Zerwał się gwałtowny wiatr. Ognisko
zgasło, a przenikająca zewsząd ciemność otoczyła jaskinię. Trzepot skrzydeł
zaszumiał w uszach Kornelii. Obróciła się, lecz zanim zdążyła choćby mrugnąć,
poderwała się do góry. Pęd powietrza porwał ze sobą jej włosy, rozwierzgają je
we wszystkie strony. Zamknęła oczy. Pył, drobinki kurzu wdarły się pod powieki
i podrażniły gałki. Łzy znów zebrały się w kącikach oczu.
— Coś się stało? — spytał głos, od
którego dostała dreszczy. Był chłodny i suchy, nie wyrażał najmniejszych
emocji. Właśnie dlatego od razu go poznała.
— Nie.
Przetarła oczy, po czym wtuliła się
mocniej w szczupłą pierś Tanatosa.
— A więc jednak cię znalazłam —
kontynuowała, gdy znów, tak jak kiedyś, lecieli nad krainą Hadesu.
— A szukałaś mnie?
Znowu poczuła ten chłód, jakby nie
cieszył się z jej obecności.
— Tak.
— To dlaczego znalazłaś się przy
strażnikach?
Nie złościł się, co jeszcze bardziej ją
zmartwiło. Nie zaprzeczała, zapewne chciała znaleźć się przy Radku i Kaziu, by
jeszcze raz zaznać trochę radości. Denerwowali ją, ale i rozbawiali. Oni
jedynie jeszcze traktowali jako człowieka, nie ducha, nie zmarłą.
— Nie przeproszę — odparła nagle. — Po
prostu chciałam gdzieś przeczekać jeden cykl. Poza tym chyba obiecałam ci
spotkanie.
— I tylko tyle?
— Tylko tyle — potwierdziła, choć
pragnęła powiedzieć coś innego.
Nie rozumiała jej. Pasji czy miłości,
którą darzyła Tanatosa. Tak silna wcześniej, teraz bladła, jakby zanikała z
każdym kolejnym cyklem. Widziała go inaczej. A stało się tak chwilę po tym, jak
sięgnęła do drzwi.
— Drzwi są nadal zamknięte — nie
zapytał, stwierdził.
— Czy spodziewałeś się czegoś innego?
Pokręcił głową.
— Wiedziałeś. — Poluzowała uścisk. — Zmusiłeś
mnie do spotkania.
— Kocham cię, Kornelio — wyznał jeszcze
raz. — I nie chcę cię stracić.
— Powtarzasz to i powtarzasz, ale ile
dla ciebie to znaczy?
— Wszystko, Kornelio — zwrócił się
bezpośrednio do niej, gdy wylądowali na skarpie.
Postawiła stopy na zeschniętej trawie i
spojrzała w dół, w głąb wody, na której unosił się czarny płyn. Czarny albo
wystarczająco ciemny, by przypominać kolor piór Tanatosa. Nie wiedziała, czym
był. Zdawała sobie tylko sprawę, że znajduje się daleko od komnaty mitów i od
drzwi, które powinna teraz otwierać.
Obróciła się w stronę Tanatosa.
Odwrócił wzrok, jakby za wszelką cenę chciał unikać jej spojrzenia. Westchnęła
tylko. Zrobił to specjalnie, pomyślała,
przechodząc się po skarpie. Zmarły mknął po odległym o kilka kilometrów brzegu.
Widziała go — jedynie zamazany cień z tej odległości, ale nawet teraz czuła
smutek ogarniający jego duszę. Żal w postaci ciemności pochłaniał go, a potem
pozwalał niknąć wraz z nadchodzącą nocą. Zanikał. Bladł. Stawał się nicością.
Wciągnęła ku niemu dłoń, a na ustach
zawarła ostatnie słowa, których nigdy nie wypowiedziała. Nie rezygnuj, chciała powiedzieć, lecz pozostawiła ostatnią deskę
ratunku w myślach. Nie wolno mi, nie
wolno, nakazała sobie i powróciła do Tanatosa, który pogrążył się w oczekiwaniu;
cichym i niepojącym.
Zza piór wyjął pojedynczą dalię i podaj
ją Kornelii, wzrok mając wbity w trawę. Wiatr zakołysał roślinami, lecz włosy
dziewczyny zatrzymały się w miejscu. Tanatos zbliżył się. Łodygę kwiatu założył
za ucho ukochanej. Dalia jednak spadła.
