Kornelia spojrzała przez szybkę
kawiarni. Barista przetarł ostatni kubek, po czym wrócił do zamiatania podłogi
— tak samo czystej, jak ostatnim razem. Wzięła głęboki wdech i przeszła przez
ścianę, zatrzymując się pośrodku stolika. Mężczyzna oderwał się od pracy. Nie
wydawał się zaskoczony jej obecnością. Co więcej spodziewał się nietypowego
gościa, o czym świadczył ciepły uśmiech, który jej posłał.
— Aleksander — przestawił się. — A
Fobos już czeka. — Górną częścią miotły wskazał na miejsce, które ostatnim
razem zajmowała Bożena.
Fobos?,
powtórzyła imię w myślach; to samo, o
którym wspomniał Pavor.
— Witamy spóźnialską! — rzucił złośliwą
uwagę gość kawiarni zachrypłym głosem.
Pavor złożył w pół czytaną przez siebie
gazetę, po czym napisał się jeszcze parującej kawy. Musiał niedawno przybyć,
choć zdążył w tym czasie przebrać się i udawać najspokojniejszego człowieka na
świecie. Gdyby ktoś spotkał się z nim, nigdy nie pomyślałby, że to ten sam Pavor
— poszukiwany podejrzany w sprawie morderstw trzech dziewczyn. Policja
rozsyłała listy gończe po całym Lublinie, a mężczyzna siedział w kawiarence,
niedaleko centrum miasta i wydawał się mieć gdzieś swoją sytuację.
— Nie umiem biec tak szybko jak ty —
odparła, podchodząc bliżej.
— Słabi ludzie — burknął pod nosem. —
Penelopa była słaba, ale przynajmniej biegała szybciej. Może teraz, jako
zmarła, znajdziesz więcej czasu na trening.
Zacisnęła ze złości pięść.
— Przepraszam… — zaczęła niepewnie —
ale prosiłabym po kolei wszystko. Może od przedstawienia się. Pavorze albo
Fobosie.
— Nazywaj mnie Pavor, Fobos to imię… —
urwał nagle.
Chwycił za ucho kubka i przybliżył go
pod sam nos. Nie napił się jednak. Przez kilka sekund wgapiał się w śmietanową
piankę posypaną z góry brązowym proszkiem, pewnie cynamonem. Dołączył drugą
rękę i zakręcił kubkiem, przyglądając się tworzącemu się wirowi. Pokręcił głową
z przymkniętymi ze złości oczami. Coś gotowało się w nim. Powstrzymywały go
może jakieś myśli albo właśnie przez nie gniew pochwycił go. Odliczanie jakby
się rozpoczęło. Kornelia już tylko stała w oczekiwaniu, zanim czymś rzuci albo
coś rozwali.
Nagle cisnął kubek o podłogę. Fragmenty
naczynia rozniosły się po całej kafejce wraz z kawą.
I w
końcu właściciel ma co sprzątać, pomyślała,
widząc idącego Aleksandra ze szmatką i zmiotką.
— Fobos był synem Aresa i Afrodyty, ale
został wygnany z Olimpu — kontynuował Pavor. Nawet nie przeprosił za stłuczone
naczynie. — Nie zabiłem tych dziewczyn, nawet nie wiem, dlaczego zginęły —
dodał w momencie, gdy fragment bandażu się rozwiązał.
— Fobosie… — zaczął Aleksander, kończąc
zbieranie fragmentów kubka.
— Pavorze — poprawił staruszka.
— Pavorze, spokojnie. Niepotrzebne te
nerwy — rzekł kojącym tonem. Tonem, który sprawił, że płomień zatańczył w
piersi Kornelii. Pochodnia płonęła, choć powinna starać się, by zgasła.
Pavor parsknął śmiechem.
— Łatwo ci mówić — burknął pod nosem. —
Nie ma dla mnie miejsca na Olimpie, a świat ludzi… — znowu się zawahał. —
Penelopa nie żyje, Kornelio.
