nie zapytał, stwierdził.
— Czy spodziewałeś się czegoś innego?
Pokręcił głową.
— Wiedziałeś. — Poluzowała uścisk. — Zmusiłeś mnie do spotkania.
— Kocham cię, Kornelio — wyznał jeszcze raz. — I nie chcę cię stracić.
— Powtarzasz to i powtarzasz, ale ile dla ciebie to znaczy?
— Wszystko, Kornelio — zwrócił się bezpośrednio do niej, gdy wylądowali na skarpie.
Postawiła stopy na zeschniętej trawie i spojrzała w dół, w głąb wody, na której unosił się czarny płyn. Czarny albo wystarczająco ciemny, by przypominać kolor piór Tanatosa. Nie wiedziała, czym był. Zdawała sobie tylko sprawę, że znajduje się daleko od komnaty mitów i od drzwi, które powinna teraz otwierać.
Obróciła się w stronę Tanatosa. Odwrócił wzrok, jakby za wszelką cenę chciał unikać jej spojrzenia. Westchnęła tylko. Zrobił to specjalnie, pomyślała, przechodząc się po skarpie. Zmarły mknął po odległym o kilka kilometrów brzegu. Widziała go — jedynie zamazany cień z tej odległości, ale nawet teraz czuła smutek ogarniający jego duszę. Żal w postaci ciemności pochłaniał go, a potem pozwalał niknąć wraz z nadchodzącą nocą. Zanikał. Bladł. Stawał się nicością.
Wciągnęła ku niemu dłoń, a na ustach zawarła ostatnie słowa, których nigdy nie wypowiedziała. Nie rezygnuj, chciała powiedzieć, lecz pozostawiła ostatnią deskę ratunku w myślach. Nie wolno mi, nie wolno, nakazała sobie i powróciła do Tanatosa, który pogrążył się w oczekiwaniu; cichym i niepojącym.
Zza piór wyjął pojedynczą dalię i podaj ją Kornelii, wzrok mając wbity w trawę. Wiatr zakołysał roślinami, lecz włosy dziewczyny zatrzymały się w miejscu. Tanatos zbliżył się. Łodygę kwiatu założył za ucho ukochanej. Dalia jednak spadła.
— Jesteś jedyną kobietą, którą mogłem znać i mogłem pokochać — oświadczył. — Kocham cię i pragnę byś i ty mnie pokochała. Nie tylko jako moja pochodnia, ale jako kobieta.
Odsunęła się od Tanatosa i nadepnęła na dalię, rozgniatając jej czarne płatki. Przez jej serce przemknął ból. Rzuciła się na kolana i podniosła rozgnieciony kwiat. Nie żył, w zasadzie już od dawna, ale dopiero teraz widziała jego pozbawioną życia powłokę. Wypuściła martwą roślinę z rąk. Nie zdołała przeprosić Tanatosa. Zabrakło jej sił.
— Kiedyś żyła kobieta, którą zamordowano. Nazwano ją Czarną Dalią i pewnie jak ona także pozostaniesz tylko sławną Dalią.
— Mam na imię Kornelia — przedstawiła się stanowczym tonem.
— Nie ma znaczenia, jak masz na imię — dał jej do zrozumienia. — Świat zapamięta fakty związane z zabójstwem, staniesz się legendą, nigdy nie odnajdą twojego zabójcy. Staniesz się mitem, kolejną Czarną Dalią.
— Czy tylko o tym chciałeś porozmawiać? — spytała, gdy pojedyncze płatki oderwały się od kwiatu. — Jeśli tak, to odejdę.