— Jesteś jedyną kobietą, którą mogłem
znać i mogłem pokochać — oświadczył. — Kocham cię i pragnę byś i ty mnie
pokochała. Nie tylko jako moja pochodnia, ale jako kobieta.
Odsunęła się od Tanatosa i nadepnęła na
dalię, rozgniatając jej czarne płatki. Przez jej serce przemknął ból. Rzuciła
się na kolana i podniosła rozgnieciony kwiat. Nie żył, w zasadzie już od dawna,
ale dopiero teraz widziała jego pozbawioną życia powłokę. Wypuściła martwą
roślinę z rąk. Nie zdołała przeprosić Tanatosa. Zabrakło jej sił.
— Kiedyś żyła kobieta, którą
zamordowano. Nazwano ją Czarną Dalią i pewnie jak ona także pozostaniesz tylko
sławną Dalią.
— Mam na imię Kornelia — przedstawiła
się stanowczym tonem.
— Nie ma znaczenia, jak masz na imię —
dał jej do zrozumienia. — Świat zapamięta fakty związane z zabójstwem, staniesz
się legendą, nigdy nie odnajdą twojego zabójcy. Staniesz się mitem, kolejną
Czarną Dalią.
— Czy tylko o tym chciałeś porozmawiać?
— spytała, gdy pojedyncze płatki oderwały się od kwiatu. — Jeśli tak, to
odejdę.
— Nie, nie skończyłem. — Skrzydła
zadrżały. — Dopiero zaczynam. Dopiero patrzę na ciebie. Rozmawiam z tobą! —
wykrzyczał. — To niesamowite. Poza tym obiecałaś spędzić ze mną jeden cykl. Nie
zmuszę cię, ale proszę… Spróbujmy…
Pochwycił ją za dłoń i przyciągnął do
siebie. Nie pocałował. Jedynie wtulił w chłodny płaszcz. Pragnęła pozostać w
tej słodkiej chwili, kiedy dotyka szczupłego, kościstego torsu ukochanego,
jednak odsunęła Tanatosa. Uczucie nie odebrało jej resztek rozumu. Nie
rozumiała, dlaczego wciąż powtarzał jej to samo pytanie, prosił w tej sam
sposób. Bał się… Bał się, że ją straci, gdy tylko odzyska to, czego poszukuje. A więc prawdziwa ja nigdy go nie pokocha, doszła
do wniosku.
Odeszła kawałek.
Czy już wcześniej zdawała sobie sprawę
z inności, którą ją czeka? Nie pamiętała. Choć znała każdy szczegół z cyklów,
każdą rozmowę, miejsce, wydarzenie, własne przemyślenia i prawdy o sobie ukryły
się gdzieś wewnątrz. Używała wciąż tych samych sformułowań, by zapełnić duszę
nim w końcu odnajdzie zagubioną cząstkę. Jednak nigdy ta cząstka nie wydawała
się czymś zupełnie innym od niej samej. Jak
bardzo się różnimy?, spytała, a zawodzący jęk Cerbera opowiedział jej
prawdę.
— Co mi zabraliście? — zwróciła się do
Tanatosa.
W jego oczach pojawił się błysk
nadziei.
Wokół ciemność rozmyła się, a
pojedyncze promyki światła przedostały się przez ziemię, jakby przemknęły ze
świata żywych.
— Nic a nic — odparł. W jego słowach
nie wyczuła choćby odrobiny kłamstwa.
— Więc co straciłam? Nie tylko
wspomnienia, prawda?
— To nie tak. — Pokręcił głową. —
Kornelio, to ty pozwo… — urwał w połowie.
Przylizał czarne włosy i odwrócił się.
Usiadł na krańcu skarpy. Chwycił jeden z kamyków, a potem cisnął go w wodę.
Rozległ się plusk. Nie usłyszała jednak krzyku Tanatosa.
— Dokończ — nakazała, gdy usiadła obok
niego. Położyła głowę na twardym ramieniu boga i wpatrzyła się w niekończącą
toń wody. — Dokończ, bo nie rozumiem już niczego. Raz jestem pusta, raz smucę
się, innym razem nic nie czuję, a potem płaczę. Im bliżej jestem Hadesu, im
bliżej tych drzwi, tym moje serce bardziej staje się otwarte na emocje. To
dziwne i niepokojące. Jeśli mnie kochasz, to błagam, powiedz mi prawdę.
