Raz za razem cofała się w czasie,
przeżywała kolejne cykle, gdy miało miejsce coś, czego się nie spodziewała.
Najpierw wyobrażenie własnej śmierci, potem pierwsze spotkanie z Tanatosem,
śmierć Daniela, okrutniejsza śmierć Daniela, kolejny atak, pocałunek z Tanatosem…
Każde wspomnienie jakby na nowo ożyło, jakby na nowo je przeżywała.
W jej nozdrza uderzył zapach siarki.
Bulgotanie rozniosło się wokół echem. Jej stopy znalazły się na miękkiej i
przyjemnej dotyku powierzchni. Otworzyła oczy. Znajdowała się w Hadesie, w
komnacie mitów, gdzie kilka papirusów wciąż leżało wśród czarnych dalii.
Zebrała wszystkie i zaczęła układać na miejsca.
Drzwi się nie pojawiły. Jeszcze nie
teraz.
Kornelia wróciła na środek placu, gdzie
na kamiennych pulpitach leżały kolejne zwitki papieru. Delikatnie musnęła
powierzchnię „Mitu o Penelopie”. Kusiło ją. Kusiło niebywale, by choćby na
moment rozwinąć papirus i zajrzeć do środka. Znała pokrótce też mit, ale wciąż
brakowało szczegółów; brakowały prawdy i tego, co tak naprawdę stało z Penelopą.
Nie powinna niczego dotykać.
Nie chodziło tylko o prośbę Tanatosa,
ale również o jej własne przeczucia. Zajrzyj,
szeptały myśli. Zignorowała je. Zeszła ze schodów i stanęła wśród dalii,
zrywając dwa kwiaty. Usiadła na suchej, chłodnej trawie, a potem się położyła.
Mity czy poszukiwanie prawdy stało się nieważne. Po raz pierwszy, odkąd
obudziła się jako duch, zaznała prawdziwego odpoczynku. Podziemny wiatr
poruszył trawą, roznosząc kojący szelest wśród jezior podziemia. Gdzieś
niedaleko zarechotała żaba, a Cerber zawył, zapewne zagryzając uciekającego z
Hadesu zmarłego.
Przymknęła oczy i oddała się spokojowi
— innemu niż ten, który zaznała do tej pory. Tutaj nie było ignorancji i
traktowania jej jak powietrze, bo wysepka należała tylko do niej. Nikt nie
krzyknie, aby oddać złotówkę. Nikt nie wystraszy się wyglądem. Nikt nie
przejdzie obojętnie. Bo nie było już nikogo.
Uśmiechnęła się i wzięła głęboki, pełen
ulgi wdech, który napełnił płuca ciężkim, otępiającym powietrzem. Radość trwała
krótko, zdecydowanie za krótko. W jednej chwili aura szczęścia zgasła, a
uczucie samotności znów ogarnęło serce. Zdała sobie sprawę, że ta cisza
przytłacza ją. Nawet jeśli dla ludzi jest tylko duchem, słyszy ich i obserwuje.
Teraz była sama.
Usiadła i przyciągnęła kolana do
piersi. Spod sukienki wypadł podarowany od Hadesa granat. Przetarła fragmentem
sukni gładką powierzchnię i odłożyła na bok, wśród dalii.
Nie
rób tego, krzyknęły myśli, lecz
Kornelia odgoniła je. Zabierz granat. Nie
odchodź. Zostań.
Zasłoniła uszy, a myśli wyciszyła,
kiedy skierowała się na podwyższenie. Nie nadszedł czas, by poznać prawdę.
Jednak Kornelia wiedziała, że prawda sama nie przyjdzie. Nie objawi się, gdy
wybije odpowiednia godzina.
Złapała „Mit o Penelopie” i zwinęła
papier w cieńszy rulon. Schowała go pod sukienkę, równocześnie przymykając
powieki. Pomyślała o Kaziu i Radku, jedynym osobach, które tak dobrze znały
Hades, a które swobodnie z nią rozmawiały.