Penelopa
nie żyje, zaczęła powtarzać to
zdanie w myślach jak mantrę. Niekończący się ciąg tych samych słów bolał, ale
mniej niż się spodziewała. Oczekiwała łez, prawdziwej rozpaczy, a ostatecznie
przyjęła okrutną prawdę jak najzwyczajniejszą wiadomość dnia; do tego taką,
która nie dotyczyłaby jej. Właśnie za to nienawidziła siebie. W Hadesie jej
uczucia żyły, tutaj pozostawały martwe i głuche na wszystko, co słyszały.
Urywki wspomnień już dawno ujawniły. Powinny przypomnieć o miłości, którą
darzyła Penelopę, ale nic się nie stało…
— Przepraszam, ale nie potrafię płakać
— wyszeptała pustym głosem. — Przepraszam.
— To dziwne — odezwał się Aleksander. —
Wszystko zostaje ze zmarłym po jego śmierci. Czy wiesz dlaczego w twoim
przypadku tak się nie stało?
— Nie. — Zadrżała. Znowu użyła tego
przeklętego słowa.
— Niedobrze, niedobrze…
— Już przestań — fuknął Pavor.
— Dobrze, dobrze. — Wystawił ręce w
geście obrony. — Już sobie idę, a wy porozmawiajcie na spokojnie.
Uśmiechnął się jeszcze raz w kierunku
Kornelii, a potem rzeczywiście poszedł na zaplecze. Nie zapomniał wziąć ze sobą
ukochanej miotły.
— Jest potomkiem Harmonii… — zaczął,
kiedy zegar wybił piętnastą trzydzieści. — Była jego praprapra i chyba jeszcze
z cztery dodatkowe prababcią. Pozostali członkowie rodziny zostali zignorowani
przez boginię. Tylko on doznał tego wielkiego zaszczytu… — w jego głosie
usłyszała zbyt oczywistą ironię. — Stąd ta mania sprzątania. Wszystko musi być
idealnie. Ten starzec nawet się nie złości — zdziwił się. — Na przeklętą piętę Achillesa!
Bandaż zsunął się po jego barku, a
kolejne pasma rozluźniały się, ukazując czerwony, choć zagojony ślad, jakby po
wyrwaniu żywcem fragmentu skóry. Pavor syknął wściekle, po czym zdjął bandaż.
Skóra odetchnęła. Na jego twarzy pojawił się wyraz pełen ulgi. Strużka krwi
wypłynęła z granicy między raną a nienaruszoną częścią skóry. Pavor zmazał ją i
wytarł ubrudzoną rękę o ubranie. Kornelia zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, czy
ze zdziwienia, czy ze zniesmaczenia.
— Co się stało z Penelopą? — spytała szybko.
— Dlaczego nie odnaleziono jej ciała?
— Ponieważ nigdy nie odnajdą jej ciała.
Chyba że będą szukać na Olimpie — dodał ciszej. — Między światem bogów i ludzi
istnieje granica, którą strzeże Zapomniana Bogini. Tak się właśnie stało, że
Penelopa została wybrana na to miejsce.
— Słyszałam już o tym, ale…
— Penelopa już nigdy do nas nie wróci —
przerwał. — Tak okrutne jest przeznaczenie. Nie poradzimy sobie z nim. Wydaje
mi się, że ty też możesz być…
— Noszę w sobie pochodnię Tanatosa! —
krzyknęła, nie dając Pavorovi dokończyć.
Zawiesił rękę w powietrzu, a potem
powoli ją opuścił, wydając z siebie cichy jęk. Pogrążył się w zamyśleniu na
kilka minut.
Kornelia westchnęła cicho. Ciekawe, czy Starość nadal tu jest?, zainteresowała
się. Wykorzystując chwilę nieuwagi Pavora, zbliżyła się do lady. Ciemne,
pozbawione życia ślepia biły nienawiścią. Starość zerwała się, rzucając na
Kornelię z rozwartymi rękoma — jakby chciała zacisnąć je na szyi zmarłej i
pozbawić jeszcze raz życia. Odsunęła się raptownie. Z tyłu krzesło huknęło o
ścianę.