Westchnął ciężko. Owinął rękę wokół jej
talii i przysunął do siebie jeszcze bliżej.
— To ty odebrałaś sobie wspomnienia —
wyjawił. — Może nie do końca, ale po części tak. Hades nie dał ci wyboru, ale
dał szansę. Ostatnią szansę na pożegnanie. Dostałaś więcej niż na to
zasługiwałaś. Kornelio, ty wiesz, kto cię zabił. Ty nie podążałaś nigdy za
Bożeną czy Danielem, by odkryć prawdę o swojej śmierci. Ty zawsze byłaś obok
nich z innego powodu.
— Z jakiego?
— Przecież wiesz… Ty zawsze obserwujesz
i słuchasz.
Zgniotła fragment sukienki.
Serce wciąż milczało. Zaskoczenie nie
pojawiło się, złość nie objawiła. Nadal nic i nic, i nic nie nakazywało jej
zareagować. Dlaczego?, pytała.
Jeszcze chwilę wcześniej odsunęła się, współczuła zmarłemu z oddali. Teraz
pogrążyła się w stanie, którego nie umiała nazwać zwykłymi słowami.
— A ja zawsze zabieram zmarłych —
kontynuował. — Chyba rozumiesz, co znaczy robić nieustannie to samo. Nawet
jeśli zostałeś do czegoś stworzony. Nawet jeśli pewna rola przypada ci od
początków świata. — Wziął głęboki wdech. — To nadal przeszkadza. Dlatego szukasz,
bo wierzysz, że wspomnienia wybawią cię od pustki. Ale to nie to Kornelio, to
nie jesteś ty. Za drzwiami znajduje się prawda, ale obiecałem ci, że nie
pozwolę ci ich otworzyć. Poczekaj, znajdź co masz znaleźć.
— Mówiłeś wcześniej o pamięci.
— Tak, ale i o pochodni.
— Jak mam ją zgasić? — dopytała.
— Zrób to, co masz uczynić i wróć do
mnie, proszę.
Pocałował ją w czoło.
— Oboje patrzymy na śmierć — szepnęła.
— Ja tylko przez kilka cyklów, kilka dni, a ty?
— Śmierć czasami jest fascynująca.
Jednak mimo upływu tylu wieków, ludzie pozostają ci sami. Tylko inaczej giną.
Krew jest nadal czerwona. Ostatnie tchnienie przynosi niepokój. A sama Śmierć
wkrada się i na okrągło zabiera ten pukiel włosów. Życie to życie, ale Śmierć
do każdego przyjdzie. Prędzej czy później, ale zawsze ich dopadnę.
— A Syzyf? — wtrąciła złośliwą uwagę.
— Nieprzyjemny incydent. — Zacisnął
szczękę, że aż zęby zazgrzytały. — Dwa razy pomyliłem się i przez moją pomyłkę
ludzie przestali umierać. Zyskali nieśmiertelność. — Prychnął. — Poznali
oblicze Śmierci, gdy Ares mnie uwolnił. Zebrałem kilkukrotny plon, by…
—…pokazać, że śmiertelnicy nie powinni
igrać sobie z bogami? — dokończyła za Tanatosa.
— Tak. Odtąd nigdy więcej nie zaufałem
człowiekowi.
— A ja?
— Już powiedziałem. Kocham cię — powtórzył
kolejny raz. — Kocham cię i niezależnie od okoliczności uwierzę ci. Jednak nie
obiecuję, że uczynię tak, jak mi powiesz, Kornelio.
— A jeśli wyznam ci, że wrócę w
kolejnym cyklu do Daniela?
— Wiem, że tak zrobisz. Nie muszę ci
nawet wierzyć.
— Nie musisz, ale chcesz, bo mogę pójść
dokąd tylko zechcę — powiedziała ciszej, znowu drocząc się z bogiem. — Ale tak,
nic nie musisz. Nawet ze mną przebywać… — dodała.
— A jednak wciąż jestem przy tobie —
dokończył za zmarłą.
Uśmiechnęła się.