— Nie, nie skończyłem. — Skrzydła zadrżały. — Dopiero zaczynam. Dopiero patrzę na ciebie. Rozmawiam z tobą! — wykrzyczał. — To niesamowite. Poza tym obiecałaś spędzić ze mną jeden cykl. Nie zmuszę cię, ale proszę… Spróbujmy…
Pochwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Nie pocałował. Jedynie wtulił w chłodny płaszcz. Pragnęła pozostać w tej słodkiej chwili, kiedy dotyka szczupłego, kościstego torsu ukochanego, jednak odsunęła Tanatosa. Uczucie nie odebrało jej resztek rozumu. Nie rozumiała, dlaczego wciąż powtarzał jej to samo pytanie, prosił w tej sam sposób. Bał się… Bał się, że ją straci, gdy tylko odzyska to, czego poszukuje. A więc prawdziwa ja nigdy go nie pokocha, doszła do wniosku.
Odeszła kawałek.
Czy już wcześniej zdawała sobie sprawę z inności, którą ją czeka? Nie pamiętała. Choć znała każdy szczegół z cyklów, każdą rozmowę, miejsce, wydarzenie, własne przemyślenia i prawdy o sobie ukryły się gdzieś wewnątrz. Używała wciąż tych samych sformułowań, by zapełnić duszę nim w końcu odnajdzie zagubioną cząstkę. Jednak nigdy ta cząstka nie wydawała się czymś zupełnie innym od niej samej. Jak bardzo się różnimy?, spytała, a zawodzący jęk Cerbera opowiedział jej prawdę.
— Co mi zabraliście? — zwróciła się do Tanatosa.
W jego oczach pojawił się błysk nadziei.
Wokół ciemność rozmyła się, a pojedyncze promyki światła przedostały się przez ziemię, jakby przemknęły ze świata żywych.
— Nic a nic — odparł. W jego słowach nie wyczuła choćby odrobiny kłamstwa.
— Więc co straciłam? Nie tylko wspomnienia, prawda?
— To nie tak. — Pokręcił głową. — Kornelio, to ty pozwo… — urwał w połowie.
Przylizał czarne włosy i odwrócił się. Usiadł na krańcu skarpy. Chwycił jeden z kamyków, a potem cisnął go w wodę. Rozległ się plusk. Nie usłyszała jednak krzyku Tanatosa.
— Dokończ — nakazała, gdy usiadła obok niego. Położyła głowę na twardym ramieniu boga i wpatrzyła się w niekończącą toń wody. — Dokończ, bo nie rozumiem już niczego. Raz jestem pusta, raz smucę się, innym razem nic nie czuję, a potem płaczę. Im bliżej jestem Hadesu, im bliżej tych drzwi, tym moje serce bardziej staje się otwarte na emocje. To dziwne i niepokojące. Jeśli mnie kochasz, to błagam, powiedz mi prawdę.
Westchnął ciężko. Owinął rękę wokół jej talii i przysunął do siebie jeszcze bliżej.
— To ty odebrałaś sobie wspomnienia — wyjawił. — Może nie do końca, ale po części tak. Hades nie dał ci wyboru, ale dał szansę. Ostatnią szansę na pożegnanie. Dostałaś więcej niż na to zasługiwałaś. Kornelio, ty wiesz, kto cię zabił. Ty nie podążałaś nigdy za Bożeną czy Danielem, by odkryć prawdę o swojej śmierci. Ty zawsze byłaś obok nich z innego powodu.
— Z jakiego?
— Przecież wiesz… Ty zawsze obserwujesz i słuchasz.
Zgniotła fragment sukienki.
Serce wciąż milczało. Zaskoczenie nie pojawiło się, złość nie objawiła. Nadal nic i nic, i nic nie nakazywało jej zareagować. Dlaczego?, pytała. Jeszcze chwilę wcześniej odsunęła się, współczuła zmarłemu z oddali. Teraz pogrążyła się w stanie, którego nie umiała nazwać zwykłymi słowami.