— Uciekaj! — ryknął Pavor.
Włosy Starości, siwe i słabe, pozostały
za nią, rozwiewając się wraz z podmuchem wiatru, który przedostał się przez
otwarte okno. Starość zacharczała nisko, kiedy jej dłoń znalazła się przy samej
szyi. I wtedy przeniknęła przez Kornelię, uderzając w stoliki. Meble przesunęły
się po podłodze, rysując ją z piskiem, aż się zatrzymała.
Kornelia obróciła się i spojrzała na
żałosną Starość, która waliła pięściami o płytki. Jęczała, krzyczała, że nie
udało jej się odebrać życia, że umiera. W Hadesie współczuła staruszkowi, tutaj
nie. W Hadesie pomogła mu, gdy poddawał się okrutnemu traktowaniu przez
Chorobę, ale nie tu. W świecie żywych wszystko było inne. A wszystko dotyczyło
jej osoby. Nawet dotyk, tak widoczny, wyczuwalny w Hadesie, w tym świecie
stawał się bladym wspomnieniem.
— Jak ty to zrobiłaś? — spytał Pavor,
otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. — Dlaczego… — urwał.
Zbliżył się i machnął w policzek
Kornelii. Ręka przeszła przez całą głowę. Zrobił tak jeszcze raz, aż utknął w
niekończącej się fali.
— Jesteś niesamowita, fascynująca —
stwierdził szczerze.
Prychnęła pod nosem.
— Proszę skończ. Nic nie czuję, ale to
jest dziwne. — Westchnęła, gdy Pavor nie zatrzymał dłoni. — I ty niepierwszy
jesteś mną zafascynowany.
— Tak, a kto jeszcze?
— Tanatos — przyznała.
Ryknął śmiechem. Odsunął się i złapał
pod ramię Starość, siadając z nią przy jednym stoliku. Śmiechom jednak nie było
końca. Z twarzy spływały kolejne kropelki krwi, które pojawiły się przez
szeroki uśmiech mężczyzny — szczęśliwego do granic możliwości. Kornelia
pokiwała głową na boki. Czekała cierpliwie, aż skończy, lecz Pavor śmiał się
jeszcze głośniej, aż zwrócił uwagę Aleksandra. Staruszek powrócił z miotłą,
posyłając Pavorowi ciepły, szczery uśmiech.
— To wspaniałe — szepnął. — Dawno nie
widziałem go tak szczęśliwego. Podobno dzięki tej Penelopie zmienił się, stał
człowiekiem — dodał ciszej.
— A czy naprawdę dla boga tak dobrze
stać się człowiekiem? — spytała.
— Oczywiście, że tak — oświadczył dumnie,
choć w jego głosie dało się wyczuć drgania niepewności. — Bogowie są oczywiście
różni, ale można zwariować od obcowania z nimi. Raz tylko najdroższa matka,
Harmonia, pozwoliła mi przybyć na Olimpu. Hoho! Uwierz mi, że w życiu nie
chciałbym na taką ucztę drugi raz przybyć. Poza tym bogowie greccy i mitologia
powoli milkną. Są zapominani. Niektórzy uważają, że winny jest wszystkiemu
Zeus. Chcą zniszczyć granicę między Olimpem a światem śmiertelników i na nowo
przywrócić panowanie i kult bogów.
— To dlaczego w ogóle stworzyli tę
granicę?
— Bo jeśli dać bogom zbyt dużo swobody,
to zniszczą ten świat. W starożytności bawili się kosztem śmiertelników. Ludzie
żyli w pokorze przed nimi, ale i strachu. Strach czasami jest potrzebny, ale
trzeba znać umiar. Atena wszystko zaaranżowała. By chronić miasta, którymi się
opiekowała, ale i by strzec ojca, Zeusa. Przecież zrzucił on z tronu swojego
ojca, a ten swojego.