Czy
to ma jakieś znaczenie pomyślała,
odrzucając kolejne wątpliwości. Wystarczyło postawić kolejny krok, zamknąć oczy
i znaleźć się tam, gdzie było jej miejsce. Radek i Kazio już udowodnili, gdzie
serce ją prowadzi. Po co nadal pytała? Po co nadal szukała tajemnic? Tanatos
wiedział i dlatego śledził każdy jej krok w Hadesie. Wpadł do pałacu Hadesa,
zaprowadził do Komnaty Mitów, czekał, kiedy próbowała otworzyć drzwi, a kiedy
rozmowa ze strażnikami zmierzała do ciekawego punktu, zabrał ją. Zaspokajał
ciekawość, ale jednocześnie pilnował, by nie poznała zbyt wielu odpowiedzi.
Nie ufał jej.
Mimo wszystkich zapewnień, deklaracji,
wciąż okrywał się czarnym płaszczem fałszu. Będę
grała dalej, postanowiła, kiedy wzięła głęboki wdech.
— Tanatosie, a opowiesz mi o Penelopie?
— poprosiła niskim, gardłowym głosem, jakby dźwięk z trudem przedostał się
przez jej gardło.
— A nie poznałaś jej?
— Mówię o jej micie.
— Dlatego mnie zaskoczyłaś.
Westchnęła. A więc wiedział także i o
tym, że zabrała pergamin…
Kornelia sięgnęła pod suknię i wyjęła
zwitek papieru. Podała go Tanatosowi, mówiąc:
— Nie otworzyłam i nie przeczytałam.
Przyjrzał się pergaminowi.
— Faktycznie — przyznał. — Część
historii już poznałaś, ale nie tę bezpośrednio dotyczącą Zapomnianej Bogini,
kobiety, która strzeże Granicy Olimpu. Opiekunka tego miejsca nigdy nie może
należeć w pełni do bogów ani do ludzi. Zawsze pozostaje człowiekiem, choć jej
przeznaczeniem jest zginąć z ręki boga. Jej moc wyczerpuje się i na jej miejsce
zawsze wchodzi kolejna. Penelopa została wybrana. Gdy nadszedł czas, Ares
zadecydował, że zakończy życie Zapomnianej Bogini wcześniej. Równowaga się
zachwiała. Atena w swej mądrości wysłała posłańca, który stał się przewodnikiem
dla wybranej. Jednak posłaniec i wybrana nie dotarli na Olimp w tym samym czasie.
Złośliwy Eros rozdzielił ich, a potem wskazał Penelopie polanę, w której leżała
jej przyjaciółka…
Kornelia zadrżała.
— Przewodnik odnalazł Penelopę i zabrał
ją w podróż, którą przerwał Ares i jego syn, Fobos. Stanęli do walki, lecz
miecz syna obrócił się przeciwko ojcu. Penelopa uciekła, a Fobos przypłacił
życiem boskim za ratunek dla Penelopy. Zginęła nad Granicą, wbijając sztylet we
własną pierś. I od tego dnia stoi na straży Granicy Olimpu… — zawiesił głos,
choć wydawało się, że powiedzieć coś więcej.
— Stało się to niedawno, prawda?
Odpowiedział kiwnięciem.
— Dziękuję — wykrztusiła z siebie
jedynie. Nie czuła się na siłach, by powiedzieć coś jeszcze. Przysłoniła więc
oczy dłonią, obtaczając się głębszą ciemnością; większą niż ta, która otaczała
Hades.
Usłyszała plusk, jakby coś wpadło do
wody.
Podniosła się, a chwilę później
usłyszała unoszący się spod skarpy krzyk dziecka. Wychyliła się zza krańca
trawy. Woda chlusnęła w jej twarz.
— POMOCY! — wrzasnęło maleństwo, topiąc
się w rzece Hadesu. Rękoma rzucało się we wszystkie strony, a błagalne
spojrzenie oplatało obojętne oczy Kornelii.
Nie wyciągnęła ręki.
Nie podała dziecku dłoni.