— A ja zawsze zabieram zmarłych — kontynuował. — Chyba rozumiesz, co znaczy robić nieustannie to samo. Nawet jeśli zostałeś do czegoś stworzony. Nawet jeśli pewna rola przypada ci od początków świata. — Wziął głęboki wdech. — To nadal przeszkadza. Dlatego szukasz, bo wierzysz, że wspomnienia wybawią cię od pustki. Ale to nie to Kornelio, to nie jesteś ty. Za drzwiami znajduje się prawda, ale obiecałem ci, że nie pozwolę ci ich otworzyć. Poczekaj, znajdź co masz znaleźć.
— Mówiłeś wcześniej o pamięci.
— Tak, ale i o pochodni.
— Jak mam ją zgasić? — dopytała.
— Zrób to, co masz uczynić i wróć do mnie, proszę.
Pocałował ją w czoło.
— Oboje patrzymy na śmierć — szepnęła. — Ja tylko przez kilka cyklów, kilka dni, a ty?
— Śmierć czasami jest fascynująca. Jednak mimo upływu tylu wieków, ludzie pozostają ci sami. Tylko inaczej giną. Krew jest nadal czerwona. Ostatnie tchnienie przynosi niepokój. A sama Śmierć wkrada się i na okrągło zabiera ten pukiel włosów. Życie to życie, ale Śmierć do każdego przyjdzie. Prędzej czy później, ale zawsze ich dopadnę.
— A Syzyf? — wtrąciła złośliwą uwagę.
— Nieprzyjemny incydent. — Zacisnął szczękę, że aż zęby zazgrzytały. — Dwa razy pomyliłem się i przez moją pomyłkę ludzie przestali umierać. Zyskali nieśmiertelność. — Prychnął. — Poznali oblicze Śmierci, gdy Ares mnie uwolnił. Zebrałem kilkukrotny plon, by…
—…pokazać, że śmiertelnicy nie powinni igrać sobie z bogami? — dokończyła za Tanatosa.
— Tak. Odtąd nigdy więcej nie zaufałem człowiekowi.
— A ja?
— Już powiedziałem. Kocham cię — powtórzył kolejny raz. — Kocham cię i niezależnie od okoliczności uwierzę ci. Jednak nie obiecuję, że uczynię tak, jak mi powiesz, Kornelio.
— A jeśli wyznam ci, że wrócę w kolejnym cyklu do Daniela?
— Wiem, że tak zrobisz. Nie muszę ci nawet wierzyć.
— Nie musisz, ale chcesz, bo mogę pójść dokąd tylko zechcę — powiedziała ciszej, znowu drocząc się z bogiem. — Ale tak, nic nie musisz. Nawet ze mną przebywać… — dodała.
— A jednak wciąż jestem przy tobie — dokończył za zmarłą.
Uśmiechnęła się.
Czy to ma jakieś znaczenie pomyślała, odrzucając kolejne wątpliwości. Wystarczyło postawić kolejny krok, zamknąć oczy i znaleźć się tam, gdzie było jej miejsce. Radek i Kazio już udowodnili, gdzie serce ją prowadzi. Po co nadal pytała? Po co nadal szukała tajemnic? Tanatos wiedział i dlatego śledził każdy jej krok w Hadesie. Wpadł do pałacu Hadesa, zaprowadził do Komnaty Mitów, czekał, kiedy próbowała otworzyć drzwi, a kiedy rozmowa ze strażnikami zmierzała do ciekawego punktu, zabrał ją. Zaspokajał ciekawość, ale jednocześnie pilnował, by nie poznała zbyt wielu odpowiedzi.
Nie ufał jej.
Mimo wszystkich zapewnień, deklaracji, wciąż okrywał się czarnym płaszczem fałszu. Będę grała dalej, postanowiła, kiedy wzięła głęboki wdech.
— Tanatosie, a opowiesz mi o Penelopie? — poprosiła niskim, gardłowym głosem, jakby dźwięk z trudem przedostał się przez jej gardło.
— A nie poznałaś jej?
— Mówię o jej micie.