— A póki co tej granicy strzeże
Penelopa?
— Zgadza się.
— A ty nosisz w sobie pochodnię
Tanatosa, a ten się w tobie zakochał! — krzyknął Pavor, ocierając się z łez i
krwi. — Nawet Starości wypadło parę zębów ze śmiechu. Musisz uważać Kornelio.
Tanatos nigdy nie był z żadną kobietą.
— Nie mógł ich dotykać, oprócz
odbierania im życia — dodała od razu, kręcąc oczami. — Wiem o wszystkim i… —
urwała. Na samo wspomnienie o krótkim pocałunku z Tanatosem ciepło kiełkowało w
jej sercu, gdzieś nad pochodnią. Nie odrzuciła Śmierci, co więcej wciąż dążyła
do spotkania z nią. Na nic były ostrzeżenia Pavora, kiedy sama kochała
Tanatosa… Chyba.
— Pochodnia przynależy do Tanatosa.
Jeśli wydaje ci się, że coś do niego czujesz, to nie masz racji. To tylko
pochodnia i jej ciepło, nie daj się temu zmanipulować — ostrzegł.
— Czyli jak pochodnia zgaśnie, to
odzyskam wszystko?
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. —
Może własną wolę, wspomnienia, ale nie życie. Umarłaś i zaakceptuj to, póki
możesz.
— Zaakceptowałam — rzekła pospiesznie.
Pavor uniósł prawą brew. Z jego twarzy
aż się wylewały wątpliwości i niedowierzania.
— Zaakceptowałam — powtórzyła. —
Naprawdę zaakceptowałam prawdę. To że nie żyję, to że ktoś mnie zamordował. Na
początku chciałam odkryć prawdę, potem jednak spotkałam Tanatosa.
— I zapragnęłaś wrócić do Hadesu? —
dokończył za nią.
— Tak. A jak tam dotarłam… —
kontynuowała — to znowu wróciłam do świata żywych. Znowu do tego samego dnia.
— Tego samego dnia? — odezwał się
zaskoczony Aleksander. — Kochana, to niemożliwe. Czas cały czas brnie na przód.
Nie można go zatrzymać. Za nic w świecie — podkreślił. — Kawy? — zwrócił się do
Pavora, podnosząc nowy kubek, jakby dopiero co rozpakowany.
— Poproszę.
— Zwyczajna ze śmietanką na wierzchu i
posypana cynamonem? — dopytał się staruszek.
— Na szczęście wiesz, co jest dobre.
Kornelii aż zaburczało w brzuchu; nie z
głodu. Oddałaby wiele, żeby ponownie zaczerpnąć łyka gorącej kawy, dobrze
posłodzonej i mocniej.
— Naprawdę jesteś fascynująca —
wysyczał przez żeby Pavor. — Stoisz i marnujesz nasz czas, zamiast wyjaśniać,
co tu robisz, co się stało i jak można to naprawić.
Zacisnęła usta w wąską linijkę. Chciała
dać odpowiedź na wszystkie pytania, ale w jej głowie pojawiała się tylko jedna.
Nie wiem.
— Zapytałem o coś! — oburzył się, gdy
nadal milczała. — Oj, gadaj już, kobieto! — krzyknął. — Nie mam czasu na twoje
fochy. Tak, nie dowiedziałaś się wszystkiego. Nie lepiej się przyznać. A nie! —
podniósł głos. — Oczywiście wewnątrz pozostałaś rozwydrzonym bachorem, który
nadal nie wie, co robić. Gratulacje. A Penelopa mówiła, że tak na tobie można
polegać. Mądra. Zaradna. Pracowita. Zawsze sama sobie poradzi. Aż mi niedobrze
na myśl o tych opowieściach — dodał, wykrzywiając twarz w niesmaku. — Nie będę
prowadzić cię za rączkę, a tym bardziej…
— Przepraszam, już mówię — przerwała
Pavorowi. — Nie wiem. Udało mi się dotrzeć do Hadesu. Tam dowiedziałam się od
Tanatosa, i po części od… — urwała, gdy zamierzała wypowiedzieć imię Hadesa.