Chłopiec zanurzał się coraz głębiej i
głębiej, tracąc siły i chęci na walkę. Topił się. Powietrze uciekało spod jego
palców, choć usilnie starał się pochwycił je, nim usta zamknęły się w wodnej
toni. Płakał, a poziom rzeki zdawał powiększać z każdą przelaną kropelką
rozpaczy. Przestał błagać, przestał patrzeć, ale Kornelia wciąż się
przyglądała. Odbicie jej własnych oczu zamazało się, ale wyobrażała sobie tę
pustkę, którą skierowała na dziecko. Przerażała ją. Przerażała ją ona sama.
— Przepraszam… — wyszeptała, nim
dziecko utonęło.
— Zawsze dzisiaj możesz je uratować —
zauważył Tanatos, poprawiając ścierpnięte od siedzenia w miejscu skrzydła. —
Zawsze jest dzisiaj.
Zaśmiała się pod nosem.
— O czym ty mówisz? — Stuknęła
delikatnie Tanatosa w bok. — Dzisiaj czy nie dzisiaj, i tak nigdy nie uratuję
tego dziecka. Mam patrzeć, nie interweniować, prawda? — spytała boga. — Prawda,
że specjalnie mnie tu przyprowadziłeś?
Gdy nie uzyskała odpowiedzi, schyliła
się i sięgnęła do wody. Dostała do niej, i choć spróbowała pochwycić unoszący
się po powierzchni liść, dłoń przeszła. Kornelia podniosła się, uśmiechając się
od ucha do ucha, w tym samym uśmiechu, który widniał na jej szyi.
— Nie mogłam go uratować — powiedziała.
— I będę mogła go uratować. Więc pozostanę z tobą, Tanatosie. Przynajmniej
teraz. Przynajmniej w to dzisiejsze dziś.
Wstał. Podał Kornelii dłoń, a ona
przyjęła ją bez najmniejszych wątpliwości. Przysunął dziewczynę do siebie i
nagle wzbił w powietrze, zanosząc ukochaną przez Krainę Hadesu. Mrok nadal
ogarniał podziemie, choć pojedyncze przebłyski światła przedostawały się przez
ziemię. Duchy zanuciły smutną pieśń, lecz w jej uszach wydawała się brzmieć
piękniej i radośniej. „Dziś nasz ostatni dzień” — zaśpiewali, a Kornelia
podążyła za ich głosem, kończąc własnymi słowami:
— A jutro kolejne dziś.
Zanuciła dalej, gdy dwie wrony
przemknęły obok. Ptaszyska podążyły za nimi, gdy minęli pnącą się do świata
żywych górę. Jedno zwierzę usiadło na suchej gałęzi drzewa, z które zwisał
wisielec, a drugie zatoczyło krąg i zamarzło w powietrzu. Dreszcze przebiegły
po karku Kornelii. Zamachnęła się, starając odstraszyć wronę, lecz ta spojrzała
na nią tylko tymi czarnymi oczami i poleciała dalej. Aż wylądowali na trawie
wśród czarnych dalii.
Kornelia wzięła pergamin z mitem o
Penelopie i ruszyła ku podwyższeniu, na którym czekało puste miejsce. Z jej
palców skapnął ciemny atrament, wyznaczając cieniutką ścieżkę do mitów. Kolejne
krople leciały wraz z narastającym krakaniem wrony. Promienie ze świata żywych
zanikły i pozostawiły Hades w pierwotnej ciemności. Odłożyła mit na miejsce i
rozwinęła jego kraniec, aby kolejne słowa mogły zostać na nim zapisane.
— Mit się nie skończył — obwieściła, po
czym powróciła do Tanatosa. Siedział już na trawie, wyrywając kolejne dalie z
ziemi.
— Wiesz, że te dalie posadziłem
specjalnie dla ciebie? — spytał.
— Nie, bo skąd?
— Tak myślałem. — Kiwnął na znak
zrozumienia. — Chciałem cię uszczęśliwić, sprawić, że zostaniesz ze mną na
zawsze. Dla ciebie godziłem się na wszystko, ale ty…
— Nadal cię nie kocham — odpowiedziała
za boga i usiadła naprzeciw niego. — Wydaje mi się, że miłość nie jest taka
prosta.
— Nie jest, ale widziałem tyle piękna w
pośmiertnej miłości. Przecież Orfeusz przybył po Eurydykę. Persefona pozostała
przy Hadesie.
— Persefonę zmuszono, by tu została, a
Orfeusz spojrzał na Eurydykę i już na zawsze ją stracił. Gdzie tu miłość?