— Dlatego mnie zaskoczyłaś.
Westchnęła. A więc wiedział także i o tym, że zabrała pergamin…
Kornelia sięgnęła pod suknię i wyjęła zwitek papieru. Podała go Tanatosowi, mówiąc:
— Nie otworzyłam i nie przeczytałam.
Przyjrzał się pergaminowi.
— Faktycznie — przyznał. — Część historii już poznałaś, ale nie tę bezpośrednio dotyczącą Zapomnianej Bogini, kobiety, która strzeże Granicy Olimpu. Opiekunka tego miejsca nigdy nie może należeć w pełni do bogów ani do ludzi. Zawsze pozostaje człowiekiem, choć jej przeznaczeniem jest zginąć z ręki boga. Jej moc wyczerpuje się i na jej miejsce zawsze wchodzi kolejna. Penelopa została wybrana. Gdy nadszedł czas, Ares zadecydował, że zakończy życie Zapomnianej Bogini wcześniej. Równowaga się zachwiała. Atena w swej mądrości wysłała posłańca, który stał się przewodnikiem dla wybranej. Jednak posłaniec i wybrana nie dotarli na Olimp w tym samym czasie. Złośliwy Eros rozdzielił ich, a potem wskazał Penelopie polanę, w której leżała jej przyjaciółka…
Kornelia zadrżała.
— Przewodnik odnalazł Penelopę i zabrał ją w podróż, którą przerwał Ares i jego syn, Fobos. Stanęli do walki, lecz miecz syna obrócił się przeciwko ojcu. Penelopa uciekła, a Fobos przypłacił życiem boskim za ratunek dla Penelopy. Zginęła nad Granicą, wbijając sztylet we własną pierś. I od tego dnia stoi na straży Granicy Olimpu… — zawiesił głos, choć wydawało się, że powiedzieć coś więcej.
— Stało się to niedawno, prawda?
Odpowiedział kiwnięciem.
— Dziękuję — wykrztusiła z siebie jedynie. Nie czuła się na siłach, by powiedzieć coś jeszcze. Przysłoniła więc oczy dłonią, obtaczając się głębszą ciemnością; większą niż ta, która otaczała Hades.
Usłyszała plusk, jakby coś wpadło do wody.
Podniosła się, a chwilę później usłyszała unoszący się spod skarpy krzyk dziecka. Wychyliła się zza krańca trawy. Woda chlusnęła w jej twarz.
— POMOCY! — wrzasnęło maleństwo, topiąc się w rzece Hadesu. Rękoma rzucało się we wszystkie strony, a błagalne spojrzenie oplatało obojętne oczy Kornelii.
Nie wyciągnęła ręki.
Nie podała dziecku dłoni.
Chłopiec zanurzał się coraz głębiej i głębiej, tracąc siły i chęci na walkę. Topił się. Powietrze uciekało spod jego palców, choć usilnie starał się pochwycił je, nim usta zamknęły się w wodnej toni. Płakał, a poziom rzeki zdawał powiększać z każdą przelaną kropelką rozpaczy. Przestał błagać, przestał patrzeć, ale Kornelia wciąż się przyglądała. Odbicie jej własnych oczu zamazało się, ale wyobrażała sobie tę pustkę, którą skierowała na dziecko. Przerażała ją. Przerażała ją ona sama.
— Przepraszam… — wyszeptała, nim dziecko utonęło.
— Zawsze dzisiaj możesz je uratować — zauważył Tanatos, poprawiając ścierpnięte od siedzenia w miejscu skrzydła. — Zawsze jest dzisiaj.
Zaśmiała się pod nosem.
— O czym ty mówisz? — Stuknęła delikatnie Tanatosa w bok. — Dzisiaj czy nie dzisiaj, i tak nigdy nie uratuję tego dziecka. Mam patrzeć, nie interweniować, prawda? — spytała boga. — Prawda, że specjalnie mnie tu przyprowadziłeś?