Słowa utknęły w gardle. Imię nie miało prawa przejść przez nie. — Plutona… —
powiedziała w końcu — że mam w sobie pochodnię. Wraz z moją śmiercią ta
pochodnia zapaliła się i póki nie dostanę odpowiedzi, po które przybyłam do
świata żywych, nie zgaśnie. Ona musi zgasnąć, bym mogła oddać ją Tanatosowi.
Byłam też w Komnacie Mitów. Widziałam drzwi i za tymi drzwiami kryło się coś
ważnego dla mnie, ale jeszcze nie chcę tego ujrzeć. Tanatos ma klucz. Pluton
chyba oczekiwał, że już znalazłam odpowiedzi i na stałe wprowadzam się do
Podziemia. Do Podziemia… — przerwała ponownie, marszcząc czoło. Nie, nie w ten
sposób określił jej przybycie. Mówił coś o powrocie i o tym, co miała zrobić. —
To tak zabrzmiało, jakbym już była raz w Hadesie, wróciła do świata żywych i
ponownie miała zamieszkać w Hadesie.
— Może szukasz swojego zabójcy? —
zaproponował Aleksander.
Chwycił Starość pod ramię i zaprowadził
ją za ladę — tam, gdzie było jej miejsce.
— Szukam, ale czy to pozwoli mi wrócić?
— Może masz zrobić dobry uczynek i
rozwiązać sprawę morderstw?
— Hades to nie organizacja
charytatywna, a tym bardziej jakiś raj, w którym możesz odkupić złe uczynki —
wygłosił swoje zdanie Pavor. — Nie bądźcie naiwni. Źli do Tartaru, zasłużeni na
Pola Elizejskie…
— Większość teraz czeka przed Charonem
— ponownie przerwała. — Nie mają czym zapłacić.
— Może weźmiesz dla nich parę monet? —
Aleksander wyjął z kasy stos złotówek. — To im pomoże.
Pokręciła głową. Nie zamierzała pomagać
zmarłym, którzy zignorowali ją, potraktowali jak nicość. Zainteresowała ich
dopiero wtedy, gdy dostała się na łódkę Charona. Dla takich nie zamierzała się
trudzić i zdobywać zapłaty.
— Dziękuję, ale wystarczy mi moja…
Sięgnęła do przecięcia na szyi i
rozwarła je. Wyjęła ze środka zakrwawioną złotówkę. Kiwnęła raz, sprawnie, a
głowa powróciła prawie na swoje miejsce. Czuła, że brakuje kilku milimetrów, by
kręgi się wstrzeliły w to samo miejsce.
Pavor znowu ryknął śmiechem.
— Patrz na jego minę!
Aleksander faktycznie wykrzywił twarz w
niesmacznym grymasie. Z początku jedynie zbladł, a już po chwili odzyskał
kolory. Złapał się za usta i wybiegł, zostawiając szczotkę opartą o ladę.
Włożyła złotówkę z powrotem do gardła.
I tym razem dokładniej ułożyła głowę. Kręgi wpięły się idealnie, nic nie
uwierały.
— Brawo! — Pavor zaklaskał. — I
naprawdę nie przeszkadza ci takie poruszanie głową?
— Nic a nic.
— Pocięte gardło i złotówka w ustach.
Więc naprawdę zostałaś zamordowana przez tego słynnego mordercę?
— Zgadza się.
— I nie pamiętasz przez kogo?
— Wcale.
— A może kojarzysz chociaż jakieś
drobne szczegóły? Nawet najmniejsze? — Wypił do końca kawę i odstawił kubek na
stolik, póki co nie rozbijając go.
— Wrona krakała, goniłam za papierkiem
i… — nic więcej, dokończyła w
myślach. Reszta nie była nawet zamazana, po prostu nie istniała. Tego fragmentu
ze swojego życia, w tym momencie najcenniejszego, nie pamiętała.