Jedynie fałsz i próba pokazania, że oznacza on miłość. Nie… — Zacisnęła pięść.
— Nie wierzę w taką miłość. Nie wierzę także w miłość, którą cię darzę. Tu nie
potrzeba wiary, a czynów i pewności.
— Przecież zrobiłem dla ciebie
wszystko! — zapewnił stanowczym głosem.
— Wszystko? — Prychnęła. — Wszystko
może być wszystkim, ale… — wzięła głęboki wdech — nie miłością — dokończyła,
gdy jej serce przeszył ból. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Więcej nie zamierzała
już mówić.
— W takim razie przepraszam — odparł
Tanatos, obracając między palcami jedną z dalii. — Postaram się… — zamilkł i
głośno przełknął ślinę — zmienić. Inaczej podejść do ciebie i nas. Postaram
się. Postaram się zrobić coś, czego bym nigdy nie zrobił, Kornelio.
Zadrżała. Na dźwięk tych słów zaraz
zrobiło jej się niedobrze. Czuła się jak w taniej komedii romantycznej, która
zmierzała i tak do tego samego, dobrze znanego widzom nieuchronnego końca,
drocząc międzyczasie głupotami i niepotrzebnymi scenami. Nienawidziła
deklaracji boga, nienawidziła tej zabawy, w którą wplątała się, choć zamierzała
osiągnąć inny efekt.
— Naprawdę bliżej drzwi stajesz się
sobą.
Tanatos uśmiechnął się. Jego twarz
przykrył najprawdziwszy, delikatny uśmiech. Kornelia zbliżyła się i dotknęła
chłodnego policzka boga, zastanawiając się, czy kiedyś ta miłość stanie się
prawdziwa.
— Chyba już pójdę — powiedziała,
ostatni raz spoglądając na drzwi, które pojawiły się za Tanatosem.
— Chyba tak.
— Obiecaj mi, że dasz mi trochę
swobody. Zaufaj mi. Nie mieszaj się, bo chcę tu wrócić jak najszybciej.
Kiwnął niepewnie. Kornelia przymknęła
powieki, w myślach utrzymując widok osiedla, na którym mieszkali Daniel i
Bożena.
— Wracam… — szepnęła.
Otworzyła oczy. Obcy mężczyzna
przeleciał przez nią, po czym uderzył w kubeł na śmieci. Puszki przeturlały się
aż pod same stopy zmarłej, a papiery przeleciały przez jej twarz, by w końcu
zatrzymać się przy ścianie. Ktoś krzyknął. Ktoś jęknął. Ktoś błagał o pomoc.
Powalony mężczyzna oparł się o ścianę i z trudem wstał. Z nogi leciała mu krew,
rękę miał dziwnie wykręconą, lecz to strach bijący z jego oczu pochłonął całą
uwagę Kornelii. Płakał i bał się. Bał się tak bardzo, że stał w miejscu,
niezdolny nawet do ucieczki. Patrzył przed siebie, jakby w oczekiwaniu na
najgorsze. A gdy kroki odbiły się echem po pustej uliczce, wstrzymał oddech.
— Co się tu stało? — spytała Kornelia,
lecz wraz z jej pytaniem odpowiedź uciekła.
Gęsty deszcz opadł z nieba strumieniem,
przykrywając ciemną ulicę Lublina kropelkami strachu i niepewności. Mężczyzna
zachwiał się na ledwo trzymających go nogach i padł na ziemię, wbijając twarz w
trzy puszki po piwie. Po tym co się stało, już nie wstał.
Kornelia przeszła obok poległego, gdy
wyczekiwanie na kolejne wydarzenia przyniosły jedynie zawód. Kroki ucichły,
jakby napastnik odszedł w przeciwnym kierunku.
Westchnęła zawodząco. Żałowała, że
przegapiła okazję na zobaczenie walki i tego, kto stał za masakrą, która spadła
na mężczyzn. Nikt nie zdołał utrzymać się na nogach do końca. Jeden opierał się
o ścianę, drugi leżał przy drzewie, trzeci jęczał na schodach, a innym nie
zamierzała się już przyglądać. Wystarczyło tylko tyle.
Anastazja,
pomyślała o uczennicy tajskiego boksu.