— O! — rozległ się krzyk. — Czy to nie
nasza panienka? — rozpoznała głos, bezsprzecznie należał do Radka.
— Na te cholerne ciemności, faktycznie!
— zdziwił się Kazio. — A czemu uciekłaś, gdy…
— A może wiesz? To ona wciąż nie może
tu zostać? — przerwał.
Kornelia otworzyła oczy.
— Mogę się przysiąść? — spytała.
— Nawet ogrzaliśmy dla panienki miejsce!
— zażartował Radek, niepewnie przesuwając się bliżej ogniska.
Mężczyzna podrapał się do po włosach i
odłożył kawałek spleśniałego chleba na ziemię. Z obrzydzeniem w oczach spojrzał
po raz ostatni na posiłek. Kazio z wrażenia zachłysnął się własnym kawałkiem
sera. Wypluł go gdzieś na bok i wstał, energicznie machając ręką we wszystkie
kierunki. Na końcu padł na siedzenie, wydając jedynie jęk. Radek pokręcił głową
z rozczarowania w momencie, gdy nerwowo zaczął ocierać wierzch lewej dłoni.
— Pamiętasz — doszła tylko do jednego
wniosku.
Nie odpowiedział. Zamarł, kiedy cztery
kropelki wody spadły ze skały, odbijając się głuchym echem między ścianami
jaskimi. Brama otworzyła się i ten sam mężczyzna, który wcześniej odebrał od
Kimeryjczyków monetę, przeszedł obok. Trzymał w dłoniach srebrną monetę, niemal
wciskając ją do własnej piersi. Wiedziała, że ją straci; już niedługo, bo przy
topoli, tej, która go pochłonie.
— Marnotrawstwo pieniędzy — szepnęła.
— Oczywiście — skomentował Kazio. — Ty
nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile tych przeklętych duchów polega na tych
topolach — odparł, jakby czytał w jej myślach. — Nie przejmuj się panienko.
— Przejmuję, bo trzeba doceniać
pieniądz.
— Trzeba przede wszystkim myśleć —
zwrócił uwagę Kazio. — A niewielu się to udaje. Często nie akceptują tego
przeklętego losu, ale cóż… Śmierć i życie niewiele się od siebie różnią. Z
jedną tylko różnicą, tu nawet ci wielcy bogacze nie mają kasiory. A ty, Radek,
weź się ogarnij chłopie.
Palnął towarzysza w tył głowy.
— Au, to bolało — poskarżył się Radek.
— I jestem ogarnięty.
— Tak, a ja to Kazimierz Wielki.
Zastałem Polskę pijaną, a zostawiłem jeszcze bardziej rozchlaną.
— Czyli jestem ogarnięty. — Uśmiechnął
się złośliwie, a potem pokazał koledze język. — A poza tym myślę.
— Nie wysilaj się. Za życia ci to nie
wychodziło, to i po śmierci nagle nie stanie się cud.
— Ha ha, ale zabawne. — Przewrócił
oczami. — Odzywa się diva polskiego myślenia, kurna.
— A żebyś wiedział! Ty wiesz, ile ja
razy musiałem kombinować, jak jedną butelkę podzielić na pięciu i wypić z tego
najwięcej?
— To dlatego zawsze tak szybko znikało…
— zorientował się Radek.
Kornelia patrzyła raz na Kazia, raz na
Radka i wciąż zastanawiała się, komu przerwać. Rozmowa pochłonęła ja do końca i
żaden z momentów nie wydawał się idealny na przerwanie. Zbyt wiele się działo,
a kiedy w końcu nastała cisza, Kornelia zaniemówiła. Rozchyliła wargi i
zastygła w bezruchu. Zapomniała, z czym przyszła do strażników. Jeszcze chwilę
wcześniej gotowe pytanie kilka razy próbowało wcisnąć się w fascynującą
konwersację mężczyzn. Rozmyło się jak kamfora i, co gorsza, nie powracało.