— Podpowiem: znaleziono cię przed moim
domem.
— Domem… — powtórzyła, lecz żadne ze
wspomnień nie powróciło. — Niestety.
— Plotki łaziły po szpitalu jakby sam
Syzyf je rozpowiadał, więc słyszałem to i owo. Zabito cię krótko po tym, jak
oświadczyłaś mi, że Penelopa znajduje się w niebezpieczeństwie. Podcięte gardło
i złotówka w ustach… Ktoś musiał wiedzieć o starym rytuale greckim, o zapłacie
dla Charona — podkreślił.
— Tak, teraz też chodzą plotki o tym.
— Plotki? — Zastukał palcami o blat
stołu. — Skąd wiesz o plotkach? Podglądasz ludzi?
— Zgadza się — przyznała mu rację. — Na
początku widziałam kłótnię moich… — wzięła głęboki wdech, z trudem akceptując
wspomnienie z pierwszego i drugiego cyklu — rodziców — dokończyła. — Potem
podążyłam za Bożeną, detektyw, aż trafiłam na jej syna, Daniela.
— Daniela… Z hebrajskiego „sędzią moim
Bóg”
Kornelia zamrugała wymownie kilka razy.
Naprawdę zaskoczyła ją tak niepotrzebna wiedza Pavora.
— Też byś wiedziała, gdyby Penelopa po
każdym filmie wyszukiwała w słowniku informacje i dzieliła się z nimi otwarcie.
— Wzruszył ramionami. — Potrafiła zanudzić.
— To prawda — przyznała. — Daniel
również zginął. Gorzej, został zamordowany.
— Zamordowany — powtórzył. W jego
głosie nie wyczuła choćby odrobiny zaskoczenia. — I widziałaś moment jego
śmierci?
— Zgadza się.
— I to ta sama osoba, która zamordowała
ciebie?
— Mówiłam, że nie…
—…pamiętasz, ale wystarczy drobny
szczegół. Wystarczy, że wzrost, budowa ciała podpowie ci coś.
— Dlaczego w ogóle o to pytasz? —
zdziwiła się. Do tej pory założyła, tak samo jak policja i całe społeczeństwo,
że wszystkich morderstw dokonała ta sama osoba.
— W takim razie, o której godzinie?
— Różnie, ale zawsze w okolicach
wieczoru — odpowiedziała, powoli bojąc się tego, co może usłyszeć; teorii,
którą gdzieś w myślach kreował Pavor.
— Zgadza się — potwierdził. — Wszystko
się zgadza, oprócz ciebie. Zginęłaś przed południem. W biały, piękny dzień i
tylko dlatego cię odnaleziono. I wszystkie morderstwa wydarzyły się akurat
wtedy, kiedy zbliżał się czas wybrania nowej opiekunki Granicy Olimpu.
— Próbowano zabić Penelopę? — spytała.
Kolejne fragmenty układanki łączyły się, ale nadal brakowało kilku części. —
Więc dlaczego zginął Daniel?
— Bo ty go odwiedziłaś? — zaproponował.
Tak, to brzmiało sensownie. Za każdym
razem, gdy spotykała się z Danielem, on tracił swoje życie. Morderca widział
ją, co więcej kierował ku niej wiadomość. Milcz — mówił, gdy przykładał palec
do ust. Może nawet podążał za nią i czekał, by pozbawić życia kolejną osobę. I
może dlatego w jednym z cyklów zginęła również Anastazja.
— Daniel i Anastazja są w moim wieku, w
wieku Penelopy i pewnie pozostałych studentek. — Przymknęła powieki. — Ktoś
chciał zabić Penelopę i nie wie, że to już koniec. Zginęłam przez Penelopę?
— Niedługo się dowiemy — oświadczył
dumnie. Rozłożył się na krześle i spojrzał za okno, jakby kogoś wyglądając. —
Eleanor dowie się o mojej małej eskapadzie i przybędzie, a my już się jej
dokładnie dopytamy co i jak.