Gdy nie uzyskała odpowiedzi, schyliła się i sięgnęła do wody. Dostała do niej, i choć spróbowała pochwycić unoszący się po powierzchni liść, dłoń przeszła. Kornelia podniosła się, uśmiechając się od ucha do ucha, w tym samym uśmiechu, który widniał na jej szyi.
— Nie mogłam go uratować — powiedziała. — I będę mogła go uratować. Więc pozostanę z tobą, Tanatosie. Przynajmniej teraz. Przynajmniej w to dzisiejsze dziś.
Wstał. Podał Kornelii dłoń, a ona przyjęła ją bez najmniejszych wątpliwości. Przysunął dziewczynę do siebie i nagle wzbił w powietrze, zanosząc ukochaną przez Krainę Hadesu. Mrok nadal ogarniał podziemie, choć pojedyncze przebłyski światła przedostawały się przez ziemię. Duchy zanuciły smutną pieśń, lecz w jej uszach wydawała się brzmieć piękniej i radośniej. „Dziś nasz ostatni dzień” — zaśpiewali, a Kornelia podążyła za ich głosem, kończąc własnymi słowami:
— A jutro kolejne dziś.
Zanuciła dalej, gdy dwie wrony przemknęły obok. Ptaszyska podążyły za nimi, gdy minęli pnącą się do świata żywych górę. Jedno zwierzę usiadło na suchej gałęzi drzewa, z które zwisał wisielec, a drugie zatoczyło krąg i zamarzło w powietrzu. Dreszcze przebiegły po karku Kornelii. Zamachnęła się, starając odstraszyć wronę, lecz ta spojrzała na nią tylko tymi czarnymi oczami i poleciała dalej. Aż wylądowali na trawie wśród czarnych dalii.
Kornelia wzięła pergamin z mitem o Penelopie i ruszyła ku podwyższeniu, na którym czekało puste miejsce. Z jej palców skapnął ciemny atrament, wyznaczając cieniutką ścieżkę do mitów. Kolejne krople leciały wraz z narastającym krakaniem wrony. Promienie ze świata żywych zanikły i pozostawiły Hades w pierwotnej ciemności. Odłożyła mit na miejsce i rozwinęła jego kraniec, aby kolejne słowa mogły zostać na nim zapisane.
— Mit się nie skończył — obwieściła, po czym powróciła do Tanatosa. Siedział już na trawie, wyrywając kolejne dalie z ziemi.
— Wiesz, że te dalie posadziłem specjalnie dla ciebie? — spytał.
— Nie, bo skąd?
— Tak myślałem. — Kiwnął na znak zrozumienia. — Chciałem cię uszczęśliwić, sprawić, że zostaniesz ze mną na zawsze. Dla ciebie godziłem się na wszystko, ale ty…
— Nadal cię nie kocham — odpowiedziała za boga i usiadła naprzeciw niego. — Wydaje mi się, że miłość nie jest taka prosta.
— Nie jest, ale widziałem tyle piękna w pośmiertnej miłości. Przecież Orfeusz przybył po Eurydykę. Persefona pozostała przy Hadesie.
— Persefonę zmuszono, by tu została, a Orfeusz spojrzał na Eurydykę i już na zawsze ją stracił. Gdzie tu miłość? Jedynie fałsz i próba pokazania, że oznacza on miłość. Nie… — Zacisnęła pięść. — Nie wierzę w taką miłość. Nie wierzę także w miłość, którą cię darzę. Tu nie potrzeba wiary, a czynów i pewności.
— Przecież zrobiłem dla ciebie wszystko! — zapewnił stanowczym głosem.
— Wszystko? — Prychnęła. — Wszystko może być wszystkim, ale… — wzięła głęboki wdech — nie miłością — dokończyła, gdy jej serce przeszył ból. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Więcej nie zamierzała już mówić.