Jednak nadal masakra przerażała i wykraczała poza wszelkie wyobrażenia o tym,
do czego powinien być zdolny człowiek. Umiejętności nie miały tu żadnego
znaczenia. Z drugiej strony nie znała nikogo, szczególnie z tej okolicy, kto
byłby zdolny pokonać tylu silnych, rosłych mężczyzn.
— Anastazjo, zaczekaj! — rozległ się
krzyk.
Kornelia pobiegła i wyskoczyła zza
ściany, kiedy Bożena dobiegła na parking. Zachwiała się na zakrwawionych
nogach. Chwilę później upadła na kolana, prosto w kałużę. Woda chlusnęła na
boki, przenikając przez Kornelię, która przeszła obok kobiety. Bożena podniosła
głowę i załzawionymi oczami, w których panował jedynie smutek, spojrzała na
zmarłą. Załkała cicho, gdy rozwarła usta w cichym: „pomocy”. Słowa dusiły ją, a
ból promieniował jakby z serca, zabierając dech. Złapała się za szyję i znów
przycisnęła czoło do kostki.
— Gdzie się pomyliłam? Gdzie? — spytała
cichym, niepewnym głosem.
— Nie wiem…
Bożena przetarła już zaczerwienione
oczy.
— Gdzie byłaś? — kontynuowała morze
pytań. Kornelia nie zamierzała jej w tym przeszkadzać. — Dlaczego nie zostałaś
z moim synem? Co mu powiedziałaś? Dlaczego on to zrobił? Dlaczego? Ty naprawdę
jesteś Kornelią? Nie znam cię, ale dlaczego pamiętam?
Samotna kobieta, klęcząca pośrodku
parkingu wydała z siebie jęk pełen żalu i nienawiści. Kornelia przestała
istnieć. Choć pytania wypływały z ust Bożeny, jakby skierowane ku zmarłej,
nigdy do niej nie dotarły. Była tylko duchem, więc wzięła do chłodnego serca
żale kobiety i powoli odeszła, by dogonić Anastazję.
— Zaczekaj! — krzyknęła Bożena.
Przysłoniła uszy.
— Nie możesz tam iść! — wrzeszczała
dalej, gdy pierwszy piorun rozbłysnął na ciemnym niebie.
Trzy krople spadły przed twarzą
Kornelii, a później rozpętała się burza. Ryk Boreasza przyćmił klakson
samochodu, zanosząc potężny wicher przez całe miasto. Morze deszczu spadło z
ciężkiego nieba. Głos Bożeny przestał być słyszalny. Pochłonięty przez nienawiść
bogów, ucichł, choć nie zniknął.
Bożena wciąż krzyczała… jedynie do
siebie.
Kornelia chuchnęła na zimne dłonie w
momencie, gdy weszła do bloku, w którym mieszkała Anastazja. Zatrzymała się
jednak na parterze i przemyślała swoją decyzję. Daniel w pewnym momencie zaczął
pamiętać o jej obecności, teraz tak się stało z Bożeną. Nie mogła ryzykować
utraty jedynej szansy na poznanie historii Anastazji.
Wrócę
do przeszłości, pomyślała,
przymykając powieki.
Wnet rozległo się pęknięcie. Kawałki
szkła przeleciały przez stopy Kornelii i opadły aż na same schody prowadzące do
piwnicy. Nastała cisza. Odwróciła się. Zastała pękniętą szybę. Nikogo więcej.
Ale na kawałkach szkła malowała się krew.
Siedem osób zeszło z piętra wyżej. Ich
tupanie rozniosło się echem, potem wszelkie dźwięki zamilkły, a gorzkie słowa
przemknęły wraz z zatrważającym gromem:
— Zabiłam cię, Kornelio…
Zacisnęła powieki, a uszy przykryła
rękoma. Nie, nie słuchaj, powtarzała
sobie, lecz myśli sprzeciwiły się jej prośbom. Jeden obraz przemknął za drugim.
Czarne włosy poruszyły się wraz ze skrzydłami czatującej trwogi. Skalpel
lekarski zabłysł w ostatnich promieniach słońca. Pojedyncze cięcie zakończyło
jej życie.
— Eleanor mnie zabiła — szepnęła.
Otworzyła oczy i znów stanęła w
mieszkaniu Agnieszki i Rafała…
0 Comments:
Prześlij komentarz