Eleanor,
powtórzyła imię w myślach. To samo, o
którym wspomniał Daniel. Ostrzegł ją przez tą kobietą, nawet podejrzewał, że
może stać za jej śmiercią. Postanowiła ukryć to przez Pavorem, przynajmniej na
razie. Eleanor, nawet gdyby okazała się jej morderczynią, nie zabije jej drugi
raz.
— O patrz, a nie mówiłem! — krzyknął,
waląc o stolik. Kubek aż podskoczył w miejscu. W ostatniej chwili przykrył go ręką,
nie pozwalając mu się przewrócić.
Ręka Pavora zadrżała. Sądziła, że
wyczekuje Eleanor. Bardziej nie mogła się mylić. Oczekiwał jej przybycia,
spodziewał się, że złoży mu wizytę przy najbliższej okazji, ale tak naprawdę,
nie chciał tego. Udawał teraz silnego, nieugiętego człowieka, który wysilił się
na pokrzepiający uśmiech, choć palce nerwowo postukiwały o blat. Bał się jej?
Jak wiele ich łączyło? Kolejne pytania ustawiały się w kolejce, lecz Kornelia
odganiała je najdalej jak tylko mogła. W tej chwili potrzebowała innych
odpowiedzi, dotyczących jej osoby, nie Pavora.
Melodia dzwoneczka rozbrzmiała w
kawiarni.
Eleanor,
pomyślała, znając imię wkraczającej do
środka kobiety od razu. Czarne włosy zatańczyły na wietrze, choć ten winien
ustać wewnątrz. Kornelia oniemiała. Nie umiała inaczej jej opisać, jak piękną.
Eleanor była po prostu piękna. Skórę miała nieskazitelnie czystą, usta pełne i
jasnoczerwone, jak wymalowane. Kusiła, okrutnie kusiła, choć i przerażała swym
pięknem. Nie powinno należeć do człowieka. Nie, nie powinno należeć do żadnej z
istot. Było zbyt idealne, jakby sam Zeus stworzył ją z ideału, który chował w
swoich pragnieniach.
Eleanor usiadła naprzeciw Pavora.
Odsunęła kubek na bok i położyła łokcie na blacie.
— Uciekłeś — stwierdziła, przywdziewając
minę zwycięzcy. — Tego się spodziewałam. I co zamierzasz teraz zrobić? Uciekać
dalej? Chować się przez policją? A może wyciągnąć Penelopę zza Granicy Olimpu?
— Oczywiście, że spróbuję uwolnić
Penelopę.
Zmarszczyła groźnie czoło.
— Jesteś szczery — przyznała. — Za
szczery. Pavorze, co się stało?
— Przecież widzisz Kornelię, więc nie
udawaj! — wydusił przez zęby. — I stało się tyle, że Penelopa nie żyje.
Rozumiesz to?
— Nie, nie rozumiem. I widzę Kornelię.
Nie jestem głupia.
— Więc dlaczego z nią nie porozmawiasz?
— spytał.
— Ponieważ to nie ma sensu —
oświadczyła, ocierając wierzch dłoni. — Możesz próbować uwolnić Penelopę, nie
jestem zainteresowana twoim życiem, ale uważaj. Nie jesteś już bogiem —
przypomniała, jakby w przypływie złośliwości.
— Nie musisz mi o tym mówić, Eleanor. —
Machnął na nią ręką. — Zrobię, co chcę, ale teraz obiecałem tej o… — wskazał na
Kornelię — że rozmówisz się z nią. Bo przecież wiesz, dlaczego znajduje się w
tym świecie?
— Nie, nie wiem… — odpowiedziała
szybko.
Za
szybko, dodała Kornelia,
lustrując kobietę od góry do dołu. Zachwyt wciąż nie minął, ale powoli
przyzwyczajała się do niego; akceptowała. I powoli zdawała sobie sprawę, że
Eleanor nie jest mordercą. Za niska. Była stanowczo za niska i za mało masywna,
w przeciwieństwie do zabójcy. Sprawca nie zdołałby ukryć tak pięknych włosów.