— W takim razie przepraszam — odparł Tanatos, obracając między palcami jedną z dalii. — Postaram się… — zamilkł i głośno przełknął ślinę — zmienić. Inaczej podejść do ciebie i nas. Postaram się. Postaram się zrobić coś, czego bym nigdy nie zrobił, Kornelio.
Zadrżała. Na dźwięk tych słów zaraz zrobiło jej się niedobrze. Czuła się jak w taniej komedii romantycznej, która zmierzała i tak do tego samego, dobrze znanego widzom nieuchronnego końca, drocząc międzyczasie głupotami i niepotrzebnymi scenami. Nienawidziła deklaracji boga, nienawidziła tej zabawy, w którą wplątała się, choć zamierzała osiągnąć inny efekt.
— Naprawdę bliżej drzwi stajesz się sobą.
Tanatos uśmiechnął się. Jego twarz przykrył najprawdziwszy, delikatny uśmiech. Kornelia zbliżyła się i dotknęła chłodnego policzka boga, zastanawiając się, czy kiedyś ta miłość stanie się prawdziwa.
— Chyba już pójdę — powiedziała, ostatni raz spoglądając na drzwi, które pojawiły się za Tanatosem.
— Chyba tak.
— Obiecaj mi, że dasz mi trochę swobody. Zaufaj mi. Nie mieszaj się, bo chcę tu wrócić jak najszybciej.
Kiwnął niepewnie. Kornelia przymknęła powieki, w myślach utrzymując widok osiedla, na którym mieszkali Daniel i Bożena.
— Wracam… — szepnęła.
Otworzyła oczy. Obcy mężczyzna przeleciał przez nią, po czym uderzył w kubeł na śmieci. Puszki przeturlały się aż pod same stopy zmarłej, a papiery przeleciały przez jej twarz, by w końcu zatrzymać się przy ścianie. Ktoś krzyknął. Ktoś jęknął. Ktoś błagał o pomoc. Powalony mężczyzna oparł się o ścianę i z trudem wstał. Z nogi leciała mu krew, rękę miał dziwnie wykręconą, lecz to strach bijący z jego oczu pochłonął całą uwagę Kornelii. Płakał i bał się. Bał się tak bardzo, że stał w miejscu, niezdolny nawet do ucieczki. Patrzył przed siebie, jakby w oczekiwaniu na najgorsze. A gdy kroki odbiły się echem po pustej uliczce, wstrzymał oddech.
— Co się tu stało? — spytała Kornelia, lecz wraz z jej pytaniem odpowiedź uciekła.
Gęsty deszcz opadł z nieba strumieniem, przykrywając ciemną ulicę Lublina kropelkami strachu i niepewności. Mężczyzna zachwiał się na ledwo trzymających go nogach i padł na ziemię, wbijając twarz w trzy puszki po piwie. Po tym co się stało, już nie wstał.
Kornelia przeszła obok poległego, gdy wyczekiwanie na kolejne wydarzenia przyniosły jedynie zawód. Kroki ucichły, jakby napastnik odszedł w przeciwnym kierunku.
Westchnęła zawodząco. Żałowała, że przegapiła okazję na zobaczenie walki i tego, kto stał za masakrą, która spadła na mężczyzn. Nikt nie zdołał utrzymać się na nogach do końca. Jeden opierał się o ścianę, drugi leżał przy drzewie, trzeci jęczał na schodach, a innym nie zamierzała się już przyglądać. Wystarczyło tylko tyle.
Anastazja, pomyślała o uczennicy tajskiego boksu. Jednak nadal masakra przerażała i wykraczała poza wszelkie wyobrażenia o tym, do czego powinien być zdolny człowiek. Umiejętności nie miały tu żadnego znaczenia. Z drugiej strony nie znała nikogo, szczególnie z tej okolicy, kto byłby zdolny pokonać tylu silnych, rosłych mężczyzn.