— A panienka pewnie przyszła zapytać o
to słynne cofanie się w czasie? — zagadnął nagle Radek, odzyskując w pełni
wigor i życie. Podniósł z podłoża chleb. Trochę zakurzył się, więc zdmuchnął z
niego brud, a resztę otarł o ufajdany i spocony kołnierz. — Jakoś tak czuliśmy,
że jeszcze tu wrócisz.
— Tak, właśnie tak — stwierdziła, choć
musiało minąć trochę zanim zgodziła się z Radkiem. — Czy może wiecie, do kogo
mogę się zwrócić?
— Jeśli chodzi o czas ogółem, to
polecamy Chronosa — powiedział Kazio, kładąc czajniczek do ogniska.
— I nie Kronosa — dodał Radek. — Tutaj
wszyscy pilnują imion. A nie wiedzieć czemu, jakoś ludzie są przekonani, że od
czasu był Kronos.
— Tak samo, jak wszyscy myślą, że… —
pochylił nisko głowę, zatrzymując ją niemal przed samym podłożem — Pluton
wspaniały lubi się buntować przeciwko Zeusowi! — Wyprostował się i ryknął
śmiechem. — Przecież to niedorzeczne!
— Zgadzam się, zgadzam. Jakby nie patrzeć,
to ludzie zawsze będą pamiętać o śmierci, gorzej z takim władcą piorunów.
— Przepraszam, a gdzie mogę znaleźć
Chronosa? — wtrąciła się tym razem, kiedy zboczyli z głównego tematu. —
Naprawdę mam mało czasu.
— Jak się kierowała na Charona, tak
niej dalej idzie, popłynie pod tego Cerbera — zaczął Kazio, przyciskając rękę
do ust Radka i uciszając go. — I w prawo, a potem…
Radek wyrwał się z uścisku i popchnął
Kazia na ścianę.
— W prawo? Chcesz ją wsadzić na tych
chorych zmarłych? O nie, nie… — Pokręcił groźnie palcem wskazującym. — Lewo. To
jedyna słuszna droga.
— A co ty tam wiesz? — oburzył się
Kazio, kiedy próbował podnieść się z podłoża. — Prawo, prawo panienko. — Jęknął
okrutnie, łapiąc się za plecy. — Ajajaj, nawet po śmierci nie można zaznać
spokoju! — narzekał i podczołgał się w stronę ogniska.
— Spokój będziesz miał, gdy w końcu
przyznasz, że lewo!
— A mówię ci, że ma skręcić w prawo!
— No chyba że będzie uciekała z Hadesu,
ty durniu!
— Jasne, jasne, więc ty już nie mąć jej
w głowie. Mądrzejsza niż ty kiedykolwiek, a próbujesz jej odebrać rozum.
— JA?! — oburzył się Radek. — Biedna
musi słuchać ciebie.
Kornelia załamała ręce. Myliła się.
Jednak nie warto przychodzić po informacje do tej dwójki. Tym razem naprawdę
miała ochotę cofnąć czas i ten jeden raz zapomnieć o wizycie przy bramie.
Strażnicy zaczęli zachowywać się gorzej jak dzieci. Bójka wisiała w powietrzu,
ciężkim i napełnionym zapachem potu, który wydobywał się z szarpiących się
mężczyzn. Radek podniósł pięść, Kazio wyszczerzył zęby, jakby chciał nimi
wgryźć się w przeciwnika, a Kornelia wstała i skierowała się w stronę wyjścia.
— A panienka gdzie? — spytali
równocześnie.
— Tam, gdzie nie walczycie —
odpowiedziała spokojnym tonem, nie przystając choćby na moment.
— A jak się panienka zgubi? — zauważył
Kazio.
— Mam do wyboru tylko w prawo albo w
lewo, więc nie mam się o co martwić!
0 Comments:
Prześlij komentarz