Poza ty zachowywała się inaczej; dostojnie i z gracją. W jej ruchach nie
widziała dzikich zachowań, które towarzyszyły mordercy.
— Nie jestem tym słynnym zabójcą z
Lublina, jeśli o to ci chodzi — odezwała się Eleanor, jakby czytając Kornelii w
myślach.
— A więc kim?
— Powiedzmy, że przyjaciółką Pavora.
— Przyjaciółką, dobre sobie — odfuknął
mężczyzna. — A wiesz, że czas się cofa.
— Cofa? — zdziwiła się, po raz pierwszy
odkąd przybyła. — To niemożliwe. Jeśli mi nie wierzysz, zajrzyj do Chronosa.
— Czyli… — pogoniła kobietę.
— Trudno powiedzieć. — Zastanowiła się
przez moment. — Wejście znajduje się w Hadesie, choć sam pokój wisi w
gwiazdach. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz zapytać kogoś o drogę. A trafisz
do Hadesu?
— Tak, wiem, już raz tam byłam.
— Ale… — zaczęła Eleanor.
— Ale zamknęłam oczy i ponownie
cofnęłam się w czasie do tego samego momentu — wyjaśniła pokrótce, po raz
kolejny tego samego dnia. — Już wiem, że to niemożliwe. Tylko nie wierzę, abym
widziała śmierć tych samych osób kilkukrotnie. Bym widziała wydarzenia z
różnych perspektyw i w różnej kolejności. I nie tylko ja.
Eleanor zbliżyła się. Wyciągnęła
szczupłą dłoń i sięgnęła do policzka Kornelii. Jednak palce przeszły przez skórę,
przedostając się na drugą stronę głowy. Kornelia się nie zawiodła. Stało się
to, co zawsze. Nie oczekiwała zmian. Problemem okazała się sama Eleanor.
Spodziewała się więcej z jej strony, a koniec końców nawet ona nic nie
wiedziała i nie umiała jej dotknąć.
— Jesteś obrzydliwa — fuknęła z pasją w
głosie kobieta. Kornelia nie wyczuła w jej słowach złośliwości. Wręcz
przeciwnie, określiła ją w ten sam sposób, jak zrobił to Tanatos. — A czy
kiedykolwiek pomyślałaś, że to ty nakazujesz sobie to cofanie? Pomyśl, nie
jesteś głupia. Ja nie będę cię niańczyła. Zresztą na Pavora też bym nie
liczyła. I tak właśnie wyszedł.
Dźwięk dzwoneczka znowu rozbrzmiał.
Pavor pobiegł w kierunku bloków i chwilę później zniknął za pierwszym z nich.
Kornelia nie zdążyła go zawołać i zatrzymać. Wystarczyła chwila nieuwagi, by
się ulotnił. I tak znowu trafi do
szpitala, zdała sobie sprawę, pamiętając, że już nie pierwszy raz spotkała
go na OIOM—ie.
— W takim razie do widzenia, Kornelio
Dalińska — odezwała się Eleanor. — Życzę ci, abyś znalazła siebie.
Życzę
ci, abyś znalazła siebie, zaczęła
powtarzać zdanie w myślach jak mantrę. Tkwiła w nim racja. Od początku szukała
prawdziwej siebie, wspomnień i prawdy, co do jej śmierci. Jeszcze wiele
pozostało do zrobienia, myśli do uporządkowania i…
— Drzwi do otwarcia — szepnęła.
Obraz drzwi, które ujrzała w Hadesie,
pochłonęły jej umysł. Tanatos ostrzegł, że są zamknięte, ale nigdy nie
spróbowała ich otworzyć. Brakowało klucza, tylko czy wejście zamknięto?
Przymknęła powieki.
0 Comments:
Prześlij komentarz