— Anastazjo, zaczekaj! — rozległ się krzyk.
Kornelia pobiegła i wyskoczyła zza ściany, kiedy Bożena dobiegła na parking. Zachwiała się na zakrwawionych nogach. Chwilę później upadła na kolana, prosto w kałużę. Woda chlusnęła na boki, przenikając przez Kornelię, która przeszła obok kobiety. Bożena podniosła głowę i załzawionymi oczami, w których panował jedynie smutek, spojrzała na zmarłą. Załkała cicho, gdy rozwarła usta w cichym: „pomocy”. Słowa dusiły ją, a ból promieniował jakby z serca, zabierając dech. Złapała się za szyję i znów przycisnęła czoło do kostki.
— Gdzie się pomyliłam? Gdzie? — spytała cichym, niepewnym głosem.
— Nie wiem…
Bożena przetarła już zaczerwienione oczy.
— Gdzie byłaś? — kontynuowała morze pytań. Kornelia nie zamierzała jej w tym przeszkadzać. — Dlaczego nie zostałaś z moim synem? Co mu powiedziałaś? Dlaczego on to zrobił? Dlaczego? Ty naprawdę jesteś Kornelią? Nie znam cię, ale dlaczego pamiętam?
Samotna kobieta, klęcząca pośrodku parkingu wydała z siebie jęk pełen żalu i nienawiści. Kornelia przestała istnieć. Choć pytania wypływały z ust Bożeny, jakby skierowane ku zmarłej, nigdy do niej nie dotarły. Była tylko duchem, więc wzięła do chłodnego serca żale kobiety i powoli odeszła, by dogonić Anastazję.
— Zaczekaj! — krzyknęła Bożena.
Przysłoniła uszy.
— Nie możesz tam iść! — wrzeszczała dalej, gdy pierwszy piorun rozbłysnął na ciemnym niebie.
Trzy krople spadły przed twarzą Kornelii, a później rozpętała się burza. Ryk Boreasza przyćmił klakson samochodu, zanosząc potężny wicher przez całe miasto. Morze deszczu spadło z ciężkiego nieba. Głos Bożeny przestał być słyszalny. Pochłonięty przez nienawiść bogów, ucichł, choć nie zniknął.
Bożena wciąż krzyczała… jedynie do siebie.
Kornelia chuchnęła na zimne dłonie w momencie, gdy weszła do bloku, w którym mieszkała Anastazja. Zatrzymała się jednak na parterze i przemyślała swoją decyzję. Daniel w pewnym momencie zaczął pamiętać o jej obecności, teraz tak się stało z Bożeną. Nie mogła ryzykować utraty jedynej szansy na poznanie historii Anastazji.
Wrócę do przeszłości, pomyślała, przymykając powieki.
Wnet rozległo się pęknięcie. Kawałki szkła przeleciały przez stopy Kornelii i opadły aż na same schody prowadzące do piwnicy. Nastała cisza. Odwróciła się. Zastała pękniętą szybę. Nikogo więcej. Ale na kawałkach szkła malowała się krew.
Siedem osób zeszło z piętra wyżej. Ich tupanie rozniosło się echem, potem wszelkie dźwięki zamilkły, a gorzkie słowa przemknęły wraz z zatrważającym gromem:
— Zabiłam cię, Kornelio…
Zacisnęła powieki, a uszy przykryła rękoma. Nie, nie słuchaj, powtarzała sobie, lecz myśli sprzeciwiły się jej prośbom. Jeden obraz przemknął za drugim. Czarne włosy poruszyły się wraz ze skrzydłami czatującej trwogi. Skalpel lekarski zabłysł w ostatnich promieniach słońca. Pojedyncze cięcie zakończyło jej życie.
— Eleanor mnie zabiła — szepnęła.
Otworzyła oczy i znów stanęła w mieszkaniu Agnieszki i Rafała…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!